Nie pora na łzy
Nowe czasy
Data wydania: 2022
Data premiery: 26 lipca 2022
ISBN: 978-83-67295-28-4
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 336
Kategoria: Literatura współczesna
44.90 zł 31.43 zł
Dalsze losy bohaterów bestsellerowej sagi Apacer Aleją Róż. Nowe otwarcie, ale ta książka brzmi mi znajomo…
Skąd ja znam tych bohaterów? Posłuchajcie, znów się zaczeło!
Pierwsza część nowej serii, a już wiem, że to będzie HIT! Edyta Świętek zaprasza czytelników do Nowej Huty i Krakowa lat dziewięćdziesiątych, gdzie raczkujący kapitalizm, bezrobocie, kradzieże samochodów i różnorodne afery gospodarcze mocno dają się we znaki szarym obywatelom. W trudach dnia codziennego zakwitają uczucia, wyrastają fortuny, pojawiają się pierwsze gwiazdy muzyki chodnikowej.
Paweł Szymczak, drobny przedsiębiorca bazarowy na wszelkie sposoby próbuje zbić majątek. Kilkakrotnie wchodzi w ryzykowne i nielegalne interesy. Jego żona, Andzia, otwiera pracownię krawiecką, w której nieprzyzwoicie wyzyskuje robotnice. Małżonkowie pochłonięci zarabianiem pieniędzy zaniedbują potrzeby swojej córki Małgosi. Osamotniona dziewczynka wikła się w kłopoty.
Rodzeństwo Wioletta i Adrian Pawłowscy wraz z kolegami zakładają zespół wykonujący muzykę dyskotekową. Ich kariera nabiera tempa, gdy wokalistka zaczyna otrzymywać anonimy z pogróżkami.
Polecam, Beata Majewska, autorka powieści obyczajowych.
Bagaż nielegalny
Już właściwie to mnie nie ma, nie chcę wiedzieć o niczym
Tylko z tyłu pali bagaż nielegalny
Upał trzymał Kraków w silnym uścisku. Lato w mieście miało nieprzyjemną woń spalin, kurzu i potu. W pobliżu bazarów i placów targowych śmierdziało zgnilizną, a z mniej uczęszczanych zaułków oraz bram zalatywało moczem. Zdawać by się mogło, że robotnicze dzielnice utworzone w miejscu niegdysiejszej Nowej Huty toczy jakaś gangrena. Jeszcze do niedawna tutejsi mieszkańcy żywiołowo walczyli o wolność i uniezależnienie się od wpływów Związku Radzieckiego, wzniecali regularne bunty przeciwko komunie. Dzisiaj na twarzach tych samych obywateli coraz częściej widywano zwątpienie i rezygnację. Zaczynały się także odzywać pierwsze nieśmiałe głosy, że nie należało występować przeciwko poprzedniej władzy, bo przy niej człowiek miał zatrudnienie i jakie takie warunki egzystencji. A nowa dawała jedynie bezrobocie, inflację i zasiłek, który na nic nie wystarczał i przysługiwał tylko przez kilka miesięcy.
Adrian i Wioletta szli niespiesznie z przystanku tramwajowego do pracy. Trochę żal im było, że piękne letnie popołudnie oraz wieczór muszą spędzić w nowohuckim klubie Dance Floor. Ich rówieśnicy wylegiwali się teraz nad zalewem albo rozkoszowali kąpielą na dzikich plażach Przylasku Rusieckiego. Oni mieli w perspektywie zaduch lokalu, gryzący dym z papierosów i opary alkoholowe. Droga do klubu była ostatnią sposobnością, by łyknąć choć trochę świeżego powietrza. Chwilę wcześniej wysiedli z tramwaju, przesiąkniętego fetorem niedomytych, zapoconych ciał.
– Praca w piątek to zło – stwierdziła dziewczyna.
– Nikt cię nie zmusza – odparł starszy brat, który w weekendy pełnił funkcję DJ-a, a w tygodniu zajmował się wszystkim, co zlecał mu właściciel lokalu, Michał Grabowski.
Adrian był prawą ręką Grabowskiego, choć niełatwo przychodziło mu godzenie nauki w Akademii Górniczo-Hutniczej z pracą. Stary jednak bardzo go cenił, co przekładało się na zarobki, nie miał także nic przeciwko temu, by w klubie dorabiała sobie młodsza siostra chłopaka, Wiolka.
