
W duszy ułana
Magdalena Stykała
Data wydania: 2025
Data premiery: 1 lipca 2025
ISBN: 978-83-68364-59-0
Format: 145/205
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 448
Kategoria: Literatura współczesna
49.90 zł 34.93 zł
Pełna humoru i ułańskiej fantazji historia burzliwej miłości umiejscowiona w świecie, który za parę lat przejdzie do historii.
Janek, Michał i Ignacy w sierpniu 1937 r. rozpoczynają służbę w kawalerii. Młodzi, radośni i pełni życia czują się w pułku doskonale. Są przecież elitą, otaczanymi podziwem ułanami, o których śpiewa się piosenki. Świadomi potęgi mitu i dumni, że stali się częścią tej elitarnej formacji, pośród trudów żołnierskiego życia zacieśniają więzi przyjaźni, która będzie trwała do końca życia.
Agata na zabawie ułańskiej podrywa zauroczonego nią młodego porucznika. Brat bezskutecznie próbuje odwieść ją od tej przygody. Dziewczyna nie przejmuje się jego niepokojem i bezsilnością. Zostawia go wstrząśniętego jej postawą i nawiązuje romans z jego dowódcą. Niedługo potem, tuż przed wybuchem II wojny światowej, los ponownie stawia na jej drodze Aleksandra, który niegdyś złamał jej serce…
Wkrótce rwący nurt historii bezpowrotnie zmieni ich szczęśliwy świat.
Ekskluzywni i eleganccy, a do tego świadomi swojej wyjątkowości – tacy byli i są ułani. Najważniejsze są dla nich trzy „K”: konie – najlepsze, koniak – najdroższy, i kobiety – najpiękniejsze. Ich służba to barwna przygoda. Wszyscy ich podziwiają – ich mundury, postawę, specyficzny sposób poruszania się i mówienia. Są zdyscyplinowani, ale i pełni życia, humoru i swobody.
SIERPIEŃ 1937, OLSZYNKA
Siedemnastoletnia Basia Sanowicz leżała na leśnej polance, ciesząc się ciepłem i miękkością pachnącej trawy. Głowę opierała na brzuchu dwa lata starszego Janka, który wpatrywał się w niebo i podziwiał przesuwające się po nim obłoki. Nie miała wątpliwości, że ta prosta czynność lub – jak mawiała – bezczynność przynosiła mu spokój. Od dwóch lat każdej niedzieli przychodzili tutaj we dwoje. Janek kładł się na trawie, a Basia rozciągała się tuż obok z książką w dłoniach. Czytała mu kolejne powieści, a on wsłuchiwał się w głos dziewczyny i przesypywał między palcami niezaplecioną końcówkę jej warkocza.
Basia przymknęła oczy i starała się cieszyć każdą wspólną sekundą, zanim będą musieli wrócić do wioski. Uśmiechała się, przypominając sobie ich pierwsze wyprawy na polankę. To miejsce było ich azylem i świadkiem uczucia, które ich połączyło.
Nie umiała powiedzieć, kiedy zakochała się w Janku. W jej życiu był obecny od zawsze i od najmłodszych lat przyciągał jej uwagę. Niezwykle pogodny, drobny, ciemnowłosy chłopak o pełnych radości brązowych oczach, które mrużył w charakterystyczny sposób, kiedy się uśmiechał. Basia nie umiała się oprzeć temu zaraźliwemu uśmiechowi, który rozjaśniał całą twarz. Podobnie zresztą jak jego rodzice, koledzy a nawet nauczyciele, którzy besztając Janka za jakieś przewinienie lub nieprzygotowanie do lekcji, widząc ten uśmiech, odwracali głowę, by nie pokazać, że im też udziela się jego wesołość.
