Jutro pokochamy Rzym
Pod wspólnym niebem
Data wydania: 2022
Data premiery: 12 kwietnia 2022
ISBN: 978-83-66989-94-8
Format: 130/20
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 304
Kategoria: Literatura współczesna
39.90 zł 27.93 zł
ILE TRZEBA STRACIĆ, ŻEBY ZROZUMIEĆ?
Irmina – od kilku lat w szczęśliwym, wydawałoby się, związku ze swoją szkolną miłością. Jednak określenie „szczęśliwy” z każdym kolejnym rokiem zaczyna budzić jej wątpliwości. Zwłaszcza że ukochany coraz mocniej ulega wpływom swojej despotycznej i zaborczej matki. Sytuacji nie ratują jego powtarzające się co roku oświadczyny, które Irmina konsekwentnie odrzuca. I choć wygląda na to, że Irmina już nie zmieni podejścia do instytucji małżeństwa, nigdy nie wiadomo, co przyniesie życie…
Jak w zwariowanym świecie odnajdą się Irmina i jej przyjaciółki: Zosia, która goniła Paryż i Danusia, która miała zobaczyć Neapol? Tym razem to Irmina zabiera nas do Rzymu, aby po drodze pokazać świat pełen zwykłych ludzi, małych szczęść i wielkich dramatów. Polecam Wam niezwykle emocjonujące zamknięcie trylogii „Pod wspólnym niebem”.
Nie będziecie żałować tej lektury!
Joanna Onysk
Irmina
Wrocław
Czwartek, 5 grudnia
17.08
Irmina:
Cześć, Dziewczęta!
Wróciłam. Jestem. Postawiłam stopy na polskiej ziemi, a właściwie w swoim domu ? Mam nadzieję, że choć troszkę się stęskniłyście ?
Już nie mogę się doczekać, kiedy Wam o wszystkim poopowiadam. Pa!
Popatrzyłam na stojące walizki. Upchnęłam w nich miesiąc życia, tyle czasu spędziłam w Tajlandii. Pojechałam z kuzynką. Kalina leczyła złamane serce po rozstaniu z mężem, a ja miałam za zadanie dbać o jej dobre samopoczucie i dotrzymywać jej towarzystwa. Namawiała mnie przez dwa miesiące. Nie byłam w nastroju do wyjazdu, nie miałam ochoty na zwiedzanie, nie chciało mi się lecieć na drugi koniec świata, by poopalać się na plaży. Od czasu rozstania z Irkiem wyjazdy przestały być dla mnie czymś ekscytującym. Po niemal roku potrafiłam niemalże obiektywnie ocenić ten stan rzeczy. To nie była moja najlepsza decyzja w życiu, miałam za sobą już wiele nietrafionych. Teraz przyszedł czas, by wyciągnąć wnioski, czegoś się nauczyć i nie mieć czasu na myślenie. Kalina jednak nie ustępowała i w końcu się ugięłam. Doskonale zdawała sobie sprawę, że ja również leczyłam złamane serce, a raczej ogromnego kaca, i tym razem wcale nie chodziło o Irka.
Grudzień, rok wcześniej
– Irmina! – krzyknął Irek zaraz po tym, jak wysiadłam z samochodu. Udałam, że nie usłyszałam. Byłam zawstydzona, wściekła i rozczarowana jednocześnie. I jakkolwiek próbowałam zrozumieć motywy, jakie nim kierowały, po prostu miałam już tego wszystkiego dość. Nie tak to miało wyglądać. Usłyszałam swoje imię ponownie. Powstrzymałam się, by się nie odezwać i weszłam do domu. – Irmina! – Irek zawołał po raz kolejny. Był zdenerwowany.
Tym razem odwróciłam się i spojrzałam mu w twarz.
– Nie krzycz, przecież słyszę.
– Z całym szacunkiem, ale nie wydaje mi się. – Wyciągnął dłonie i pomógł mi zdjąć płaszcz. Nie wiedziałam, w jaki sposób się zachować. Kiedy był taki szarmancki, wytrącał mi z ręki wszystkie argumenty, bo wychodziłam na czepialską i niewdzięczną. – Co się dzieje? Dlaczego nagle postanowiłaś wrócić do domu? Przecież ty nigdy nie opuszczałaś wigilii u swoich rodziców, a dzisiaj tak po prostu wstałaś i wyszłaś…
– Uważasz, że po twoim przedstawieniu mogłam tam jeszcze zostać?
– Przedstawieniu? Oświadczyłem ci się!
– Właśnie!
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem w oczach.
