W sidłach Diabła
Włodzimierz Sulima Popiel
Data wydania: 2024
Data premiery: 9 kwietnia 2024
ISBN: 978-83-67867-66-5
Format: 145/205
Oprawa: Twarda
Liczba stron: 320
Kategoria: Inne
49.90 zł 34.93 zł
Czy diabła można chwycić za rogi?
Warchoł i awanturnik Stanisław Stadnicki toczy prywatną, krwawą wojnę z Łukaszem Opalińskim. Płoną wioski, dworki i miasteczka. Z lochów zamku w Łańcucie dobiegają jęki więzionych i torturowanych.
Stadnicki, zwany „Diabłem”, sieje postrach w okolicy. Łupi kupców, rabuje bydło i pustoszy spichlerze. Starosta Opaliński chce posłać go tam, gdzie jego miejsce – do piekła!
Na czyją stronę przechyli się szala zwycięstwa?
Kto wygra – starosta czy warchoł?
„Mnie diabłem zowią tylko skurwysynowie, a od takich ja zelżon być nie mogę…” – Stanisław Stadnicki o sobie
Pan Grzegorz szedł ze zwieszoną głową i milczał. Smutny był bezgranicznie jak to rozpłakane nad nim niebo. Po raz pierwszy w życiu poczuł się dziś tak ogromnie pokrzywdzony i opuszczony, że wolałby raczej zginąć zaraz pod ciosami tej dziczy, niż słuchać jej szyderstw i przezwisk. Dławił się łzami, które napływały mu do oczu, dusza jego napełniała się chaosem skłębionych buntów; czuł, że jakaś ogromna moc porywa go i żądzą zemsty napawa. Ale tęsknota za tymi serdecznymi przyjaciółmi, których pozostawił przy życiu, ta tęsknota, która wsadziła mu w piersi swój przeogromny, kanciasty łeb i napawała nadzieją, że w życiu może jeszcze ich zobaczyć, powstrzymywała go jakoś od wybuchu.
– Ofiaruję Ci, Boże, moje męki i upokorzenia, daj mi jeno cierpliwości wiele i wytrwania… – szeptał zgnębiony i wlókł się dalej, ciągnięty przez Ilka jak pies na powrozie.
Nagle w oczach mu pociemniało; przystanął. Ilko szarpnął powrozem tak silnie, że pętla wżarła się panu Tulejce w szyję i zaczęła dusić. Jednym ruchem więc zdjął sobie więzień sznur z karku, szarpnął nim, wydarł go z rąk sługusa i zwinąwszy w kłąb, rzucił mu w twarz z całej mocy.
Zrobiła się piekielna wrzawa. Przystanęli na miejscu hajducy i rzucili się ku więźniowi, ale ten porwał drąg zwisający mu – jak szabla – u boku, podniósł go oburącz wysoko i z całej mocy Ilka przez łeb chlasnął.
Cios był straszny. Sługus jęknął głucho, padł twarzą do ziemi, poruszył rękami, jakby chciał się za głowę chwycić, drgnął parę razy i został bez ruchu…
Kilku łańcuckich ludzi pośpieszyło zaraz padającemu na ratunek, inni zaś rzucili się na pana Tulejkę. Pięści, kije i rusznice podniosły się do góry i zaczęły spadać na nieszczęsnego więźnia.
Ludzie postępujący w tyle zaczęli przeć naprzód, zrobiło się zamieszanie, wreszcie pochód stanął. Dowodzący oficer ledwie powstrzymał rozjuszonych hajduków, którzy sami sprawowali sąd nad panem Grzegorzem.
Diabeł wysiadł z kolasy i sam poszedł zobaczyć rozciągniętego w błocie Ilka. Zobaczywszy go nieżywego, aż zatrząsł się cały. Twarz nabiegła mu krwią – nabrała koloru prawie sinego. Drżał cały od wybuchów gniewu, które przemocą tłumił w sobie. Jak ogromna żagiew zemsty – płonął cały, kiedy zaczerwienione oczy, ciskające gromy, skierował na pana Tulejkę.
Po długich wysiłkach i daremnym cuceniu zabitego powstali hajducy z ziemi i ręce bezradnie opuścili. Życia w Ilka tchnąć nie mogli; łeb miał rozwalony do samego mózgu.
Stadnicki dał jakiś rozkaz oficerowi, a sam rozsiadł się w kolasie, głowę podparł na dłoni i pięść zaciskał, spoglądając na scenę, jaka dalej się rozgrywała.
Na wzgórku przy drodze ustawili się półkolem hajducy Diabła. W środek między nich spędzono dziewięciu chłopów schwytanych na leżajskim zamku, którym nakazano, żeby gołymi rękami kopali grób dla zabitego Ilka.
Biedacy spojrzeli po sobie niedowierzająco; ale kiedy w rękach łańcuckich hajduków ujrzeli podniesione nad sobą pałki, powrozy i rusznice, rzucili się do roboty.
Fragment rozdziału XII