Za wodza i naród.
Wspomnienia weterana 1. Dywizji Pancernej SS Leibstandarte SS Adolf Hitler
Przekład: Piotr Hermanowski
Tytuł oryginału: Für Volk and Führer: The Memoir of a Veteran of the 1st SS Panzer Division Leibstandarte SS Adolf Hitler
Data wydania: 2016
Data premiery: 29 marca 2016
ISBN: 978-83-7674-498-8
Format: 145x205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 384
Kategoria:
39.90 zł 27.93 zł
Erwin Bartmann, jak wielu berlińskich uczniaków, uległ duchowi czasów oraz czarowi rozsiewanemu przez idee narodowego socjalizmu. Przekonany o tym, że wzrasta w najlepszym z państw świata, marzył o wstąpieniu w szeregi elitarnej formacji Waffen SS Leibstandarte SS Adolf Hitler. Dlatego zgłosił się do niej na ochotnika.
Po przybyciu na Front Wschodni, dołączył do oddziału łączności. Wkrótce odkrył jak dalece rzeczywistość odstaje od rozpowszechnionego mitu. Przetrwanie okazało się kwestią szczęścia, które opuściło go podczas bitwy na Łuku Kurskim. Ranny trafił do szpitala pod Berlinem, by w ostatniej fazie wojny wylądować na obronnej rubieży niedaleko linii Odry. Wówczas nadszedł czas na podjęcie ostatecznej decyzji: przetrwać samemu czy wypełnić złożoną SS przysięgę wierności aż po grób?
Od Frontu Wschodniego po zdruzgotany bombami Berlin zamieszkały w większości przez starców i zepsute samotne kobiety ‒ szczere wspomnienia Bartmanna prezentują w wyjątkowej i niekiedy zaskakującej perspektywie życie młodego ochotnika dywizji Leibstandarte SS Adolf Hitler.
To bardzo wartościowy pamiętnik. Ukazuje zarówno prawdziwe oblicze walk toczonych na Froncie Wschodnim, a także zmianę zachodzącą w postawie autora w stosunku do nazistowskiego reżymu i do szans na ostateczne zwycięstwo.
portal History of War
Wszyscy narzekali. Bezskutecznie poszukując izolacji, przygotowaliśmy maski na twarz ze strzępów odzieży. Przesłanialiśmy nimi usta i nosy, wyglądając przy tym jak żywcem wyjęci bohaterowie filmów o Dzikim Zachodzie.
– I jak tu jeść w takim smrodzie? Jedzenie nim przechodzi.
– To jeszcze nic takiego. Smród wpada mi od razu prosto do żołądka, aż chce się rzygać.
– Ja z trudem oddycham. Mam płuca pełne tego smrodu.
– Dociera tu nawet pod wiatr. Jak to możliwe?
Z każdym dniem topniejący śnieg odsłaniał czerniejące stosy rozkładających się ludzkich ciał obleczonych w przegniłe resztki rosyjskich mundurów. Odrażający trupi odór wciąż gęstniał i nie było na niego sposobu. Każdy wdech – w normalnych warunkach czynność bezwarunkowa – był teraz gehenną wywołującą mdłości.
W końcu przełożeni uwzględnili nasze skargi. Przybył oddział Wehrmachtu wraz z grupą rosyjskich jeńców, aby posprzątać to gówno. Z maskami na ustach i nosach zrobionych naprędce z kawałków szmat, jeńcy zabrali się za ściąganie ze stosów gnijących ciał, starając się je przy tym rozdzielać. Często podczas tej czynności w dłoniach pozostawała im oddzielona od ciała kończyna. Zdarzył się przy tym nawet dość tragikomiczny przypadek; od zwłok ciągnionych za nogi do najbliższego dołu będącego zbiorową mogiłą odpadła głowa. Jeniec, ciągle trzymając kończynę nieboszczyka, odruchowo wysunął nogę próbując zatrzymać toczącą się głowę, ale ta przetoczyła się po stopie i nabierając prędkości leciała w dół, obijając się o śnieżne bruzdy prosto do rzeki. Rosjanie z drugiego brzegu musieli widzieć to zdarzenie, jednak ich broń milczała. Najpewniej nie chcieli strzelać do swoich rodaków.