Nauczyciel Janka nie miał wątpliwości, że zapamięta tego chłopca do końca życia. Na poczekaniu mógłby opowiedzieć kilka anegdot dotyczących ucznia Wadowskiego. Jedną sytuację zapamiętał szczególnie. Pewnego dnia zadał dzieciom w ramach pracy domowej napisanie według własnego pomysłu zakończenia nowelki Prusa Antek. Wcześniej starannie przerobił z nimi lekturę, uczulając uczniów na los bohatera. Wszyscy szczerze współczuli chłopcu, a poruszeni jego niedolą, pisząc zadanie domowe, tworzyli piękne zakończenia, w których poturbowany przez życie Antek stawał się sławnym i bogatym rzeźbiarzem, a potem wracał do domu, przynosząc szczęście i dumę rodzinie. Uczniowie czytali po kolei swoje prace, a kiedy nadeszła pora Janka, wziął zeszyt i przeczytał kilka zdań, jak to Antek, dostawszy od matki na drogę miedzianego rubla, wędrował przez świat, gdy nagle rozpętała się ogromna burza. Antek zgubił pieniążek, a gdy schylił się, aby go podnieść, w monetę uderzył piorun i chłopak zginął na miejscu. Janek zamknął zeszyt i zrobił zadowoloną minę, ciesząc się, że ma zadanie z głowy.
Nauczyciel patrzył na niego szeroko otwartymi oczami. Zabrakło mu słów. Widząc, że dzieci zaczynają chichotać, a potem śmiać się coraz głośniej, zbeształ Janka za gruboskórne i okrutne podejście do tematu. Chłopiec starał się zrobić skruszoną minę, jednak nie umiał opanować śmiechu. Ponownie dostał burę od nauczyciela, który w celu utrzymania posłuszeństwa kazał wszystkim napisać dziesięć razy w zeszytach: „Nie będę się śmiać na lekcjach”. Sam usiadł za katedrą, zasłonił się dużą gazetą przed oczami uczniów i najciszej jak potrafił, śmiał się do łez z inwencji twórczej Janka.
Basia pamiętała ten dzień bardzo dobrze. W szkole uczyli się we wspólnej sali, gdzie jeden nauczyciel miał pod opieką kilka roczników. Kiedy wracali do domu, zapytała Janka, skąd taki pomysł na zakończenie nowelki, a on odpowiedział szczerze, że po prostu czas, który został mu po powrocie z pola, wolał przeznaczyć na sen niż na odrabianie pracy domowej. Śmiała się wówczas i nie umiała mu współczuć, że ciężko pracuje, pomagając w gospodarstwie. Dzieliła ten sam los, podobnie jak wszyscy ich rówieśnicy.
Janek był najstarszym spośród czwórki rodzeństwa. Miał trzy młodsze siostry, w związku z czym to on był podporą ojca. Ciężko pracował od najmłodszych lat, wiedząc, że do niego należą wszystkie trudne męskie zajęcia. Dziewczyny, dorastając, dostawały coraz to nowe obowiązki u boku mamy. Siłą rzeczy prace na wsi podzielone były na kobiece i męskie, zarówno te w polu, jak i w obejściu. Niepisaną zasadą było to, że tylko mężczyźni zajmują się końmi, a do kobiet należy opieka nad pozostałymi zwierzętami. Młodsza o dwa lata Hanka nieustannie narzekała na tę niesprawiedliwość. Nie miała najmniejszej ochoty zajmować się drobiem czy krowami, natomiast trudno ją było odgonić od dwóch największych skarbów w domu – Dukata i Talara, zimnokrwistych koni niezastąpionych do pracy w gospodarstwie. Posiadanie dwóch koni było wyjątkowym szczęściem, jednak ich obecność i imiona kojarzone z monetami były w rzeczywistości jedynym bogactwem Wadowskich. Żyli jak inni i nie wyróżniali się w żaden sposób. Każdego dnia pracowali na swój byt, nie szczędząc sił. Nie głodowali, jednak do zamożności było im daleko. Większość mieszkańców wsi dzieliła podobny los, dlatego nikt nie czuł się gorszy i nikt nikomu nie współczuł. Byli w Olszynce szczęśliwi.
Domy Basi i Janka, podobnie jak wiele gospodarstw rozrzuconych wokół wsi, dzieliło kilkaset metrów. Basia i jej siostra Marta, idąc do szkoły, czekały na chłopaka i jego siostry, a potem razem wędrowali dalej. Basia cieszyła się, że Janek zawsze starał się iść blisko niej i poświęcał jej uwagę. Lubiła go i czuła się przy nim bezpiecznie. Urzekał ją opiekuńczością, której nie był świadomy, spowodowaną być może obecnością młodszych sióstr, o które uczono go dbać i troszczyć się nieustannie. Basia pamiętała, że nawet gdy obrzucał ją zimą śnieżkami, podchodził potem i pomagał jej zrzucić resztki śniegu z włosów i zza kołnierza.