– No nie – przyznała. – Ale fajnie byłoby wyskoczyć nad wodę. Gorąco dzisiaj – westchnęła.
– I dobrze. Bo jak jest gorąco, to ludziom chce się pić. Będziesz miała niezłe napiwki – dodał, by ją pocieszyć.
Wiedział, że narzekanie siostry to tylko czcza gadanina. Tak naprawdę młoda lubiła swoje zajęcie. Miała dzięki niemu własną forsę, nie musiała prosić ojca o zakup fatałaszków, butów i innych bzdur, bez których dziewczyny nie mogą żyć. Na pewno niejedna z jej koleżanek, leżąc na plaży, marzyła o tym, aby zarabiać na swoje wydatki. Adrian cenił sobie Wiolkę jako współpracownika. Nigdy nie nawalała, do obowiązków podchodziła sumiennie, nie trzeba jej było pokazywać palcem, co jest do zrobienia. Czasami inne kelnerki próbowały wykorzystywać jej pracowitość, ale Adrian zaraz przywoływał je do porządku.
Zresztą Grabowski też nie pozwalał, by stare wygi, jak określał dłużej zatrudnione dziewczyny, wysługiwały się młodą. Czasami z tego powodu dochodziło do spięć, ponieważ niektóre z nich uważały, że szef faworyzuje smarkatą. I diabli wiedzą, co ich ze sobą łączy, skoro tak się nad nią trzęsie. Kiedyś Jolka Bieniek rozpuściła ploty, że stary leci na nią, a ona na niego – oczywiście dla korzyści, bo właściciel lokalu spokojnie mógłby być ojcem Wiolki.
Zazdrość o młodą wynikała również stąd, że dziewczyna była nadzwyczaj ładna. Po przodkach odziedziczyła szlachetne, harmonijne rysy twarzy: prosty nos i miękką linię pełnych ust. Kaskada gęstych ciemnych włosów opadała jej do połowy pleców. Wyraziste brązowe oczy, których tęczówki w chwilach zagniewania bądź ekscytacji zdawały się niemalże czarne, z ciekawością spoglądały na świat. Niewielkie, kształtne uszy ozdobione były zwykle jakąś błyskotką, najczęściej kolczykami z prawdziwych pereł, podarowanymi jej na osiemnaste urodziny przez dziadka, emerytowanego dyrektora z Huty imienia Sendzimira. Wioletta była dość wysoka, mierzyła metr siedemdziesiąt, a na dodatek uwielbiała szpilki z dziesięciocentymetrowymi obcasami, w których wyglądała jeszcze smuklej. Miała szczupłą, zgrabną sylwetkę z przyjemnymi dla oczu krągłościami tam, gdzie krągłości były atutem. Świadoma własnej urody i pewna siebie pannica przyciągała męskie spojrzenia. Klienci klubu często zabiegali o jej uwagę, a stali bywalcy wiedzieli, który stolik należy zająć, by zostać obsłużonym przez Pawłowską. Czasami, gdy tego lub owego piwo albo wysokoprocentowe trunki ośmieliły nadmiernie, kelnerka kilkoma umiejętnie dobranymi słowami studziła emocje nachalnego adoratora. A język miała wyjątkowo cięty, choć w przeciwieństwie do większości dziewcząt nie potrzebowała posługiwać się wulgaryzmami, by usadzić delikwenta w miejscu.
Kiedyś Adrian na własne uszy słyszał, jak ją wkurzył jakiś typek. Zadufany był w sobie jak mało kto, nie dało się nie zauważyć, że to świeżo upieczony biznesmen, który zdołał trochę zarobić. Ubrany był w najmodniejsze ciuchy prosto z bazaru. Jego szyję zdobił złoty łańcuch gruby na palec.
Klient ostentacyjnie wyjął z kieszeni pokaźny zwitek banknotów. Najpierw zamówił piwo, a potem stwierdził, że należy mu się jeszcze całusek. Oczywiście Wioletta zbyła natręta, jak zawsze w takich sytuacjach. Na niej nie zrobiły wrażenia ani grubość łańcucha, ani zawartość portfela, ani olśniewająco białe skarpety mocno kontrastujące z czernią mokasynów.
– Cnotliwa Zuzia – burknął, gdy kelnerka odwróciła się plecami.
Wiola, niewiele myśląc, zawróciła i ze słodkim uśmiechem na ustach zapytała:
– A słomkę podać do tego piwa czy wyciągnie pan sobie z butów?
