
Miód na serce
Data wydania: 2016
Data premiery: 4 października 2016
ISBN: 978-83-7674-548-0
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 320
Kategoria:
34.90 zł 24.43 zł
Kiedy zdesperowana singielka postanawia zmienić swój stan cywilny, znajdujący się w zasięgu jej wzroku samotny mężczyzna ma nikłe szanse na pozostanie kawalerem. Nie inaczej jest w przypadku Ciaputka, na którego zarzuca sieci Agnieszka. Kobieta skutecznie realizuje zamierzenia, doprowadzając swego wybranka przed stopnie ołtarza. Na skutek niefortunnego splotu zdarzeń fajtłapowaty mężczyzna zostaje sam z półroczną córką Iwonką. Nadchodzi czas na to, aby w końcu dorosnąć i zatroszczyć się o maleństwo.
Sześć lat później Ciaputek nadal jest samotnym ojcem, ale z pomocą: mamusi, niani i wujaszka Google świetnie sobie radzi z opieką nad dziewczynką. Sęk w tym, że obydwoje odczuwają samotność i brakuje im w domu kobiety: matki dla dziecka, żony dla mężczyzny. Rezolutna Iwonka postanawia ożenić swojego „tatutka-ciaputka”. Ma już nawet upatrzoną kandydatkę na „panią Ciaputkową”.
„Miód na serce” to niezwykle ciepła i zabawna opowieść o tym co w życiu najważniejsze.
Miód na serce Edyty Świętek, podobnie jak jego pszczeli odpowiednik, ma szereg cudownych właściwości. Leczy smutki, daje nadzieję i przede wszystkim smakuje. Uśmiech, ale też parę łez wzruszenia – jak najbardziej gwarantowane.
Joanna Sykat, autorka m.in. Czwarech stronn miłości i Jutro zaświeci słońce
Tytuł nie kłamie. Ta książka to rzeczywiście miód na serce. Również i moje. Bawiłam się doskonale. Edyta Świętek tak zgrabnie pakuje Ciaputka w coraz to nową kabałę, że nie można się oderwać. W czasie lektury lepiej nic nie gotować, by tak jak ja, nie spalić sobie garnków. Polecam. Polecam. Polecam!
Izabella Frączyk, autorka m.in. Końca świata
Miłość − w powieści Edyty Świętek − mocno wyposażona życiowo: baby bluesem, staropanieństwem, małomiasteczkowością, syndromem wiecznego chłopca. W zderzeniu z naturalną potrzebą kochania i poczuciem humoru tworzy romans realny, jaki się trafia nam i znajomym dookoła. Zgrabnie nakreślona narracja powoduje, że oddychamy synchronicznie z emocjami bohaterów, stajemy się nimi, nie mogąc oderwać się od ich życia… aż do ostatniej kartki.
Iza Kowalewska, piosenkarka
Gdyby ktoś wpadł na pomysł zorganizowania konkursu na najlepszą przyjaciółkę świata, to Elwira Marecka z całą pewnością zdobyłaby w nim czołowe miejsce. Podobnie byłoby, gdyby wzięła udział w plebiscycie na najbardziej nietrafione lokowanie uczuć.
– Taa… Lokować to można produkt – burknęła pod nosem na wspomnienie swojego permanentnie złamanego serca. – Że też zawsze muszę durzyć się w niewłaściwych facetach – westchnęła.
Co prawda to prawda. Ostatni obiekt jej uczuć, Klaudiusz Drawicz, był żonaty dokładnie od ośmiu godzin. Elwira natomiast, ubrana w sukienkę pierwszej druhny, ściskała w dłoni ślubny bukiet, który wprost w jej ręce wrzuciła najlepsza przyjaciółka, Patrycja Janas. Uściślając: od ośmiu godzin Patrycja Drawicz.