Rozeszła się pogłoska, że mamy zostać wycofani z pozycji obronnej na linii Mius-Sambek, ale aż do 21 maja 1942 roku nic się nie działo. Zluzowano nas dopiero po przybyciu Policyjnej Dywizji SS. Każdy spakował swój skromny dobytek i był gotowy do wyjazdu. Za nami była naprawdę wyczerpująca zima i liczyliśmy na solidny odpoczynek, kiedy kolumna naszych pojazdów ruszyła w kierunku Taganrogu.
Po zmierzchu nasze ciężarówki zawróciły i skierowały się na Sambek. Słowa były zbędne – nasze twarze wyrażały wyłącznie rozczarowanie. Wkrótce znów znaleźliśmy się w tej miejscowości, odpierając atak, który przełamał linie obronne Policyjnej Dywizji SS, walczącej o utrzymanie się na naszych starych pozycjach. Raz jeszcze Leibstandarte pokazała nieprzyjacielowi swoją wartość bojową, energicznie odrzucając jego natarcie. Wieczorem powróciliśmy do schronu, który sami zbudowaliśmy przed świętami Bożego Narodzenia.
Każdego kolejnego dnia sowiecka propaganda namawiała nas w zrzucanych z powietrza ulotkach do poddania się. Było to wyłącznie marnotrawstwo papieru i to nie tylko dlatego, że żołnierze Leibstandarte nie zamierzali łamać przysięgi złożonej Hitlerowi. Wszyscy dobrze wiedzieliśmy, jaki los czeka esesmanów w sowieckiej niewoli. Nie zapomnieliśmy „rękawiczki” – tortury jaką Rosjanie zadawali naszym zwiadowcom pojmanym w Taganrogu.
Choć sowiecka propaganda zachęcająca niemieckich żołnierzy do poddawania się i obiecująca dobre traktowanie nie przynosiła efektu, to Rosjanie nie ustawali w staraniach. Tym razem namawiali do dezercji przez megafony zainstalowane na słupach. Kobiecy głos huczał ponad wiosenną łąką, drwiąc sobie z wierności niemieckich kobiet, naszych żon i narzeczonych. Ja akurat nie miałem dziewczyny, więc puszczałem te uwagi mimo uszu. Ta tyrada kończyła się zawsze zdaniem: „Życzymy żołnierzom Leibstandarte udanego odpoczynku we Francji. Mam nadzieję, że się wkrótce znowu spotkamy”.
Patrzyliśmy po sobie ze zdumieniem, zastanawiając się, czy to co słyszeliśmy, może być prawdą? Biorąc pod uwagę warunki, w jakich przetrzymaliśmy zimę, perspektywa stacjonowania we Francji, choć czarująca, wydawała się nam zbyt piękna, by mogła być prawdziwa.
Minęło kilka słonecznych dni i znów otrzymaliśmy zapowiedź bliskiego zluzowania. Pod osłoną nocy nasze pozycje obsadziła jednostka rumuńska, a my kolejny raz ruszyliśmy w kierunku Taganrogu. Gdy i tym razem rychło przyszedł rozkaz wzywający nas do powrotu na front, nie mogliśmy wprost w to uwierzyć. Po całodziennych ciężkich walkach, w tym także wręcz, odzyskaliśmy nasze pozycje koło Sambeku. Po walce przekazaliśmy odbite stanowiska Policyjnej Dywizji SS i jednostkom rumuńskim. Mimo niskich stanów liczebnych po odwrocie z Rostowa, Leibstandarte dwukrotnie odzyskiwała pozycje, które według etatów powinny być obsadzone przez co najmniej dwie skompletowane dywizje.
