Złamane skrzydła.
Życie i sława Manfreda von Richthofena
Data wydania: 2016
Data premiery: 02 listopada 2016
ISBN: 978-83-7674-553-4
Format: 145x205
Oprawa: Twarda z obwolutą
Liczba stron: 472
Kategoria:
49.90 zł 34.93 zł
Dzieje najsłynniejszego pilota I wojny światowej
Manfred von Richthofen ‒ „Czerwony Baron” ‒ znany jest nie tylko miłośnikom historii i pasjonatom I wojny światowej czy lotnictwa. Najlepszy pilot myśliwski Wielkiej Wojny stał się ikoną powszechnie rozpoznawalną i wielokrotnie przypominaną w książkach, filmach oraz grach.
Historia von Richthofena, pomimo jego niemieckich korzeni, zawiera w sobie także „ślad polski”, gdyż związana jest ze Świdnicą (niem. Schweidnitz). Aż do tej pory nie doczekała się jednak w polskiej historiografii żadnego obszernego, poważnego opracowania.
Złamane skrzydła wypełniają tę lukę, a jednocześnie są czymś więcej niż tylko opowieścią o życiu lotnika. To pierwsze tak szczegółowe, oparte na niewykorzystanych dotąd materiałach opracowanie, pozwalające dogłębnie zrozumieć, kim był Manfred von Richthofen. Stanowi ono wynik rzetelnych badań i kwerendy źródeł. Autorce udało się dotrzeć do licznych artykułów prasowych z epoki Wielkiej Wojny, ukazujących postać „Czerwonego Barona” w ówczesnych mediach oraz jej wykorzystanie w machinie wojennej propagandy kaiserowskich Niemiec.
Książka odwołuje się również do wydawnictw z czasów III Rzeszy, a także do osobistej korespondencji von Richthofena i jego bliskich. Kreśli więc zarazem szeroką panoramę obyczajową rodziny mieszkającej w niemieckiej podówczas Świdnicy.
Za sprawą wciąż żywego mitu „Czerwonego Barona” zakres opracowania wykracza również poza jego przedwczesną śmierć i obejmuje wiek XX oraz początki XXI. Manfred von Richthofen pozostaje bowiem nadal bohaterem filmów, książek, gier i komiksów. Przyjrzenie się im pozwala na analizę ewolucji tej postaci w kulturze masowej.
Złamane skrzydła, dzięki barwnemu i pozbawionemu żargonu stylowi, będą stanowić pasjonującą lekturę zarówno dla wielbicieli lotnictwa, Wielkiej Wojny, jak i tych, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z historią.
Dodatkowym atutem jest pełen humoru, potoczysty język oraz przemyślana, klarowna koncepcja książki. Ciekawostkę stanowią zamieszczone w niej życiorysy innych niemieckich pilotów, a także przeciwników, z którymi mierzył się „Czerwony Baron”, obrazujące portret całego młodego pokolenia wrzuconego w wir brutalnej walki.
Całości dopełniają poręczne dodatki – kalendarium, lista zestrzeleń oraz miejsc stacjonowania jednostek. Dzięki temu Złamane skrzydła to unikatowa i pierwsza tak obszerna oraz rzetelnie udokumentowana biografia Manfreda von Richthofena na polskim rynku wydawniczym.
