Fetysz
Przekład: Maksymilian Tumidajewicz
Tytuł oryginału: Kink
Data wydania: 2013
Data premiery: 27 sierpnia 2013
ISBN: 978-83-7674-252-6
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 344
Kategoria: Erotyka
To nie tylko powieść erotyczna! To spojrzenie w głąb ludzkiej natury
Jess i Sophie znali się od zawsze i na wylot. Żyli w wyjątkowym, wykreowanym przez siebie świecie. Świecie, który był niczym sztuka teatralna. Czuli się wyjątkowi i jedyni, w dziwny sposób samotni, ale za to posiadający niezwykłą umiejętność obserwowania. Czas płynął im na odwiedzaniu galerii sztuki, teatrów i prowadzeniu cygańskiego życia. Żadne z nich nie przypuszczało, że być może wkrótce ich nierozerwalna, magiczna więź zostanie wystawiona na najcięższą próbę.
Trzy osoby: Jess, Sophie, Lena. Dwie natury każdej z nich: jedna – ujawniona dla świata, druga mroczna, skrywana w głębi. I wreszcie jedno, co ich łączy – FETYSZ.
Leżąc w łóżku, nasłuchujemy: stłumiony śmiech, głosy, gwar telewizora, który unosi się ponad nimi, aktywność, której nie widzimy, lecz czujemy: czyjeś kroki, miękki jęk łóżka, gdy się pieprzymy, Sophie przyciśnięta do mnie, jej długie, obnażone nogi owinięte wysoko wokół moich bioder, słyszę łup, skrzyp, znajduję rytm, posuwam ją mocniej, aż jej bezgłośny śmiech gaśnie, a głowa podskakuje, ociera się o moją twarz, wciska się w nią niczym pięść.
– Może w końcu kupili wibrator – różowe usta szepczą mi do ucha, chichoczą. – Wiercenie w cipce.
Jej śmiech udziela mi się, zimne palce łaskoczą, myszkują pod prześcieradłem, niewidzialne, jak sąsiedzi nad nami, może robią to na pieska, na żabę, na motyla, nie słyszą, że podsłuchujemy, nie wiedzą tego, co my wiemy, a po wszystkim są na siebie obrażeni, może obrzucają się wyzwiskami, a może nie mówią nic, wstają i wychodzą, ich ruchy zgrane ze sobą, jak nasze, miękkie i wilgotne, szept i chichot, w tył i w przód. Kroki i szum toalety, telewizor gaśnie, drzwi zamykają się, a Sophie już dochodzi, długie paznokcie kłują mnie w plecy i w boki, zostawiają rany i sińce, krew i blizny, i ja też dochodzę, z ustami na jej ustach, oddycham dla niej, nią, przez nią, luźne wargi i spięte, wilgotne uda, a ktoś schodzi na dół, głosy na klatce, później w holu, Sophie lekko uderza mnie kolanami, bezgłośna jak prześcieradła, warstwy różowego i czarnego atłasu, blada, zdyszana, mokra na dole; a u góry cisza, już ich nie ma, ale wrócą, a my będziemy wiedzieć kiedy, bo ich usłyszymy.
Bo będziemy nasłuchiwać. nasłuchiwanie jest częścią gry. to Sophie nauczyła mnie tej gry, a ja nauczyłem ją, uczyliśmy się jej nawzajem. nie jest to prawdziwa gra, nie ma zasad ani nie da się w nią przegrać, nie da się nawet wygrać, ponieważ chodzi w niej o to, by widzieć, rozumieć, pojmować, że wszystko jest żartem, wszystko jest grą, nawet my jesteśmy grą, a to wszystko jedynie wyzwaniem. A wiesz kiedy? Sophie tuliła się do mnie w noc zbyt gorącą, by się poruszać, nasza nora na czwartym piętrze zatęchła od rozgrzanego powietrza dnia, klimatyzacja znowu zepsuta, po raz kolejny, i nie mieliśmy pieniędzy, by uciec gdzieś, gdzie było chłodniej, skryć się w chłodzie i mroku, nie było nas stać nawet na kino. tak mało pieniędzy, tak często, tak wiele kosztowało samo przetrwanie, by jeść, by móc się poruszać. Sophie w ponurym nastroju, jej policzki różowe jak u klauna, na piersiach jakaś wysypka, pot zmieszany z kosmetykami.
