Zobaczyć tęczę
Data wydania: 2012
Data premiery: 02 października 2012
ISBN: 978-83-7674-203-8
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 260
Kategoria:
29.90 zł 20.93 zł
I nic już się nie liczy. Tylko nasza miłość. Jak tęcza w środku zimy.
Anita i Jacek to szczęśliwa para. Oboje niejedno już w życiu przeszli, z rozwodem włącznie, ale teraz radość wypełnia każdy ich dzień. Ona – wrażliwa i zaradna, on – przystojny, szarmancki. Wydaje się, że nic nie jest w stanie zburzyć ich szczęścia, aż do czasu…
Czy jedna fatalna pomyłka, jedno niedopowiedzenie może obrócić w proch piękną miłość? Czy Anita odnajdzie zagubione spełnienie u boku Jacka? A może wybierze innego mężczyznę, który także zabiega o jej względy?
Telefon wylądował na chodniku i natychmiast umilkł.
Jak zaklęty. Szlag!
– Niech żyje zgrabność – pomyślałam na głos.
Koniec. Widocznie tak miało być. Wiele razy obiecywałam sobie, że nie będę trzymała telefonu w kieszeni.
Zwłaszcza w płytkiej kieszeni. Po co komu takie kieszenie, z których nawet chusteczka wystaje?! Najwidoczniej zostałam ukarana za niespełnione obietnice. I to w najmniej odpowiednim momencie. Chociaż nawiasem mówiąc, żaden moment nie był odpowiedni na brak łączności telefonicznej ze światem, zwłaszcza gdy całym światem był mężczyzna oddalony ode mnie o lata świetlne. Czyli dokładnie o jakieś sto kilometrów z kawałkiem.
Jeżeli to był Michał, jakoś mu się wytłumaczę, najwyżej wróci z zajęć na piechotę albo zadzwoni po mamę Gracjana.
Ostatecznie w jego wieku ruch jest jak najbardziej wskazany. Może niekoniecznie po pięciu lekcjach i dwugodzinnym treningu piłki nożnej z krótką przerwą na obiad, w dodatku wczorajszy. Mój syn już się nauczył, że jeśli chodzi o sztukę kulinarną, nigdy jej nie opanuję w stopniu satysfakcjonującym Magdę Gessler. Ostatecznie najlepszymi kucharzami są mężczyźni, o czym wiele razy próbowałam go przekonać w nadziei, że weźmie się choćby za systematyczne obieranie ziemniaków. A ponieważ moje nagabywania przynosiły raczej mizerny efekt, musiał zadowolić się na co dzień moimi wątpliwymi specjałami. Na poniedziałek zostawało zazwyczaj coś z niedzielnej uczty, w poniedziałkowy wieczór po teatrze telewizji gotowałam zupkę na wtorek i środę, w środowy wieczór z kolei gotowałam na czwartek i piątek. No a w piątki przyjeżdżał Jacek, który był najlepszym dowodem na to, że mężczyźni radzą sobie w kuchni dużo lepiej niż kobiety. Przynajmniej niektórzy mężczyźni. I przynajmniej niektóre kobiety, jak na przykład samotne matki, które mają sto tysięcy spraw na głowie, więc sprawy kulinarne muszą siłą rzeczy zejść na drugi plan.
Albo i na trzeci.
Jeżeli to jednak Jacek, zadzwoni jeszcze raz wieczorem, najczęściej rozmawiamy właśnie wieczorem, gdy miasto już śpi i możemy swobodnie porozmawiać. Ale może akurat dziś chciał mi przekazać coś ważnego o innej porze? Albo chociaż usłyszeć mój głos? Czasem dzwonił i mówił tylko: Chciałem usłyszeć twój głos. Jednak zdecydowanie wieczór był bardziej odpowiedni. Intymny.
Kiedyś co prawda odkryłam, że zgaszone światło w pokoju Michała wcale nie oznaczało, że już pogrążył się w objęciach Morfeusza. Zwłaszcza że po wyjściu z wanny dostrzegłam wąską smużkę światła wydobywającą się spod jego drzwi. Przez kilka dni udało mu się zmylić moją czujność, zanim nie zorientowałam się, że czeka, aż się nagadam i zasnę albo zajmę się poprawianiem zeszytów. A on będzie mógł spokojnie włączyć ponownie komputer. Mały cwaniak! Oczywiście przeprowadziłam z nim poważną rozmowę na temat szkodliwości zbyt długiego siedzenia przed komputerem ze skrajnym przypadkiem uzależnienia włącznie oraz o szkodliwości zbyt krótkiego snu w młodym wieku. Osiągnęłam tylko tyle, że pozwoliłam mu chodzić spać godzinę później, co oznaczało, że po odrobieniu lekcji i przeczytaniu kawałka lektury może usiąść jeszcze do komputera. Jak lew bronił swoich racji, że w klasie czwartej ma o wiele więcej nauki, z czym się oczywiście w pełni zgadzałam. I że jeśli gra w gry komputerowe to tylko te, które go rozwijają i czegoś uczą, najczęściej strategiczne.