Po kilku dniach pobytu w Taganrogu, przerzucono nas do Mariupola, dużego portu nad Morzem Azowskim, gdzie przejęliśmy obronę wybrzeża. Nastały ciepłe dni, a od lądu wiała ożywcza bryza – jakże pożądana odmiana po mroźnych zimowych wiatrach. Korzystając z wolnych chwil, wystawialiśmy na promienie słoneczne nasze zdumiewająco blade ciała i korzystaliśmy z kąpieli w morzu. Z dala od obecności nieprzyjaciela mogliśmy się delektować możliwością niezakłóconego snu przez całą noc. Nawet apel poranny zaczynał się wyjątkowo późno, bo o siódmej rano.
Dzięki odwszalni znajdującej się w pobliżu naszego obozowiska mogłem nareszcie pozbyć się plagi insektów i uwolnić od potrzeby ciągłego drapania na wysokości pasa, od którego robiły się otwarte rany. Życie zaczęło znów smakować, a uczucie zimna w kościach ustąpiło wpływowi słonecznego ciepła.
Przerzucono nas do miasta Stalino29 położonego w głębi lądu. Było tam nieznośnie gorąco. Spaliśmy w otwartych jak najszerzej namiotach, żeby w nocy mógł nas trochę ostudzić chłodniejszy wiaterek. W tym czasie dołączyło do naszej kompanii kilku rekrutów prosto z Lichterfelde, którzy przywieźli najświeższe wiadomości z Berlina i reszty Niemiec. Nasz pobyt w Stalino nie był już wakacjami. Odbywaliśmy codzienne rutynowe ćwiczenia, a apel poranny znów zaczynał się o szóstej rano.
Pewnego szczególnie upalnego dnia, Oberscharführer ze sztabu dywizji przekazał listę odznaczonych żołnierzy. Ci z nas, którzy brali udział w walkach o Rostów, zostali przedstawieni do Odznaki Szturmowej Piechoty30 nadawanej za, co najmniej dziesięciodniową walkę z wrogiem na pierwszej linii frontu. Tego wieczora z dumą przechadzałem się z moją odznaką na piersi między nowo przybyłymi rekrutami. Potem obracałem ją w palcach i jak dziecko uradowane nową zabawką studiowałem uważnie każdy szczegół jej wzoru. Otrzymałem pierwsze odznaczenie bojowe i wreszcie mogłem się poczuć jak prawdziwy frontowiec.
Siedzieliśmy sobie na trawie, machinalnie czyszcząc buty, gdy przybiegł Borys. Na szyi miał ręcznik, a twarz w połowie namydloną do golenia.
– Pakujcie się. Jutro wyjeżdżamy do Francji
A niby kto tak twierdzi? – spytałem z niedowierzaniem.
– To oficjalna wiadomość. Krocza osobiście przekazał ją naszemu Uschy. – Wyciągnął ramiona i wrzasnął śpiewnie – Bywaj, bywaj mateczko Rosjo!
Borys, tak jak ja, był wielkim miłośnikiem opery.
Wybuchła żywiołowa owacja. Wszyscy się poderwali z ziemi.
– Dzięki Bogu. Ten skwar jest nie do wytrzymania – westchnął jeden z rekrutów.
– Hej, zaczekaj – przestrzegłem Borysa. – Pamiętasz kobietę gadającą przez głośniki w Sambeku? Skąd ona mogła wiedzieć, że jedziemy do Francji?
– Szpiedzy – odpowiedział Borys. – Albo jakiś biedny drań spośród pojmanych oficerów wyśpiewał wszystko, zanim go Ruscy wypatroszyli.