– Przyniosę piwo – powiedziałem, siadając w łóżku, a prześcieradła zsunęły się ze mnie jak skóra. – Chcesz piwo?
– Nie ma – powiedziała Sophie.
Poczułem na skórze powietrze z lodówki, w pierwszej sekundzie zimne, ale zaraz później wilgotne, jak z piwnicy.
Nie znalazłem nic poza wodą mineralną i zeschłą cytryną, ale zrobiłem, co się dało, zaniosłem wysokie szklanki do łóżka, gdzie Sophie czekała na mnie z rozrzuconymi ramionami, w pozie ofiary mordu z pierwszej strony gazety, nie powitała mnie ręka wyciągnięta po szklankę, lecz jedynie beznamiętne spojrzenie.
– Co to jest?
–Woda mineralna.
Zmętniała od cytryny, wyglądała jak mydło.
– Nie chcę – powiedziała Sophie, ściągając wydatne usta jak klaun, jak dziecko. – Mam już tego dosyć. – W to już włożyła emocję, ale nie poruszyła się, tylko gapiła, gapiła na mnie, gdy odstawiłem szkło i usiadłem na łóżku obok niej, pozbawiona treści ludzka sylwetka na prześcieradle.
– Jess, ja po prostu, ja nie chcę tak żyć, nikt nie chciałby tak żyć… Rozejrzyj się wokół, jak to w ogóle wygląda?
Teraz już podniosła się, usiadła, jej piersi zakołysały się, była taka piękna, z tą wysypką na piegowatym biuście, z nogami długimi jak u nastolatki. Podniosła się, pochyliła do przodu w półprzysiadzie i z opuszczoną głową powiedziała coś, czego nie dosłyszałem.
– Sophie – powiedziałem z bezsilnym uśmiechem. – Sophie, spójrz na mnie.
– Co?
Skulona, zwinięta jak sprężyna, ale nie wroga; domagała się jedynie odpowiedzi. Moje dłonie znalazły się na jej przedramionach, śliskie od potu.
– Chodź – powiedziałem. – Bierz picie i chodź.
Wziąłem własną szklankę i podszedłem do okna, usiadłem na parapecie wąskiego prostokąta z widokiem na cały ten zgiełk na dole, kto mógłby siedzieć w domu w taki upał? Sophie była już przy mnie, na stojąco, jej pierś unosiła się i opadała lekko przy mojej twarzy.
– Spójrz na dół – powiedziałem.
– Czemu?
Usiadła jednak, zalśniło szkło i smukłe, wilgotne udo.
– Popatrz – powiedziałem, pokazując swoją szklanką, usiłując wykrzesać z tego jakąś magię. – Wybierz kogoś tam na dole, kogokolwiek. Wybierz i powiedz mi, jaki ten ktoś jest.
Natychmiastowy zawód, ściągnięte brwi.
– Weź, przestań…
– Nie, zaczekaj. – Wskazałem znów. – Poczekaj sekundę, spójrz. Spójrz na tę parę.
Kobieta i mężczyzna, jej krótkie włosy, jego lekki krok; pili coś z jednej butelki, zielonej butelki z grubym denkiem; szampan? Pili, całowali się i znowu pili, a kiedy mężczyzna powiedział coś, kobieta roześmiała się, hałaśliwe, końskie rżenie przywołało uśmiech na twarz Sophie.
– Może są kochankami – powiedziałem. – Może właśnie się pobrali, a teraz…
– Oczywiście, że są kochankami, tylko spójrz.
Uśmiech Sophie był niemal czuły, przyglądała się im, nie zważając już na to, że sama pije zatęchłą wodę. Chciałem dla niej szampana, dla siebie też, dla nas obojga; bezmyślne pragnienie, by wyrwać się, nago skoczyć z okna, porwać butelkę i wspiąć się z powrotem, niczym małpa po schodach pożarowych, i co ty na to, kotku?
– Słyszysz, Jess? – szepnęła Sophie, szturchając mnie, a kobieta śmiała się znowu, tym swoim głośnym śmiechem, gdy przechodzili pod naszym oknem.
– O tak – mówiła, nadal wesoło, ale w jej głosie nie było czułości, jedynie staranna wymowa, przynależna do jakiegoś innego, lepszego miejsca. – o tak.
