Papierowa miłość
Nina Bylicka-Karczewska
Data wydania: 2021
Data premiery: 17 sierpnia 2021
ISBN: 978-83-66790-88-9
Format: 145x205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 336
Kategoria: Literatura współczesna
17.00 zł
W walce o własne szczęście.
Kiedyś…
Anka i Piotr przez wszystkie szkolne lata byli parą. Oboje pochodzili z toksycznych rodzin. On – wzorowy uczeń, ona – dziewczyna z problemami, łamiąca wszelkie zasady. Mimo różnic doskonale się uzupełniali i uczyli od siebie nawzajem. Anka pokazywała Piotrowi jak wychodzić poza wyuczone schematy, a on zabierał ją w świat seksualnych doznań. Ich drogi nieoczekiwanie się rozeszły, a jedno z nich zabrało ze sobą tajemnicę…
Teraz…
Pewnego razu Piotr odprowadza swoją córkę do przedszkola. Okazuje się, że dyrektorką placówki jest Anka, jego dawna miłość, której nie widział piętnaście lat. Wraz z przypadkowym spotkaniem dawnych kochanków wracają do nich traumatyczne wspomnienia. Czy Anka i Piotr będą potrafili zawalczyć o wspólne szczęście, mierząc się z błędami wychowawczymi własnych rodziców?
Powieść mocna i poruszająca, która uświadamia, że teraźniejszość ma korzenie w przeszłości, a konsekwencje dziś podjętych decyzji ponosić będą kolejne pokolenia. Polecam!
Barbara Sęk, pisarka
Zadzwonił telefon. Wzdrygnęła się, a potem w nagłym przypływie entuzjazmu postawiła siatki z zakupami na ziemi. Drżały jej dłonie. Nigdy nie nauczyła się panować nad lękiem przed wiadomościami, które przynosił telefon, ale tym razem liczyła na informację o synu. Kiedy zobaczyła na wyświetlaczu, kto dzwoni, znieruchomiała. Zanim wyartykułowała powitanie, usłyszała: „Jest u mnie”. Cisza. „Pod twoją klatką za pół godziny”. Połączenie skończone. Zastygła w miejscu. Blokowała wejście do supermarketu, ale nie zważając na to, wyjęła papierosa. Mieliła w głowie fakty. Pięć dni temu zawiozła Roberta do Łodzi, do ośrodka leczenia uzależnień. Kilka spokojnych dni pełnych nadziei. Wczoraj odebrała telefon z ośrodka z informacją, że uciekł. A ona zupełnie na luzie pojechała zrobić zakupy, jakby syn miał za chwilę wrócić do domu z wycieczki. Opanowanie weszło jej w krew, gdy zrozumiała, że nerwowe reakcje w niczym nie pomagały, tylko trwoniły energię. Paląc chesterfielda, nie była pewna, czy powinna się cieszyć, że Robert odnalazł schronienie i nie koczuje w nieznanym miejscu, czy martwić, iż jest z tym, z kim nie powinien być.
– Pali pani w wejściu do sklepu! Przecież tu chodzą dzieci!
Uniosła papierosa do góry, chcąc powiedzieć, że już niewiele jej zostało do wypalenia. Zignorowała oburzone spojrzenia. Zaciągnęła się tytoniem i powróciła do analizy swojej sytuacji. Wiedziała, że Robert uciekł, ale pozwalała sobie na złudną nadzieję, iż pojawi się w domu. Natomiast on podejmował zupełnie inne decyzje, niż się spodziewała. Coraz bardziej docierało do niej, że jej oczekiwania to tylko życzeniowe myślenie. Przypomniała sobie, jak błagał ją, aby zabrała go do domu, aby nie zostawiała go w Łodzi. Wtedy prawie mu uległa. Jednak w końcu przekonała samą siebie, że tam będzie mu dobrze i, przede wszystkim, że nic lepszego w tej sytuacji nie może dla niego zrobić. Nawiedzały ją myśli, iż jest taka sama jak jej matka. Pewna swoich metod, a jednocześnie głucha oraz ślepa na rozsądek. Czy tak samo jak matka odraczała problem? Nie, Anka mierzyła się z czymś innym. Po prostu dorastanie Roberta wybuchło wyjątkowo nieznośnie. Jej syn potrzebował pomocy, a ona postawiła na kompetencje fachowych służb. Odwrotnie niż jej matka, która uważała, że sama najlepiej wie, jak pomóc synowi. Anka wierzyła, iż postępowała jak osoba kochająca swoje dziecko, a nie ambicje. Umiejętność uznania własnej porażki to największa dojrzałość, na jaką się zdobyła. Była przekonana, że ten błąd popełniła jej matka wobec Marka – nigdy nie dopuściła do siebie myśli, iż ktoś inny może mu pomóc lepiej niż ona. Nie, Anka nie jest swoją matką. Jest zupełnie inną osobą, lepszą.
Dlaczego jednak, zostawiając syna w Łodzi, czuła ulgę, jakby ktoś zdjął z niej największy ciężar, jakby wydostała się spod wody i wreszcie mogła nabrać głęboko powietrza? Dlaczego odnosiła wrażenie, że Robert był jej brzemieniem, karą za wszystko, czego się dopuściła? Pozostawało jej robić swoje i czekać, aż on zrozumie, iż ona nie jest jego wrogiem. Potem odzyska jego zaufanie oraz miłość. Ale uciekł, znowu uciekł i nie wrócił do niej, tylko do Marka. Nie pomogła mu, jedynie sprawiła, że będzie jej nienawidził. To była ich rodzinna skaza.
