Wszystkie moje matki
Data wydania: 2010
Data premiery: 15 lutego 2010
ISBN: 978-83-7674-031-7
Format: 130x200
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 328
Kategoria: Literatura dla kobiet
29.90 zł 20.93 zł
Czy można uciec od własnego przeznaczenia?
List, który przypadkowo znajduje Weronika, trzydziestoletnia prawniczka, otwiera przed nią drzwi do innego świata, obecności którego dotąd nawet nie podejrzewała: świata emocji, niecodziennych obyczajów, tajemnic i wspomnień z innego życia. Staje się on dla niej nie tylko szansą na poznanie prawdziwej matki, która w dziwnych okolicznościach porzuciła ją tuż po urodzeniu, ale także na poznanie samej siebie. Weronika wyrusza w podróż w przeszłość, próbując dowiedzieć się, kim tak naprawdę jest, i widząc to, co przed większością z nas jest ukryte.
W tej historii to, co rzeczywiste przeplata się z tym, co urojone. „Prawdziwa” matka bohaterki cierpi na schizofrenię. Weronika bardzo długo przyjmowała lekarstwa aplikowane jej przez „przybraną” matkę – psychiatrę. W pewnej chwili przestaje brać lekarstwa. Zaczyna mieć urojenia, słyszy głosy. Czy to oznacza, że również jest chora? A może dotarła „pod powierzchnię życia” i widzi to, co przed większością z nas jest ukryte? Na to pytanie musi odpowiedzieć sobie sam czytelnik.
Nagle wszystko to, co wydarzyło się do tej pory wydało jej się absurdalne. A nawet śmieszne.
Oto ona, 30-letnia kobieta, pracownica kancelarii prawnej, z jasno wytyczoną drogą kariery, która do tej pory żyła jak najbardziej ułożonym i zaplanowanym życiem, rzuca wszystko, tylko dlatego, że jakaś stara wariatka postanowiła zabawić się jej kosztem. Być może nie będzie już mogła wrócić do pracy, zostawiła bez słowa wyjaśnienia Piotra. A teraz siedzi w jakiejś zapadłej dziurze, z istnienia której nie zdawała sobie dotąd sprawy, i spomiędzy zębów wydłubuje fusy kawy po, pożal się Boże, turecku. A to wszystko w oparach dymu z tanich papierosów.
Niedorzeczność.
Już zdecydowała. Spojrzała na zegarek – do warszawskiego pociągu zostały jeszcze ponad dwie godziny. Pora wrócić do rzeczywistości.
Kiedy podniosła głowę zauważyła, że z przeciwnego kąta jedna z trzech siedzących tam starych kobiet uważnie jej się przygląda. Speszona schyliła się, udając, że szuka czegoś w torebce. Kiedy podniosła głowę kobieta już była przy stoliku. Przez chwilę jeszcze uważnie się przyglądała.
– Pani nietutejsza. Do Martyny pani przyjechała, prawda? – kobieta zapytała nieco ochrypłym głosem, śpiewnie znacząc początek wyrazu.
Weronika oniemiała. Na przemian robiło jej się zimno i gorąco. Skąd ta starucha wie?!
– Pani się pewnie dziwi, skąd wiem? Znam Martynę i też ze Strzyg jestem. To raptem kilka chałup i niewiele się przed ludźmi uchowa. Już kiedy pani weszła, zauważyłam że jest pani trochę podobna. Dlatego zapytałam.
Kobieta uśmiechnęła się łagodnie. Brakowało jej kilku zębów. A nawet większości zębów; uśmiech sprawiał raczej wrażenie szyderczego grymasu. Weronika, wciąż milcząc, myślała jak to możliwe. I to wtedy, kiedy zdecydowała, że chce wracać. Jestem zmęczona i zdenerwowana, dlatego wydaje mi się to takie dziwne, pomyślała w końcu. Przypadek.
Powiedzieć, że pomyłka?
Ale przynajmniej wie, że ta Martyna istnieje naprawdę, bo przecież do tej wcale nie była tego taka pewna. I może nie jest taką wariatką, skoro ta kobieta przyznaje się do znajomości z nią. Chyba, że to też wariatka – Weronika przyjrzała jej się spod zmrużonych powiek – jak wygląda wariatka?
Możliwe jeszcze, że to dalsza część zwariowanego planu jakiegoś pomyleńca. Przecież nie można wykluczyć, że ktoś po prostu chciał zabawić się jej kosztem, a babina czekała na nią już od kilku dni.
Kobieta była nieco młodsza niż to się na początku mogło wydawać. Miała najwyżej jakieś 60 lat, a siwe włosy na głowie, obszerna spódnica i grube swetry sprawiały, że wydawała się znacznie starsza. Ale twarz miała jeszcze młodą – dzięki sporej tuszy nie było widać zbyt wielu zmarszczek. Tak samo jak na dłoniach.
Nic rozsądnego nie przyszło Weronice do głowy.
