Zanim odszedł
Data wydania: 2020
Data premiery: 07 lipca 2020
ISBN: 978-83-66481-46-6
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 384
Kategoria: Literatura dla kobiet, Literatura współczesna
36.90 zł 25.83 zł
Karolina, po tragicznej śmierci męża i utracie dziecka, długo nie może dojść do siebie. Zachęcona przez przyjaciółkę postanawia przelać swoje emocje na kartki książki. Pomysł okazuje się strzałem w dziesiątkę, a Karola pisze i kolejne powieści. Oparcie znajduje w przyjaciółkach – krzykliwej i przebojowej Sylwii oraz dopiero co poznanej za pośrednictwem Internetu Caro.
Z czasem okazuje się, że z wirtualną znajomą łączy ją zadziwiająco wiele podobieństw, a w kobietach rodzi się podejrzenie, że mogą one być ze sobą spokrewnione. Wrażenie to jest tym silniejsze, że Karolina nigdy nie poznała swojego ojca, który zmarł przed jej narodzinami, a jej matka uparcie nabiera wody w usta, kiedy kobieta próbuje dowiedzieć się czegoś o swoich korzeniach. Caro również odnosi wrażenie, że jej rodzina coś przed nią ukrywa. Czy stare zdjęcia, które obie kobiety posiadają, mogą przedstawiać tego samego mężczyznę – Karola, który prawdopodobnie jest ich ojcem? Nic nie jest jednak takie, jak się wydaje, w dodatku nie tylko Karolina i Caro ukrywają swoje małe sekrety…
Coś było, coś odeszło,
po¬zos¬tało coś.
– William Wharton
2014
Zawsze najtrudniej jest napisać pierwsze zdanie. Niewiele osób wiedziało o tym lepiej niż Karolina Rozwadowska. Od godziny tkwiła nieruchomo przed matrycą notebooka, obiecując sobie, że nie ruszy się z miejsca, nim nie zacznie pisać powieści. Pomysł miała w głowie już od dawna, niemalże gotowy i dopracowany w szczegółach. Problemem był początek − o wiele łatwiej przychodziło pisanie następnych zdań.
Dziewczyna wystukała kolejną wersję. Spojrzała krytycznie na zapisany ciąg znaków i wydała z siebie ciężkie westchnienie. Niemoc twórcza była koszmarna.
Nie mogła ot tak po prostu odpuścić sobie pisania. Była początkującą autorką. Nie utrzymywała się z twórczości, lecz z prozaicznej pracy w Fundacji Rozwoju Myśli Ekologicznej. Sam proces tworzenia pociągał ją jednak tak bardzo, że wciąż myślała o tym, jako o swoim docelowym źródle zarobków. Póki co, miała na koncie trzy powieści, w tym dwie już wydane, trzecia miała ukazać się w ciągu kilku tygodni, czwarta dojrzewała w jej głowie. Pomysły na piątą, szóstą oraz następne roiły się w myślach i snach Karoli niczym unoszące się nad łąką chmary wielobarwnych motyli.
Do pisania dojrzewała bardzo długo, niemalże od zawsze. Ciągle jednak brakowało jej a to czasu, a to chęci, a to znowuż skupiona była na codziennym życiu. Twórcze uniesienia znajdowały się w sferze nieuchwytnych marzeń. Być może nigdy nie zmobilizowałaby się do działania, gdyby nie to, że trzy lata wcześniej w jej słodkim świecie rzeczywistym nastąpiło dramatyczne tąpnięcie. Skutkiem tego był krater, który nagle pojawił się w sercu Karoliny. Do tego doszły dziesiątki nieprzespanych nocy oraz ponurych dni, zmieniających się w smutne tygodnie, które bezpowrotnie przeciekały przez palce.
– Siadaj i pisz o tym, co czujesz – poleciła jej najlepsza przyjaciółka Sylwia. – Potraktuj to jako formę terapii. A później dasz mi do poczytania i zobaczymy, co będzie dalej.
