Uwikłani w złudzenia
Data wydania: 2014
Data premiery: październik 2014
ISBN: 978-83-7674-409-4
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 232
Kategoria:
29.90 zł 20.93 zł
Ośmioro nieznanych sobie, całkowicie różnych ludzi postanawia zaraz po wojnie zamieszkać w Kołobrzegu, poniemieckim Kolbergu, by tam symbolicznie odbudować swoje życie wraz z miastem. Jednak czy nowy początek wśród ruin i gruzów dawnego świata dla wszystkich będzie zapowiedzią zmian na lepsze?
Autor pokazuje zrujnowany morski kurort z ośmiu różnych perspektyw. Jedno miasto oferuje bohaterom wiele różnych możliwości…
Przestraszył się morza, kiedy po raz pierwszy je zobaczył. Ogromny przestwór wody − ciem¬nozielonej, leniwej, jakby przyczajonej bez ruchu. Niewiele przez nią widać − przy samym brzegu ostre kamyki i połamane muszelki, a dalej właściwie nic; gdzieniegdzie prześwitują żółtawe łachy piachu. Mlaskało to morze i wzdychało jak gdyby było żywe, próbowało się-gnąć jego butów białymi jęzorami, a on spłoszony umykał. Nadaremnie, więc po chwili, tak jak starsze siostry, zzuł trzewiki. Pozwolił się dotknąć morzu, zaczerpnął je w obie dłonie i ostrożnie uniósł do ust. Dziwnie pachniało, miało gorzki smak. Niedobre. Rodzice zachwa¬lali, jakie jest piękne! Musieli tak mówić, żeby się pocieszyć. W końcu dwa tygodnie jechali towarowymi wagonami do tego morza, brudni i głodni, bo tatce raptem się uwidziało, że on chce nad Bałtyk, nigdzie indziej. Tymczasem wieziono ich do Wrocławia, lecz w Opolu sami, bez pytania kogokolwiek o zgodę, przeładowali się z całym majdanem do wagonów jadących na Szczecin. Koszmarna podróż: całymi dniami na bocznicach kolejowych obcych miast. A to Łódź, a to zburzona Warszawa, a to pochmurny Poznań… Nikt ich tam nie chciał, wszyscy spozierali spode łba i burczeli. Morze również było obce, ponure jak późnowiosenny dzień, w którym Czesio Ożga nareszcie je zobaczył. Odpowiadało burkliwie na jego pytania. Byle zbyć, na odczepnego. Co innego rzeczka w rodzinnej wiosce – ta była przyjazna; pokazywała, co kryje. Wartka i czysta, więc w słoneczne dni widziało się przemykające po dnie cienie ryb. Podłużne czarne kreski. Tutaj czarne były oślizgłe pale powbijane wzdłuż brzegu co kilka¬dziesiąt kroków nie wiadomo przez kogo i po co. Wszystko w tym Kołobrzegu stanowiło dla Czesia zagadkę – nie to, co w domu, na Polesiu, gdzie została chałupa, sad i nawet krowa, którą im zabrano, bo wypędzono ich stamtąd i rzucono byle gdzie, nazwano obraźliwie repa¬triantami.
Jacy z nich repatrianci? Boże uchowaj – byli sobą; Czesio świetnie o tym wiedział. Nie dał się przekabacić. Wszyscy płakali, kiedy w Terespolu musieli załadować się do wagonów, nic się nie dawało bolszewikom przetłumaczyć. Sam tatko miał łzy w oczach, a mama niczym największą świętość przyciskała do piersi woreczek z ziemią zgarniętą z tego pola, gdzie jesz¬cze na jesieni posiało się żyto. Co więc mieli odzyskać, jakie ziemie, jeśli nic tutaj nie było ich, nad tym morzem? Ich prawowita ziemia i łąka, nawet to pole po babce, są koło Kodnia, blisko Bugu – nie w jakimś Kolbergu czy Kołobrzegu, bo nawet dobrze nie wiadomo, jak to coś się nazywa. Czy tutaj może być ładnie?
Austriackie gadanie! Tutaj jest po wojnie. Na każdym kroku widać wojnę i strach, samo zło. Rozbity pociąg pancerny przy stacji, a teraz, kiedy szli nad to morze, Czesio oglądał za¬stygłe bez ruchu działa przeciwlotnicze wymierzone prosto w niebo, okaleczone drzewa, tru-py walające się pod parkanami, biednego konia z martwymi ślepiami, powybijane szyby i wszę¬dzie gruzy, całe mnóstwo gruzów. Swąd spalenizny, kłęby brudnego pierza w powietrzu. Skąd pierze, jeżeli nie ma gęsi ani kur? Czasami trafi się jakiś pies z kulawą nogą, no i pełno tutaj much. Chmary much wiszące nad niepogrzebanymi umarlakami. Cmentarza też w tym Kol¬bergu nie znają? Okropna bieda. Puste ulice ze sterczącymi od czasu do czasu kamieni-cami, których martwe boczne ściany trwożyły serce wychowanego na wsi chłopca. Dziwiło go nato¬miast, że baby chodzą w kapeluszach albo zgoła z odkrytymi głowami. Powiadają, że to Niemki, ale na Polesiu coś takiego by nie przeszło, tam wszystkie niewiasty nosiły na gło-wach chustki jak Pan Bóg przykazał, lecz tutaj, nad tym morzem, jedno zgorszenie, jak po-wiada mama.
Z Bałtykiem zaczął się Czesław oswajać następnej niedzieli, kiedy z wszystkimi Pola-kami poszli na mszę z okazji jego święta. Dziwne, że tutaj morze miało święto; u nich na Po-lesiu swoje święta mieli, jak się należy, cudami słynąca Matka Boska Kodeńska, rozumie się, że Pan Jezus świeżo narodzony albo w nocy cudownie zmartwychwstały, oczywiście święty Antoni pomagający znaleźć, co się komu zadziało, na przykład babce raz pomógł odzyskać złoty łań¬cuszek z krzyżykiem. W każdym razie sami poważni święci – a w Kołobrzegu święte jest mo¬rze! Żadne kłamstwo, tylko tak się rzeczy mają! Wzniesiono ołtarz obstawiony dwie-ma mar¬nymi choinkami, ksiądz odprawiał mszę, czerwcowe słońce przypiekało, ludziska klę-kali, a Czesiu z najmłodszą siostrą Kazią bawili się w piasku. Przy ludziach tak nie wolno się za¬chowywać, to niestosowne, świetnie o tym wiedział, lecz spodobał mu się złocisty i miękki piasek, kusiła szeroka plaża, po której zaczęli hasać razem z innymi urwisami, wymknąwszy się rodzicom. Nogi same zaniosły ich do dziwacznego podłużnego domku z desek postawio-nego nieopodal na sękatych palach tak wysokich, iż swobodnie się między nimi biegało i za-dzierając głowę, patrzyło od spodu na podłogę tego pachnącego mokrym drewnem dziwoląga. W do¬datku jego przednia część, nieco pogruchotana, sięgała brzegu niczym wielki taras. Ka-zia pierwsza odważyła się na niego wejść. Czesiu poszedł za nią i z góry spróbował objąć wzro¬kiem pomarszczone małymi falami, ciemnobłękitne dzisiaj morze, które gdzieś daleko łączyło się z niebem. Takie wydawało się spokojne i przyjazne, iż razem z siostrą bez namy-słu zbiegli na powrót na piasek i weszli do wody. Szczypała bose stopy, chłodziła, lecz nie była zła. Tego by nie powiedział.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.