Wybraniec Odyna
Data wydania: 2024
Data premiery: 5 listopada 2024
ISBN: 978-83-67639-59-0
Format: 145/205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 446
Kategoria: Literatura historyczna
59.90 zł 41.93 zł
Tak oto rodzi się legenda najsłynniejszego władcy wikingów!
Ragnar od najmłodszych lat chce być największym z największych. Jest dopiero trzeci w kolejce do tronu, ale po swojej stronie ma nieposkromioną ambicję i przychylność bogów. Wszak sam Odyn przepowiedział mu przyszłość, o jakiej inni mogą jedynie marzyć! Korony pragną jednak także inni potomkowie Sigurda Hringa. Jakie piętno na przyszłym władcy wywrze bratobójcza walka?
Zanim przyjdzie sięgnąć po władzę, Ragnara czekają krwawe boje. Pomóc mu w urzeczywistnieniu planów ma wyprawa po łupy do krainy Słowian. Tamtejsze chwalebne zwycięstwa okupione zostaną zarazem srogimi ofiarami. Krew Danów obficie użyźni najechane ziemie, a liczne stosy pogrzebowe rozświetlą niebo.
Trzeba też będzie zetrzeć się z Norwegami. Być może oni stoją za serią zamachów na duńską rodzinę królewską. Trupy na obu dworach wyznaczą im mroczną ścieżkę w przyszłość. Ta musi doprowadzić do wojny, która zaleje zatokę Hedeby. Na jej szerokie wody wypłyną liczne łodzie, wojownicy, a idąca ramię w ramie ze zdradą śmierć pochwyci w kościste ramiona niezliczone zastępy wojowników. Obydwa królestwa poniosą olbrzymie i bolesne straty. Które wszak ucierpi bardziej?
Przy dębie, co miał być półmetkiem wyścigu, czekał nadzorca, którego zadaniem było pilnować, czy każdy ze ścigających dojechał na miejsce i aby nikomu nie przyszło do głowy oszustwo, jak chociażby przykładowo wcześniejsze zawrócenie i udanie się w drogę powrotną. Czekanie, mimo że nie trwało długo, tak jemu jakoś się dłużyło. Wsparty o konar drzewa rozmyślał o żonie, która rano rzekła mu o ciąży, wielkim go obdarzywszy szczęściem. Miało to być ich pierwsze dziecko, a do tego syn. Burgi, bo tak miał na imię nadzorca, pewien był płci potomka, a do tego przekonany o jego wyjątkowości, gdyż wieść, że dziecko przyjdzie na świat, otrzymał w czasie zawodów ku czci nowo narodzonego królewskiego syna. Burgi już sobie wyobrażał, jak jego syn może i stanie się nawet kompanem królewicza, a to od razu go napawało dumą. Tak mężczyzna zamyślił się nad przyszłością, że dopiero tętent kopyt uświadomił go o zbliżających się jeźdźcach. Ciężko mu było dostrzec, ilu dokładnie pędziło na przodzie, gdyż mknęli ku niemu w zbitej kupie. Pędzili oni, aj, pędzili, i żaden jakby nie miał zamiaru zwolnić. Głowił się Burgi i obawiał, że nie wyhamują w porę i potłuką się wszyscy, jeden z drugim. Co gorsza i jemu może się oberwać, jeśli nie wyhamowawszy, na niego wpadną. Ku przestrodze począł się wycofywać, jako że nie zamierzał ponosić na ciele żadnych strat. Wycofywał się więc krok za krokiem, badawczo przyglądając się pędzącym.
W pewnym momencie coś go zaniepokoiło i tu już nie było mowy o jeźdźcach, bo usłyszał coś, lecz za sobą. Pierwsze, co przyszło mu na myśl, to że być może hałas spłoszył jakąś zwierzynę. Obrócił się, by zyskać pewność, lecz okazało się, że był w błędzie, i to srogim, a za nim nie żaden zwierz się czaił, a człowiek. Czemu to miał być srogi błąd? Ano dlatego, że ów człek stał z nożem w ręku i gdy tylko Burgi go ujrzał, ten błyskawicznie i bez chwili zawahania wbił mu ostrze z boku gardła i przekręcił. Krew obficie trysnęła z rany, a biedny nadzorca wyścigu był w stanie jedynie wgapiać się w zabójcę szeroko rozwartymi oczyma i ustami, którymi łapczywie chwytał powietrze. Dłońmi złapał się za gardło, jakby w żałosnej ostatniej próbie chciał zatamować szaleńcze krwawienie, lecz na nic się to zdało. Wkrótce bezwładnie osunął się na ziemię i wydał ostatnie tchnienia. Burgi skonał.
Ani jeden z jeźdźców nie zwrócił uwagi, że przy dębie nie ma nadzorcy. Żaden więc nie zastanawiał się nad jego nieobecnością. Pierwsza piątka dotarła w dzikim pędzie do drzewa, chcąc za nim przejechać, lecz wszyscy dostali się w owo miejsce niemal w tym samym czasie, więc o co jak o co, ale o tłok nie było trudno.
Ragnar zaliczał się do wspomnianej piątki. Jechali w ścisku. Konie ścierały się bokami. Jeden próbował się przecisnąć obok drugiego. Jednym szło to lepiej, drugim gorzej. Niemniej jednak za drzewem wszyscy stanęli w miejscu, lecz nie z powodu Burgiego. On wciąż nie zajął choćby najmniejszej myśli żadnego z jeźdźców. Zatrzymali się, gdyż w tym zagęszczeniu nie było możliwości, by swobodnie okrążyć drzewo. Piątka uczestników, do której zbliżali i dołączali kolejni, w kupę się zbiła i żaden nie mógł oderwać się od reszty. Rozpoczęła się istna szamotanina, a wszystko to wyglądało, jakby wpadli na koniach do dołu bez wyjścia.
Jeźdźcy kopali się wzajemnie, bili. Jeden oberwał pięścią w nos i prawie że spadłby z konia. Cudem jednak zdołał utrzymać się na końskim grzbiecie. Kolejne padały w grupie ciosy i kopniaki, a także i liczne obelgi, i złorzeczenia. Niepojęty podniósł się harmider i zamieszanie, a zgiełk rósł i rósł. Pośród krzyków i szarpaniny ważyły się losy rywalizacji i, co istotne, pierwszy z jeźdźców zdołał w końcu wyrwać się z szamoczącej się grupy. Natychmiast spiął porządnie konia i zerwał go do biegu. Popędzili prędko, słuszną czyniąc przewagę. Po chwili kolejny wydostał się ze ścisku i pognał śladem pierwszego. Za nimi kolejni.
Fragment rozdziału IV. Hedeby, Dania. Jakiś czas później