To, że Patrycja i Klaudiusz zmienili kilka godzin wcześniej stan cywilny, w dużej mierze stanowiło zasługę Elwiry. Taka już z niej była masochistka, że najpierw zadurzyła się w sympatycznym stomatologu, a gdy usłyszała, że ten jest zakochany bez pamięci w Pati, nie tylko ich ze sobą wyswatała, ale jeszcze uratowała związek przed niechybną katastrofą. Jakby tego było mało, kilkanaście lat wcześniej zapałała równie niefortunnym uczuciem do… pierwszego męża Patrycji. Cóż, widać, taka już jej dola, że musiała zakochiwać się nie dość że głupio, to jeszcze w cudzych mężczyznach.
Z wiązanką ślubną było tak, że Pati, przewidując manewr druhny (która zamierzała zrobić unik), cisnęła nim ze wszystkich sił w Elwirę. Dosłownie! Wykonała zamach, jakby miała rzucać, nie przymierzając, co najmniej oszczepem. No i trafiła, ku zgrozie nie-do-końca-szczęśliwej nowej posiadaczki bukietu. Zamążpójście było bowiem ostatnią rzeczą, o której w chwili obecnej marzyła.
Ciaputek
Naturalną konsekwencją życia w niewielkiej miejscowości jest to, że mieszkający tam od pokoleń ludzie odarci są z jakiejkolwiek intymności. Jeżeli do kogoś w młodym wieku przylgnie jakaś etykietka, to jest rzeczą pewną, że pozostanie ona na zawsze i wyprze z pamięci zbiorowej imię lub nazwisko delikwenta. Tak jak to się stało w przypadku Ciaputka. Bo skoro rodzona matka tak go nazywała, to Ciaputkiem musiał być – koniec i kropka.
Jako nastolatek Ciaputek niczym szczególnym się nie wyróżniał. Czasami bywał ciamajdą i zdarzało mu się coś wylać, stłuc albo upuścić, lecz nie przydarzało mu się to częściej niż przeciętnemu chłopakowi w jego wieku. Nie był najprzystojniejszy w całej wsi, nie był też brzydki. Uczył się przeciętnie, na tyle dobrze jednak, by później skończyć nie najgorsze studia, które zapewniły mu całkiem przyzwoity etat. Miał grupkę przyjaciół i zawsze mógł na nich liczyć, a oni niezmiennie pamiętali o tym, aby nie na¬zywać go inaczej niż Ciaputek. On nigdy się o to nie gnie¬wał, bo i tak nie było o co.
Ciaputek nie planował zakładania rodziny. Nie czuł się powołany do tego w żaden sposób. Małe dzieci wzbudzały w nim grozę. Kobiety bywały miłym dodatkiem wyłącznie do tych nielicznych wieczorów, gdy miał odrobinę wolnego czasu oraz chęci, aby się zabawić. Instytucja teściowej była dla niego wystarczająco przerażająca, aby powstrzymać go przed próbą zawarcia małżeństwa. Zresztą co innego impreza w miłym towarzystwie, a co innego prawdziwe, obarczone konsekwencjami życie.
Zdecydowanie przyjemniejsza była rola niebieskiego ptaka, chociaż Ciaputek aż tak bardzo niebieski nie był – miał głęboko zakorzenione poczucie obowiązku i kroczył przez życie, twardo stąpając po ziemi. Poważnie podszedł do ukończenia studiów oraz samodzielności. Szybko zamieszkał sam i świetnie sobie radził z prowadzeniem domu. Spełniał się w pracy zawodowej. Unikał sytuacji, które mogłyby zwiększyć w jego mikrokosmosie zakres spraw ważnych. Asekurował się przed wszelkimi czynnikami mogącymi naruszyć jego bezpieczny świat oraz suwerenność.