Zbliżające się Boże Narodzenie wcale nie uśpiło czujności pilotów Jasta Boelcke. 20 grudnia Manfred ponownie mógł w ciągu jednego dnia odnotować dwie zestrzelone maszyny. Podczas przedpołudniowego lotu pięć Albatrosów wdało się w walkę z dziewięcioma DH.2 29 Eskadry RFC. Pojedynek był zacięty. Cztery maszyny zostały uszkodzone, jedna musiała lądować awaryjnie, a zaledwie trzy doleciały bezpiecznie do La Hemau. Von Richthofen nie spuszczał z oka dziewiątego wrogiego myśliwca. Zmniejszając odległość Manfred oddawał serie strzałów. Jedna z nich trafiła pilota i maszynę. DH.2 w przedziwnych serpentynach spadł na ziemię. Za sterami alianckiego samolotu siedział dwudziestojednoletni kanadyjski as myśliwski z ośmioma zestrzeleniami, Arthur Gerald Knight. Jak na ironię, Knight był jednym z pilotów, na których zemstę poprzysięgli piloci Jasta 2. 28 października wraz z Alfredem McKay’em zostali zaatakowani przez pięć niemieckich Albatrosów. Być może to właśnie ścigając Knighta, Richthofen przeciął drogę Boelckemu i Böhmemu…
Drugie zwycięstwo tego dnia Manfred odniósł około godziny czternastej nad dwuosobowym F.E.2b z 18 Eskadry w okolicach Quéant i Lagnicourt. Zaledwie w kilka minut po pierwszym ataku Richthofena, ranny obserwator przestał strzelać, a maszyna zaczęła obniżać lot, pozostawiając za sobą smugę szarego dymu. Manfred jednak, nauczony doświadczeniem, wiedział, że zestrzelenia można być pewnym dopiero wtedy, gdy zobaczy się lądujący nieprzyjacielski samolot. Tak było i tym razem. Richthofen nie przestawał strzelać, aż F.E.2b nie uderzył w ziemię. Zarówno raniony w powietrzu obserwator Whiteside, jak i pilotujący maszynę D’Arcy zginęli.
Boże Narodzenie Manfred, mający na koncie już czternaście alianckich samolotów, spędził wraz z ojcem i Lotharem w Pronville, gdzie stacjonowała Jasta Boelcke. Richthofen pisał o tym później w liście do matki:
Nad Sommą, 28 grudnia 1916
Kochana Mamo!
Tata i Lothar byli ze mną w Wigilię – jeszcze długo będę to dobrze wspominał! Święta na froncie wcale nie są takie złe, jakie wydają się Wam w Niemczech. Zdobyliśmy choinkę, mamy także doskonałe jedzenie. Następnego dnia Lothar odbył swój pierwszy samodzielny lot – z towarzyszącym mu uczuciem równać się może tylko radość z pierwszego zestrzelenia. Wczoraj zestrzeliłem swojego piętnastego przeciwnika, a jeszcze wcześniej swój pierwszy dublet, numer trzynaście i czternaście.
Twój posłuszny syn Manfred
Manfred nigdy nie dowiedział się, że ta wymieniona w liście piętnasta maszyna wcale nie została zestrzelona… Gdy 27 grudnia wraz z kilkoma innymi pilotami Jasta Boelcke wyleciał z Pronville, oczom pilotów ukazało się sześć DH.2, nazywanych popularnie Gitterrumpf, które odbywały patrol pomiędzy Arras i Monchy. Richthofen rozpoczął atak, gdy zobaczył alianckiego pilota, który miał zamiar ruszyć na pomoc swojemu kompanowi osaczonemu przez kilka Albatrosów i po zmniejszeniu odległości zaczął strzelać. Niedawno jeszcze palący się do pomocy pilot DH.2 znalazł się pod nieustającym ostrzałem Manfreda, który starał się zmusić nieprzyjacielską maszynę do lądowania. Wtem oczom Niemca ukazał się nadzwyczajny widok – samolot z wymalowaną kokardą wpadł w niekontrolowany korkociąg. Richthofen, przekonany, że maszyna uderzyła już w ziemię, zawrócił do Pronville, opisując zdarzenie w raporcie. Zestrzelenie potwierdziło także kilku stacjonujących w pobliżu artylerzystów, którzy przyznali, że widzieli DH.2 pikujące nieubłaganie w dół. Być może gdyby Manfred nie zignorował przeciwnika, zobaczyłby, że alianckiemu pilotowi po chwili udało się poderwać maszynę i wrócić w spokoju do bazy. Lotnikiem, któremu tylko spryt pomógł w ucieczce przed Niemcem, był James McCudden, późniejszy as z pięćdziesięcioma siedmioma zwycięstwami, wyróżniony Victoria Cross. Mac latał jeszcze przez całą wojnę aż do śmierci w wypadku lotniczym 9 lipca 1918 roku.
