Łąki kwitnące purpurą.
Spacer Aleją Róż t. 2
Data wydania: 2021
Data premiery: 23 marca 2021
ISBN: 978-83-66790-34-6
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 384
Kategoria: Literatura dla kobiet, Literatura współczesna
39.90 zł 27.93 zł
Rodzina Szymczaków powraca w powieści będącej kontynuacją równie udaną, co pierwszy tom ich przygód. Edyta Świętek sprostała oczekiwaniom, jakie pojawiły się po lekturze Cienia burzowych chmur. W ręce czytelników oddaje kolejną dopracowaną i zachwycającą rozmachem opowieść z intrygującymi zagadkami w tle. Serdecznie polecam!
Magdalena Majcher, pisarka i recenzentka
Autorka poczytnych powieści w brawurowy sposób serwuje osadzoną w realiach wczesnego PRL-u historię rodzinną ze zbrodnią i zemstą w tle.
Dynamicznie wzrastająca najmłodsza dzielnica Krakowa ciągle jeszcze przypomina miasto rodem z dzikiego zachodu. Pomiędzy nowymi domami, przeludnionymi barakami i terenami budowlanymi kwitnie hazard, a sprawiedliwość bywa wymierzana na własną rękę. Za dnia wznoszone są domy, kina, szpital oraz szkoły, natomiast nocami w mrocznych zaułkach czają się przestępcy oraz prostytutki. Nad głowami mieszkańców, niczym mityczny miecz Damoklesa, wisi groźba wybuchu kolejnej wojny. Oto Nowa Huta lat 50. – siedlisko socrealistycznego absurdu, w którym rozrastająca się rodzina Szymczaków poszukuje swojego miejsca w świecie.
Bronek nie może odnaleźć szczęścia w małżeństwie i wciąż tęskni za Bogumiłą. Do miasta przyjeżdża Andrzej, aby z dala od Pawlic uporać się z rozpaczą po tragicznie zmarłej Agacie. Julia z przestrachem odkrywa, że jest obserwowana przez tajemniczego mężczyznę o podejrzanym wyglądzie. W dodatku pewnego dnia na nowohuckich łąkach robotnicy natrafiają na makabryczne znalezisko…
Julia rozłożyła koc na obrzeżach łąk nowohuckich. Postawiła w cieniu koszyk z przygotowanym wcześniej podwieczorkiem.
– Będziesz się grzecznie bawił, Karolku? – zapytała towarzyszącego jej szkraba.
– Pewnie – odparł chłopczyk, który jeszcze nie zdążył nacieszyć się nowym samochodem ciężarowym, prezentem od chrzestnego ojca.
Wyjęła z torebki książkę i umościła się na kocu obok dziecka. Już po chwili zatonęła w pasjonującej lekturze.
Było ciepłe, niedzielne popołudnie. Mieszkańcy Nowej Huty korzystali z ładnej pogody, relaksując się na łąkach przylegających do placu Centralnego oraz wschodnich osiedli. Dorośli wygrzewali się w słońcu, czytali prasę lub książki. Panowie grali w karty albo gawędzili. Panie zajmowały się szydełkowaniem lub jakimiś innymi drobnymi robótkami, albo po prostu cieszyły się piękną aurą, pilnując jednocześnie rozbrykanych potomków. Dzieciarnia goniła z latawcami i piłkami. Chłopcy strzelali z naprędce zrobionych łuków i bawili się w chowanego wśród wysokich traw. Z dala od budowlanego kurzu i zgiełku doceniano uroki dnia wolnego od pracy.
Pawłowska wybrała w miarę ustronne miejsce. Zamiast na nudnej pogadance o ryzyku wojny nuklearnej, spędzała czas na relaksie z synkiem, nie zaprzątając sobie na razie uwagi tym, w jaki sposób usprawiedliwi nieobecność.