Sylwia była najbardziej apodyktyczną zołzą, jaką Karola znała. Z zawodu dziennikarka, wszędzie potrafiła się wcisnąć, miała rozległe znajomości. Gdy wyrzucano ją drzwiami, wchodziła oknem. W razie potrzeby wdrapywała się po rynnie na dach i wciskała przez komin, wzorem świętego Mikołaja.
Sylwia była pełna ekspresji, otwarta i dynamiczna – Karolina wyciszona, spokojna, niemalże nobliwa.
Sylwia wciąż strzelała jakieś gafy, chociaż ze wszystkich sił starała się być damą. Karolina damą po prostu się urodziła – zawsze była opanowana i dystyngowana.
Sylwia ciągle dokądś biegła, nosiła glany i spodnie bojówki z licznymi kieszeniami, w których upychała dyktafony, notesiki, długopisy, rolki z kliszami i inne niezbędne rzeczy. Karolina majestatycznie kroczyła przez życie, zachowując równowagę w dziesięciocentymetrowych szpilkach, traktując elegancką jedwabną sukienkę niczym drugą skórę.
Sylwia miała krótką, modną fryzurę chłopczycy, ufarbowaną na marchewkowo rudy kolor z lekką domieszką pomarańczu. Karolina nosiła długi warkocz w kolorze bardzo ciemnego blondu.
Sylwia kopciła jak lokomotywa, odpalając papierosa od papierosa. Karolina nie ulegała żadnym nałogom. Ba! Ona zdawała się nie mieć w ogóle żadnych słabości.
Sylwia była żywiołowym ogniem, Karolina opływającą wodą.
Karolina, która łatwo poddawała się emocjom, była w rzeczywistości twarda jak głaz. Sylwia, sprawiająca wrażenie równie niewzruszonej co średniowieczna twierdza, była krucha niczym zamek ze szkła.
Obydwie uwielbiały martini bianco, francuskie piosenki i zwierzęta.
Kochały się bardziej, niż gdyby były siostrami, mimo że nie łączyła ich nawet kropla krwi. Kochały się platonicznie, bez podtekstów i erotyzmu. To była po prostu najmocniejsza przyjaźń świata, nieskażona zazdrością o urodę, ciuchy i facetów, gdyż były tak różne, jak różny może być ogień i woda. A to pozwalało im na życie w pełnej symbiozie.
Sylwia często narzucała Karolinie swoje zdanie, a Karola skwapliwie pozwalała się tyranizować. Nawet w kwestii Bartka były całkowicie zgodne. Co więcej, sam Bartek, nim odszedł ciemnym korytarzem w stronę przyzywającej go jasności, ze stoickim spokojem godził się na ten stan rzeczy.
Chcąc, nie chcąc, ponaglana przez przyjaciółkę, Karolina Rozwadowska zasiadła przed nowiutkim wówczas laptopem, aby napisać swą debiutancką powieść zatytułowaną Zanim zaśniesz, opowiadającą o kruchości ludzkiego szczęścia. Ruda, która wciąż czekała na ten tekst, tupiąc ze zniecierpliwienia stopą obutą w ciężki, skórzany bucior, porwała dzieło przyjaciółki, gdy tylko Karola postawiła kropkę po ostatnim zdaniu.
Przez następne dwadzieścia cztery godziny nie dała znaku życia, co było doń totalnie niepodobne. Zdawać by się mogło, że przepadła na dobre, bowiem zazwyczaj, jeśli nie zjawiała się osobiście, to dzwoniła lub słała SMS-y albo e-maile. Miała nieprawdopodobnie wielką potrzebę pozostawania z przyjaciółką „w kontakcie”.
Dobę później, gdy dręczona bezsennością i niepokojem Karola już miała, jeśli nie słać listy gończe, to przynajmniej wszcząć jakąś akcję poszukiwawczą, Sylwia, tupocząc swoimi ciężkimi buciorami, wpadła jak tornado do małego mieszkanka przyjaciółki.
