Codzienność naznaczona łzami
Podróż wołyńska tom 4
Data wydania: 2024
Data premiery: 13 lutego 2024
ISBN: 978-83-67867-60-3
Format: 145/205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 304
Kategoria: Literatura historyczna, Literatura współczesna
47.90 zł 33.53 zł
Nadzieja na lepsze jutro
Mijają cztery lata od wydarzeń czerwca pięćdziesiątego szóstego roku.
Ku uldze Zygmunta, Andrzej nie wspomina słowem o emocjonalnej rozmowie ojca z synem, w której chłopak przyznaje, że zna prawdę o swojej tożsamości.
Zosia przekonuje się, że szczęście nie trwa długo i trzeba cieszyć się każdą mijającą chwilą. Ale nawet pogoda ducha nie wystarcza, kiedy zaczynają ją przytłaczać kłopoty finansowe. Andrzejowi przychodzi walczyć nie tylko o codzienny spokój, lecz i miłość, którą stracił wskutek nietrafionych decyzji.
Wanda, wciąż czeka na pojawienie się światła w swoim życiu. Chociaż małżeństwo nie spełnia jej oczekiwań, trwa u boku Witka, wiedząc, że tylko on może spełnić jej marzenia. Jadzia zaciska zęby, bojąc się utraty najważniejszej osoby w swoim życiu, przez co zamyka się na własne potrzeby.
Niezwykle poruszająca historia o sekretach rodzinnych i wielkich namiętnościach. Od tej powieści trudno się oderwać. Serdecznie polecam!
Edyta Świętek, autorka sag Spacer Aleją Róż, Grzechy młodości, Niepołomice i sagi krynickiej.
Maj 1960
Majowe słońce wdzierało się przez otwarte okna sali, w której ustną maturę z matematyki zdawała Anastazja Andriejuk. Zdolna dziewiętnastolatka śpiewająco udzielała odpowiedzi na każde zadane pytanie i, mimo starań, profesorskie gremium nie było w stanie na niczym jej zagiąć.
Po półgodzinnym maglowaniu Nastia wyszła z klasy. Zamknęła za sobą drzwi i natychmiast została otoczona przez koleżanki oraz kolegów czekających na swoją kolej.
– O co pytali?
– Jakie mają humory?
– Dostałaś trudne zadania?
Nie wiedziała, komu odpowiedzieć w pierwszej kolejności. Głosy rówieśników docierały jakby w zwolnionym tempie, bo wciąż nie otrząsnęła się po trudnym egzaminie. Matematyczka uważała ją za humanistkę nieznającą podstawowych wzorów matematycznych, dlatego maglowała uczennicę z mściwym wyrazem twarzy. Na koniec z wielką łaską zgodziła się na ocenę bardzo dobrą, chociaż nie uważała, by Nastia rzeczywiście na nią zasługiwała.
– Zostawcie dziewczynę! Dopadliście jak sępy do truchła i nie dajecie jej odetchnąć. – Marysia odciągnęła przyjaciółkę z dala od wścibskiego grona. – Zresztą wszystkiego się dowiecie, jak wejdziecie do środka.
– Takie z was koleżanki? – oburzyła się Edyta Mularczyk, jedna z dziewcząt mających przed sobą spotkanie z komisją. – Co wam szkodzi powiedzieć, jakie miałyście zadania? Lepiej już zdać nie możecie.
– A to nie uczyli cię, że nieładnie jest podpowiadać? – odparowała groźnie Marysia.
Przez wszystkie lata w szkole Edyta ani razu nie okazała się uczynna. Mawiała, że głupkom nie będzie pomagała, a zdolni przecież sobie poradzą. Poza tym ani myślała stwarzać dla siebie konkurencji w drodze po nagrody na koniec roku szkolnego, bo to jej należały się za całokształt pracy. Nic zatem dziwnego, że Marysia odpłacała jej pięknym za nadobne.
– Sama nam to powtarzałaś.
