Outlet. Za nasze winy
Cykl Tułacze życie Tom 1
Data wydania: 2023
Data premiery: 07 marca 2023
ISBN: 978-83-67639-43-9
Format: 130x200
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 352
Kategoria: Literatura współczesna
47.90 zł 33.53 zł
Chciałeś się tułać po świecie, będziesz się tułał, ocierając o śmierć bliskich, aż czwarte pokolenie zmaże twoje winy.
Jest druga połowa XVIII wieku. Joseph nie chce być kolejnym pokoleniem Neubinerów, którym przeznaczone jest tułacze życie. Zabiera żonę oraz trzech synów i razem decydują się szukać szczęścia na terenach Królestwa Galicji i Lodomerii. Ich małą ojczyzną stają się Łany, niewielka osada, gdzie remontują stary młyn i zaczynają spokojne życie. Kiedy wydaje się, że zła passa towarzysząca rodzinie minęła, na scenę wkracza tajemnicza moneta, fascynująca każdego, kto bierze ją w dłonie.
Czy opowieści o klątwie są tylko legendą, czy moneta naprawdę skrywa złowieszczą tajemnicę?
Historia wielopokoleniowej rodziny wskazująca, jak ważny jest szacunek dzieci do matki oraz więzi rodzinne. Polecam!
Edyta Świętek,
autorka sag rodzinnych Spacer Aleją Róż i Grzechy młodości
Własne pędy, własne liście zapuszczamy każdy sobie. I korzenie oczywiście, na wygnaniu, w kraju, w grobie. Tu na boki, wzwyż ku słońcu, na stracenie w prawo, w lewo. Kto pamięta, że to w końcu, jedno i to samo drzewo.
– Jacek Kaczmarski „Nasza klasa”
Rozdział 1
Nie wyobrażał sobie, że mógłby ożenić się ponownie. Wciąż kochał swoją zmarłą żonę i nie dopuszczał do siebie myśli, że jakakolwiek inna kobieta mogłaby mu ją zastąpić. Niestety miał na wychowaniu trzech synów, którym brakowało matki, jeszcze bardziej niż jemu kobiety. Wciąż winił się za to, że namówił żonę na tak ciężką podróż w nieznane. Być może gdyby podjęli inne decyzje, ich los potoczyłby się inaczej. W Sudetach mieli przynajmniej własny dom, pole i maleńki młyn, który choć nie dawał jeszcze wielkiego dochodu, pozwalał im wiązać koniec z końcem. Gdyby, mieszkając w Lądku, znaleźli się w potrzebie, zawsze mogliby się zwrócić o pomoc do rodziców Anny Marii. Wydawało im się jednak, że życie pod skrzydłami rodziny ich ogranicza. Chcieli być samodzielni, dlatego patent kolonizacyjny był dla nich nadzieją na lepszą przyszłość. Nowo utworzone daleko na wschodzie, Królestwo Galicji i Lodomerii wydawało się rajem w zasięgu ręki.
Niestety ostatecznie nie wszystko wyglądało tak, jak obiecywano kolonistom. Wielu poniosło straty już na samym początku, z których największą była śmierć bliskich. Niemal w każdej rodzinie przesiedleńców doszło do tragedii. Umierali dzieci, starcy, wiele kobiet. Mordercza podróż przez pół Europy, a potem niepewność co do przyszłości i życie w ciężkich warunkach, w przeludnionych chatach, gdzie szerzyła się zaraza, to nie było to, o czym marzyli. Niestety właśnie taka okazała się rzeczywistość.
Sytuacja Josepha nie była jeszcze tak tragiczna jak wielu innych kolonistów, ale i jego nie ominęło nieszczęście. Anna Maria, którą podróż bardzo wycieńczyła, na swe nieszczęście zaszła w tym czasie w ciążę. Jej organizm, wciąż niedożywiony i przemęczony pracą, nie podołał wyzwaniu, jakie przed nim postawiła natura. Odeszła w lecie tysiąc siedemset osiemdziesiątego szóstego roku, niedługo po śmierci dziecka, które dopiero co powiła.
Po jej śmierci Joseph Neubiner wraz z synami przeniósł się do Łanów, niedaleko Kamionki Strumiłowej, gdzie otrzymał od rządu austriackiego niewielki młyn z przybudówką. Zamieszkanie we młynie było o wiele lepszym pomysłem niż w rozsypujących się i pełnych – chorób chatach, gdzie musieli żyć tuż po przyjeździe. Choć tyle mógł zaoferować swoim dzieciom.
Miał jednak świadomość, że nawet najlepsze warunki mieszkaniowe nie wynagrodzą im straty, jaką ponieśli. Nic nie jest warte takiego poświęcenia. Życie matki jest bezcenne, a one właśnie ją utraciły.
Dzieci już posnęły, a Joseph, w świetle łuczywa, postanowił rozpocząć to, co od dawna chodziło mu po głowie. Wyciągnął ze skrzyni papier, gęsie pióro i inkaust, które dostali w prezencie ślubnym. Jak do tej pory nie było okazji, by ich użyć. Dziś nadszedł ten moment. Wziął pióro do ręki, umoczył w czernidle i przycisnął do kartki. Choć w głowie kłębiło się wiele myśli, miał wątpliwości, czy uda mu się przelać to wszystko na papier. Ledwie jednak zaczął, opowieść o rodzinie, w której historię wpisana była tułaczka po świecie, popłynęła jak rzeka.
