Zatrzymaj mnie
Data wydania: 2015
Data premiery: 3 marca 2015
ISBN: 978-83-7674-431-5
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 304
Kategoria:
34.90 zł 24.43 zł
Powrót do najbardziej urokliwych zakątków Roztocza, do leśniczówki na skraju Puszczy Solskiej oraz do znanych już bohaterów, którzy decydują się podjąć trud, aby zbudować dla siebie wspólną przyszłość. Oto historia znana z docenionej przez czytelniczki powieści Przytul mnie, jednak opowiedziana raz jeszcze, tym razem z męskiego punktu widzenia.
Anna i Michał znają się od dziecka, jednak dopiero po latach rozłąki odkrywają się na nowo… Ona nie jest już piegowatą smarkulą, lecz ciężko doświadczoną przez życie kobietą. On również doznał w życiu zawodu i wciąż poszukuje swojej drogi. Być może odnajdzie ją wreszcie w domu pozostawionym mu w spadku przez dziadka, gdzie odkryje swoje prawdziwe korzenie…
Aby planować wspólną przyszłość, oboje muszą najpierw zamknąć te rozdziały w życiu, które mają już za sobą…
Była to kolejna, nieudana rozmowa w sprawie pracy. Od wielu lat nic nie szło po mojej myśli. Znowu to samo! Przed oczami stanął mi obraz sprzed paru chwil:
– Czy posiada pan doświadczenie w pracy pedagogicznej?
– Pani dyrektor spojrzała na mnie zza oprawek eleganckich okularów.
– Niestety, żadnego – przyznałem, zgodnie z prawdą. Od ukończenia studiów nie znalazłem pracy zgodnej z wykształceniem.
Dyrektorka przeniosła wzrok na dokumenty leżące tuż przed nią na biurku. Rozgarnęła je niedbałym gestem, zaszeleściła kartkami i przez chwilę studiowała w skupieniu ich zawartość. W końcu z niedowierzaniem uniosła starannie wyskubane brwi, co nadało jej twarzy wyraz kosmicznego zdziwienia.
– Ale to już dziesięć lat! Skończył pan studia dziesięć lat temu – powtórzyła i spojrzała na mnie z wyraźną naganą i niesmakiem.
Pod ciężarem jej karcącego wzroku miałem wrażenie, że siedzę w szkolnej ławce, przyłapany na braku pracy domowej i bez żadnego racjonalnego usprawiedliwienia.
– Sytuacja na rynku pracy nie jest łatwa…
– Proszę pana, to są wymówki – przerwała mi, energicznym ruchem zdejmując okulary. – Gdyby pan naprawdę chciał pracować – dwa ostatnie słowa powiedziała z naciskiem – znalazłby pan sposób na kryzys. Mnie też nie było łatwo, ale jak pan widzi – wyprostowała się dumnie na krześle – nie ma rzeczy niemożliwych. Trzeba tylko chcieć.
Dźwięk telefonu zagłuszył ostatnie słowa.
– Tak, słucham? Aaaa, to ty… – Przestała zwracać na mnie uwagę. – Tak, będę na pewno… Oczywiście, to nie może czekać…
Głos w słuchawce z uporem o czymś komunikował.
Niegrzecznie wyjść, niegrzecznie się odezwać, ale chyba nic tu po mnie. Wstałem. Pani dyrektor przesłoniła dłonią słuchawkę. Nie miała zamiaru mnie zatrzymywać.
– Bardzo przepraszam. To pilny telefon. Oddzwonimy do pana po rozpatrzeniu wszystkich podań.
W sekretariacie czekały już kolejne osoby: dwie dziewczyny i młody chłopak, z wyglądu świeżo po studiach. Nie miałem szans. Wyszedłem z budynku szkoły i zapaliłem papierosa. Który to już raz zostałem zeszmacony w progach placówki oświatowej? – myślałem, idąc w kierunku osiedla. Straciłem rachubę i chyba przywykłem. Na naszej ścianie wschodniej, oferta pracy dla nauczyciela historii była na miarę cudu. Ale Jadzia tego nie rozumie albo rozumieć nie chce. Gorycz porażki zniesie gorzej ode mnie, chociaż za nic w świecie tego nie przyzna. Czułem nieodpartą chęć ucieczki w nieznane, ale po krótkim namyśle zrezygnowałem. Co się odwlecze, to nie uciecze – zabrzmiało mi w uszach jedno z jej ulubionych porzekadeł. Znała ich tysiące i z pasją wygłaszała przy każdej okazji. Podszedłem pod blok i z rezygnacją spojrzałem w okno na czwartym piętrze.