Edyta zaczerwieniła się na twarzy i odeszła jak niepyszna.
– Zachowałaś się okropnie. – Nastka się zaśmiała, kiedy wyszły z budynku liceum.
– Zasłużyła. – Marysia wzruszyła ramionami. – Ale po co mamy się przejmować tą dziwaczką. Najważniejsze, że matura już za nami! – wykrzyknęła, szczerze uradowana. Okręciła się dookoła, za nic mając oburzone miny dwóch staruszek spoglądających na nastolatki z wyraźną przyganą. – Teraz czekają nas najwspanialsze wakacje w życiu! – dodała, zatrzymując się przed przyjaciółką. Chwyciła ją za ramiona i mocno potrząsnęła.
Nastia uśmiechnęła się szeroko. Wypuściła wstrzymywane od kilku chwil powietrze, po czym westchnęła z ulgą. Zdała egzamin dojrzałości z najwyższym wynikiem w swoim roczniku, chociaż nie dążyła do zajęcia pierwszego miejsca. Wielomiesięczne przygotowania okupione nieprzespanymi nocami, bólem głowy i ograniczeniem spotkań ze znajomymi przyniosły jednak skutek. Ale nie to wydawało się najważniejsze. Skończą się wreszcie utyskiwania matki twierdzącej, że częste wizyty Michała odrywają Nastkę od nauki. Przestanie się czepiać późnych powrotów z randek i będzie musiała zgodzić się na wyjazd Nastki nad morze w drugiej połowie czerwca.
– Tak, tego lata na pewno nie zapomnimy – oznajmiła z zadowoleniem, wprost nie mogąc doczekać się wspólnego wypadu z Michałem. Wersja dla rodziców zakładała podróż w większym gronie przyjaciół, w rzeczywistości para planowała samotny wypoczynek.
Nastia doskonale wiedziała, z czym łączyły się ich pierwszy wspólne wakacje. Pod namiotem, z dala od ciekawskich spojrzeń, mogło zdarzyć się wszystko. Towarzyszył jej strach, a jednocześnie ekscytacja. Znali się niemal cztery lata, nie widzieli poza sobą świata, lecz zachowywali się jak dzieci z podstawówki, które grzecznie trzymają się za ręce i całują się w policzek. Tymczasem ciągnęło ich do siebie i tylko silnej woli zawdzięczali wstrzemięźliwość.
Marysia uważała ich za najbardziej wytrwałych, ale i głupich, bo nie pojmowała, na co oboje czekają.
– Jak ta cnotka czekasz na ślub, żeby oddać wianek? – mawiała z przekąsem, wywołując zażenowanie na twarzy przyjaciółki.
– A co w tym złego? – Nastka się broniła.
Sama nigdy nie odważyłaby się poruszyć krępującego tematu w rozmowie z Michałem. Mimo bezgranicznego zaufania, jako porządna dziewczyna nie wyszłaby z inicjatywą pójścia do łóżka. Koleżanki miały swój pierwszy raz dawno za sobą i nie pojmowały, dlaczego Nastia i Michał zwlekają z przypieczętowaniem związku.
– Prędzej czy później i tak się chajtniecie – stwierdzała beznamiętnie Jola. – Michał będzie twoim jedynym facetem, więc niespecjalnie zgrzeszycie.
– Właśnie – potwierdzała Marysia. – Jeśli zależy ci, co ksiądz pomyśli na spowiedzi, po prostu skłam. Ten na górze raczej nie pogrozi wam palcem, skoro za jakiś czas weźmiecie ślub.
