Topielica z mokradeł
Leszygród, tom 2
Elwira Dresler-Janik
Data wydania: 2024
Data premiery: 08 października 2024
ISBN: 978-83-68135-46-6
Format: 145x205
Oprawa: Twarda
Liczba stron:
Kategoria: Fantastyka i groza, Literatura współczesna
69.90 zł 48.93 zł
Kolejna odsłona cyklu „Leszygród” – porywająca opowieść ze świata wierzeń pradawnych Słowian.
Złożone obietnice prowadzą niekiedy w mrok, z którego nie ma ucieczki.
Bolemir wyrusza w daleką podróż na wyspę Notrę, gdzie mieszkańcy są dla obcych szczególnie wrogo nastawieni. Pragnąc uratować Łabudkę, musi stawić czoła wielu niebezpieczeństwom, w tym odczarować pewną topielicę.
Zmagając się z przeciwnościami losu, wyrusza do lodowej krainy, nie mając pojęcia, co go czeka po spotkaniu tam bogini zimy.
Tymczasem Wszebora zostaje porwana przez brata namiestnika, nawet nie przypuszczając, że jej los wyznaczony przez rodzanice splecie się z losem mieszkańców wyspy.
Pełna zwrotów akcji, magicznych postaci i słowiańskich rytuałów kontynuacja Córek bogini Mokosz.
I
Notra
Aksamitna noc spowiła niebo i rozsiała srebrne iskierki. W tej samej chwili cienki sierp księżyca wychylił się zza kłębiastych obłoczków i rzucił z góry nikły blask, aby zajrzeć między szczeliny wyszorowanych desek. Statek zakołysał się na boki szturchany przez kolejną falę, która rozbiła się o rufę. Drobne kropelki lodowatej wody wzbiły się w górę, przylgnęły do malowanego drewna i ułożyły się w skupisko okrągłych perełek. Lodowaty powiew wiatru okręcił się wokół masztu, szarpnął za zwinięty żagiel z owczej wełny i zaśpiewał smutną pieśń. Nagle długi cień przemknął po pokładzie i zakradł się do dziewczyny zapatrzonej w morze. Złapał ją za ramiona, a dziewczynę przeszedł dreszcz zimna.
– Wróć pod pokład. – Cichy głos wychylił się z mroku i wcisnął się do uszu Nawoi.
Dziewczyna zdecydowanie pokręciła głową. Kosmyki brązowych włosów wysunęły się z luźnego splotu warkocza i połaskotały policzki z wymalowanymi od zimna rumieńcami. Chłodny powiew wiatru z północy naparł na jej szczupłą sylwetkę. Szarpnął za pelerynę obszytą futerkiem z czarnej foki i wdarł się pod spód. Wniknął w cienki materiał lnianej sukienki, a następnie okręcił się wokół ciała dziewczyny. Nieprzyjemny dreszcz przemknął jej po krzyżu, aż zadrżała, lecz nie ustąpiła. Zacisnęła mocniej gołe dłonie na burcie, aby stawić opór. Zesztywniałe od zimna palce przywarły do oszronionego drewna, przez jej skórę przeszły tysiące małych igiełek. Skrzywiła się nieznacznie, a w kącikach oczu ukazały się łzy. Zalśniły niczym grudki lodu i sklejając długie rzęsy, spłynęły po policzkach. Piekący ból odcisnął się na twarzy i oderwała zastygłą dłoń, żeby otrzeć zamarzające łzy.
– Jeśli zamarzniesz, to nie pomożesz uratować Łabudki – rozległ się głos i poczuła rękę na ramieniu.