Cóż jednak, nawet największa przezorność nie pomoże, gdy zdesperowana singielka zechce usidlić dobrze ustawionego dżentelmena z godziwym etatem. Jedna z pań należących do grona umilającego mu czas wolny postawiła sobie za punkt honoru, że zaobrączkuje Ciaputka – czy mu się to podoba, czy nie. Ponieważ mężczyzna pozostawał wyjątkowo nieodporny na kobiece wdzięki (i sztuczki), Agnieszka bez trudu zaprosiła go w miękką otchłań pościeli, gdzie raz, drugi i trzeci oddali się czynom nierządnym. Jakiś czas później młoda kobieta zaczepiła go na mieście i oświadczyła dobitnie:
– Ciaputku, kochanie ty moje najpiękniejsze, jesteśmy w ciąży.
– My? – wyraził zdumienie, bowiem jak świat światem, jeszcze żaden mężczyzna w ciążę nie zaszedł.
– No tak: my – odparła Agnieszka, pomna tego, co jej przyjaciółki mawiały na temat stanu błogosławionego i zaangażowania sprawcy zajścia w wychowanie potomstwa, począwszy od życia prenatalnego, aż po chwilę, gdy dziecina rozłoży skrzydła i odfrunie z rodzinnego gniazdka. Liczba mnoga miała na celu dobitne podkreślenie, że ciąża nie jest li tylko i wyłącznie jej sprawą. – Będziesz ojcem, mój skarbusiu najsłodszy.
Hm… Swoją drogą ciekawe, skąd jej przyszło do głowy, że mężczyźni lubią takie słodkie, wręcz ulepkowate spieszczenia?
Oczywiście Ciaputek dobrze wiedział, czym może implikować zażyła relacja z kobietą w wieku rozrodczym. W bociany i kapustę przestał wierzyć dawno temu. Nie próbował robić uników, że to nie on jest sprawcą tego zajścia. Zresztą, co tu dużo mówić, pochlebiało mu uwielbienie ze strony Agnieszki, bowiem jak każdy człowiek czuł potrzebę dowartościowania się choćby czyjąś miłością. Istotę, która miała zostać matką jego dziecka, wręcz przepełniały uczucia i niestrudzenie dawała temu wyraz. W jej oczach Ciaputek był niemalże półbogiem, co podkreślała na każdym kroku.
Po gruntownym omówieniu tematu i przemyśleniu sprawy mężczyzna uznał, że trzeba ulec przed siłą wyższą (czyli zdeterminowaną kobietą). Nawet się nie obejrzał, gdy stał przed ołtarzem i ślubował Agnieszce oraz jej pęczniejącemu brzuchowi (który ponoć w równym stopniu na¬leżał do niego), że bierze odpowiedzialność za przyszłość zakładanej właśnie rodziny.
Mijały tygodnie.
Uwielbienie Agnieszki nie malało. Ciaputek wracał z pracy do domu w błogim przeświadczeniu, że jarzmo małżeńskie i związana z nim odpowiedzialność wcale nie są takie straszne. Na razie, wbrew usilnym zachodom żony, postrzegał ją jako jeden nierozerwalny organizm. Myśl o dziecku błąkała się w jego głowie mimochodem, głównie wtedy, gdy przywoływała ją Agnieszka. Póki co wizja powiększenia rodziny wciąż wydawała się czymś abstrakcyjnym.
Na przekór wszystkiemu brzuch Agnieszki zaczynał pęcznieć w oczach skonsternowanego mężczyzny. W jego wnętrzu wzrastało posiane przez Ciaputka ziarno, dając się we znaki: kobiecie – niestrudzonym kopaniem, mdłościami czy puchnięciem nóg, a mężczyźnie nieposkromionymi zachciankami (głównie spożywczymi) połowicy, które należało jak najszybciej zaspokoić, w przeciwnym razie nie dane było zaznać nawet chwili spokoju.
Zdawać się mogło, że nabrzmiała część ciała żony nie może już bardziej urosnąć, gdy Agnieszka wydała z siebie głośne stęknięcie i oznajmiła:
– Ciaputku, będziemy rodzić.