Nastki nie obchodziło, czy stanie się to przed, czy po złożeniu przysięgi małżeńskiej. Znacznie bardziej lękała się, jak wypada w oczach Michała. Skoro przez cztery lata znajomości nie wykonał żadnego kroku w tę stronę, coraz częściej zastanawiała się, czy nadal jest dla niego atrakcyjna. Może widzi we mnie tylko koleżankę, myślała ze smutkiem za każdym razem, gdy żegnał ją szybkim całusem. Za nic nie przyznałaby się Marysi i Joli, że nie jest pewna uczuć chłopaka. Dziewczyny wyśmiałyby ją za wydziwianie. Z miejsca kazałyby jej przejąć inicjatywę, zaciągnąć Michała w ustronne miejsce i szybko się nim zająć.
A ona zapadłaby się pod ziemię, gdyby przyszło jej zapytać chłopaka, czy ma ochotę się kochać. Po cichu marzyła o nocy spędzonej w jego ramionach. Wyobrażała sobie romantyczną scenerię, najlepiej pod gwiazdami, w cieniu drzew, z cichym poszumem fal w tle. I w tym wszystkim oni, patrzący na siebie roziskrzonym wzrokiem, wreszcie bez tajemnic.
Propozycja wakacji nad morzem idealnie wpasowywała się w stworzony przez Nastkę scenariusz. Dlatego z całych sił przykładała się do matury, byle mama nie zabroniła jej wyjazdu. Owszem, z tyłu głowy pojawiało się, że im wyższe oceny na świadectwie dojrzałości, tym lepiej będzie przygotowana do egzaminów na studia, lecz myśl ta natychmiast schodziła na drugi plan.
Gdyby ktokolwiek z rodziny poznał prawdziwą motywację dziewczyny, dopiero miałaby do słuchania. I musiałaby zapomnieć o swoich planach.
– Nastka, od minuty mówię do ciebie, a ty nic – warknęła Marysia, przywracając ją do rzeczywistości.
– Przepraszam, zamyśliłam się – bąknęła zawstydzona, nie przyznając się, co krążyło jej po głowie.
– Radzę ci, lepiej się ocknij, bo twój przyszły narzeczony czeka niecierpliwie po drugiej stronie ulicy – powiedziała Marysia, na poły z powagą, na poły ze śmiechem.
Nastia powędrowała wzrokiem we wskazanym kierunku. Jej serce wywinęło kozła. Pomimo upływu lat nie przestawała kochać Michała. Czuła dreszcz emocji i strach, bo to pogłębiające się uczucie mogło przynieść jej spełnienie, ale i ból.
Huśtawka frunęła coraz wyżej, wywołując śmiech trzyletniej Emilki. Za podobne harce Marylka ofuknęłaby go zdrowo. Powiedziałaby, że ma przestać z głupotami, bo niepotrzebnie naraża dziecko. Ale czego Marylka nie widziała, tego jej nie było żal, a Andrzej jak urzeczony wsłuchiwał się w szczebiot ukochanej córeczki i wpatrywał w roziskrzoną twarzyczkę.
– No dobrze, królewno, tata się trochę zmęczył – oznajmił nieco zdyszany. Zatrzymał huśtawkę ku wielkiemu niezadowoleniu Emilki.
– Jesce nie – stwierdziła dziewczynka i mocno przytrzymała się poręczy, byle ojcu nie przyszło na myśl wyciągać ją ze środka. – Bujaj.
Rozkazujący ton córki rozbawił Stawińskiego. Emilia była jego oczkiem w głowie. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia i z miejsca otoczył troskliwą opieką. A nie przychodziło mu to łatwo, skoro od miesięcy nie mieszkał w domu Banaszkiewiczów.
Po wydarzeniach z czerwca pięćdziesiątego szóstego wystąpił z milicji. Leżąc w szpitalu po postrzeleniu, miał wiele czasu na rozmyślania. Szybko doszedł do wniosku, że nie chce już być członkiem formacji, która niewinnych obywateli traktuje gorzej niż zwierzęta. Zaraz po wyjściu do domu planował złożyć rezygnację, jednak ubiegł go teść. Pomoc aresztowanemu, nawet jeśli był nim ojciec, komendant potraktował niczym wymierzony mu policzek.