– Uważasz, że to było przedstawienie? Na litość boską, Imka! Poprosiłem cię o rękę! Chcę, byś została moją żoną. To nazywasz „przedstawieniem”? Kocham cię! Jak myślisz, co może być większym dowodem miłości, niż pragnienie spędzenia życia u boku jednej osoby?
Ruszył w moim kierunku. Otworzył ramiona, usiłując mnie przytulić. Zrobiłam krok w tył. Moja reakcja go zaskoczyła. Zatrzymał się.
– Imka, proszę! Przecież mogłaś odpowiedzieć jak zawsze: „kiedyś” i byłoby po sprawie! – zaczął pojednawczym tonem.
– Nie, nie chcę żadnego „kiedyś”, i nie byłoby po sprawie. Nie tym razem. Irek… Nie wyjdę za ciebie, ani teraz, ani kiedyś. – Spojrzałam mu w oczy. – Nie chcę już z tobą być.
– Kochanie… co ty mówisz? Jak to nie chcesz ze mną być? Czy to dlatego, że poprosiłem cię o rękę? To jest powód?
– Owszem – przytaknęłam. – To jest właśnie powód. Jeden z wielu. Przed nami nie ma wspólnej przyszłości. I ty i ja oczekujemy od tego związku czegoś zupełnie innego. Nie chcę żyć od jednych oświadczyn do drugich, a dobrze cię znam i wiem, że będziesz próbował.
– I tak po prostu postanowiłaś się ze mną rozstać? Zakończyć wszystko? Przekreślić te wszystkie lata? A co ze mną? Czy moje uczucia się nie liczą?
Opadłam bezsilnie na kanapę.
– Właśnie dlatego, że się dla mnie liczą, mówię ci o tym wszystkim. Nie chcę, abyśmy oboje tkwili w związku, który nie jest dla nas satysfakcjonujący. Przepraszam, naprawdę nie chciałam, by tak się to skończyło. Pójdę się położyć. – Wstałam i niemal natychmiast poczułam mocny uścisk Irka.
– Imka… – jęknął z niedowierzaniem i przerażeniem w głosie. – Ty to mówisz poważnie.
Chwilę patrzyliśmy sobie w oczy.
– Chyba powinienem się spakować – powiedział w końcu, gdy wciąż milczałam.
Bez słowa odwróciłam się i weszłam do sypialni, zamykając starannie drzwi.
Mijały minuty, w domu panowała cisza. Nie mogłam zasnąć, przekręcałam się na łóżku i nasłuchiwałam odgłosów nocy. W domu nie działo się nic, co wskazywałoby, że Irek rzeczywiście zamierza się spakować i zrozumiałam, że tak naprawdę chyba nie do końca poważnie potraktował naszą rozmowę. Nie miałam zamiaru zmieniać zdania. Już od dłuższego czasu czułam, jakbym stała pod ścianą i nie miała możliwości ruchu. Byłam sfrustrowana. Rozmawiając o tym z Irkiem jakieś dwa tygodnie wcześniej, wszystko zrzucił na karb mojego zdenerwowania i niepewności, co do losów Amelii. Zbagatelizował to, co wówczas mówiłam o naszej relacji. A ja się dusiłam. Amelia szczęśliwie wróciła do domu a mój stan nie poprawiał się ani o jotę. Na dodatek wciąż towarzyszyło mi niejasne przeczucie, że coś się wydarzy. A dzisiaj, kiedy przy wigilijnym stole poprosił o uwagę, już wiedziałam, co.
Zaskoczył wszystkich. Nikt chyba nie był bardziej zdziwiony niż ja. I zakłopotany. Opuściłam wzrok. Byłam zażenowana, nie mogłam spojrzeć w oczy zgromadzonym przy wigilijnym stole. Moje rodzeństwo, rodzice, nawet Alex i Amelia ulegli magii chwili i wyglądali za zachwyconych. A ja powtarzałam cicho:
– Proszę, nie rób tego, proszę, nie rób tego.
Irek pozostawał niewzruszony. I nawet pewny siebie.
Dotąd wszystkie chwile, kiedy prosił mnie o rękę, były tylko nasze. Intymne. Nie potrzebowaliśmy publiczności, by mówić o uczuciach i o tym, co jest między nami. Tak przynajmniej myślałam. I nijak nie mogłam zrozumieć, dlaczego nagle zapragnął mieć świadków. To z pewnością nie pomoże ani nie sprawi, że nagle rzucę mu się ze łzami na szyję i zgodzę się na wszystko.
Dlatego byłam zażenowana i żałowałam, że Irek postanowił w ten sposób wymusić na mnie zmianę decyzji.
O, jak bardzo się mylił!