Ich niedzielny rytuał przesiadywania na leśnej polance przy stawie zaczął się, gdy polecono im w szkole przeczytać W pustyni i w puszczy Henryka Sienkiewicza. Janek twierdził, że nie ma na to czasu ani ochoty i na pewno zaśnie nad książką. Basia, która uwielbiała książki i znała każdą w szkolnej bibliotece, zapewniała go, że ta opowieść na pewno mu się spodoba. Gdy umówili się na wspólne popołudnie, Basia zabrała lekturę. W poszukiwaniu spokoju zawędrowali na polanę. Janek ułożył się w pachnącej trawie i zapatrzył w niebo. Basia usiadła obok i zaczęła czytać na głos. Od pierwszych chwil Janek słuchał oczarowany. Wpatrywał się w niebo i wyobrażał sobie wszystko to, o czym czytała dziewczyna. Zastał ich późny wieczór i nie można już było odgadnąć liter na kartach powieści.
Janek nie mógł doczekać się kolejnej niedzieli. Cały tydzień w szkole i podczas pracy w domu rozmyślał o losach Stasia Tarkowskiego. Był wówczas jego rówieśnikiem i sienkiewiczowski bohater wywarł na nim ogromne wrażenie.
Dopóki pogoda pozwalała, każde niedzielne popołudnie spędzali w ten sposób. W ciągu kilku lat Baśka przeczytała wiele powieści, a do trylogii Sienkiewicza na prośbę Janka wracali kilkakrotnie. Z biegiem czasu, gdy stali się sobie bliżsi, Basia zaczęła opierać głowę na brzuchu chłopaka. Zawsze czuła się przy nim swobodnie, zupełnie jakby byli rodzeństwem. Janek brał w dłonie niezaplecioną końcówkę warkocza dziewczyny i bawił się, przesypując przez palce kasztanowe włosy, ciesząc się miękkością tego dotyku. Gdy wracali do domu, czasami wskakiwała mu na plecy, a Janek biegł slalomem leśną drogą, udając stukot kopyt i parskanie. Basia śmiała się w głos.
Uczucie pojawiło się zupełnie niespodziewanie i zaskoczyło oboje. Pewnej niedzieli, leżąc w trawie, Basia jak zwykle czytała na głos. Trzymała książkę nad sobą, osłaniając się przed słońcem. Janek leżał obok na brzuchu i chował głowę w załamaniu ramienia. Obserwował dziewczynę spod przymkniętych powiek. Promienie słońca nadawały jej włosom piękny miedziany blask. Gdy przekładała kartki, mrugała szybko, chroniąc zielone oczy przed oślepiającym światłem. Janek widział zasłonę długich rzęs i delikatne piegi na nosie. Wpatrywał się w usta, z których wypływały kolejne słowa. Nie mógł oderwać od nich wzroku, zastanawiając się, jak smakują.
Wyjął książkę z rąk Basi i odłożył na obok. Przez chwilę patrzył w jej zielone oczy, potem pochylił się nad nią i czekał na jej reakcję. Zobaczył, jak w zagłębieniu szyi dziewczyny puls uderza z większą szybkością. To miejsce przykuło jego uwagę bardziej niż usta. Delikatnie dotknął go dłonią i poczuł pod opuszkami palców łomot serca. Przysunął się i lekko odchylił dekolt jej bluzki. Dotknął ustami załamania obojczyka i przesuwał się powoli w kierunku linii żuchwy, podbródka, docierając do ust. Całował delikatnie, ciesząc się nowym doznaniem. Basia objęła go za szyję i przyciągnęła do siebie. Czuł jej wspaniały zapach i sycił się smakiem pocałunków.
Wracali do domu radośni i podekscytowani. Janek obejmował ją ramieniem, a ona wtulała się w jego szczupłe ciało.