Gwałtownie odwróciła głowę. Ciepło bijące z dłoni przenikło przez ubranie i dotkliwie drasnęło skórę. Bolemir wbił wzrok w jej twarz i z trwogą dostrzegł, że mizernie wygląda. Błękitne niegdyś oczy wyblakły od smutku, a ciemne sińce odznaczały się mocno pod powiekami. Niegdyś tak wesoła i beztroska Nawoja teraz stała się posępna i poważna. Wydarzenia minionego czasu przygniotły ją swoim ciężarem i naznaczając boleśnie, pchnęły brutalnie w dorosłość. W wieku piętnastu wiosen została zmuszona do swadźby ze starcem, który w noc poślubną skonał w łóżku dźgnięty sztyletem przez młodą żonę. Następnie topielica uwiodła młodzieńca bliskiego sercu dziewczyny i na jej oczach wciągnęła go w głębiny Lśniącego Jeziorka. Zmartwiony brat bardzo chciał wymazać wszystkie przykrości z jej pamięci, lecz nie posiadał takiej mocy. Był pogrążony we własnej rozpaczy – gdy przymykał powieki, wciąż widział płonącą Walisę. Wciąż czuł, jak kłęby gęstego dymu drażniły mu nozdrza i dusiły w przełyku, a fetor palonego ciała przyprawiał o mdłości. Gdyby tylko wtedy posłuchał żony i został w osadzie. Żyłaby. Otarł ukradkiem twarz ze zbłąkanych łez. Nie chciał pokazywać siostrze swojej słabości. Musiał zachować siły, przed nimi była Notra, lodowa kraina, której surowość i niechęć do obcych zdradzały gwałtowne podmuchy wiatru. Spoglądając w bezdenną otchłań morza, wzdrygnął się i mocniej naciągnął pelerynę na ramiona, gdy zimny wiatr prześlizgnął się po odkrytym karku.
– Ta bezczynność mnie zabija – jęknęła i skuliła głowę w ramionach. – Ile mamy czekać? – Pytanie popłynęło w mrok i odbiło się echem od dryfującej kry, zanim umilkło.
Zmęczony Bolemir potarł podkrążone oczy i spojrzał na białe góry, które wznosiły się do nieba. Zmrużył powieki i wytężył wzrok. W oddali na jednym z lodowych grzbietów wśród mglistych oparów zamigotał mały punkcik. Następnie w pewnej odległości zapłonął kolejny, a po dłuższym wyczekiwaniu pojawił się trzeci i ostatni. Uwagę mężczyzny przykuła czarna szczelina zwana Wąskim Gardłem, która pionową linią przecinała nasyp na pół. Wpatrywał się w nią usilnie, żeby dojrzeć statek, lecz na próżno. Choć tylko ciemność kłuła w oczy, to czuł, że nadchodzą.
– Już niedługo – szepnął pełen nowych obaw.
Obłok białej pary wychylił się z rozchylonych ust dziewczyny i otulił koniuszek zaczerwienionego nosa, gdy westchnęła ciężko. Wkrótce mrok zaczął ustępować i nastał szary świt. Smugi purpury ze złotem ukazały się na niebie, a donośny ryk rogu przedarł się przez gęstą mgłę i przeciął zimne powietrze. Zanim umilkł, kolejny dźwięk wypełnił chłód z północy i okrążył statek. Trzeci sygnał wybudził załogę ze snu. Mężczyźni, zrywając się na nogi, tłumnie wybiegli i stłoczyli się na pokładzie. Spoglądali w kłębiące się opary mgły i z lękiem wypatrywali drakkara na morzu.
– Spójrzcie tam! – Głos wypełnił chłód poranka i wszyscy zerknęli w stronę wskazaną przez wyciągniętą dłoń chłopca w obdartej koszuli.
Z przesmyku między dwiema lodowymi skałami wyłonił się cień. Zamajaczył we mgle, a długi wężowy łeb ukazał się w pierwszych nieśmiałych promieniach. Zakołysał się na grzbietach białych bałwanów i ruszył wprost na nich. Wstrzymali oddech, a pojedyncze jęki lęku wypełniły ciszę przerywaną rytmicznymi uderzeniami bębna. Cichy plusk wody ocierającej się o wiosła szemrał coraz głośniej i zagłuszał głos wydający komendy.
– Ludzie lodu płyną! – zawołał bosman i cofnął się, gdy rząd ostrych zębów ukazał się w rozwartym pysku tuż nad relingami.
Zaskoczona Nawoja, zaciskając mocniej palce, dostrzegła duży łeb okolony uniesionym kołnierzem z licznymi kolcami. Stwór wysunięty do przodu groźnie łypał czarnymi ślepiami, a jego wężowe cielsko pokryte łuskami wiło się wzdłuż burty. Statek zakołysał się gwałtownie i na pokład wskoczyło sześciu wojowników uzbrojonych w tarcze oraz topory. Skórzane napierśniki wysadzane ćwiekami osłaniały ich piersi, a na głowy mieli wciśnięte hełmy z bawolimi rogami.