Oczywiście rzecz miała miejsce w późnych godzinach nocnych, czyli w porze, kiedy normalni ludzie śpią przed czekającym ich dniem ciężkiej pracy. Nic więc dziwnego, że słowa Agnieszki nie dotarły do jego zmęczonej jaźni; mężczyzna odwrócił się na drugi bok i zachrapał. Natarczywe trącanie przywróciło mu minimalną cząstkę świadomości.
– Ciaputku, obudź się, kochanie moje najpiękniejsze. Będziemy rodzić! Rodzić!
Przyszły ojciec już miał na końcu języka stwierdzenie, że on nie zamierza wydawać na świat żadnego potomka, gdy dotarło do niego, że użyta przez żonę liczba mnoga nie dotyczy go w sposób bezpośredni. Oprzytomniał w końcu na tyle, aby pojąć znaczenie słów Agnieszki.
– Omójbożetojuż? – wykrzyczał jednym tchem, nie za¬dając sobie trudu, aby porozdzielać poszczególne wyrazy.
Zerwał się z łóżka i jak szaleniec zaczął gonić po domu, usiłując przygotować się na wyjazd do szpitala. Podziwiał przy tym stoicki spokój żony, która poza stwierdzeniem, że odeszły jej wody i ma skurcze, niewiele miała do powiedzenia.
Dwie godziny później znaleźli się na oddziale położniczym w jednym z krakowskich szpitali. Wokół nich krążył personel medyczny, wymieniając pomiędzy sobą stosowne do okoliczności uwagi. Kandydat na tatusia wciąż nie mógł wyrwać się ze stanu oszołomienia. Oto w jego życiu zachodziły właśnie prawdziwie radykalne zmiany. Stoicki spokój żony prysł jak bańka mydlana. Agnieszka krzyczała, gdyż skurcze bardzo szybko zaczęły się nasilać. Rozpaczliwe jęki rodzącej kobiety przywróciły funkcjonowanie mózgowi mężczyzny. Bodajże po raz pierwszy w życiu Ciaputek wskoczył w rolę, którą do tej pory odgrywała jego połowica.
– Agusia, Agnieszka, kochanie ty moje najcudowniejsze – powtarzał żarliwie, ściskając mocno jej dłoń. – Dasz radę. Wytrzymasz. Jesteś bardzo dzielna!
– Boooli! – łkała przeciągle, wbijając mu paznokcie w skórę.
Ciaputek mężnie przecierpiał ten dyskomfort, bowiem dobrze wiedział, że ból znoszony przez żonę jest nieporównywalnie większy niż ten, którego przysparzało mu parę półokrągłych ranek. Mężnie trwał na posterunku, aż do momentu, gdy z ust położnej padło hasło:
– Pełne rozwarcie. Rodzimy! Pani Agnieszko, teraz proszę przeć!
Na porodówce zapanowało zamieszanie. Ciaputek z podziwem spoglądał na wycieńczoną żonę, która mobilizowała ostatnie zasoby sił, aby wydać na świat owoc ich cielesnej miłości.
– To już finisz, kochanie. Jesteś bardzo dzielna! – zapewnił.
Nagle w panującym wokół zgiełku dało się słyszeć jeszcze jeden cichutki głosik.
– Dziewczynka! – oznajmiła położna. – Poprosimy tatusia o przecięcie pępowiny.
Podekscytowany świeżo upieczony rodzic złapał za nożyczki i… Następna rzecz, którą zapamiętał, to sinoniebieski kolor posadzki.
Zanim urodziła się Iwonka, Agnieszka stroiła sobie żarty, że najukochańszy i najpiękniejszy w świecie mężuś jest w rzeczywistości jej dzieckiem – należało mu poświęcać sporo uwagi – tak bardzo pochłaniała go praca. Gdyby nie żona, biedaczek na pewno by nie dojadał, nie byłby w stanie skompletować rano garderoby, nie wspominając już o takich detalach jak znalezienie kluczyków do samochodu oraz portfela.

Czytaninka –
Najnowsza książka Edyty Świętek to czysty miodek na serce – tytuł całkowicie oddaje kwintesencję treści. Po raz kolejny jestem zachwycona powieścią autorki.