– Tak, ma pani rację, przepraszam, ale jestem taka zaskoczona… To jednak trochę dziwne. A ja właśnie miałam kogoś zapytać, jak dojść do Strzyg, nie bardzo wiem, gdzie są.
– Nie tak daleko, trzeba za barem jeszcze przejść kawałek, a potem przez pola. Ale niech pani sama teraz nie idzie, bo to jednak kawałek, a już nic nie widać, wcześnie się ściemnia. A pani jeszcze z taką walizką.
Zaraz któregoś z chłopów zawołam, podwiezie który panią – wydawało się, że naprawdę chciała pomóc.
– Nie, nie, proszę nie robić sobie kłopotu… – zaczęła Weronika, ale kobieta już odwróciła się do siedzących w pobliżu mężczyzn.
*
Szur-szur, szur-szur. Chwila ciszy i znowu: szur-szur, szur-szur. Skrzypienie otwieranych drzwi.
Cisza.
Weronika, leniwie rozbudzona, w jednej chwili przypominając sobie wczorajszy wieczór, gwałtownie usiadła na łóżku.
Materac pachniał sianem, na podłodze leżały złożona w kostkę kwiecista kapa i wełniany chodniczek, pod oknem stał niewielki stolik. Na szerokim parapecie – kwiaty, a na potężnej trzydrzwiowej szafie dwie figurki – podobne do tych z dołu.
Wskazówki zegara pokazywały, że już prawie dwunasta, w pokoju było zupełnie jasno, za oknem śnieg łagodnie topniał pod ciepłymi promieniami słońca. Dopiero teraz zobaczyła, jak tu jest ładnie – wokół góry, w większości całe pokryte iglastymi drzewami, ale nie umiała rozpoznać, czy to świerki czy może jeszcze co innego.
Co dalej?
Westchnęła, zajrzała do szafy, gdzie, jak pamiętała, schowała wczoraj walizkę, wyjęła ubranie, kosmetyki. I tabletki. Po namyśle schowała je z powrotem do walizki. Cicho zamykając za sobą drzwi, przeszła do łazienki. Przecież nie mogę siedzieć tu w nieskończoność, pomyślała. Trzeba pomyśleć, jak stąd grzecznie wyjechać. I napić się mocnej kawy.
Łazienka była równie zaniedbana jak cały dom. Z wyglądu przypominała bardziej niewielki składzik – olbrzymie, brudne lustro, zaśniedziałe już ze starości, emaliowana umywalka i wanna na czterech krótkich nóżkach, ściany pomalowane rudą farbą olejną, wytarte linoleum na podłodze. Ani śladu różanego zapachu ajaxu, którym Weronika nieustannie czyściła swoją własną łazienkę; nie było nawet odświeżacza powietrza, a przynajmniej nie było go na wierzchu.
Zeszła na dół. Szuranie dochodziło z kuchni, znajdującej się obok głównego pokoju. Martyna krzątała się przy wielkim kaflowym piecu, na którym przyjemnie bulgotało kilka garnków, choć w kącie zauważyła kuchenkę gazową, pewnie zepsutą.
– Z pieca to i woda lepiej smakuje. Latem jej używałam, jak na piec było za gorąco. Ale już się chyba nie da… – uśmiechnęła się kobieta. Chyba zauważyła, że Weronika przyglądała się kuchence. – Dobrze spałaś? – zapytała.
– Tak, dzień dobry. Przepraszam, że tak późno wstałam…
– Ależ za co przepraszasz? Widać było, żeś mocno zmęczona, a poza tym, jak człowiek zmienia otoczenie, to musi się przyzwyczaić. A najlepiej to przespać.
Pokazała ręką na stół.
– Siadaj. Masz, napij się – podała kubek z dziwnie aromatyczną herbatą. – Ty byś pewnie kawę wolała, ale ja nie mam. Ale to lepsze niż kawa, bo nie tylko na nogi stawia, ale i umysł rozjaśnia. A potem coś zjesz – znowu się uśmiechnęła. Z tym uśmiechem było jej bardzo ładnie, chowało się wtedy rozcięcie na policzku i dopiero teraz Weronika zdała sobie sprawę, że uśmiechała się często.
– I na krwawienie miesięczne pomaga – dodała odwracając się z powrotem do pieca.
Weronice kubek o mało nie wypadł z ręki. Gorączkowo zaczęła przypominać sobie, czy przypadkiem gdzieś wczoraj nie zostawiła, nie daj Boże, zaplamionego tamponu. Chyba nie, pomyślała już cała czerwona ze wstydu. Nie, to niemożliwe.
Nie wytrzymała.
– Ale skąd… – zawahała się. – Pani… wie?
– Oj, jak to skąd? To czuć od kobiety, a ja w końcu też kobietą jestem, tylko, że już starą. Może dlatego więcej wiem… Trzeba tylko wiedzieć jak każdy osobny zapach od siebie odróżnić. I mów mi po imieniu,
Martyna, tak będzie lepiej, prawda? – dodała.
– Tak, chyba tak.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.