Harry Angel
Przekład: Robert Lipski
Tytuł oryginału: Fallen Angel
Data wydania: 2015
Data premiery: 20 października 2015
ISBN: 978-83-7674-473-5
Format: 145x205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 336
Kategoria:
34.90 zł 24.43 zł
Klasyczna książka Hjortsberga nominowana do nagrody im. Edgara Allana Poe. Opowieść o detektywie, którego dochodzenie w sprawie zaginionego piosenkarza wiedzie w głąb arkanów okultyzmu.
Johnny Favorite występował jako frontman big-bandu przed wojskiem. Nagle scena została ostrzelana przez eskadrę myśliwców Luftwaffe. Wiele osób zginęło, a piosenkarzowi ledwie udało się ujść z życiem. Wojsko przewiozło go do prywatnego szpitala w północnej części stanu Nowy Jork, pozostawiając go tam, by dożył swych dni jako warzywo, skazany na zapomnienie przez cały świat.
Jednak Louis Cyphre nie zapominana nigdy. Cyphre miał z tym piosenkarzem umowę, która określała płatność za śmierć Johnny’ego – płatność wymagalną dopiero po jego śmierci. Kiedy Cyphre wynajmuje prywatnego detektywa, aby odszukał Johnny’ego w szpitalu, Angel odkrywa, że piosenkarz zniknął. Nie jest to zwyczajny przypadek zaginięcia. Każdy, kogo Angel odpytuje w tej sprawie, wkrótce potem umiera. On sam poprzez śledztwo wikła się coraz bardziej w dziwaczne sploty czarnej magii, korowody dziwolągów i złowróżbne rytuały voodoo. Gdy złowieszczy Louis Cyphre pojawia się we snach Angela, detektyw zaczyna obawiać się o własne życie, własny zdrowy rozum i o własną duszę.
Był piątek trzynastego i na ulicach, jak pozostałości przebrzmiałej klątwy, zalegał jeszcze śnieg po wczorajszej śnieżycy. Błotnista breja sięgała kostek. Wokół terakotowej fasady Times Tower na 7 Alei powtarzały się raz po raz świetlne informacje z żarówek, układające się w słowa: „…W wyniku głosowania Hawaje stają się 50 stanem USA: Biały Dom wyraża ostateczną aprobatę, 232 do 89; podpis Eisenhowera przypieczętował…”. Hawaje, słodka kraina ananasów i Haleloki, pobrzękujących ukulele, słońca i wysokich fal, szarych spódniczek kołysanych ciepłym wietrzykiem.
Obróciłem się na fotelu i wyjrzałem na Times Square. Reklama Camela na Claridge buchała wielkimi kółkami dymu ponad sunącymi poniżej, warczącymi samochodami. Wytworny dżentelmen z reklamy, z ustami ułożonymi w kształt O, jakby pod wpływem wiecznego zdumienia, był na Broadwayu zwiastunem wiosny. Wcześniej w tym tygodniu drużyna pracujących na wysokościach malarzy zmieniła strój palacza – ciemny zimowy homburg i gruby płaszcz chester¬field na lekkie, powiewne szaty i słomkowy kapelusz. Wygląda to może niezbyt poetycko, ale ogólnie jest dość wymowne.
Mój budynek wzniesiono przed końcem ubiegłego stulecia: trzypiętrowa sterta cegieł, połączona sadzą i gołębim guanem. Na dachu zalegały wielkanocne tablice reklamowe, zachęcające do lotów do Miami i skosztowania rozmaitych gatunków piwa. Na rogu znajdował się sklep z artykułami tytoniowymi, salonik Pokerino, dwa kioski z hot dogami, a w połowie przecznicy kino Rialto. Wejście mieściło się pomiędzy peep-show sprzedającym też tanie pornole a sklepikiem z różnościami i wystawą, na której można było zobaczyć pierdzące poduszki i gipsowe psie bobki. Moje biuro znajdowało się na piętrze, równolegle do Zakładu Elektroliz Olgi, Spółki Importowej „Łza” i biura Spółki Lotniczej Iry Kipnis. Ośmiocalowej wysokości złote litery wyróżniały się pośród innych – AGENCJA DETEKTYWISTYCZNA ROZSTAJE – nazwę tę odziedziczyłem wraz z firmą po Erniem Cavalero, który przyjął mnie jako łapsa, kiedy tuż po wojnie zjawiłem się w mieście. Zamierzałem właśnie wyjść na kawę, kiedy zadzwonił telefon.
– Pan Harry Angel? – zaświergotała z oddali sekretarka. – Dzwoni pan Herman Winesap z McIntosh, Winesap i Spy.
Burknąłem coś przyjaźnie i przełączyła mnie. Głos Winesapa był śliski jak brylantyna do włosów, którą obficie skrapiano czupryny dzieciakom. Przedstawił się jako adwokat. To oznaczało, że drogo się cenił. Wine-sap tak się rozgadał, że prawie się nie wtrącałem.
– Panie Angel, dzwonię do pana, ponieważ chciałem sprawdzić, czy byłby pan obecnie w stanie podjąć się pewnego zadania.
– Dla pańskiej firmy?
– Nie. Występuję w imieniu jednego z naszych klientów. Czy jest pan obecnie bardzo zajęty, czy też może mógłby pan przyjąć to zlecenie?
– To zależy od roboty. Musi mi pan podać więcej szczegółów.
– Mój klient wolałby omówić je z panem osobiście. Zaproponował, aby zjadł pan z nim dzisiaj lunch. Punktualnie o pierwszej w Trzech Szóstkach.
– Czy zechce mi pan podać nazwisko tego klienta, czy mam po prostu rozglądać się za facetem z czerwonym goździkiem w klapie?
– Ma pan pod ręką ołówek? Przeliteruję je panu.
Napisałem na bloczku przeznaczonym na notatki imię i nazwisko Louis Cyphre i zapytałem, jak się to wymawia. Herman Winesap spisał się wyśmienicie, wymawiając klasyczne „r” jak instruktor wymowy od Berlitza. Poprosiłem zatem o informacje dotyczące pochodzenia tajemniczego klienta.
– Pan Cyphre posługuje się paszportem francuskim. Co się tyczy prawdziwej narodowości, szczerze mówiąc, nie wiem, skąd on pochodzi. Nie wątpię, iż na to i inne pytania z radością zechce odpowiedzieć panu podczas lunchu. Czy mam przekazać, aby pana oczekiwał?
– Będę tam punktualnie o pierwszej.
Adwokat Herman Winesap poczęstował mnie jeszcze paroma końcowymi uwagami, po czym się rozłączył. Odłożyłem słuchawkę i aby uczcić przyjęcie nowego zlecenia, zapaliłem jedno z moich świątecznych Montecristos.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.