Jak zwykle uszło jej to na sucho, ponieważ facet nie był z tych, co lecą na skargę do właściciela lokalu. Zresztą zadziorna brunetka wpadła mu w oko i z miejsca zyskała jego szacunek, bowiem później jeszcze nieraz pojawiał się w klubie Dance Floor. Próbował nawet podrywać Wiolettę w znacznie subtelniejszy sposób, lecz nigdy nic u niej nie wskórał.
Nic więc dziwnego, że uwielbiana przez klientów kelnerka budziła zawiść współpracownic.
Plotki rozsiewane przez Bieńkównę dotarły w końcu do Adriana, a ten, gdy szło o młodszą siostrę, z nikim się nie patyczkował. Bluznął ostro na plotkarę, by na zawsze zapamiętała, że o Wiolce nie gada się za jej plecami. Oczywiście postraszył przy tym Jolę, że jak jeszcze raz przyłapie ją na czymś podobnym, to dopilnuje, by Grabowski podziękował jej za pracę. A ponieważ faktycznie miał takie możliwości, dziewczyna wolała spuścić z tonu.
Czytaninka –
Czytając ostatni tom Spaceru Aleją Róż było mi niesamowicie przykro, iż przyszło mi się pożegnać z rodziną Szymczaków i Pawłowskich, a tutaj Edyta Świętek zrobiła mi niezwykłą niespodziankę. Ponownie spotykamy się z niektórymi członkami tych rodzin i możemy śledzić ich losy. W głównej mierze jest to młodsze pokolenie.
Autorka po raz kolejny zabiera nas w niezwykły klimat lat dziewięćdziesiątych, który z całą pewnością udało jej się oddać w doskonałym stylu. Jesteśmy świadkami zmian w ustroju politycznym. Możemy zobaczyć na własne oczy jak ludzie zmieniają się pod wpływem zamożności. Świat jest podzielony na biedotę i bogactwo, Ci którzy mają przy sobie pieniądz czują się lepszymi, myślą, że wszystko im wolno. Ich życie to ciągła gonitwa za kolejnymi zarobkami. Szkoda tylko, że w tym ferworze pozyskiwania zysków nie zauważają jak krzywdzą własne dzieci, nie mając dla nich w ogóle czasu. Są tak zaślepieni ciągłą pracą, iż nie zauważają, że ich potomstwo ma problemy. W końcu każde dziecko pragnie rodzicielskiej miłości i odrobiny uwagi.
W mieście dochodzi do licznych kradzieży, z którymi nie wiadomo jak walczyć. Ludzie narzekają na bezrobocie, ciężko zdobyć uczciwą i dobrze płatną pracę. Niektórzy zaczynają robić karierę muzyczną i gdy już mogłoby się wydawać, że ich życie zaczyna robić się wartościowsze, zaczynają się pojawiać problemy w postaci anonimów z pogróżkami. Niestety ludzie zazdrościli i zawsze będą zazdrościć, dlatego zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał nam uprzykrzyć życie w ten czy inny sposób.
Wykreowane postacie są niezwykle realne, można odczuć z nimi więź. Zresztą kto jak kto, ale Edyta Świętek doskonale wie, jak wykreować nietuzinkowe postacie i historie, które chwytają za serce. Nie brak tutaj wszelkich emocji. Wspólnie z bohaterami czynnie uczestniczyłam w ich życiu. Momentami byłam wściekła na niektórych z bohaterów np. takiego Mirka, którego mogłabym rozszarpać gołymi rękami. Było mi żal Gosi, która tak bardzo pragnęła choć odrobiny uwagi ze strony swoich rodziców, którzy byli zaślepieni gonitwą za pieniędzmi.
„Małgosia nie po raz pierwszy pomyślała, że tak naprawdę to jej rodzice są okropnie beznadziejni: nikogo nie lubili, o wszystkich mówili źle. Twierdzili, że ludzie im zazdroszczą pieniędzy i życzą wszystkiego najgorszego. Ale sami dalecy byli od ideału.”
Autorka ukazuje nam również, że miłość nie zawsze jest szczęśliwa i odwzajemniona. Czasem może doprowadzić nas na skraj przepaści, w którą albo runiemy, albo zdołamy się utrzymać na jej skraju. I nie chodzi tutaj tylko o miłość partnerską, ale również i tę rodzicielską.