– Uff… Ledwo zipię – wysapała zgodnie z prawdą, gdyż wbiegła na czwarte piętro rączo niczym łania, przeskakując po trzy stopnie naraz.
Padła na najbliższy fotel w wyjątkowo mało estetycznej pozie, wachlując się wymownie dłonią (na zewnątrz panował trzydziestostopniowy upał) i błagając o szklankę zimnej wody. Zaspokoiwszy pragnienie, mogła w końcu przejść do rzeczy:
– Karola! To najbardziej zajebisty tekst, jaki w życiu czytałam. − W przypadku Sylwii wszystko musiało być „mega”, „totalne” lub przynajmniej „zajebiste” (określenie stosowane najrzadziej, głównie z uwagi na subtelne uszy Karoliny). − Sorry – poprawiła się, widząc, jak Karolina marszczy brwi. – Chodzi o to, że jest mega! Nie, no pardon! Tym razem musisz mi wybaczyć słownictwo. To najbardziej mega totalnie zajebista rzecz, jaką czytałam! Powinnaś być poetką. Niby to proza, co napisałaś, lecz tyle w tym liryzmu, dramatyczności… To jest po prostu epickie!
Zachwyty zachwytami, lecz znalezienie wydawcy dla tego mega totalnie zajebistego dzieła okazało się sprawą niełatwą. Postępując zgodnie z radami Rudej, Karola rozesłała tekst do wydawców, a następnie uzbroiła się w zalecaną przez wszystkich cierpliwość. Tej ostatniej zabrakło Sylwii, dla której niepojętym było, że do tego stopnia można lekceważyć tak wiekopomne dzieło. Ponaglała więc wciąż przyjaciółkę, by ta z kolei słała ponaglenia do wydawców. W końcu zirytowana wzięła rzecz w swoje ręce (a raczej w pyskate usta, gdyż większość spraw załatwiała telefonicznie) i tak oto miesiąc później zawarta została umowa trójstronna pomiędzy Wydawnictwem Pagina z Warszawy, autorką Karoliną Rozwadowską oraz agentem literackim i patronem medialnym w jednej osobie, czyli Sylwią Kasprzyk.
Pagina była wprawdzie niewielką, raczkującą dopiero oficyną wydawniczą, lecz Sylwia tryskała optymizmem i uważała, że świetnie rokuje na przyszłość.
– Oni dopiero zaczynają, lecz mają książki we wszystkich ważnych sieciach sprzedaży. Do tej pory nie odnieśli oszałamiających sukcesów, ich oferta jest przeciętna. Potrzebują megagwiazdy. Masz wszelkie predyspozycje, aby nią być: świetnie piszesz, masz styl i pomysły. I, co ważne, masz ładną buźkę, która pozwoli na to, aby wykreować ci wspaniały wizerunek medialny. Już moja w tym głowa, Karola! Słuchaj się mnie, to zobaczysz, że daleko zajdziesz!
– Ale co ja mam robić? – zmartwiła się Karolina. Nie w głowie jej były sukcesy, kariera oraz splendor, o którym przez ostatnie dwie godziny opowiadała z entuzjazmem przyjaciółka.
– Ty? Ty po prostu pisz. I pozostań sobą. Bądź dokładnie taka, jaka jesteś: delikatna, subtelna, troszkę tajemnicza. O, to, to! Tajemnicza! – Ucieszyła się pomysłem Sylwia, jakby Karola ze swą dystyngowaną naturą była dziełem jej własnych rąk. – Musisz koniecznie mieć bloga albo stronę internetową, i profil na Facebooku, twitterze czy gdzie tam wolisz.
– Ale po co – zdziwiła się przyszła gwiazda – skoro sama zalecasz mi tajemniczość i skromność?