Janek za każdym razem starał się przesuwać granice bliskości. Ostatniego lata w czasie ich wspólnych niedziel Basia czytała zaledwie kilka stron, po czym wyjmował z jej rąk książkę i przewracał ją na plecy. Pochylał się nad nią i rozchylał delikatnie dekolt sukienki, dotykając ustami załamania obojczyka i wędrując w kierunku ust dziewczyny. Znał ich smak doskonale i bardzo chciał poznać więcej. Baśka przymykała oczy i oddawała pocałunki, odpływała na moment, a Janek czekał, aż rozpali ją jego ciepło. Za każdym razem miał nadzieję, że uda się zrobić kolejny krok, lecz gdy tylko wsuwał dłoń pod sukienkę i próbował przesunąć ją odrobinę ku górze, Baśka przytomniała i natychmiast wyswobadzała się z jego objęć. Zakrywała kolana sukienką i kręciła głową z dezaprobatą.
– Janek… Nie wolno. Nie można.
Uśmiechał się i godził z sytuacją, będąc pewnym, że następnym razem spróbuje ponownie i będzie próbował aż do skutku. Nie wyobrażał sobie wcześniej, że można kogoś tak ogromnie pragnąć.
Podczas gdy on koncentrował się na jej ciele, ona bezustannie rozprawiała o uczuciach. Uważał, że to wynik romansów, które czytała. Gdy przynosiła jedną z takich opowieści, nudził się śmiertelnie. Rok wcześniej czytała mu Trędowatą Heleny Mniszkówny, którą uważała za mistrzynię gatunku. Uwielbiała powieści tej autorki, a on szczerze ich nie znosił. Pewnego razu ze wzruszeniem czytała dialog między Stefanią Rudecką a ordynatem Michorowskim. Ogromnie przeżywała uczucie tej pary, emocje sprawiały, że jej głos był cichy i drżący. Brnęła przez kolejne książkowe wyznania z bijącym sercem, gdy usłyszała chrapanie.
– Janek! – zawołała i usiadła.
Chłopak zamrugał oczami, wyrwany z drzemki.
– Co jest? – zapytał. Podniósł się i podparł łokciem.
– Śpisz – powiedziała z wyrzutem.
– Wcale nie – zaprzeczył.
– Właśnie że tak. Chrapałeś – rzekła z obrażoną miną.
– Nieprawda – zaprzeczył. – Wszystko słyszałem.
– Tak? – przechyliła głowę. – A to ciekawe. Skoro wszystko słyszałeś, to powtórz ostatnie zdanie.
Janek uśmiechnął się, mrużąc oczy.
– Ostatnie zdanie – odpowiedział, pewien swego. Patrzył rozbawiony, jak Basia walczy z uśmiechem.
– Wcale nie o to chodziło – podsumowała.
Janek nie przestawał się uśmiechać. Baśka zrobiła groźną minę, zamierzała go obsztorcować, ale po chwili nie wytrzymała i roześmiała się.
– To taka piękna książka! O uczuciach – westchnęła. – A ty chrapiesz…
– O uczuciach to ja wolę inaczej – stwierdził chłopak i przysunął się bliżej.
Przewrócił Basię na plecy i pochylił się nad nią. Przez chwilę spoglądał w jej zielone oczy, a potem dotknął ustami szyi. Objęła go i przyciągnęła do siebie, a następnie zgubili się w pocałunkach.
Za każdym razem, gdy próbowała wydobyć z niego wyznania, działał w ten sam sposób: żartował, a potem zamykał jej usta pocałunkiem i po chwili była już w innym świecie. Wiedziała, że nie zmusi go do deklaracji, chociaż była pewna jego uczucia. Co pewien czas sprawdzała, czy może Janek powie coś więcej.
– Kocham cię – mówiła, a on uśmiechał się i obejmował ją.
– Ja ciebie mocniej – dodawał krótko.
Nie był w stanie zdobyć się na nic więcej. Sam do końca nie rozumiał dlaczego. W domu nigdy nie słyszał, że jest kochany, a mimo to wiedział doskonale, że rodzice kochają ich nad życie, że on i siostry są ich całym światem. Nie umiał mówić o uczuciach i nie chciał. Wiedział, że Basia go kocha, słyszał to od niej wielokrotnie, ale bardziej cieszył się tym, że czuł to w sercu, widział w jej spojrzeniu, w sposobie, w jaki go dotykała. To było dużo ważniejsze niż słowa, na których jej tak bardzo zależało.