Bohaterów w tej powieści nie brakuje. Ale wspomnę tylko o kilku.
Ciaputek, to samotnie wychowujący swoją córeczkę tatuś. Na początku odrobinę irytowało mnie jego zachowanie, ale kiedy całkowicie się zmienił – przyznam szczerze – skradł moje serce. Z lekkomyślnego mężczyzny stał się prawdziwym i opiekuńczym ojcem.
Iwonka to 6-letnia dziewczynka, która wie jak zaskarbić czyjeś serce. Brakuje jej mamusi, która zginęła, gdy była malutka.
Elwira to kobieta, która została okaleczona na całe życie. W wyniku wypadku, w którym straciła oboje rodziców, a sama ledwo uszła z życiem, dowiedziała się, że nigdy nie będzie mogła mieć dzieci. Czy dla kobiety, to nie najgorsza rzecz jaką może usłyszeć w swoim życiu?
No i jeszcze nie sposób wspomnieć o Hannie, babci Elwiry, która jest przebojową kobietą, której można pozazdrościć.
“Zapamiętaj, synu, że ze wszystkich dóbr tego świata czas jest najcenniejszy, bo nie można go w żaden sposób odtworzyć ani pomnożyć. Raz utracony nigdy nie powróci.”
Bohaterowie stworzeni przez autorkę nie są przerysowani, to osoby takie jak my – codziennie zmagające się z tym, co niesie im życie. Możemy się z nimi utożsamić, zapewne niejeden z nas znalazł się kiedyś w podobnej sytuacji, co oni. Z ogromnym zaciekawieniem śledzimy ich losy, trzymając kciuki, by los był już dla nich łaskawy. Większość z nich przeżyło jakieś traumatyczne zdarzenie w przeszłości, więc zdecydowanie należy im się odrobina miodku w życiu.
“Na nowo nauczyła się cieszyć tym, co ma, gdyż bez wątpienia nie brakowało osób, które los doświadczył jeszcze ciężej.”
W życiu nie zawsze dokonujemy prawidłowych wyborów. Czasem zachowujemy się zbyt egoistycznie, by zauważyć coś więcej niż czubek własnego nosa. Możemy być otaczani również mnóstwem ludzi, a jednocześnie czuć się samotni. Duszenie w sobie bólu, cierpienia nie zawsze jest dobrym pomysłem. Każdy z nas pragnie miłości drugiego człowieka, jego uwagi oraz akceptacji.
“Zrozum w końcu, że miłość to nie jest stan posiadania drugiej osoby na wyłączność. To jest także poświęcenie się dla kogoś i rezygnacja z egoistycznych pragnień.”
Bywa, że świat osuwa nam się spod nóg. Najważniejsze w takiej chwili jest to, aby mieć obok kogoś, kto pomoże nam utrzymać się w pionie.
“On bardzo dobrze wiedział, jak to jest, gdy ziemia usuwa się spod nóg, a obok nie ma nikogo, kto dodałby otuchy i zapewnił, że świat się nie kończy. Przytulił Elwirę i pogłaskał po plecach. Wiele dałby za to, aby ten gest choć trochę ukoił jej ból. Nagle pomyślał o tym, jak krucha i drobniutka jest istota, którą trzyma właśnie w ramionach. Mimo że miała mnóstwo przyjaciół i wszyscy bardzo ją lubili, była rozpaczliwie samotna.”
Miód na serce to książka, która pozwoli nam uwierzyć, że w naszym życiu zawsze jest jeszcze szansa, by choć odrobinę je osłodzić. Edyta Świętek wylewa na nasze serca istny miodek, który raz skosztowany nie będzie chciał być odkładany. Zapewniam, że nie będziecie mogli oderwać się od książki. I uwaga! Nie zażywajcie nic słodkiego podczas czytania, gdyż książka wystarczająco osłodzi Wam te chwile.