Ze względu na Marylkę Banaszkiewicz wyratował zięcia z kłopotów, w które ten wpadł, umożliwiając więźniowi ucieczkę, niemniej nie chciał dłużej widzieć go w tej samej komendzie. Zaproponował mu przeniesienie do podpoznańskiego Lubonia, lecz Andrzej odmówił. W zamian oznajmił, że porzuca mundur.
– Jak sobie chcesz! – warknął Banaszkiewicz. – Ale na moje wsparcie już nie licz!
Andrzej nie miał zamiaru dłużej korzystać z pomocy teściów. Po raz pierwszy brał odpowiedzialność za własne czyny i mimo piętrzących się kłopotów, czuł ulgę. Wreszcie postępował w zgodzie z własnym sumieniem. Jeszcze nie wiedział, jak na niespodziewane zmiany zareaguje Marylka. Pewnie zdziwi się i będzie namawiała go na pozostanie pod skrzydłami ojca, zwłaszcza że już wkrótce na świat miało przyjść ich pierwsze dziecko, więc przewracanie życia do góry nogami w podobnym momencie zakrawało na głupotę.
Nie pomylił się. Żona wpadła w histerię. Zarzuciła mu egoizm, po czym złapała się za brzuch, bo dopadły ją nieprzyjemne skurcze. Banaszkiewicz zawiózł ją do szpitala, grożąc Andrzejowi śmiercią, gdyby przyczynił się do poronienia.
Na szczęście dziecku nic nie zagrażało. Maryla dostała leki i obolała wróciła do domu. Tam zajęli się nią rodzice, zabraniając Andrzejowi kontaktu z żoną.
Odtąd czuł się, jakby został wykreślony z rodziny. Traktowano go jak powietrze, nie zapraszano do wspólnych posiłków, całkowicie odcięto od Marylki. Aby nie zwariować, Andrzej poszedł do pracy. Dzięki pomocy ojca dostał jakieś marne stanowisko w Ceglorzu i chociaż zaczynał od zera, fizycznie urabiając się po łokcie, odnosił wrażenie, że spadł mu z barków wielki ciężar.
W mig się usamodzielnił, lecz nie przekonał Banaszkiewiczów, że jest godzien zająć się Marylką i dzieckiem. Wręcz przeciwnie, uważali go za nic niewartego chłystka, który nie nadaje się na męża, a tym bardziej ojca. Teściowa wkrótce dała mu do zrozumienia, by zastanowił się nad znalezieniem własnego kąta, bo pod ich dachem nie jest mile widziany.
– Nie zostawię Marylki. Ani dziecka! – odrzekł stanowczo.
– Ona nie chce cię widzieć – z satysfakcją powiedziała teściowa.
Szybko wydało się dlaczego. Banaszkiewicz wyjawił córce prawdę o zdradach Andrzeja. Zszokowana młoda kobieta nie od razu mu uwierzyła, bo wciąż bezgranicznie kochała męża. Dopiero słowa matki, która jakiś czas temu spotkała zięcia wychodzącego z hotelu ze swoją flamą, przekonały zdruzgotaną Marylkę.
Przed młodymi stanęło widmo rozwodu. Ostatkiem sił Andrzej przekonał żonę, by nie podejmowała pochopnej decyzji pod wpływem emocji. Marylka znajdowała się między młotem a kowadłem. Rodzice wmawiali jej, że zasługuje na kogoś lepszego i po rozstaniu znajdzie właściwą partię. Zapomnieli o jednym. Ich córka należała do romantyczek, które nie rezygnują z prawdziwej miłości. Zdumiona własną odwagą, postawiła się matce i ojcu.
– Za mąż wychodzi się tylko raz w życiu.
– Chyba mu nie wybaczysz? – Banaszkiewiczowa się przeraziła.
Maryla nie znała odpowiedzi. Za swój obowiązek uważała ratowanie małżeństwa, lecz świadomość bycia tą drugą hamowała wszelki entuzjazm. W trudnej rozmowie z Andrzejem uznała za konieczną chwilową separację.