Nie dostrzegłem mamuśki, co kazało mi przypuszczać, że wypatrzyła mnie już dawno i pobiegła do drzwi. Wspinałem się po schodach, jakbym szedł na ścięcie. Moje poszukiwanie etatu nauczyciela historii do złudzenia przypominało pracę Syzyfa. Za chwilę stoczy się na mnie głaz wyrzutów, a może nawet matczynych łez. I rzeczywiście. Drzwi naszego mieszkania otworzyły się gwałtownie i na klatkę wybiegła zniecierpliwiona Jadwiga.
– No i co tam? – zapytała zdyszana.
– Hipopotam! – burknąłem pod nosem.
Jadzia nie zamierzała ukrywać, że jest dotknięta. Uniosła głowę, spojrzała na mnie z politowaniem, a potem odwróciła się na pięcie i dostojnie oddaliła do kuchni. Tam z grobową miną wróciła do lepienia pierogów na obiad. Nie wytrzymałem.
– Mamo! – krzyknąłem. – Powinnaś przyjąć do wiadomości, że twój syn jest i prawdopodobnie na zawsze już pozostanie bezrobotnym magistrem historii. Najwyższy czas do tego przywyknąć.
W odpowiedzi zmierzyła mnie wzrokiem bazyliszka, co oznaczało tylko jedno: W kogo ty się wdałeś? – pytanie retoryczne, które ostatnio zadawała mi przynajmniej dziesięć razy tygodniowo.
– Jest jeszcze cień nadziei. – Podszedłem bliżej, próbując załagodzić sytuację nutą humorystyczną. – Musisz poderwać jakiegoś wpływowego faceta z ministerstwa oświaty i zaklepać dla mnie etacik w szkole naprzeciwko. Zanim zdążyłem uskoczyć, dostałem ścierką po łbie. Od gderania, a może nawet i matczynych łez uratował mnie dzwonek do drzwi. Otworzyłem.
– Cześć, stary! Masz chwilkę?
Podstępna mina Seby Jabłońskiego, mojego wieloletniego kumpla, który pojawił się w drzwiach, nie wróżyła nic dobrego, ale lepsze to niż Jadziowe wywody i szczegółowa analiza moich życiowych porażek.
– Właśnie wychodziłem – poinformowałem koleżkę. – Jadzi zabrakło mąki na pierogi.
Unikając kolejnego ciosu ścierką, wydostałem się na klatkę schodową.
– Moje uszanowanie, pani Jadziu! – Seba nie mógł darować sobie lizusostwa. – Uciekamy przed burzą z piorunami, co? – rzucił półgłosem, serwując mi potężne klepnięcie w kark.
– Masz łapę jak młot! – jęknąłem na bezdechu. – Dobrze ci zrobiły te wczasy w sanatorium.
Seba nawet nie mrugnął. Dla większej części populacji ludzkiej pobyt w więzieniu jest traktowany jako coś wstydliwego. Seba miał na ten temat szokująco odmienne zdanie.
– Spoko – powiedział z uśmiechem. – Rok nie wyrok, dwa lata jak dla brata. Chodź, strzelimy po browarze i omówimy pewne sprawy.
Ogródek piwny pękał w szwach. Bez słowa protestu podążałem za plecami Sebastiana, które do złudzenia przypominały włochaty kark niedźwiedzia jaskiniowego. Niedźwiedź stanął przy barze, zażądał piwa, a następnie ciężko opadł na pierwsze z brzegu krzesło. Od stolika zerwały się dwie spłoszone dziewczyny i pospiesznie opuściły ogródek.
– Zmarniałeś, stary, aż żal patrzeć – stwierdził, patrząc na mnie z uwagą. Potem duszkiem opróżnił kufel piwa, odczekał zmęczony tym wyczynem i głośno beknął. – Jak na moje oko – ciągnął bez skrępowania – znowu w życiu ci nie wyszło… – zanucił, lekko zmieniając tekst. – Niech zgadnę. Pan magister Rawicz dostał kolejnego kopa od kolejnej jaśnie oświeconej dyrekcji. W domku mamusia chciała przełożyć przez kolano niedobrego synalka i przylać mu pasem na gołą pupcię.
Bez wątpienia świetnie się bawił. Nie dziwiło mnie to specjalnie. Znaliśmy się od przedszkolnej piaskownicy, a Sebek uważał mnie za swojego najlepszego kolegę, chociaż pasowaliśmy do siebie jak pięść do nosa.