„Cóż mogła powiedzieć? Że jej życie to jedna wielka beznadzieja? I czasami wolałaby się nie urodzić? Albo przyjść na świat w zupełnie innej rodzinie? Nawet dużo biedniejszej, lecz takiej, gdzie miałaby odrobinę miłości i zainteresowania rodziców. Czasami przychodziło jej bowiem na myśl, że oni tak naprawdę jej nie kochają. Robili wszystko, by do reszty obrzydzić jej życie.”
Po raz kolejny jestem usatysfakcjonowana otrzymaną powieścią, która na długo zapadnie w moim sercu. Edyta z całą pewnością jest świadoma tego co pisze, a robi to w taki sposób, że nie sposób jej się nie ukłonić. To historia, którą chce się poznać i nie sposób przejść obok niej obojętnie.
“Nie pora na łzy” to doskonała lektura, która jest niezwykle klimatyczna i w pełni oddaje obraz lat dziewięćdziesiątych Nowej Huty i Krakowa. Ukazuje nam nie tylko zachodzące zmiany w świecie, ale także uczy nas, że to nie pieniądze dają szczęście, lecz uczucie łączące rodzinę jest najważniejsze. Musicie to przeczytać, polecam z całego serca.
Gerreth –
Cykl Edyty Świętek „Nowe czasy” jest kontynuacją sagi „Spacer Aleją Róż”. Spotkamy tu starych, dobrych przyjaciół w postaci bohaterów nowohuckiej sagi, zawrzemy też nowe przyjaźnie.
W pierwszej części, zatytułowanej „Nie pora na łzy”, na pierwszy plan wysuwają się dwie bohaterki – Wioletta i Małgosia.
Wioletta jest córką Karola i Gabrieli Pawłowskich, siostrą bliźniaków Adriana i Marka. Wraz z jednym z braci postanawia stworzyć zespół disco polo, korzystając z faktu, że ten rodzaj muzyki zaczął właśnie święcić w Polsce wielkie triumfy. Wkrótce rodzeństwu udaje się zaistnieć na rynku, a w ślad za tym przyszły pieniądze i sława. Niestety Wioletta przekonuje się dość szybko, że sława ma także inne, mniej przyjemne oblicze, a powodzenie na deskach sceny niekoniecznie przekłada się na życie osobiste.
Małgosia jest córką Andzi i Pawła Szymczaków. Rodzice uwielbiają jedynaczkę i gotowi są przychylić jej nieba, lecz chęć zdobycia majątku do tego stopnia przesłoniła im wzrok, że nie zauważają tego, co najważniejsze. Nie pojmują, że dziecku potrzebne jest ich zainteresowanie, że drogie prezenty i pieniądze nie zastąpią wspólnie spędzanych chwil. Opływająca w dobra materialne Małgosia jest dzieckiem przeraźliwie samotnym, łaknącym odrobiny uwagi ze strony rodziców, którzy przecież ją kochają i pragną dla niej jak najlepszego życia. Pytanie tylko, czy pojmą swoje błąd zanim będzie za późno.
Czytając „Nie pora na łzy” przeniosłam się w czasy, gdy kapitalizm stawiał pierwsze kroki, a na chodnikach i skwerkach królowały popularne wówczas „szczęki” i łóżka polowe, na których leżały towary. W większości była to odzież, tandetna, uszyta byle jak i z nędznej jakości tkanin, ale za to wreszcie kolorowa, modna i dostępna bez wielogodzinnego stania w kolejkach.
Edyta Świętek tak wiernie oddała klimat tamtych dni, że niemal widziałam tłum przewalający się przez giełdę ze straganami, mężczyzn okupujących stolik do gry w „trzy kubki”, a w uszach dźwięczała mi prosta, rytmiczna melodia z nieskomplikowanymi słowami, tak charakterystyczna dla muzyki disco polo.
Zajmująca fabuła, pełna niespodziewanych zwrotów, to rozczulała, to rozśmieszała do łez. Zakończenie, którego właściwie wcale nie ma, wywołało u mnie mieszane uczucia wobec autorki. Z jednej strony był podziw dla genialnego zabiegu, sprawiającego, że każdy przeczytał tę książkę, z pewnością sięgnie po drugą część. Z drugiej zaś strony miałam ochotę złapać Edytę za te piękne długie włosy i solidnie je potarmosić. Bo jak można zostawić czytelnika w takim okropnym niedosycie? No jak?