– Czego szukacie na Lodowych Wodach? – zapytał mężczyzna odziany w połyskujące futro śnieżnego lisa.
– Jestem Bolemir! – Młodzian wyprostował plecy i wysunął się na przód, żeby go lepiej widzieli. Odchrząknął i opanował głos, zanim dodał: – Chcę rozmawiać z namiestnikiem Notry.
– Rzeczny Szczur! – Mężczyzna splunął z pogardą, a nieznośny wiatr potarmosił srebrne futro przy płaszczu. – Czemu mam z tobą rozmawiać? Powinienem was wszystkich pojmać i dostarczyć królowi, żeby kat skrócił was o głowę.
Wojownicy stojący tuż za Bjornem unieśli topory, a złote promyki odbiły się w błyszczących ostrzach. W odpowiedzi garstka ludzi gotowych do walki ustawiła się za swoim wodzem, lecz Bolemir powstrzymał ich uniesioną ręką.
– Nie szukamy zwady – rzekł i bacznie zlustrował mężczyznę w futrze.
Pociągłą twarz wojownika przysłaniała starannie przystrzyżona jasna broda. Oczy w kolorze błękitnego nieba skryte pod krzaczastymi brwiami śledziły uważnie ruch na pokładzie. Bolemir zdążył usłyszeć wiele opowieści o namiestniku Bjornie od Rzecznych Szczurów. Często wychwalali jego odwagę i waleczność, ale i zazdrościli wigoru. W wieku czterdziestu wiosen miał cztery żony i kilku synów, bo córek już nie liczył. Chwalił się, że nie poprzestanie na tym i wkrótce uszczęśliwi jakąś młódkę małżeństwem.
– Nie chcemy was tutaj! – przemówił chłodno namiestnik i spojrzał na dziewczynę za plecami Bolemira.
Zalękniona Nawoja poczuła napastliwy wzrok mężczyzny i zarumieniła się aż po czubek nosa. Opuszczając głowę, odszukała brzeg peleryny i zaczęła go nerwowo skubać. Nieprzyjemne przeczucie, które nie odstępowało jej przez całą podróż, ponownie pochwyciło za ramiona. Szarpnęło z całych sił, aby po chwili powrócić i zatopić ostre pazury. Zadygotała na ciele od chłodu i jęknęła cicho, a krzyk strachu pozostał stłumiony w gardle.
– Nie odejdziemy, dopóki mnie nie wysłuchasz! – krzyknął Bolemir i swoją stanowczością dodał odwagi siostrze.
Przez skamieniałą twarz namiestnika przeszedł lekki grymas i mięsień na policzku wyraźnie drgnął. Zamknął w pięść dłoń ozdobioną złotym pierścieniem i poczuł, jak krew pulsuje mu w żyłach. Hardo spojrzał na Rzecznego Szczura i przetrawiał jego ostre słowa w milczeniu. Bolemir wytrzymał jego spojrzenie, ale nerwowo zacisnął palce na rękojeści miecza ukrytego pod peleryną. Narastająca obawa szarpnęła go za serce i usłyszał szybki oddech siostry za plecami. Wiedział, że jeszcze bardziej niż on lęka się wojowników. Czując ciężar odpowiedzialności za dziewczęta, naprężył mięśnie ramion i wyprostował plecy. Wbił spojrzenie jasnych oczu w twarz namiestnika i patrzył z taką intensywnością, że Bjorn zawahał się na moment i zapragnął poznać jego myśli.
– Odpływamy! – krzyknął namiestnik i dał znak swoim ludziom, którzy ze zwinnością kotów wskoczyli na Wężowe Oko.
Bjorn, stojąc już na drakkarze, odwrócił się w stronę Bolemira i obdarzył go pogardliwym uśmiechem. Wskazał palcem na Rzecznego Szczura i przemówił:
– Popłyniesz z nami. Możesz zabrać dwóch swoich ludzi. Reszta zaczeka.
– Płynę z wami! – zawołała Nawoja i złapała brata za ramię.