Dziewczyna nie opuszczała jego myśli, również wtedy, gdy powinien się skupiać na czymś innym. Odkąd stała mu się bliska, zapominał nawet o modlitwie, która w życiu jego rodziny była codziennym rytuałem. Ojciec mawiał, że mają o niej pamiętać, jak o oddechu. Każdego dnia o siódmej rano i dwunastej w południe odzywały się dzwony kościoła w sąsiedniej miejscowości, ogłaszając Anioł Pański. Za każdym razem, niezależnie od czynności, jaką akurat wykonywali, ojciec i Janek zdejmowali czapki i kilka sekund poświęcali na odmówienie modlitwy. Gdy chłopak to przegapił lub o tym zapominał, słyszał przywołujący go do rzeczywistości głos taty.
– Janek!
Spoglądał w jego stronę i widział, jak zdejmuje czapkę. Nie potrzebował więcej wskazówek, dołączał i szybko mówił trzy wersy modlitwy, wracali do pracy, a Janek odliczał dni i godziny do niedzielnego spotkania z Basią.
Nie zastanawiali się specjalnie nad swoją przyszłością i nie mówili o niej. Byli pewni, że będą razem i żadna siła ich nie rozdzieli. Janek wiedział, że przejmie gospodarstwo i będzie musiał dać siostrom posag. Wcześniej jednak miał odsłużyć w wojsku. Domyślał się, że służba czeka go od tej jesieni. Z jednej strony cieszył się, że przeżyje coś nowego, wyjedzie na jakiś czas z Olszynki. Z drugiej wiedział, że będzie tęsknił za Baśką, miał też wyrzuty sumienia względem taty, który straci pomoc w pracy. Wiedział, że będzie mu dużo ciężej. Ojciec zapewniał, że poradzą sobie doskonale, a obowiązek wobec Ojczyzny jest ważniejszy.
– Bóg, Ojczyzna, Rodzina – mawiał tata, a Janek był pewien, że każdy z tych wyrazów ojciec mówi wielką literą. – Tak masz mieć poukładane w duszy i w sercu, w takiej kolejności.
Janek uśmiechał się i kiwał głową.
„W sercu jeszcze Baśka” – dopowiadał w myślach.
Było dla niego oczywiste, że zostanie jego żoną. Nie chciał innej. Baśka była według niego idealna, nie mógł się doczekać, by należała do niego w każdym możliwym wymiarze. Wiedział, że wszystkie ich marzenia się spełnią. Basia była tego samego zdania.
Janek wpatrywał się w niebo, Basia leżała, opierając głowę na jego brzuchu. On przesypywał w dłoni kasztanowe pasma z niezaplecionej części warkocza.
– Musimy wracać – powiedziała.
– Jeszcze chwilę – odparł leniwie.
– Zauważą, że nas długo nie ma – stwierdziła.
– To tylko dwie godziny, nikt nie zauważy – zapewnił.
– Moja mama już na pewno jest zła – odparła. – Będę musiała wysłuchiwać.
– Dzisiaj? – zdziwił się Janek. – W takim dniu nic ci nie grozi – uśmiechnął się.
– Nie wiem… – powątpiewała. – Chodź, bo będą nas szukać.
Tego dnia w domu Basi odbywało się wesele jej siostry. Marta wychodziła za mąż za Wojtka, chłopaka z Podkowy, sąsiedniej wsi. Ślub wzięli w jego kościele, bo świątynia w Olszynce była ewangelicka, ale wesele zgodnie z tradycją odbywało się u panny młodej. Ostatnie miesiące były wypełnione ciężką pracą i wielkimi przygotowaniami. Wszystko zaplanowano na po żniwach. Na podwórzu ustawiono stoły i drewnianą podłogę do tańca. Pojawiło się wielu gości – większość mieszkańców Ol¬szynki, a z dalekiej kielecczyzny przyjechała siostra taty, chrzestna matka Marty, ciocia Zosia. Towarzyszyli jej mąż Mateusz oraz dzieci – ponad dwudziestoletni Andrzej, siedemnastoletnia Helena i dziewięcioletni Staś. Pierwszy raz wybrali się w tak daleką podróż. Marta została ochrzczona jeszcze w Górach Świętokrzyskich, gdzie były korzenie rodziny Sanowiczów. Swoją chrzestną matkę znała tylko z opowieści i listów.