Rodzina Neubinerów miała niemieckie korzenie. Ojciec Josepha, Ludwig, pochodził z księstwa Neuburg w Bawarii, położonego około osiemdziesięciu kilometrów na północny zachód od Monachium. Początkowo mieszkał na wsi z rodzicami, ale gdy tylko osiągnął wiek pełnoletni, porzucił dom rodzinny, by szukać wrażeń w głównym w księstwie ośrodku miejskim Neuburg an der Donau. To wciąż jednak nie zaspokajało jego potrzeb, zgodnie z powiedzeniem, że zawsze lepiej jest tam, gdzie nas nie ma. Ludwig marzył o wielkim świecie, o podbojach i bogactwie, ale natura lekkoducha stała mu na drodze do realizacji marzeń. Zbyt szybko nudził się wszystkim, zbyt mało wagi przywiązywał do ludzi i miejsc, w których bywał. Po kilkuletniej tułaczce, gdy powrócił do domu rodzinnego, wydał mu się on przeraźliwie pusty.
Stojąc nad grobem matki zmarłej podczas jego nieobecności, uświadomił sobie nagle, że nic nie wie o swoich najbliższych, że porzucając rodziców kilka lat wcześniej, praktycznie o nich zapomniał. Patrzył na ojca, który zupełnie nie radził sobie z żałobą, i po raz pierwszy w życiu zapragnął założyć własną rodzinę. Chciał wypełnić dom szczebiotem dzieci, pieśniami śpiewanymi przez małżonkę, zapachem obiadu, tym wszystkim, co zapamiętał ze swojego dzieciństwa i od czego tak szybko uciekł. Nim jednak poważnie zaczął rozglądać się za kandydatką na żonę, pod koniec tysiąc siedemset czterdziestego roku zmuszony został, by wraz z wojskami pruskimi Fryderyka II wyruszyć na Śląsk.
@nataliicodziennosc –
Bez wątpienia czyta się tę historię bardzo sprawnie. Przyjemna, ładnym językiem napisana. Interesująco osadzona w wydarzeniach historycznych, od drugiej połowy XVIII w. począwszy. W fabułę wpleciono tradycje ale i zabonony tamtejszej ludności, warunki, w jakich żyli, jak pracowali itp. itd. Autorka pomysł na sagę zaczerpnęła z historii własnej rodziny, po dziesięcioletnich badaniach jej genealogii. W każdym razie wszystko to czyni książkę bardzo spójną w oczach czytelnika.
Co do treści, to typowa saga. Nawet trochę historia drogi. Niemiecka rodzina wielopokoleniowa. Jadą, szukają miejsca na ziemi. Gdzie praca, tam się osiedlają. Poznają ludzi, pomoc uzyskują, tragedie przeżywają. Życie. Ostatecznie ojciec z trzema synami zamieszkują w starym młynie, we wsi Łany, w dorzeczu Bugu. W tym wszystkim, ważną rolę gra znaleziona moneta z napisem “Hodie mihi, cras tibi” (Dziś mnie, jutro tobie) i niestety nie chodzi tu o przyniesienie szczęścia. Jakoś nie można jej się z rodziny pozbyć a kto ją chwyci trupem pada, co uważam trochę za spore uproszczenie, no ale jakoś tej klątwie trzeba nadać dramatyzmu.
Mnie się nawet podobało. Leniwa, spokojna powieść bez fajerwerków. Wyciszająca historia na dwa wieczory. Jedyne czego mi brakowało, to jednak bardziej rozbudowanych historii konkretnych rodzin, skupieniu się na większej ilości bohaterów. Tak trochę po macoszemu to wszystko, mam wrażenie. W pewnym momencie to sobie pomyślałam “jej, oni nic innego nie robią, tylko na zmianę rodzą się i umierają”. W ostatniej części książki to można szczególnie dostrzec. Autorka jakby za wszelką cena chciał uśmiercić jak największą liczbę członków rodziny bo zorientowała się, że limit stron dobiega końca. Nie jest to najlepsza saga jaką przyszło mi czytać, ale całkiem wciągające czytanie. Z informacji, jakie posiadam, docelowo ma to być trylogia. Mam taką nadzieję, bo doświadczenie mi podpowiada, że każda następna część to już raczej pisanie dla pisania. Zobaczę, jak to będzie w drugiej części i czy warto będzie sięgnąć po kolejną.
sisters as books –
Opisuje ona losy rodziny Neubiner, a dokładnie ich tułacze życie i klątwę, ktora na nich ciąży.
Bardzo przyjemnie się ją czytało, lekkie pióro autorki pozwoliło przeczytać książkę bardzo szybko, a dokładnie w dwa dni.
Opowieść nazwałybyśmy historią drzewa genealogicznego, stąd drzewo na zdjęciu. Jest to historia pokolenia, pokazujaca życie w XVIII wieku, za co gratulujemy autorce, gdyż nie wydaje nam się to łatwym zadaniem. Powieść jest przeważnie bardzo rodzinna, jednak watki klątwy i tajemniczej monety oraz duchów wplatają w książkę mroku i grozy. Jednak nie obawiajcie połączenie tych dwóch wątków idealnie ze sobą pasuje. Bliskie nam również były tereny na, których w pewnym momencie działa się historia, a dokładniej Lądek Zdrój, obok, którego niedaleko mieszkamy, od razu się lepiej czyta taką książkę, w której jest coś waszego ?
Podsumowując – jest to powieść obyczajowa, historyczna pokoleniowa, która nie jest jedynie zwykła historią o rodzinie, lecz magiczną drogą tułaczą ludzi XVIII wieku. Polecamy serdecznie