– Nie możesz – syknął ostro i nachylił się do siostry.
Wiatr okręcił się wokół rodzeństwa, szarpnął za wstążki wplecione w warkocze Nawoi, a te połaskotały Bolemira w nos. Rumieńce złości wykwitły na jego policzkach. Czuł palące spojrzenia mężczyzn za plecami i nie zamierzał się z nią szarpać. Nie potrzebował drwiącego śmiechu.
– Posłuchaj mnie – zniżył głos do szeptu i ważąc starannie wypowiadane słowa, złapał dziewczynę silnie za ramię. – Tutaj jesteś bezpieczna. Tam nie wiem, co nas czeka.
– Nie chcę tu zostać. – Tupnęła nogą z uporem nieznośnego dziecka i wyrwała rękę. Na zakończenie sceny wydęła usta, a błękitne oczy zaszkliły się.
Bolemir zacisnął szczękę i zazgrzytał zębami, gdy cierpliwość go opuściła. Po kilku latach rozłąki odwykł od kapryśnego zachowania siostrzyczki. Kiedyś miał do niej cierpliwość, ale dziś nie było czasu na tłumaczenia. Był wodzem i wszyscy w obozie go słuchali. Nawet jego synowie byli posłuszni. Wziął głęboki wdech i złapał dziewczynę wpół. Krzyknęła i głośno protestując, zaczęła machać nogami, lecz był silniejszy.
– Zabierz dziewczynę ze sobą! – zawołał jeden z Notrów wyraźnie rozbawiony rozgrywającą się scenką.
Zdyszany Bolemir postawił Nawoję na deskach pokładu i zmierzył ją surowym wzrokiem.
– Dopięłaś swego, ale uważaj, następnym razem nie będę tak łagodny. – Pogroził jej palcem i łapiąc sztywno za nadgarstek, dodał: – Masz mnie słuchać.
Odgarnęła do tyłu rozczochrane warkocze, wyrwała się i potarła palcami obolałą dłoń. Zanim podążyła za bratem, kiwnęła niechętnie głową, żeby go udobruchać. Z pomocą uśmiechniętego wojownika z Notry weszła na pokład i zajęła miejsce na długiej ławie między Jaczewojem a Bolemirem, za nimi siedział Barnim. Zerknęła niepewnie na rzędy wioślarzy i odetchnęła z ulgą. Miała już dość zatęchłego powietrza panującego pod pokładem oraz bezczynnego czekania. Powinna się teraz cieszyć, lecz posmutniała. Wydarzenia potoczyły się tak nagle, że nawet nie zdążyła pożegnać się z siostrami.
Drakkar zakołysał się niepewnie na boki i odbił od statku. Łysy mężczyzna odziany tylko w skórzaną kamizelkę oraz spodnie z czarnej wełny zaczął wybijać równy rytm na bębnie. Wojownicy na komendę wysunęli wiosła i naparli na pióra, żeby zanurzyć je w wodzie.
Nawoja, słysząc cichy plusk za plecami, zerknęła przez ramię. Trwoga przeszła po krzyżu i zaznaczyła ciało zimnym dreszczem, gdy pojęła, że oddalają się od reszty załogi. Ukradkiem otarła zabłąkaną łzę i wcisnęła głowę w ramiona.
– Wrócimy – szepnął Bolemir, jakby czytał w jej myślach.
Brat odnalazł dłoń siostry w fałdach wilgotnej peleryny i ścisnął mocno palce. Z ulgą przyjęła ten gest, który dodał jej otuchy. Pozwoliła, aby przyjemne ciepło rozeszło się na skórze i otoczyło dudniące w piersi serce. Wierzyła, że Bolemir wraz z przyjaciółmi zrobią wszystko, żeby uratować Łabudkę.
Biały żagiel z owczej wełny załopotał nad ich głowami, wygiął się pod naporem silnego podmuchu i nabrał wiatru. Drakkarem szarpnęło, zakołysało na boki i uniósł się w górę na wysokiej fali. Kolejno naparł na białe bałwany, które zahuczały groźnie i uderzyły z całą siłą, żeby rozbryzgać się o kadłub. Drobne kropelki wody niesione przez porywisty podmuch osiadły na rzeźbionych łuskach morskiego węża, lecz szybko znikły. Gdy zbliżali się do lodowego nasypu, cień pochwycił ich w szpony i pochłonął. Otoczeni mrokiem poczuli przenikliwe zimno, które biło od wysokiej ściany. Nawoja zaczęła się trząść i w poszukiwaniu ciepła przysunęła się bliżej do brata, żeby skryć się przed silnymi podmuchami wiatru.