Na początku lipca załadowaliśmy działa szturmowe i ciężarówki na długie tory kolejowe. Większość z nas załadowano do wagonów towarowych, podczas gdy oficerowie podróżowali w kilku wagonach osobowych na początku eszelonu. Nasza sekcja z entuzjazmem załadowała się do wagonu wraz z sanitariuszem do towarzystwa. Kiedy pociąg ruszył, Borys zaczął trajkotać bez przerwy o tym, jakie to piękne dziewczyny spotkamy we Francji, a jego bajdurzenia słuchało bez oporu wielu wyposzczonych kolegów.
– Kiedyś spędzałem wakacje w Tuluzie, z entuzjazmem – opowiadał z przejęciem. – Mówię wam, chłopaki, Francuzki są takie piękne, że się wprost nie mogę doczekać.
– Ładniejsze od Dunek? – zapytał sanitariusz.
– Poczekaj tylko, to oczy ci same wyjdą z orbit – odparł Borys.
– Cóż, dotąd jeszcze nie zużyłem żadnej prezerwatywy z entuzjazmem – napomknąłem.
Po prostu nie miałem okazji by myśleć o dziewczynach od czasu wyjazdu z Lichterfelde, latem ubiegłego roku. Chociaż już dawno skończyłem osiemnaście lat, to nigdy jeszcze nie przespałem się z dziewczyną. Poza tym byłem ciągle zbyt nieśmiały, by zwierzać się kolegom z tak intymnych kwestii.
– Ja też nie – doszedł czyjś głos z kąta. – Ani jednej pieprzonej prezerwatywy. Nawet dziewczyny dotąd nie miałem.
Odpowiedzią był wybuch śmiechu. Większość żołnierzy Leibstandarte walczyła bez jednego dnia urlopu od wielu miesięcy. Do wyjazdu z Sambeku, nikt z nas nie przespał ani jednej całej nocy. Marzenia o dziewczynach, jako nierzeczywiste, zostały zepchnięte na samo dno naszych młodych głów.
Po kilku godzinach jazdy eszelon zatrzymał się na jakiejś stacyjce. Ze względu na upał, pozwolono nam na opuszczenie wagonów, ale nie mogliśmy się oddalać od stacji. Jak grzyby po deszczu zaczęły krążyć żarty, że pewnie kolejny raz nas zawrócą do ratowania Rumunów, choć było w najwyższym stopniu nieprawdopodobne, że znów będziemy musieli iść im z odsieczą. Kiedy już rozsiedliśmy się wygodnie w zapraszającym cieniu drzew, kilku autochtonów zaoferowało nam miejscowe destylaty, które choć ciepłe, przyjęliśmy z grzeczności.
Głośny gwizd lokomotywy wezwał nas do zajęcia miejsca w wagonach, które zmierzały wciąż na zachód przez bezkresne pola. Cały eszelon śpiewał, każdy wagon swoją piosenkę. Całość tworzyła nie lada kakofonię, która wszakże wypływała z radości. Płomień wierności Führerowi wciąż mocno rozgrzewał nasze piersi. Oddani mu ciałem i duszą byliśmy dumnym narzędziem realizacji jego woli. Byliśmy dowodem siły ducha, którego Wódz obudził w niemieckim narodzie.
Zmierzchało już. Stałem w otwartych drzwiach wagonu i przyglądałem się rozrzuconym wysoko na niebie obłokom, jak pomału nabierają różowego odcienia, przechodzą w pomarańcz, następnie w purpurę. Ukraiński krajobraz kołysał się leniwie, stukot kół odmierzał drogę kilometr za kilometrem, która zdawała się nie mieć końca. Było coś urzekającego w ukraińskim krajobrazie; może był to ogrom nieba. Zastanawiałem się, czy wrócę tu kiedyś już po naszym zwycięstwie. Wróciłem na swoje miejsce dopiero, gdy ciepły, aksamitny mrok pokrył cały krajobraz. Usiadłem wśród kolegów, którzy już spali na workach wypchanych słomą; niebiańskie posłanie w porównaniu do ruin ceglanego domu lub zimnego schronu drżącego w posadach pod ogniem artylerii.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.