Podeszłam do tego jednak ostrożnie i sceptycznie, więc na drugi dzień ściągnął mi z Internetu kilka artykułów opiewających zalety gier komputerowych. Posądziłam go o stronniczość i powiedziałam, że w ciągu pięciu minut znajdę mu przynajmniej jeszcze raz tyle na temat szkodliwości, czyhających niebezpieczeństw i tkwiącego w nich zła. Ale ponieważ zadzwonił Jacek, stanęło na tym, że do dyskusji wrócimy w bardziej dogodnym momencie. Godzinę jednak wytargował. Jacek też był za. Jacek… Brakowało mi go na co dzień, właściwie na „co wieczór”, kiedy samotność doskwiera najbardziej. Telefon to jedynie substytut.
Podobnie jak Skype.
– Matko święta, a jeżeli to Paulina? – Drętwieję ze strachu.
Moja ciężarna przyjaciółka była w ostatnim miesiącu trzeciej ciąży. A ja miałam być pod telefonem! Nieświadomie musiałam zadać to pytanie na głos, skoro przechodzący obok mężczyzna przystanął i zapytał uprzejmie:
– Słucham? Wydawało mi się, że coś pani do mnie mówiła.
– Nie, nie. Nie do pana. – Przestraszyłam się, że uzna mnie za kobietę szukającą przygód. Mężczyzna był przystojny jak Paweł Deląg i wyglądał jakoś znajomo, ale nie miałam czasu zastanawiać się, czy może gdzieś go kiedyś widziałam. Mógł być w moim wieku lub trochę młodszy. Pewnie jakiś znany mi tylko z widzenia rodzic. W dodatku dość rzadko bywający na zebraniach. Spadła mi komórka i chyba się zepsuła, bo nagle przestała dzwonić, a czekam na ważny telefon – wyjaśniłam czym prędzej.
– W taki razie służę moją. Proszę zadzwonić. – Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął zapakowaną w etui wypasioną komórkę, którą koniecznie chciał mi wręczyć. Co za kurtuazja! Niebywałe! Gdyby mężczyzna miał pod siedemdziesiątkę i siwy włos na skroni, byłoby to bardziej zrozumiałe.
– Może pani zadzwonić.
W tym momencie rozległ się znajomy sygnał. Upewniłam się, że to mój telefon, a nie żaden omam słuchowy.
– Działa! – ucieszyłam się jak małe dziecko.
Telefon nie był cenny, bo najnowszy model dałam Michałowi na imieniny, a ja przez najbliższe dwa lata pomęczę się ze starym. Wprawdzie po wymianie baterii jest całkiem dobry, ale należało staruszka oszczędzać, a nie rzucać nim o bruk.
– Już??? – wykrztusiłam. Poznałam bowiem głos Pauliny i o mało po raz kolejny nie wypuściłam telefonu z ręki. Nogi też jakoś dziwnie mi osłabły. Miałam wrażenie, że za chwilę odmówią mi posłuszeństwa. –
Mam przyjechać?
– Nic pani nie jest? – Stojący cały czas obok przystojniak przyglądał mi się przez chwilę z zaniepokojoną miną, ale uspokoiłam go machnięciem ręki, po czym przestałam zwracać na niego uwagę. Wydawało mi się, że chciał coś powiedzieć, ale miałam co innego na głowie. Z trudem opanowałam drżenie rąk.
– Nie, nie, spokojnie – odezwała się moja przyjaciółka.
– Ja tylko sprawdzam, czy masz zasięg. Bo wiesz, jakby co…
Odetchnęłam z ulgą. Niewysłowioną ulgą. Wiezienie ciężarnej do porodu byłoby wysoce stresujące. Już samo oczekiwanie wywoływało frustracje. Niby daleko nie było, ale różnie to bywa. A nuż akcja porodowa rozpoczęłaby się w mojej fieście? W roli akuszerki jeszcze nie występowałam.
– Dziękuję panu. – Na chwilę odsunęłam telefon od ucha. – Myślałam, że moja przyjaciółka rodzi, a ja miałam być pod telefonem. Fałszywy alarm. Ale dziękuję!
Stachu, mąż Pauliny, musiał wyjechać w niezwykle ważną delegację. W pierwszej chwili chciał zrezygnować, ale ponieważ miało się to wiązać w przyszłości z gratyfikacją finansową i rozwojem firmy, w której pracował, wymogłyśmy na nim, że „jakby co”, to obie damy sobie radę. To znaczy Paulina przyrzekała, że zaczeka i że będzie mógł wykorzystać to, czego nauczył się w szkole rodzenia, a ja, że “jakby co”, będę pod telefonem o każdej porze dnia i nocy. Pierworodny Pauliny, mój chrześniak Miłosz, robił wprawdzie prawo jazdy, ale do ukończenia kursu brakowało mu jeszcze sporo. Zarzekał się wprawdzie, że „jakby co”, to on ma już teorię opanowaną całkowicie, natomiast co do praktyki, to na pewno po ośmiu godzinach jazdy też by sobie jakoś poradził. Ma tylko trochę problemów z fajką, ale przecież do szpitala nie będzie jechał po łuku.