– Przykryj się! – zawołał jeden z Notrów i niespodziewanie zarzucił na ramiona dziewczyny niedźwiedzie futro.
Silny głos tuż za plecami sprawił, że gwałtownie podskoczyła i zerknęła do tyłu. Przy burcie dostrzegła rosłego wojownika odzianego w spodnie z jagnięcej skóry oraz jasną koszulę. Na jego widok strach odszedł i mogła uspokoić rozdygotane nerwy. Wdzięczna za troskę, owinęła się ciepłym płaszczem i podziękowała cicho. Mężczyzna obdarzył ją zuchwałym uśmiechem, a Nawoja spłonęła purpurowym rumieńcem. Zawstydzona opuściła głowę i zaczęła intensywnie przyglądać się zziębniętym dłoniom. Dopiero gdy przestała czuć jego spojrzenie na plecach, poprawiła fałdy sukienki na kolanach i zerknęła ukradkiem przez ramię. Uważnie przyjrzała się mieszkańcowi Notry. Dobrze umięśniona sylwetka okryta skórzanym odzieniem przyprawiała o szybsze bicie serca. Jasne włosy miał zebrane z boków i splecione w warkoczyki, które przystrojone były drewnianymi paciorkami z wymalowanymi runami. Błękitne oczy wyraźnie lśniły, gdy spoglądał na pnącą się do nieba lodową górę.
– Przed nami Wąskie Gardło! – zawołał mężczyzna u steru.
Na pokładzie drakkara zapanowało lekkie poruszenie. Wioślarze wyciągnęli z wody wiosła, a kilku ludzi z załogi zwinęło żagiel. Rosły osiłek z gołą piersią przestał nadawać głośny rytm na bębnie. Zapadła cisza przerywana cichym pluskiem wody. Wężowy stwór sunął powoli do przodu przez grzbiety niespokojnych fal. Zagłębiając się w mrok, wśliznął się w wąską rozpadlinę, na której końcu błyszczało jasne światełko. Drakkar zakołysał się niespokojnie na boki i otarł się o lodową skałę jedną z rzeźbionych burt. Krzyki mężczyzn się podniosły, a stanowczy głos Bjorna zrugał kilku z nich. Zalękniona Nawoja odszukała dłoń brata opartą na drewnianej ławie i ścisnęła. Niepokój zacisnął się wokół serca. Białe kryształki posypały się z góry wprost pod stopy młodej wdowy, a kilka z nich wczepiło się w potarmoszony od wiatru warkocz. Wysunęła rękę spod futrzanej peleryny i sięgnęła po gródki lodu. Chwyciła je gołymi palcami, żeby wydobyć spomiędzy warkocza, ale przykleiły się do ciepłej skóry i poczuła ból. Strąciła je z dłoni i szybko zaciągnęła okrycie. Niestety zimny podmuch wiatru szarpnął za ramiona i odnalazł niewielki skrawek odsłoniętej szyi. Zostawił na niej bolesne pocałunki, a następnie uszczypnął policzki, aby pomalować je na czerwono. Dziewczyna pociągnęła cicho nosem i potarła przemarznięte dłonie. Nagle padła komenda z ust Bjorna i powtórzona niewyraźnym echem obiegła zebranych ludzi na pokładzie Wężowego Oka. Wojownicy skoczyli na swoje stanowiska i cierpliwie wypatrując ujścia do jeziora, przeprowadzili statek przez przesmyk. W końcu pierwsze promienie wychyliły się zza gór i oświetliły zaskoczoną twarz Nawoi. Dziewczyna rozluźniła napięte mięśnie ramion i puściła rękę brata. Odetchnęła głębiej, kiedy jasny blask słońca ogrzał skórę. Rześkie powietrze wdarło się do płuc, wypełniło je chłodem, a następnie uleciało przez usta i pozostawiło biały obłoczek wokół twarzy.