– No właśnie po to, aby troszkę tę twoją tajemniczość uzewnętrznić. Niczym arabska księżniczka puścisz oko zza woalki. O! Zajebiste… Eee… Sorry, mega trafne porównanie – zachichotała, kołysząc diabła na stopie.
– Sylwia! Litości! Żadnych woalek i arabskich księżniczek – jęknęła Karolina, czując, że jej spokojny i wyciszony mikrokosmos zaczyna nagle wirować, jakby miała w nim rozbłysnąć supernowa.
Byle tylko nie okazało się, że to jednak czarna dziura.
– No, przecież mówiłam ci, że to przenośnia – nawijała dalej niezrażona oporem przyjaciółka. – Chodzi mi o to, że musisz się upublicznić, aby rozbudzić ciekawość czytelników. Nie możesz jednak pokazywać nazbyt wiele: żadnych samojebek… ups! Selfików – poprawiła się, zmiażdżona kolejnym karcącym spojrzeniem brązowych oczu Karoliny. – Żadnych wynurzeń typu: jestem nieszczęśliwa, szczęśliwa, boli mnie wielki palec u lewej stopy, poszło mi oczko w pończosze, na obiad zeżarłam pół wieprzka i popiłam beczką piwa, w dowód czego wrzucam zdjęcia. No, niektóre „gwiazdeczki” tak właśnie robią – wyjaśniła, widząc, że przyjaciółka patrzy na nią jak na wariatkę. – Wierzę w ciebie i wiem, że wyjdzie nam pełen profesjonalizm.
I tak oto zaczęła się przygoda Karoliny Rozwadowskiej z pisaniem, blogowaniem oraz social mediami.
Prowadzenie bloga i Facebooka uważała za zło konieczne – nużyło ją to zajęcie. O ile nie narzekała na brak pomysłów do pisania powieści, tak wszelkie formy aktywności internetowej przyprawiały ją niemalże o ból głowy. Była zbyt zamknięta w sobie i powściągliwa, aby uzewnętrzniać swoje myśli.
Oczywiście najbardziej i niemalże bez reszty wciągnęło ją tworzenie. Było balsamem dla obolałej duszy, lekiem na bezsenność, pocieszeniem w chwilach melancholii.
Za oknem zapadał zmierzch. Z wolna cichł gwar kurdwanowskiego osiedla. Karola wciąż bujała w obłokach, namyślając się nad skleceniem najważniejszego zdania. Nie mogła tak po prostu pominąć tego i zacząć od rozwijania dalszej myśli, gdyż była na to zbyt uporządkowana. Uważała, że jeśli zacznie w odpowiedni sposób, to później pójdzie już jak po maśle. Tak było przynajmniej w trzech poprzednich przypadkach. Poza tym, miała opracowany szczegółowy plan pracy, a to, jak wiadomo, rzecz święta. Za każdym razem trzymała się go dosyć ściśle, realizując punkt po punkcie, i nie wyobrażała sobie odstępstw od tego standardu. Wszystko miało być dopięte na ostatni guzik.
Z zadumy wyrwał ją dźwięk sygnalizujący jakiś ruch na Facebooku. Wiedząc, że i tak nie zdoła skupić się na niczym, kliknęła w ikonkę firefoxa, powiększając opuszczoną do belki stronę internetową.
„Michał Żaczek chce dołączyć do grona Twoich znajomych na Facebooku” – brzmiał komunikat, który oderwał ją od twórczych mozołów. Zaakceptowała zaproszenie. Idąc za sugestią Rudej, przyjmowała do swojego kręgu absolutnie wszystkie osoby, które się napatoczyły. Chodziło o jak największe grono odbiorców dla komunikatów, które publikowała. Jej wall w całości poświęcony był pisarstwu: informacjom o spotkaniach autorskich, relacjom z promocji, przebiegu prac wydawniczych itp. Czasami „wrzucała” jakieś zabawne fotki znalezione w sieci lub króciutkie fragmenciki swojej twórczości.