–Mówiłem mu – odparł mężczyzna, pijany, hałaśliwy głos. – Mówiłem mu, że…
I już nie było ich słychać.
– Widzisz? – zapytała Sophie, urocza, mądra Sophie, uderzając mnie wilgotnym łokciem. – Mówiłam, że są kochankami.
Wybierzmy więc kogoś innego. i znów rozglądałem się po ulicy, spostrzegłem luźny tłumek dzieci, dyskutowały podniesionymi głosami, bawiły się w kłótnię.
– Odpierdol się, chuju!
Popychając się, znikły za rogiem. Ulicą przejechał samochód, pusta taksówka, przeszedł facet z małym, brudnym pieskiem na końcu długiej, czarnej smyczy, a Sophie przełknęła ślinę i westchnęła, ściskając szklankę w dłoni, po czym nagle, bez ostrzeżenia, cisnęła nią o podłogę, jednym, zdecydowanym ruchem. Prysnęło szkło. Zeskoczyła z parapetu i energicznie podeszła do komody, staromodnej kompozycji czerni i mosiądzu. Sięgnęła do środka, by wciągnąć na nagie ciało luźną, jasną sukienkę na ramiączkach.
– Chodź – ponagliła, wskakując w sandały, byle jak, obiema dłońmi wygładziła skołtunione włosy. – Chodź, idziemy.
Ale dokąd? nie powiedziałem tego jednak na głos, nie powiedziałem nic. Ledwie zaczekała, aż wciągnę T-shirt i wcisnę klucze w kieszeń. na dół, po schodach i na zewnątrz, równie gorąco, jak w środku, ale na ulicy było jednak trochę lepiej, przynajmniej jakaś iluzja wiatru, ruchu powietrza, jakiegokolwiek ruchu.
– Tutaj.
Pociągnęła za nasze splecione ręce. Rozświetlone, brudne delikatesy, znudzone muchy siedzące na sałatce owocowej. Kupiła litrową butelkę piwa, Crystal Jasne i górskie strumienie, nic nie mogło być tak dobre, jak pokazywała nalepka. Znaleźliśmy miejsce, by usiąść, połamana ławka, nasze kolana obok siebie. Pijąc, trzymała butelkę oburącz, tak, jak mogłoby to robić dziecko. Duże knykcie, równie duże stopy w sandałach, jej odpychające, śliczne, długie paluchy. Żadnych słów, jedynie krążąca między nami butelka, głowa na moim ramieniu, wilgotna noga przyciśnięta do mojej nogi. Sophie ujęła moją dłoń i bardzo ostrożnie, bardzo delikatnie ułożyła ją sobie na podołku, tak żebym mógł czuć jej ciepło, to szczególne, specjalne ciepło.
– Dotykaj mnie – powiedziała, głosem słodkim, miękkim, niemal sennym. Dotykaj mnie, prosiła, więc posłuchałem, trzymając piwo jedną dłonią, poruszałem drugą, małe, ciasne kółka, spirala muszli. owinięte w sukienkę ciało tężało, coraz bardziej nieruchome, mięśnie naprężone między kolejnymi rozkoszami. Wszyscy patrzyli na nas, rozwrzeszczane dzieci miejskiej nocy, ludzie mijający nas pieszo i w taksówkach, a my siedzieliśmy tam z naszym piwem, jej głowa na moim ramieniu, mój palec poruszał się, pocierał, było to tak, jakbym patrzył z okna, obserwował, jak nas obserwują, tak, widzieli wszystko, nic nie widzieli, nic nie rozumieli, jakbyśmy byli zupełnie gdzieś indziej, brzęk dzwonka, ekran telewizora, każdy może patrzeć, lecz nikt nie może dotknąć, poczułem, że chce mi się śmiać, mój wewnętrzny podglądacz wyrwał się na wolność. Głowa Sophie kiwała się, leciutko, jej ostry podbródek, i zobaczyłem, jak przygryza wargę, miękki pocałunek wilgoci pod jej sukienką i mój ciepły palec, a ona westchnęła, sięgając po piwo [w mojej ręce], by pochłonąć resztkę, piana na dnie butelki, którą wskazała na przechodniów.
– Nie wiedzą – powiedziała. – nikt nie wie.
– Czego?
– Tego, co my.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.