
Zaułki miłości
Anna A. Sosna
Data wydania: 2025
Data premiery: 11 lutego 2025
ISBN: 978-83-68135-88-6
Format: 145/205
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 336
Kategoria: Literatura współczesna
47.90 zł 33.53 zł
Dzięki nieszczęśliwemu wypadkowi dostał drugą szansę na miłość dla siebie i swojej córki.
Emil, prezes dużej firmy i ojciec samotnie wychowujący kilkuletnia córkę, zostaje potrącony na przejściu dla pieszych. Jagoda, która przechodzi obok, udziela mu pierwszej pomocy. Dzięki niej Emil dostaje drugą szansę na życie. Po kilku miesiącach mężczyzna odnajduje kobietę i zaprasza ją na spotkanie. Choć dzieli ich finansowa przepaść oraz różnica wieku, nawiązują znajomość, która dość szybko przeradza się w gorący romans. Za sprawą przykrych doświadczeń z dzieciństwa zbliżają się do siebie. Jagoda szybko znajduje też wspólny język z córką Emila i powoli zaczynają tworzyć głębszą relację.
Wkrótce okazuje się, że samochód nie potrącił Emila przez przypadek i parze grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. Zdani tylko na siebie próbują rozwiązać zagadkę na własną rękę.
PROLOG
KIEDY SPADNĄ BUTY
Dziewczyna przesuwała zakupy po taśmie, nadając leniwy rytm produktom spożywczym. Przy odliczaniu należnej gotówki spojrzała uważnie na Arnolda. Wiedziała, że już nie raz zdarzyło mu się oszukać którąś z jej koleżanek na różne kwoty. A może nie chodziło o oszustwo, tylko mózg przeżarła chłopu wódka? Jagoda nie była pewna, czy w ogóle potrafił liczyć.
Arnold był jednym z tych typów, którzy mogli mieć równie dobrze lat trzydzieści, co siedemdziesiąt, bo wypity alkohol i życie w melinie skutecznie maskowały jego wiek, pokrywając go warstwą zaniedbania. Pospiesznie pozbierał do brudnej, szmacianej torby puszki z gotowymi daniami i chleb, na wierzchu z namaszczeniem ułożył dwie flaszki wódki, a papierosy schował do kieszeni na piersi. Wyszczerzył się w bezzębnym uśmiechu i życzył Jagodzie miłego wieczoru.
Podziękowała automatycznie, myśląc o tym, jak bardzo nienawidzi tej pracy. Nie miała oczywiście nic do kasjerek – robota równie wartościowa, co każda inna – ale osobiście nie znosiła śmierdzącej alkoholem albo roszczeniowej klienteli. Na szczęście jej zmiana dobiegała końca; za chwilę miała z grubsza posprzątać, przekazać nocną wartę koleżance i wrócić do domu. Tyle że po krótkim odpoczynku trzeba będzie wstać i zabawa zacznie się od nowa.
Odbierając rok wcześniej dyplom uczelni wyższej, miała nieco większe ambicje, ale szybko stłamsiła je rzeczywistość. Może gdyby była to uczelnia ekonomiczna albo studia medyczne czy prawnicze, nieważne, bo na jedne i drugie nie było jej stać… Ale skończyła tylko pedagogikę, a tutaj nie stawiało się na edukację, lecz na przeżycie.
– Już jestem! – usłyszała promienny głos Reginy. W przeciwieństwie do Jagody pulchna blondynka po czterdziestce, pewna siebie i wesoła, doskonale odnajdywała się w pracy z klientem, nie bez powodu pełniła funkcję kierownika. – Możesz się zbierać.
– Moja zmiana trwa jeszcze pół godziny – zaoponowała dziewczyna nieśmiało.
– Daj spokój, przecież nie będziemy tu ślęczeć bez sensu we dwie. Tylko nie przepierdol tego czasu na głupoty. – Regina pogroziła żartobliwie palcem, a Jagoda nachyliła się, by na pożegnanie cmoknąć ją w policzek.
Powietrze na zewnątrz wydawało się jeszcze gorętsze niż za dnia, dziewczyna jednak wiedziała, że to tylko ułuda. Tutaj nagrzany asfalt i budynki oddawały ciepło, jednak gdy tylko opuści ścisłe centrum i znajdzie się w miejscu, gdzie będzie więcej drzew i trawników, momentalnie zrobi jej się chłodno. Dojrzawszy przed sobą spory tłumek gromadzący się wokół czegoś na ulicy – tajemniczego kształtu, którego nie mogła dostrzec przez półmrok i zasłaniające go osoby – chciała początkowo ominąć zgromadzenie drugą stroną ulicy, po chwili jednak, widząc ogólne przerażenie, kręcenie głowami z niedowierzaniem oraz słysząc ciężkie westchnienia, przyspieszyła kroku, kierowana złym przeczuciem.
Nie bawiąc się w przepraszanie, łokciami utorowała sobie drogę do środka niewielkiego kółka, po czym rozejrzała się po twarzach zebranych. Ujrzała samych staruszków, którzy zazwyczaj przesiadywali całymi dniami na osiedlowych ławkach. Na asfalcie leżał mężczyzna, dysząc ciężko, a jego twarz pokrywała świeża krew. Po przyjrzeniu się, dużo gorzej wyglądała ręka, wygięta pod nienaturalnym kątem. Kiedy Jagoda wytężyła wzrok, dostrzegła zarys kości przebijającej skórę oraz rozlewającą się wokół jego ramienia kałużę krwi, w tym świetle przypominającą raczej smołę.
Na sam widok zrobiło jej się niedobrze. Nie znała tego faceta, ale poczuła nagle zupełnie niezrozumiałą więź, jakby był dla niej kimś bliskim. Myśl, że mógłby umrzeć tutaj, na jej rękach, przyprawiała ją o czarną rozpacz. Kimkolwiek był, zamierzała zrobić wszystko, aby wyszedł z tego żywy.