Po półtora roku obecności w serwisie miała spore grono „znajomych”, pośród których były również inne autorki, recenzentki oraz przypadkowi ludzie. Ściśle stosowała rady Sylwii, otaczając się subtelną mgiełką tajemnicy. Z uwagą obserwowała poczynania innych osób, często działających w myśl zasady: nieważne co, ważne by o tobie mówili. Bez pudła potrafiła odróżnić klakierstwo od szczerych pochwał. Zdążyła nabrać dystansu do facebookowej plątaniny intryg oraz plotek. Co więcej, uważała, że popularny portal społecznościowy to po prostu wielki słój, w którym całe towarzystwo wzajemnej adoracji kiśnie niczym ogórki.
Z nudów zajrzała na profil Żaczka. Wyglądał na sympatycznego mężczyznę w sile wieku. Na ogół udostępniał wieści oraz fotorelacje z różnych spotkań towarzyskich i imprez kulturalnych, które mają miejsce we wsi Szydłowniki, oraz z miasta i gminy Chrząstkowo, skąd zapewne pochodził. Ot, jeszcze jeden zupełnie zwyczajny facet.
Aaa… Nie do końca zwyczajny! Widać było, że gorąco interesuje się literaturą. Miał w gronie swoich znajomych co najmniej tyle samo autorów, co ona. Zaraz po tym, jak potwierdziła wirtualną znajomość, została wręcz zasypana przez niego lajkami – widać także eksplorował właśnie jej profil.
Dobra, koniec przerwy – zdyscyplinowała samą siebie. – Zadanie na dzisiaj: pierwsze zdanie plus nie mniej niż dziesięć tysięcy znaków. Do boju!
Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w głowie dziewczyny rozbłysło światełko. Kolejne trzy godziny spędziła na niestrudzonym stukaniu w klawiaturę i uśmiechaniu się do swoich myśli.
sisters as books –
Dwie kobiety, dwie Karoliny, dwie pisarki, podobne jak dwie krople wody, czy jest możliwe, że są siostrami ?
Witajcie 🙂 Książka “Zanim odszedł” leżała u nas na półce sporo czasu, w końcu zabrałyśmy się za nią i żałowałyśmy, że wcześniej jej nie przeczytałyśmy. Jest to piękna emocjonująca historia o stracie, zranieniu oraz o poszukiwaniu własnego ja. Poszukiwaniu siebie jak i swojej rodziny. Poszukiwaniu prawdy, nawet tej najgorszej.
Emocje płynące z tej książki pokazały nam jak łatwo można się pomylić i że prawda może być bliżej niż nam się wydaje.
Bardzo podobały nam się bohaterki książki, wręcz polubiłyśmy je. Osoby te pokazały, że nawet z największej tragedii można się pozbierać i być szczęśliwym.
Po historii napisanej przez autorkę płyneliśmy pochłonięte dalszymi wydarzeniami, a zakończenie całkowicie odbiegało od tego co wcześniej obstawiałyśmy.
Książka napisana jest fajnym językiem, który czyta się bardzo bardzo dobrze, czasem nawet zabawnie.Pokazuje jak mogą potoczyć się losy różnych osób i jak jedna rzecz może połączyć ich wszystkich. Jest to z pewnością wspaniała pozycja do przeczytania z kocykiem i herbatką, od której się nie oderwiecie, zapewniamy was. Chociaż znajduje się w niej trochę zwrotów akcji i czasem błądziłyśmy w historii, nie rozumiejąc co tak na prawdę mogło się zdarzyć to stwierdzamy, że było to doskonałe posunięcie autorki. Nie jest to zwykła opowieść, jest to pięknie skonstruowana historia, od bolesnych początków do szczęśliwego zakończenia, chociaż innego niż my zakładałyśmy ??
Koniecznie musicie pochłonąć tą powieść tak jak my to zrobiłyśmy.