– Postanowiłeś więc wesprzeć w bólu kumpla łajzę i polać mu świeże rany zimnym piwem dla ochłody? – powiedziałem zgryźliwie.
– Czy ja wyglądam na Matkę Teresę? – Nachylił się w moim kierunku z chytrym uśmiechem. – Mam dla ciebie propozycję biznesową i mówię ci: głupi będziesz, jeżeli nie skorzystasz.
– Wiesz, że cię lubię, stary, ale zapomnij. Nie chcę skończyć tak jak ty.
– Mój nowy biznes jest czysty jak łza – obruszył się. – Po koleżeńsku proponuję. Jak się trochę rozkręcę, wezmę cię na wspólnika. To jak?
– Przecież dobrze wiesz, że kiepski ze mnie mechanik. Nie będziesz miał ze mnie pożytku – wykręcałem się.
– Niech cię głowa nie boli. Przyuczę cię – zachęcał.
Perspektywa praktykowania u Sebka nie wyglądała różowo, ale być może nie miałem wyjścia.
– Daj pomyśleć, człowieku. – Dopiłem piwo. – Co nagle, to po diable, jak mówi Jadzia.
Sebkowi zrzedła mina.
– Nie to nie, prosić nie będę. Powiem ci tylko tyle, drogi kolego, że życie brutalne jest, albo ty je za łeb, albo ono ciebie! Bez urazy, stary, ale swoje lata już masz, a co osiągnąłeś? – Podsunął mi pod nos swoje wielkie łapsko i zaczął wyliczać: – Po pierwsze: mieszkasz z matką, po drugie: jesteś sam, po trzecie: laska cię wystawiła, po czwarte: zaciągnąłeś kredyt studencki, który spłacałeś, szorując kible i podając cegły niedouczonym fachowcom na budowach, po piąte, dziesiąte i dwudzieste piąte: jesteś bezrobotny, jeździsz autem rówieśnikiem i olali cię wszyscy znajomi oprócz mnie.
Przyznaję – zatkało mnie. Krótka, choć wyjątkowo bolesna analiza mojego życia osobistego w wykonaniu Sebastiana Jabłońskiego była zadziwiająco trafna. Trzydzieści pięć lat życia zmieściło się w paru pesymistycznie brzmiących punktach.
Czułem, że ogarnia mnie rozpacz.
– Wiesz co, Sebek – powiedziałem nieswoim głosem – zanim omówimy twoją propozycję biznesową, to…
– Co?
– Napijmy się jeszcze.
– Dobry pomysł.
– Muszę się znieczulić.
– Ja stawiam.
Wypiliśmy całkiem sporo.
Chociaż w korytarzu panował półmrok i starałem się jak najciszej przemknąć do swojego pokoju, wyczuwałem (oprócz własnego chmielowego oddechu) coś wiszącego nad moją głową z nieuchronnością i siłą greckiego fatum. Szybko przekonałem się, że tym czymś, a raczej kimś, była moja matka Jadwiga, wyłaniająca się z mroków kuchennych niczym Atena z głowy Zeusa.
Walczyłem właśnie z butem zaklinowanym na mojej stopie, gdy mnie dopadła.
– O której to się wraca do domu? – zasyczała jak żmija gotowa do ataku. – Nie dość, że wychodzisz z tym kryminalistą, to jeszcze wracasz zalany w trupa w środku nocy! Nie tego spodziewałam się dożyć na stare lata!
– A czego, jeśli wolno spytać?
Moja bezczelność rozjuszyła ją jeszcze bardziej i zobaczyłem nagle wyraźnie, że gdyby wzrok mógł zabijać, nie żyłbym od minuty, co – przyznaję – bardzo mnie zaskoczyło. Jeszcze niedawno matka, nazywana przeze mnie Jadzią lub mamuśką, zaserwowałaby mi ścinkę w głowę i oboje uśmialibyśmy się z tej sytuacji jak z dobrego żartu. Byliśmy zawsze bardziej przyjaciółmi niż matką i synem. Zrozumiałem nagle, że coś musiało się wydarzyć, gdy po dołującej analizie Sebastiana utknąłem na dłużej w nocnym barze.
– Mamo, przepraszam… Coś się stało?
Musiałem wyglądać żałośnie i komicznie zarazem, bo oczy Jadzi nieco złagodniały. Westchnęła ciężko, pokręciła głową i bez słowa skierowała się do swojego pokoju.
– Czy coś się stało? – powtórzyłem pytanie już bardziej trzeźwy.
– Dziadek umarł dziś wieczorem – powiedziała i cicho zamknęła za sobą drzwi.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.