Rodzice Basi przyjechali do Olszynki z maleńką Martą tuż po zakończeniu Wielkiej Wojny. Opuścili swoją rodzinną wieś w okolicach Kielc i ruszyli na poszukiwanie lepszego życia. Na ich terenie ziemie były słabe i nie urodzajne, żyli w biedzie, jednak z początku nie myśleli o tym, by szukać innego miejsca na świecie. Decyzję o opuszczeniu rodzinnej miejscowości podjęli, gdy na szalejącą wówczas hiszpankę zmarł ich pięcioletni synek. Choroba zwana również ukrainką lub wołynką, a nawet chorobą bolszewicką odebrała życie ćwierci milionom Polaków, zbierając żniwo głównie pośród mieszkańców galicyjskich wsi.
Rodzice Basi rozważali kupno ziemi na ukraińskich czarnoziemach. Parcelowano działki i można było skorzystać z tej możliwości, jednak uznali, że chcą wyjechać na północ, opuścić byłą Galicję i zacząć nowe życie w zupełnie innej rzeczywistości.
Olszynka okazała się idealnym miejscem. Kupili niewielkie gospodarstwo zostawione przez niemieckich właścicieli, w którym nic nie przypominało ich dawnej wsi. Tam wszystkie zabudowania były drewniane, tutaj dominowała czerwona cegła. W domu znaleźli pompę, co było ogromnym luksusem. Do tej pory mama Basi korzystała u siebie tylko ze studni, a pranie płukała w lodowatej rzece. Cały były zabór pruski przeganiał biedną Galicję w każdej dziedzinie. Choć ludzie tutaj nie należeli do bogatych, z pewnością żyło się im o wiele lepiej i wygodniej niż na południu.
Basia urodziła się w Olszynce w 1920 roku. Po jej narodzinach mama bardzo chorowała, a potem już nie udało jej się ponownie zajść w ciążę. Marta i Basia pozostały jedynymi dziećmi. Wychowane były twardą ręką mamy, która bezustannie drżała o bezpieczeństwo córek, bojąc się, że może je stracić jak syna. Pełen spokoju i łagodności ojciec stanowił dla niej przeciwieństwo. W Olszynce odnaleźli spokój. Zmiana otoczenia i upływ czasu pozwoliły im uporać się ze złymi wspomnieniami.
Przez blisko siedemnaście lat nie było okazji, by wybrać się w odwiedziny na południe lub by na dalekie Pomorze przyjechał ktoś spod Kielc. Zawsze najważniejsza była praca, tego nie mogli zostawić. Rodziły się kolejne dzieci, obowiązków przybywało. Teraz rodzina cieszyła się ogromnie ze spotkania. Żartowali, że tylko ślub lub pogrzeb daje taką możliwość, i doceniali to, że w ich przypadku chodziło o to pierwsze.
Basia pociągnęła Janka za rękę.
– Chodź – powiedziała i spróbowała się podnieść.
– Poczekaj, jeszcze chwilę – poprosił.
Przyciągnął ją do siebie i przewrócił na plecy, przyłożył usta do szyi, a po chwili kolejny raz tego popołudnia zagubili się w pocałunkach. Basia na chwilę zapomniała o weselu, o powrocie do reszty gości, o obowiązkach. Przymykała oczy i obejmowała Janka, a on bez chwili zastanowienia odnalazł pierwszy z perełkowych guziczków przy dekolcie sukienki. Uporał się z pętelką i delikatnie odchylił materiał.
Znał na pamięć kształt trzech guzików zamykających górną część zielonej sukienki w małe różyczki. Uwielbiał, kiedy Basia ją zakładała. Była to najbardziej odświętna część jej garderoby. Według Janka prezentowała się w niej zjawiskowo. Baśka uszyła ją sobie sama, korzystając z kanonów współczesnej mody, jakie wypatrzyła w czasopismach w miejscowej bibliotece. Oprócz dzienników, w których głównym tematem była polityka, pojawiały się też czasem pisma, gdzie można było znaleźć ciekawostki z życia kulturalnego, zdjęcia gwiazd filmowych i sportowców. Ponadto raz w miesiącu do Olszynki przybywało objazdowe kino, a sala szkolna wypełniała się widzami chcącymi zobaczyć najnowszą produkcję z udziałem Dymszy, Bodo czy Smosarskiej. Dla Basi była to również okazja, by podejrzeć najnowsze trendy mody. Kiedy Marta pojechała z ojcem do Bydgoszczy po materiał na suknię ślubną, po ich powrocie Basia dostała od taty zawiniętą w szary papier sporą paczkę. W środku znalazła zieloną tkaninę w małe różyczki.