– Czemu nic nie mówisz? – zaniepokoiła się Paulina po drugiej stronie.
– Wracam do równowagi – mruknęłam pod nosem w nadziei, że nie usłyszy. Na wszelki wypadek wolałam nie mówić głośno tego, co myślę. Odmawianie czegokolwiek ciężarnej groziło przecież plagą myszy w domu. Chociaż nie wiem, co mogło oznaczać niezbyt pozytywne myślenie o takowej. Chwilowe co prawda, ale zawsze.
– Czy coś się stało? – Nie dawała za wygraną moja przyjaciółka. – Może wlecisz dziś do mnie na małe ploty? Wypijesz campari za nasze zdrowie. Moje obecne i Agusi przyszłe.
Z Pauliną mogłam się spotykać o każdej porze dnia i nocy, byłyśmy przyjaciółkami od wczesnego dzieciństwa. Znałyśmy się jak łyse konie, chociaż ostatnie tygodnie z przyczyn obiektywnych nie obfitowały w spotkania towarzyskie. Paulina była na ostatnich nogach, czyli dokładnie w 38 tygodniu ciąży i jako matka dwóch synów oczekiwała narodzin upragnionej córeczki. Ja tkwiłam w ostatnim stadium zakochania dojrzałej kobiety. Ku memu wielkiemu zdziwieniu, wzdychałam do Jacka jak nastolatka, a nie kobieta przed klimakterium. Niestety, nie zawsze można liczyć na sprzyjające okoliczności. Sprzyjające miłości, rzecz jasna. Zdecydowanie częściej było odwrotnie.
– Zgoda – westchnęłam lekuchno, nie mając pewności, czy zdołam to westchnienie zatuszować. – Ale campari wypijemy innym razem, jestem zmotoryzowana i mam mało czasu. Poza tym w każdej chwili muszę być gotowa. Zapomniałaś? Wpadnę wieczorkiem.
Czego się nie robi dla ciężarnej przyjaciółki…
– Wieczorkiem to ja zalegam przed telewizorkiem. Ale mi się zrymowało! – roześmiała się perliście. –Wyobrażasz sobie? Oglądam przez pięć minut cokolwiek, po czym popadam w błogostan i zasypiam. Czasem z pilotem w ręku. Auuuu! – jęknęła nagle.
– Jezus Maria! Już???
– Nie, nie. Spokojnie. To tylko Agusia kopnęła mnie w żebro. Co to ja mówiłam? Aha, że żadna siła nie jest w stanie zmusić mnie wieczorem do otwarcia oczu. Wczoraj dzwonił Stachu, a ja nie dałam rady odebrać telefonu. Położyłam go na stole i zapomniałam. Słyszę, że dzwoni, ale powieki mam ciężkie jak z ołowiu, a ręce jeszcze cięższe. Stachu pomyślał, że jestem na porodówce. W panice zadzwonił nawet do szpitala i postawił na nogi pół oddziału, zanim okazało się, że mnie tam nie ma. Wyobrażasz sobie?
Parsknęłam śmiechem, wyobraziwszy sobie przerażenie Stacha. Zapomniałam, że przystojniak stoi obok i dziwnie mi się przygląda. W każdym razie ponownie odetchnęłam z ulgą. Cóż, ja wieczorkiem najchętniej rozmawiałam z Jackiem.
W przerwach poprawiając sprawdziany i kartkówki z języka ojczystego, którego uczyłam od początku kariery zawodowej. Zdecydowanie wolałam rozmowy niż poprawianie, ale wrodzona, a może wyssana z mlekiem matki obowiązkowość nakazywała skrupulatność w tej kwestii. Nawet jeśli na moje potknięcie nie czyhała już Stara, tylko zupełnie nowy dyrektor, czyli Dyro. Stara, czyli moja poprzednia dyrektorka, od września przebywała na zasłużonej emeryturze. Nie miałam z nią lekko. Nie miałam pojęcia, dlaczego akurat mnie sobie upatrzyła. Dopiero sąsiadka zupełnie przypadkiem zdradziła mi rodzinną tajemnicę, że moja matka (notabene od wieków przebywająca w Stanach) odbiła narzeczonego mojej dyrektorce, która jeszcze wtedy nie była dyrektorką. I pewnie nie myślała nawet, że zostanie i że spotka się ze mną w jednej szkole. Ten narzeczony to oczywiście mój ojciec (notabene, też mieszkający w Stanach). Strasznie to wszystko skomplikowane.
Ucieszyłam się z jej odejścia.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.