– Wiem, zachowałem się wobec ciebie jak ostatni gnojek – mówił żałosnym głosem. – Ale zmieniłem się, naprawdę… Ona nic dla mnie nie znaczy.
Wyobrażał sobie, jak to brzmiało. Każdy wiarołomny małżonek obiecuje poprawę, przyrzeka i błaga o kolejną szansę. Niektóre żony dawały nabrać się na gładkie słówka i aż do następnego razu wierzyły ukochanemu. Inne natychmiast wystawiały walizki za drzwi albo zabierały dzieci i wracały do matek.
– Nie zdołam ci wybaczyć, nie teraz. – Marylka załkała.
Andrzejowi zrobiło się jej żal. Podczas leczenia uzmysłowił sobie, jak bardzo skrzywdził dziewczynę. Ożenił się z nią z wyrachowania, za nic mając jej uczucia. Ona szczerze go kochała. Dowiedziawszy się o Amelii, przeżywała katusze, ale nie znajdowała siły, by na zawsze przekreślić ich małżeństwo.
– Daj mi czas. Tyle, ile potrzebuję.
Zgodził się. Pewnie zbyt późno zaczęło mu zależeć na związku z Marylką. W końcu szeroko otworzył oczy i zobaczył co jest dla niego najważniejsze. Zerwał kontakt z Amelią, wyprowadził się do Zygmunta i Ireny, po raz wtóry cofając się na życiowy start.
Nie opuścił żony. Dążył do kontaktu, interesował się przebiegiem ciąży, po porodzie zaś zapowiedział, że nie zrezygnuje z uczestnictwa w życiu córki. Teściowie chcieli go pogonić, utrudniali wizyty u Emilki, ale skoro na akcie urodzenia widniał jako ojciec, nie mogli zabronić mu odwiedzin.
Andrzej regularnie zabierał dziecko do siebie. Dbał o Emilkę jak o największy skarb, czym zyskiwał przychylność Marylki. Widząc troskę, z jaką zajmował się małą, wyraźnie miękła. Mimo to wciąż pamiętała o jego podłym zachowaniu w pierwszym okresie ich znajomości. Bolała ją nie tylko zdrada, ale jego kłamstwa i oszustwa. Dlatego nadal prosiła go o czas na przemyślenie ich przyszłości.
– Chodź, maleńka. Pójdziemy na obiad do cioci Zosi – powiedział Andrzej do rozbawionej Emilki.
– Jesce nie – powtórzyła.
– Ciocia na pewno przygotowała deser i upiekła ciasto. Twoje ulubione.
– Sernicek? – spytała zainteresowana dziewczynka.
– Tak, sernik.
Nie musiał tego drugi raz powtarzać. Emilka wyciągnęła rączki, każąc wyciągnąć się z huśtawki. Stanęła na nóżkach i podała tacie dłoń.
– A mamusia też z nami zje? – zapytała. Nie mogła zrozumieć, czemu rodzice nigdy nie zajmują się nią razem. Marzyła, żeby mieć ich oboje obok siebie, ale gdy jednemu bądź drugiemu zadawała niewygodne pytania, nabierali wody w usta.
Andrzej nie wiedział, jak wytłumaczyć trzylatce skomplikowane relacje między mamą i tatą. Jeśli powie, że rodzicom bardzo na sobie zależy, ale błędy z przeszłości przeszkadzają im się porozumieć, Emilka niczego nie zrozumie.
On pojmował niewiele więcej. Owszem, skrzywdził żonę i zasługiwał na wymierzoną mu karę. Nie wiedział jednak, jak długo jeszcze miała potrwać. Maryla nie potrafiła zdecydować czy trwać w małżeństwie, czy zakończyć je raz na zawsze. Tkwili więc w dziwnym układzie i z każdym mijającym dniem odsuwali się od siebie coraz bardziej.