Ta druga
Data wydania: 2015
Data premiery: 3 listopada 2015
ISBN: 978-83-7674-444-5
Format: 130x200
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 264
Kategoria:
34.90 zł 24.43 zł
Jak to jest, kiedy ta druga zabiera męża, ojca, partnera i przyjaciela?
Czy jest możliwe, żeby zacięte rywalki połączyła nić porozumienia?
Opowieść o wzajemnych relacjach dwóch kobiet, które przez całe dotychczasowe życie nie potrafiły się porozumieć. Choroba jednej z nich staje się pretekstem do pierwszego rozliczenia tych wielu gorzkich lat… Książka zaskakuje czytelnika nietypowym pomysłem oraz ogromnym bogactwem języka autorki. To pozycja bardzo dojrzała, pełna celnych spostrzeżeń na temat życia oraz niebanalnych przemyśleń głównej bohaterki, co sprawia, że historię dwóch kobiet czyta się lekko, ale na długo zapada ona w pamięć.
– Zostaniesz tutaj? – Tomasz nawet nie odwraca głowy w moją stronę, zadając pytanie. Cały czas czujnie wpatruje się w twarz kobiety leżącej na szpitalnym łóżku. – Muszę pojechać i skontaktować się z szefem, wiesz, że muszę, prawda? – Czyżby u mnie szukał usprawiedliwienia? Ja mam go rozgrzeszyć, wyrazić zgodę? Przecież to nie ja tutaj leżę. I mam wrażenie, że tak naprawdę wypowiadane przez niego słowa skierowane są do niej.
Mimo to kiwam potakująco głową. Natychmiast zdaję sobie sprawę z bezsensowności tego gestu, bo ani nie jest mu potrzebny, ani nie może go zobaczyć. Skurczony na małym lakierowanym na biało taborecie wygląda tak niepozornie, tak biednie. Powinnam mu współczuć, ale nie mogę. Nie czuję nic, ogarnęła mnie całkowita obojętność. Koncentruję się tylko na tym, żeby nie patrzeć na leżącą.
Oczywiście patrzyłam przez chwilę, zaraz po wejściu. Wydało mi się wprost niemożliwe, aby ktoś o twarzy tak białej, że niemal zlewającej się z pościelą, tak przezroczystej, że przypominała opłatek, o oczach zapadniętych i okrążonych ciemnymi obwódkami, mógł jeszcze żyć. A jednak żyła. Świadczyły o tym miarowe pikania aparatury, do której była podłączona. Tak powiedział lekarz.
W tej krótkiej chwili, kiedy na nią spoglądałam, zauważyłam pulsującą żyłkę na jej skroni. Prawdziwą, a nie mechaniczną oznakę życia, potwierdzenie, że mówią nam prawdę, że w tym nieruchomym ciele nadal krąży krew, bije serce. Błękitna, poruszająca się linia. To przez nią musiałam odwrócić wzrok. Dopóki jej nie dostrzegłam, cała sytuacja wydawała mi się nierealna, jak film oglądany z perspektywy wygodnego fotela. I nagle dotarło do mnie, że to wszystko dzieje się naprawdę, a co gorsza, jestem uczestnikiem wydarzeń i będę zmuszona jakoś się w nich odnaleźć. Zrobiło mi się niedobrze, przeniosłam więc spojrzenie na Tomasza.
Człowiek, z którym żyję od szesnastu lat, mój mąż, ojciec mojej córki. Stał przy łóżku zupełnie nieruchomo, z ręką tak silnie zaciśniętą na metalowej barierce okalającej materac, że kostki dłoni zupełnie mu pobielały. Trzymał się tej rurki kurczowo i widziałam w jego oczach, że w tej chwili nie należy ani do mnie, ani do naszego dziecka, ani nawet do naszego świata. Był, istniał tylko dla niej. W jego głowie nie mogło znaleźć miejsca nic innego.
Co miałam robić? Podsunęłam mu ten odrapany taboret i zmusiłam, żeby usiadł. Siłą oderwałam jego palce od barierki i przez chwilę patrzyłam na dłoń, którą tak dobrze znam. Tę samą, która tyle razy mnie dotykała, która trzymała małą Kasię, która uderzała w klawiaturę komputera, przenosząc na monitor jego pomysły. Była chłodna, ale zauważyłam ze zdziwieniem, że także spocona. Po chwili bezwładności, odpoczynku w mojej ręce, zacisnęła się w pięść i leżała nieruchomo na jego kolanie.
Może powinnam była go pogłaskać, może uścisnąć? Jakoś dodać mu otuchy, pokazać, że jestem z nim. Nie zrobiłam tego, ale sądzę, że takie gesty nie miałyby sensu. Nie zauważyłby niczego, tak jak nie zauważał mnie. Znowu najważniejsza była ona.
– Zostaniesz? – powtórzył pytanie.
Tym razem oderwał wzrok od twarzy ledwie widocznej na bieli poduszki i spojrzał wyczekująco. I znowu stać mnie było tylko na kiwnięcie głową.
– Poślę szefowi, co trzeba, zawiadomię, że kilka dni nie będę pracował, i natychmiast wracam. Nic nie musisz robić, tylko posiedź. Nie chcę, żeby była sama, gdy się obudzi.
Wygląda jak mały chłopiec. Chociaż nie, to nie tak. Na zewnątrz to prawdziwy mężczyzna – jest wysoki, ma szerokie ramiona, dobrze zarysowany podbródek. Tylko te oczy. To w nich widać, że w tym ciele, obok którego niewiele kobiet potrafiło przejść obojętnie, w tym męskim, pociągającym ciele mieszka teraz chłopiec. Nieszczęśliwy, zagubiony, wystraszony. I samotny.