– Zielony jak twoje oczy, Basiu – powiedział tata. – Pomyślałem, że ci się spodoba.
Baśka ucałowała go w oba policzki i wyściskała ze szczęścia. Z uszyciem sukienki poradziła sobie bez niczyjej pomocy. Zrobiła wszystko według własnego planu, dopracowując każdy najdrobniejszy szczegół.
Sukienka w pewien sposób zmieniła życie dziewczyny. Pojawiła się jedna koleżanka, a potem następna z prośbą o uszycie podobnej. Baśka nie powtórzyła swojego fasonu, chcąc by był jedyny w Olszynce, ale jej kroje szybko zyskały uznanie i wkrótce przychodziły coraz to nowe kobiety z prośbą o szycie. Baśce to zajęcie sprawiało ogromną radość i satysfakcję. Od najmłodszych lat to ona zajmowała się łataniem i reperowaniem ubrań, a gdy dorosła, także i przeszywaniem, jednak praca z kilkoma metrami nowego materiału była dla niej wyzwaniem i przygodą. Gdyby mogła, zajmowałaby się tylko tym. Marzyła, że kiedyś kupi upragnioną maszynę do szycia i będzie miała własną pracownię krawiecką, która pozwoli jej utrzymać się bez konieczności pracy na roli. Wieczorami będzie czytać książki, a noce jako żona Janka spędzać w jego ramionach.
Basia delektowała się pocałunkami i uśmiechała do swoich planów. Poczuła, że Janek walczy z pętelką drugiego perełkowego guziczka, a to był sygnał, by wrócić do rzeczywistości. Odepchnęła go delikatnie i podniosła się.
– Nie – powiedziała. – Dalej nie możemy.
– Przecież chcesz – odparł.
– Wcale nie – skłamała.
Coraz trudniej było jej bronić się przed jego pieszczotami. Wiedziała jednak, że nie może przekraczać pewnych granic, że na wszystko przyjdzie czas, choć odmowa była dla niej sporym wyzwaniem. Uwielbiała pocałunki Janka, jego dotyk, chwile, gdy przyciągała go do siebie i czuła ciepło jego ciała. Czekała na jego oddech na swojej szyi, gdy zmierzał w kierunku ust, a potem całował. Bała się, że pewnego dnia zatraci się i pozwoli mu na wszystko, zanim przyjdzie odpowiednia pora.
Spoglądał w jej oczy, oczekując prawdy.
– No dobrze, chcę – poprawiła. – Ale jeszcze nie teraz.
– Ale chcesz? – Janek upewniał się, jakby usłyszał tylko to jedno słowo.
Basia uśmiechnęła się.
– Kocham cię – powiedziała.
Zareagował jak zawsze, szukając czegoś, co pozwoli mu wybrnąć z sytuacji i nie drążyć tematu. Chwycił niezaplecioną końcówkę warkocza dziewczyny i przyłożył ją sobie pod nos, przytrzymując palcem wskazującym.
– Będę miał takie wąsy – powiedział z uśmiechem i uniósł wysoko brodę, by włosy utrzymały się na miejscu.
Zrobił poważną minę i patrzył na Basię, licząc, że odwróci jej uwagę od wyznań. Roześmiała się, wyobrażając sobie Janka z sumiastymi wąsami, i pokręciła głową.
– Ach, ty artysto! – zawołała. – I po co ci takie wąsy?
– Jak to po co? – odrzekł wesoło. – Będę cię nimi łaskotał.
Przyciągnął ją do siebie i przytrzymując nadal warkocz pod nosem, pocałował ją. Basia oddała pocałunek, nie zważając na spoczywające ponad ich ustami pasma.
– Chodź – powiedziała, wyswobadzając się z jego objęć.
Wstała i poprawiła sukienkę i włosy. Janek podniósł się niechętnie. Objął Basię i poszli polną drogą do wsi.