Z niedowierzaniem rozejrzała się po obliczach zgromadzonych ludzi.
– Kurwa, dlaczego nikt nic nie robi? – wykrzyknęła z rozpaczą, opadając na kolana tuż przy ciele.
– But mu spadł – odezwał się starszy pan, wskazując palcem na obuwie leżące nieopodal. – Mówią, że jak samochód człowieka potrąci, aż mu buty spadną, to nie ma co ratować. Pani Gienia wezwała karetkę, ale pewnie tylko stwierdzą zgon.
– Jak nikt nie ruszy dupy, to na pewno – mruknęła pod nosem z wściekłością, wyciągając z dużej torebki cienki sweter, który rano wzięła w razie wieczornego chłodu. – Hej, słyszysz mnie?
Mężczyzna poruszył się z westchnieniem, otwierając na chwilę oczy i patrząc nieprzytomnie. Źrenice miał rozszerzone z bólu i strachu.
– Postaram się pomóc, dobrze? – Starała się mówić uspokajającym tonem, lecz krążąca w jej żyłach adrenalina zdecydowanie to utrudniała. – Zostanę z tobą do przyjazdu karetki, nie bój się. – Złożyła błękitny sweterek w kilka warstw. – To, co teraz zrobię, będzie bolało, ale nie mam innego wyjścia – dodała przepraszająco.
Kiedy przyłożyła jasny materiał do rozerwanej przez kość skóry, mężczyzna zaczął niewyraźnie jęczeć i kręcić głową. Jagoda opanowała jednak odruch cofnięcia dłoni, zamiast tego przycisnęła ją z całej siły do rany. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przypomniały jej się wszystkie kursy pierwszej pomocy, na jakie chodziła: w liceum, dwa na studiach i jeden przed zrobieniem prawa jazdy; a także historie z policyjnej służby, które opowiadał jej brat.
– Wszystko będzie dobrze – skłamała, przyglądając się z niepokojem, jak z minuty na minutę napięcie schodziło z jego ciała, które zaczynało wiotczeć. – Pan mi pomoże! – Wskazała palcem jednego z gapiów. Mężczyzna około sześćdziesiątki rozejrzał się, oszołomiony, jakby sądził, że chodziło jej o kogoś innego. – Chodź pan tu i przyciskaj z całej siły.
Wezwany ukląkł obok niej i niepewnie przejął sweter, przyglądając się z obrzydzeniem krwi, która zdążyła już poplamić jego jasne spodnie i przesączała się przez materiał, znacząc jego palce. Jagoda na kolanach okrążyła poszkodowanego, by przyłożyć mu policzek do ust. Z siniejących, chłodnych jak na tak gorący wieczór warg nie wydobywał się oddech, nie widziała też, by szeroka, umięśniona klatka piersiowa unosiła się w czasie, gdy ona liczyła do dziesięciu.
– Nie, nie, nie, nie, kurwa. Facet, nie rób mi tego. Gdzie to pogotowie, do cholery?!
Gdy zaczęła rozpinać elegancką, ale brudną i podartą koszulę, ręce drżały jej ze zdenerwowania. Z irytacją rozerwała materiał, a drobne guziki posypały się na asfalt. Kiedy ułożyła wyprostowane ręce na piersi mężczyzny, rozpoczynając uciski, kątem oka ujrzała, że tłum się rozstąpił. Spomiędzy emerytów wyłonił się facet około czterdziestki, o opanowanej, skupionej twarzy.
– Jestem ratownikiem medycznym, zastąpię panią. – Miał jasny, zdecydowany głos.
Jagoda wahała się tylko przez chwilę, nie dłuższą niż trzy uciśnięcia.
– Nie, obiecałam mu, że z nim zostanę do przyjazdu karetki – wypaliła irracjonalnie, tak jakby nieznajomemu nie było wszystko jedno.
– No dobrze, to ja będę robił resuscytację, a ty zastąpisz pana w uciskaniu rany. – Ratownik wskazał na bladego i zdegustowanego emeryta, który jakby brzydził się dotykać zabrudzonego materiału, więc nie przykładał się tak, jak powinien. Jagoda, czując już zmęczenie w ramionach, skinęła głową, z ulgą pozwalając przejąć najtrudniejszą część zadania komuś innemu. – Weź sobie rękawiczki i chustę.
Dopiero teraz dziewczyna zauważyła, że postawiono obok niej apteczkę samochodową. Posłusznie naciągnęła błękitny nitryl na i tak już upaprane krwią dłonie, i zamieniła swój sweter na jałowy materiał.
– Potrąciło go auto, tak? – upewnił się ratownik.
– Biała półciężarówka, ale gościu zwiał – uściślił starszy pan, który wcześniej opowiadał bzdury na temat butów.
– Cholera, wygląda to na wstrząs hipowolemiczny. Jak zaraz nie przyjedzie karetka, pacjent nam się wykrwawi – wydyszał pomiędzy kolejnymi uciśnięciami. – W ramieniu poszły pewnie duże naczynia, oby nie tętnica, ale na moje oko ma też jakiś krwotok wewnętrzny.
Z gulą w gardle zerknęła na rękę niemal wyrwaną z barku. Uspokoiło ją nieco przejęcie dowodzenia przez kogoś, kto miał większą wiedzę i doświadczenie niż ona. Wreszcie cała odpowiedzialność za życie nieznanego jej człowieka nie spoczywała tylko na jej głowie. Jednak całkowite rozluźnienie, a jednocześnie i wyczerpanie, wywołał dopiero zmienny ton sygnału ambulansu, słyszalny gdzieś niedaleko.