Słuchanie wykładu na temat niebezpieczeństwa i skutków użycia broni masowego rażenia przez imperialistycznych wrogów zupełnie jej nie interesowało. Znała to wszystko na pamięć – takie szkolenia organizowano z dużą częstotliwością. Już dawno zdążyła opanować zakładanie maski przeciwgazowej, dowiedzieć się, dlaczego nie należy pić skażonej wody i co zrobić, aby uniknąć napromieniowania. Lata spędzone w Nowej Hucie nauczyły ją dystansu do propagandowej presji. Początkowo żyła w ciągłym lęku, że wybuchnie wojna. Z upływem czasu, gdy do niczego złego nie dochodziło, przestała odczuwać niepokój. Jej rodzinę spotkały gorsze rzeczy ze strony komunistycznego rządu niż owych legendarnych krwiożerczych kapitalistów, którzy prawdopodobnie nie mieli pojęcia o istnieniu takiego kraju jak Polska.
– Jak mamy zginąć, to zginiemy – powiedziała kiedyś koleżankom z pracy. – Lepsza szybka śmierć od bomby niż powolne umieranie w poczuciu zagrożenia.
Tak więc teraz mogła rozkoszować się pięknym dniem, leżąc na brzuchu i machając ugiętymi w kolanach nogami. Wcześniej zdjęła buty i rozpięła górne guziki bluzeczki.
W powietrzu brzęczały muchy, pszczoły i osy, słychać było także kwilenie ptaków oraz odległe porykiwanie bydła. Od łąk dolatywał zapach kwiatów i ziół, a w trawach delikatnie szumiał lekki wiaterek.
– Prawdziwa sielanka – westchnęła, odrywając się na moment od lektury. – Jak w Pawlicach!
– Mamusia, zobacz. – Karol wyciągnął w jej stronę palec, po którym wędrowała spora biedronka. – Oswoiłem.
Młoda kobieta uśmiechnęła się i przytknęła dłoń do rączki syna, aby owad zszedł na nią.
– O, biedronka. Jaka duża! Policzymy kropki?
– Już liczyłem. Jest ich siedem.
– Bardzo ładnie – pochwaliła.
– A co jedzą biedronki? Chlebuś? Może ona jest głodna?
– Nie, a skąd ci to przyszło do głowy?
– Bo w przedszkolu uczyli nas takiej piosenki: „Biedroneczko leć do nieba, przynieś mi kawałek chleba” – zanucił refren.
– Nie, kochanie, nie jadają chleba. Biedronki są bardzo pożyteczne, ponieważ zjadają mszyce, czyli takie wstrętne małe owady, które niszczą roślinki.
– No to są potrzebne – stwierdził chłopiec.
– Nawet bardzo. Nie wolno im robić krzywdy.
– Nie chciałem jej skrzywdzić. Sama do mnie przyleciała. Pewnie chciała się pobawić.
– Może. A teraz pozwólmy jej odlecieć, dobrze? Prawdopodobnie gdzieś w trawach czekają na nią jej dzieci. Byłoby im smutno, gdyby nie wróciła.
– Dobrze, niech do nich wraca. Bo może jej mąż umarł i małe biedronki mają tylko ją. Tak, jak ja mam tylko ciebie, mamusiu. I nie mógłbym bez ciebie żyć – powiedział nader poważnie.
Julka poczochrała dłonią ciemne włosy synka. W jej oczach zalśniły łzy.
– Ech, ty, mój mały królewiczu. Co ja bym bez ciebie zrobiła?
– Teraz ty opiekujesz się mną. Ale kiedyś, jak już będę duży i silny, to ja będę opiekował się tobą. Nigdy nie będziesz sama jak pani biedronkowa.
– Trzymam cię za słowo, mój dzielny mężczyzno.
– A w ogóle, to chcę, żebyś wiedziała, że jesteś najpiękniejszą mamusią świata. I ja wezmę z tobą ślub. O!
Aby nie parsknąć śmiechem, odwróciła się na bok. Ogarnęła ją fala niewyobrażalnego szczęścia. Jeszcze nigdy nie czuła się równie błogo i beztrosko.