Nie było jednak żadnych przesłanek, by nie uznać Richthofenowi zestrzelenia maszyny, które potwierdziło dodatkowo kilka innych osób. Nic nie przemawia także za tym, by posądzać Manfreda o umyślne kłamstwo w raporcie – pilotowi wydawało się najprawdopodobniej, że maszyna będąca tak blisko ziemi nie będzie już w stanie się poderwać. I gdyby za sterami siedział ktoś inny niż jeden z późniejszych najlepszych alianckich lotników, Niemiec pewnie miałby rację. Ostatecznie zwycięstwo z 27 grudnia wciąż figuruje na liście zestrzeleń Richthofena.
Rok 1917 rozpoczął się słonecznie, każdy z pilotów był więc w dobrym humorze, gotowy do dopisania na swoją listę kolejnego sukcesu. Nie zniechęcała ich nawet świadomość, że alianci od pewnego czasu dysponują nowym modelem samolotu Sopwith, bowiem także Niemcy nie spoczęli na laurach i sprowadzać zaczęli kolejne wersje maszyn. Dodatkowo okazało się, że Boelcke miał dużo racji, nazywając Albatrosy najlepszymi samolotami myśliwskimi na świecie – już 4 stycznia Manfred von Richthofen zestrzelił swojego szesnastego przeciwnika. Tuż po starcie na wysokości czterech tysięcy metrów spostrzegł cztery maszyny. Początkowo Richthofen uważał je za niemieckie ze względu na to, że nie były atakowane przez artylerię. Dopiero po chwili okazało się, że to Anglicy, którzy dodatkowo dysponowali nowym, dotychczas niewidzianym typem maszyny. Niemców zaatakował tylko jeden z aliantów, którego jednak łatwo było już otoczyć i zestrzelić. Pilotem maszyny, która ze złamanymi skrzydłami spadła w okolicach Metz, był Allan Switzer Todd, Kanadyjczyk z 8th Naval Squadron.
Był to szesnasty triumf Richthofena. Pilot był już teraz pewien, że przyznanie mu upragnionego Pour le Mérite jest tylko kwestią kilku dni. Czas jednak płynął, a nic się nie zmieniało. W tydzień po zestrzeleniu Todda Manfredowi przekazano telegram – przeczytał go w pośpiechu, jednak radość i ekscytacja szybko zniknęły z jego twarzy. Właśnie okazało się, że ma objąć dowództwo nad Jasta 11 stacjonującą nieopodal Douai. Lotnik nie był z tego powodu zadowolony, jak sam podkreślał, bardziej go to zirytowało. Nie chciał opuszczać przyjaciół, z którymi bardzo się już zżył, oni zresztą także z trudem przyjęli konieczność pożegnania się z Richthofenem. Böhme pisał później:
Cieszę się z powodu jego sukcesu, pewne jest bowiem, że odegra on w lotnictwie jeszcze ważną rolę. Jednak w naszej eskadrze pozostawi dużą lukę.
Pocieszenie przyszło dopiero kilka dni później, także w formie telegramu. Jego treść, choć rzeczowa i zwięzła, wzbudziła dużą radość: Podporucznikowi von Richthofenowi przyznano order Pour le Mérite. O zaszczycie, jaki spotkał syna, poinformowano także matkę lotnika w Świdnicy, a wiadomość natychmiast rozniosła się po całym mieście. Ranni żołnierze w lazaretach wznosili toasty, obcy ludzie składali gratulacje. Choć Manfred sukces określił mianem plastra na ranę, był jednak świadomy, że w pełni zasłużył na to odznaczenie. 4 stycznia 1917 roku stał się najlepszym żyjącym pilotem i nawet najwyższe niemieckie odznaczenie w pełni nie mogło oddać szacunku, jaki Richthofen zyskał sobie tym dokonaniem. Skoro więc w ciągu zaledwie kilku miesięcy zdołał osiągnąć tak wiele, co mogło czekać go teraz? Pokazać miały to pierwsze tygodnie spędzone w nowym miejscu, w otoczeniu nowych ludzi…
Fragment rozdziału VI: Tylko nie wracaj bez Pour le Mérite!
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.