Nie jestem z kamienia, mam uczucia i wielokrotnie się zastanawiałam, czy moje wzbranianie się przed ślubem rzeczywiście ma jakiekolwiek uzasadnienie. Jednak wszystkie wątpliwości przestały mieć znaczenie w momencie, gdy zrozumiałam, że jestem pewna.
Irek wstał i poprosił wszystkich o uwagę. Niczym świadek chcący wznieść toast za młodą parę. Panujący harmider i niekończące się rozmowy zastąpiła ciekawość. Siedzący przy stole zwrócili wzrok na mojego partnera. Oprócz mnie. Irek nawet na mnie nie spojrzał. Mówił do moich rodziców. Zupełnie jakbym cofnęła się w czasie, kiedy decyzje o zamążpójściu córki podejmowali rodzice, a nie sama zainteresowana. Jakbym była towarem, który chciał kupić i przekonywał ich, że cena, którą oferuje, jest adekwatna do mojej wartości. A potem zwrócił się do mnie. Nie słyszałam, co mówił. Wyłączyłam się, marząc jedynie o jak najszybszym zakończeniu tej części wigilii. Kiedy zapanowała cisza, zorientowałam się, że Irek przestał mówić i teraz każdy czeka na moją odpowiedź.
Wstałam i z trudem zmusiłam się, by spojrzeć mojemu mężczyźnie w oczy.
– Nie!
Obserwowałam zmieniający się wyraz jego twarzy, oczy, w których coraz wyraźniej dostrzegałam zaskoczenie.
Powiedziałam „nie”. Po raz pierwszy udzieliłam mu konkretnej odpowiedzi. I rozczarowałam go. Nie chciałam jednak kierować się teraz wyrzutami sumienia czy też poczuciem obowiązku. Nie wyobrażałam sobie, by w tym momencie powiedzieć coś innego.
Stało się dla mnie jasne, dlaczego Irek tak ochoczo zgodził się na spędzenie wigilii z moją rodziną. Co roku mieliśmy problem, on miał problem. Jako że nie byłam mile widzianym gościem w jego rodzinnym domu, po prostu tam nie jeździłam. Irek zaś zawsze był zapraszany na rodzinne uroczystości, był lubiany przez moich rodziców, rodzeństwo, dzieci i uwielbiał spędzać z nimi czas. Tym razem jednak chodziło o coś innego.
– Irma, kochanie – szepnęła mama. Było jednak tak cicho, że wszyscy usłyszeli te słowa.
– Przepraszam, chcę być sama. Pojadę już do domu.
Nikt nie protestował.
Co więcej, ja także nie zareagowałam, gdy wraz ze mną wyszedł Irek.
Nie odezwaliśmy się słowem w czasie drogi powrotnej. Udawałam, że jestem niezwykle skupiona na powadzeniu auta, co w rzeczywistości było wierutnym kłamstwem. Była wigilia. Na drogach ruch prawie żaden, sucha jezdnia. Dużo mniejszą uwagę przykładałam do jazdy w godzinach szczytu niż teraz.
Kątem oka zerknęłam na siedzącego obok Irka. Wyglądał na zamyślonego. Nie na zawiedzionego, czy zdenerwowanego, ale właśnie zamyślonego. Patrzył przed siebie i czekał, aż dojedziemy.
Oboje wiedzieliśmy, że czeka nas rozmowa, której dłużej nie mogliśmy już odkładać. I choć dotąd nic nie wskazywało, by była konieczna, nagle, w jednej chwili, wszystko się zmieniło. Jakbyśmy zrobili ogromny skok, w ciągu kilku minut przeżyli kilka lat. Pojawiły się nowe okoliczności i zmieniliśmy się nie do poznania.
Jakbym ja się zmieniła. A może właśnie otworzyłam oczy, rozejrzałam się dokoła i zobaczyłam, że jestem w zupełnie innej rzeczywistości, niż myślałam. I koniecznie musiałam coś z tym zrobić.
Jednak leżąc w łóżku i wsłuchując się w ciszę, wcale się nie zastanawiałam, czy podjęłam właściwą decyzję. Nie przywykłam do zmiany zdania i nie miałam zamiaru rozważać bez końca tego, co się stało. Niejednokrotnie przekonałam się w przeszłości, że im więcej myślałam, tym gorzej na tym wychodziłam. Gdy zaczynałam wątpić w swoje decyzje i rozważać inne opcje, popełniałam głupie błędy. Teraz zaś, leżąc w łóżku, po prostu nie mogłam się doczekać, kiedy wstanie kolejny dzień. Byłam ciekawa nowego życia bez Irka.