
Zdradzone ideały.
Wspomnienia asa Luftwaffe
Przekład: Łukasz Golowanow
Tytuł oryginału: Betrayed Ideals. Memoirs of a Luftwaffe Fighter Ace
Data wydania: 2015
Data premiery: 28 kwietnia 2015
ISBN: 978-83-7674-448-3
Format: 145x205
Oprawa: Twarda z obwolutą
Liczba stron: 272
Kategoria:
39.90 zł 27.93 zł
Wierna do końca służba Führerowi w walkach nad Polską, na Froncie Zachodnim i Wschodnim. Blisko siedemset lotów bojowych na różnych typach Messerschmittów, w tym pierwszym myśliwcu odrzutowym Me 262. Sześćdziesiąt zestrzeleń. Oto Hans-Ekkehard Bob – jeden z asów II wojny światowej.
Piloci myśliwscy to specjalny rodzaj ludzi. Nie każdy może dostąpić zaszczytu pilotowania kosztownej maszyny i w tej kwestii nic nie zmieniło się od początku istnienia lotnictwa. Piloci to również doskonały „materiał” na pierwsze strony gazet. Łatwo policzyć ich zwycięstwa, które rozbudzają wyobraźnię. Mogą być wzorem do naśladowania dla ludzi młodych. Nie inaczej było podczas II wojny światowej w Niemczech – tam też stanowili elitę.
Wyczyny pilotów niemieckich wzbudzają podziw nawet dzisiaj. Promowani jako mający pomóc w odbudowie i utrzymaniu prestiżu wielkich Niemiec, podlegali bezustannej indoktrynacji. Hans-Ekkehard Bob nie jest tu wyjątkiem.
Jego książka to swego rodzaju studium skuteczności propagandy nazistowskiej wobec ludzi młodych oraz skutków, do jakich doprowadziło polityczne zwycięstwo NSDAP. Przedstawia wizję świata, który oni podziwiali, i jest w swej narracji bardzo sugestywna.
Nasi inżynierowie lotniczy oferowali niemieckim pilotom myśliwskim fascynujące maszyny. Messerschmitt Me 262 – pierwszy myśliwiec odrzutowy na świecie – tchnął w nas na powrót odrobinę nadziei. Wobec ponaddziesięciokrotnej przewagi liczebnej Amerykanów potrzebowaliśmy samolotu, który byłby lepszy niż wszystkie inne samoloty. Taki właśnie miał być odrzutowy myśliwiec Me 262.
Bardzo się ucieszyłem, kiedy dostałem przydział do Ergän-zungs-Jagdgeschwader 2 na lotnisku Udetfeld na Gónym Śląsku56. EJG 2 pod dowództwem porucznika Wernera Andresa dzieliła się na dwie grupy. W pierwszej lotników przeszkalano na Me 262, a w drugiej – na Me 163, pierwszym na świecie samolocie rakietowym. Zbudowany w układzie bezogonowym Me 163, zwany „rakietowym jajkiem”, napędzany był silnikiem Waltera o mocy, która pozwalała mu osiągnąć wysokość dziesięciu tysięcy metrów w dwie minuty.
Na rok 1944 było to niesamowite i wyjątkowe osiągnięcie. Silniki rakietowe budowane wówczas przez Waltera stały się pierwszymi krokami na drodze do napędu rakietowego pocisków V2. Późniejsze olbrzymie rakiety stosowane przez Amerykanów i Rosjan, w tym księżycowa rakieta Saturn, aż po dzisiejsze pociski międzykontynentalne powstały na bazie wczesnych prac z V2 prowadzonych przez Wernhera von Brauna. Rakietowy samolot był w praktyce latającą bombą. Napędzający go silnik Waltera mieszał w komorze spalania specjalne składniki paliwa, C i T (wypełniające całą dostępną przestrzeń), inicjując eksplozję, która poprzez dyszę z tyłu rozpędzała myśliwiec.
Oba komponenty paliwa były tak łatwopalne, że po zetknięciu się dwu kropel strzelał płomień wysoki na dwa metry.
Jako że przewody paliwowe często bywają nieszczelne – o czym wie każdy mechanik – łatwo sobie wyobrazić, że z tego właśnie powodu samolot mógł w każdej chwili eksplodować. Można także sobie wyobrazić, że zarówno pracujący przy nim mechanik, jak i pilot byli w czasie obsługi cokolwiek niespokojni.
Z drugiej strony właściwości lotne tej maszyny były wyjątkowe i kusiły każdego pilota, aby zabrał ją w powietrze. Miałem wykonać próby z nowym uzbrojeniem tego myśliwca, ale niestety nigdy do tego nie doszło. Lotnisko Udetfeld trzeba było ewakuować ze względu na zbliżających się Rosjan.