Ja tu jestem! – mam ochotę krzyknąć. – Jestem i mogę cię wspierać. Chętnie ci pomogę, podzielę twój strach, we dwoje będzie nam lżej, łatwiej. Tylko wreszcie mnie zobacz. I daj znać, że mnie potrzebujesz.
Nie krzyczę jednak. Jak zawsze krzyk pozostanie we mnie, chyba po to, żeby wypełnić pustkę. Miejsce, w którym powinny być uczucia dzielone teraz z Tomaszem. On o tym nie wie, nigdy nie przyznam się do tego, tak jak nigdy nie powiem, że w tej tak trudnej dla niego chwili stać mnie tylko na obojętność.
– Idź już. – Popycham go lekko w stronę drzwi. – I zjedz coś, od rana nie miałeś nic w ustach.
Popatrzył na mnie tak, jakbym powiedziała coś niestosownego. Ten ułamek sekundy, krótkie spojrzenie wystarczyło, żebym znowu poczuła, że zachowałam się nieodpowiednio. Miałam czelność wspomnieć o tak przyziemnej rzeczy jak jedzenie. W chwili, kiedy ona leży tutaj.
Na szczęście jego strach jest tak wielki, że natychmiast zapomina o moich słowach. Szybkimi, nieskoordynowanymi ruchami stara się zapiąć kurtkę, suwak nie chce się zasunąć, szarpie, próbuje jeszcze raz. Spieszy się, chce jak najszybciej wrócić, usiąść znowu na taborecie i wpatrywać się w twarz chorej. Ciekawe, czy kiedykolwiek spieszył się tak do mnie?
W drzwiach odwraca się jeszcze, omiata wzrokiem salę.
– Nie martw się – mówi. – Wszystko będzie dobrze.
Gdyby wiedział, że wcale się nie martwię, pewnie uznałby mnie za bestię w ludzkiej skórze. Staram się uśmiechnąć, ale odpowiednio do sytuacji – z odrobiną smutku i zrozumienia.
– Gdyby coś się działo, natychmiast wzywaj lekarza – przypomina, jakby podejrzewał, że mogłabym zrobić cokolwiek innego.
– Idź już. – Odwracam się, dając mu do zrozumienia, że powinien odejść. Może wyczyta też z moich pleców, że sobie poradzę, że sprostam oczekiwaniom i ani na chwilę nie spuszczę z niej wzroku. Na szczęście nie widzi moich oczu, bo w nich mógłby zobaczyć prawdę – że wolałabym spokojnie pić herbatę przed telewizorem, że zamiast patrzeć na rurki wystające ze wszystkich otworów w jej ciele, wolałabym czytać książkę, że obojętność zaczyna zamieniać się w złość, w pretensję, że po raz kolejny nasze życie musi się naginać do jej potrzeb.
Słyszę cichutkie skrzypnięcie zamykanych drzwi. Wypuszczam głośno powietrze i dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że cały czas byłam spięta do granic możliwości. Zajmuję miejsce, na którym jeszcze przed chwilą siedział Tomasz. Czuję ciepło, które zostawił po sobie na gładkim siedzeniu, ostatni ślad jego obecności, ostatnia nitka łącząca mnie ze światem zewnętrznym i z przeszłością, w której nie ma szpitala i jego sterylnej atmosfery połączonej ze strachem i obawą o życie.
Wyprostowuję nogi i zdejmuję buty. Poruszam palcami, bo w szpilkach o wąskich czubkach szybko męczą mi się stopy. Jednak za nic na świecie nie kupię innych. Tyle razy słyszałam od Tomasza, że niepotrzebnie tak się męczę, że powinnam nosić wygodniejsze obuwie, najlepiej na płaskim obcasie, jak ona. Po każdej takiej uwadze narastał we mnie bunt. Dlaczego mam kupować takie buty jak ona? Może powinnam także ubierać się podobnie, stać się jej klonem, wierną kopią? Za nic! Zawsze chciałam wyglądać elegancko i szykownie. Nie byłam rozrzutna, ale skoro Tomasz bardzo dobrze zarabiał, mogłam chyba zadbać o siebie? Pragnęłam mieć klasę, nawet w domu, wykonując codzienne obowiązki. Nie wyobrażałam sobie, że mąż mógłby oglądać mnie w starej koszulce i spranych do granic możliwości dżinsach. Uważałam, że powinnam go pociągać, poruszać jego zmysły, nawet po tylu wspólnych latach. Wydawał się to doceniać, ale kiedy czasami pozwalał sobie na uwagi w stylu tych o butach, miałam ochotę go spoliczkować. Wyobrażałam sobie jej triumfujący uśmieszek i wszystko się we mnie gotowało z wściekłości.
Czuję, że zdjęcie niewygodnych szpilek nie wystarczy. Muszę rozmasować palce. Robię to na ślepo, bo nie mam odwagi odwrócić wzroku od jej twarzy. Gdyby coś złego wydarzyło się w ciągu tych kilkunastu sekund, co powiedziałabym Tomaszowi? „Umarła, bo masowałam sobie stopy i niczego nie zauważyłam” – to chyba dość kiepskie wytłumaczenie? Byłabym winna i choć pewnie nigdy nie powiedziałby tego głośno, widziałabym wyrok skazujący w jego oczach do końca życia. Za nic nie pozwolę, żeby jej widmo było z nami, nawet gdy umrze. A znając ją, gotowa odejść specjalnie właśnie w momencie, gdy odwrócę wzrok. To pewnie byłby jej ostateczny i wymarzony triumf. Nie mam zamiaru dać jej tej satysfakcji.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.