Ani Julia, ani jej synek nie zauważyli wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny, który stał w cieniu jednego z drzew rosnących na obrzeżach łąk i przez chwilę przyglądał się oraz przysłuchiwał tej scenie.
Czytaninka –
Powracamy do losów rodziny Szymczaków. Czy Edyta Świętek podołała temu zadaniu i napisała kolejną wspaniałą powieść, a w tym kontynuację pierwszego tomu? Zdecydowanie tak. Czytanie jej książek jest czystą przyjemnością, tym bardziej, że z każdą kolejną zaskakuje nas coraz bardziej pozytywnie. Niesamowicie barwny język i oddanie emocji poprzez napisane słowa, sprawiają, iż my czytelnicy nie chcemy odkładać książki nawet na moment.
O rodzinie Szymczaków czytałam z wielkim przejęciem. Momentami było mi ich ogromnie żal, gdyż kiedy mogłoby się wydawać, iż każdy z nich wychodzi na prostą, znów spadało jakieś czające się fatum i krzyżowało im plany.
Bronek nie jest szczęśliwy w swoim małżeństwie z Haliną, która traktuje go jak jakiegoś podłego szmatławca. Szydzi sobie z niego na każdym kroku. On wciąż tęskni za Bogumiłą i nie może przeboleć, że ich drogi się rozeszły. Do miasta dociera Andrzej, a później również i Krystyna. Każdy z nich wiedzie swoje życie, które ma w zanadrzu wiele niespodzianek i przykrych wydarzeń.
W drugim tomie rodzinnej sagi dzieje się bardzo wiele. Autorka w niesamowity sposób oddaje charakter i klimat Nowej Huty lat 50-tych. Barwne życie bohaterów, nieszczęśliwe wypadki nie tylko przyprawiają nas o szybsze bicie serca, ale wlewają do niego ogrom smutku i cierpienia. To, co spotyka członków rodziny Szymczaków nie mieści się w głowie. Jak wiele ta rodzina jeszcze będzie musiała wycierpieć, by móc w pełni cieszyć się szczęściem? Czy tajemnice ujrzą światło dzienne, a sprawcy przykrych wydarzeń poniosą odpowiednie kary?
To niewiarygodne jak niektórzy ludzie tylko i wyłącznie dla zaspokojenia własnych potrzeb potrafią być mili i zakłamani. Mam tutaj głównie na myśli postać Haliny, której po prostu nie cierpię. To kobieta, która wzbudza odrazę samym swym istnieniem. Jej podłość nie zna granic. Zbałamuciła Bronka, który myślał, że uwolni się od przykrych wspomnień związanych z dawną ukochaną. Tymczasem przysporzyło mu to tylko jeszcze więcej zmartwień.
Pojawia się również wątek kryminalny, który nadaje pikanterii powieści. W dawnych czasach ludzie często musieli sami wymierzać sprawiedliwość, gdyż prawnie nie mogli na to liczyć. Liczyły się znajomości i jeden drugiego próbował bałamucić na swoją korzyść. Próbowano niesłusznie skazywać niewinnych ludzi, często dopuszczając się przy tym niecnych czynów.
Rodzina Szymczaków to niezwykle cenny obraz kochającej się rodziny w imię której jeden za drugim wskoczyłby w ogień. Wzajemna pomoc, okazywanie trosk i mile spędzany wspólnie czas, to coś na porządku dziennym. Oczywiście jak w każdej rodzinie zdarzały się też czasem jakieś spory. Niemniej rodzina powinna się trzymać razem.
Łąki kwitnące purpurą to udana kontynuacja Spaceru Aleją Róż, w której emocje będą sięgać zenitu, a losy bohaterów przyprawiać o dreszcze. To historia rodziny, która szuka swojego miejsca w świecie, jednak ta droga często bywa wyboista. Polecam, to naprawdę trzeba przeczytać!