Przydeptała papierosa i podniosła w końcu zakupy z ziemi. Znowu kupiła za dużo, a przecież będzie gotować tylko dla siebie. To nic, zacznie zdrowo się odżywiać. Nie zrealizowała tego planu, kiedy Robert z nią mieszkał, bo ją wyśmiał. Nie przywiązywał wagi do tego, co je, czy w ogóle je, ani do innych, wydawałoby się, podstawowych życiowych spraw.
Podeszła do tyłu samochodu, wyjęła kluczyki z kieszeni. Jedna siatka upadła na chodnik, otwierając ścieżkę dla turlających się jabłek i winogron. Zaklęła pod nosem. Wcisnęła guzik w pilocie i pociągnęła za klamkę bagażnika. Drzwi pozostały zamknięte. Podczas gdy owoce zdążyły potoczyć się we wszystkie strony, Anka uparcie wciskała guzik, aby otworzyć samochód. Nic nie wskórała. Zaklęła na głos i kopnęła tylną oponę. Pieprzone baterie w pilocie – pomyślała.
– Co pani robi? – Usłyszała za sobą zdziwiony męski głos.
Piotr. To mógł być on. Czy to był jego dorosły głos? Dlaczego jej to przyszło do głowy? Wielokrotnie o nim myślała. Próbowała go rozpoznać w wielu mężczyznach. Każdy, kto był niestandardowo wysoki, zwracał jej uwagę, ale z reguły dosyć szybko orientowała się, że to nie ta twarz. Ale głos, który dobiegł z tyłu – lekko zachrypiały bas – mógł należeć do niego. Odwróciła głowę w jego stronę i upewniła się, że to nie Piotr. Mężczyzna, który się do niej zwrócił, był zbyt niski, zbyt przysadzisty, zbyt niepiotrowy.
– Próbuję otworzyć samochód – odpowiedziała.
– Mój samochód – stwierdził krótko.
– Słucham?
– Próbuje się pani włamać do mojego samochodu.
Ze zdziwieniem podeszła do boku pojazdu i zajrzała do środka. Czysty, jakby ktoś przed chwilą go odkurzył, a deskę rozdzielczą odświeżył mokrymi chusteczkami do kokpitu. Na przednim lusterku wisiał mały smerf. To nie był jej samochód.
– Przepraszam, musiałam się zamyślić, z tyłu wygląda identycznie. – Zdobyła się na najszczerszy uśmiech.
Facet podszedł do samochodu, gniotąc adidasem winogrono. Rozdeptana skórka przywarła do jego podeszwy. Sprawdzał, czy jej kopnięcie nie spowodowało uszkodzeń. Anka sprawnymi ruchami podniosła zakupy i ruszyła na poszukiwania swojego auta.
– Nic się nie stało. – Mężczyzna dogonił ją i mówił tonem sugerującym, że nadal prowadzą konwersację.
– A co się miało stać?
– No przecież kopnęła pani mój samochód. Za takie rzeczy się płaci.
Anka rozejrzała się na boki, szukając kamerzysty programu satyrycznego. Ostentacyjnie zignorowała mężczyznę, podniosła kluczyk do góry i zaczęła klikać, jednocześnie wypatrując migoczących świateł swojego pojazdu. Znalazła.
– Może w ramach rekompensaty dałaby się pani namówić na kolację? – Mężczyzna, niezrażony jej milczeniem, poczłapał za nią i obserwował, jak pakuje siatki do bagażnika.
Zamknęła klapę, chwyciła go pod rękę i podprowadziła do tylnych drzwi. Otworzyła je na oścież. W środku znajdowały się teczki, kartki, rozrzucone dziecięce rysunki, pinezki pomieszane z torebkami i resztkami jedzenia z McDonalda.
– Widzi pan? To mój samochód i mój świat. Ten świat nie je kolacji z tamtym światem. – Wskazała ręką na stojącego kilka metrów dalej i wyglądającego z zewnątrz tak samo jego forda fiestę.
Mężczyzna zajrzał do środka samochodu. Uniósł brwi do góry, potem nieznacznie się uśmiechnął i spojrzał na nią.
– Wiem, że pani syn wyjechał. Ma pani więcej czasu, mogę pomóc posprzątać. – Mężczyzna szeroko się uśmiechnął.
Nie mogła pojąć, skąd ten obcy człowiek wie o jej synu. Przypatrywała się nieznanemu mężczyźnie, mierząc go od góry do dołu. W jeansach, koszuli w kratę i wylewającym się z niej brzuchu nie przypominał nikogo, na kogo by wcześniej zwróciła uwagę.
– Karol. – Wyciągnął rękę. – Mieszkam pod czternastką, obok pani.
– Anka. Przepraszam, wprowadziłam się względnie niedawno i nie kojarzę sąsiadów. – Podała mu rękę.
Karol wybuchnął śmiechem, jakby opowiedziała coś zabawnego.
– Naprawdę mnie nie pamiętasz? Mieszkam tam od urodzenia. Chodziliśmy razem do szkoły.
Mężczyzna patrzył z wyrzutem.
– Przepraszam, naprawdę mało pamiętam ze szkolnych czasów.
To nie była do końca prawda. Pamiętała bardzo dużo, ale wybiórczo, szczególnie jeśli chodzi o kolegów i koleżanki. Przyjaźniła się tylko z jedną osobą.