Jednostka przeniosła się do Sprottau (Szprotawa) na Śląsku. Po krótkim odpoczynku wznowiliśmy loty próbne i niebawem miałem je rozpocząć i ja. Nie można jednak było już zdobyć paliw C i T, gdyż transport kolejowy Rzeszy osiągnął kres możliwości, a paliwo to można było transportować tylko w specjalnych wagonach. Nie miałem jednak nic przeciwko lotom na odrzutowym myśliwcu Me 262, który wydawał mi się bardziej interesujący.
Ale nieszczęścia zwykle chodzą parami – tu również potrzebne było specjalne paliwo, tak zwane J2, którego nie sposób było zdobyć. Wychodziło na to, że byliśmy odcięci od wszelkich dostaw zaopatrzenia. Sytuacja była kiepska: młodzi, dobrze wyszkoleni piloci musieli siedzieć i szukać sposobów na nudę. Tymczasem tysiące Amerykanów, Brytyjczyków i Rosjan hasało po niemieckim niebie. Dodatkowo otrzymaliśmy przykrą wiadomość: Sowieci dotarli już na Śląsk i zbliżali się do lotniska w Sprottau.
Pewnego dnia, kiedy w domku obok lotniska zajmowałem się papierkową robotą i swoim ekwipunkiem, byłem tak bardzo zajęty, że nie zwróciłem uwagę na pospieszną ewakuację lotniska. Najwyraźniej zapomniano o mnie i tak siedziałem sobie w swoim gabinecie i zajmowałem się dokumentami. Sowieci dopadliby mnie i wzięli do niewoli, gdyby nie porucznik Karl „Batzi” Kröll, który nagle wpadł do środka i blady ze strachu zameldował, że lotnisko opróżniono, nikogo już nie ma, Sowieci są tuż obok, a z całego personelu Luftwaffe zostaliśmy tylko my dwaj.
Jak okiem sięgnąć, nikogo już nie było, ale Kröll widział stojącego między drzewami Messerschmitta Bf 108, który wydawał się sprawny i o którym najwyraźniej zapomniano. Przyznał, że nie jest pilotem, toteż nie był w stanie ocenić, czy Bf 108 był zdatny do lotu. Samolot ów był cywilnym poprzednikiem Bf 109, była to czteromiejscowa maszyna pasażerska, ujmując to najprościej: czteroosobowa powietrzna limuzyna. Pobiegłem za Batzim do lasu i ku swojemu zaskoczeniu przekonałem się, że stoi tam gotów do startu, zatankowany samolot. Sytuacja była niewiarygodna, jak sen, a nie jawa: nikogo jak okiem sięgnąć, Sowieci niedaleko od lotniska, a tu samolot czeka, żeby wystartować? Czy to na pewno nie sen? Bez wahania sięgnąłem po korbę, wskoczyłem do kabiny, odpaliłem silnik – na szczęście zareagował od razu – i na pełnym gazie wykołowałem spomiędzy drzew, po czym rozpędziłem samolot po pasie w kierunku zachodnim.
Leciałem tuż nad wierzchołkami, żeby nie zwrócić uwagi nieprzyjacielskich myśliwców. Po kilku skokach na większą wysokość dotarliśmy na wysunięte lotnisko Esperstedt w Saksonii, dwadzieścia pięć kilometrów na południowy zachód od Halle. Udane lądowanie we własnym gnieździe. Mieliśmy szczęście, że udało nam się uciec. Jaki los spotkałby mnie bez Batziego? Sowiecka niewola ze wszystkimi znanymi skutkami? Niewyobrażalne!
Jest taka przyjemna powojenna anegdotka związana z lotniskiem Esperstedt pod Bad Frankenhausen, która pokazuje, jakie to się w życiu zdarzają zbiegi okoliczności. W 1945 roku mieszkaliśmy, jako oficerowie EJG 2 wyposażonej w Me 163 i Me 262, w przypominającej zamek posiadłości obok tegoż lotniska. Posiadłość otaczał ogromny park z wiekowymi drzewami. Kiedy opowiadałem tę historię żonie, powiedziała mi, że jej rodzina (uchodźcy z Pomorza) też pomieszkiwała w tym domu.
I tak w 2003 roku pojechaliśmy do Bad Frankenhausen, zobaczyć miejsce, w którym prawie się spotkaliśmy. Wyglądało niemalże identycznie, obudziło w nas wiele wspomnień. Znaleźliśmy też w parku te olbrzymie drzewa, pod którymi niegdyś wypoczywaliśmy. Rozminęliśmy się wówczas o kilka dni.

Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.