Dwa zwykłe słowa
Ashley Rhodes-Courter
Przekład: Martyna Plisenko
Tytuł oryginału: Three Little Words
Data wydania: 2018
Data premiery: 13 marca 2018
ISBN: 978-83-7674-684-5
Format: 145 x 205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 312
Kategoria: Literatura faktu biografie i dzienniki
36.90 zł 25.83 zł
Słoneczko, jesteś moim dzieckiem, a ja jestem twoją matką. Musisz szanować osobę, która się tobą zajmuje, ale pamiętaj, że to nie jest twoja mama.
Ashley Rhodes-Courter spędziła dziewięć lat swojego życia w czternastu różnych domach zastępczych, żyjąc dla tych słów. Nawet gdy jej matka kompletnie się zatraciła, Ashley nie porzuciła wiary w ich nieprzewidywalną, rozpadającą się relację, cały czas coraz bardziej i bardziej pogrążając się w system opieki społecznej.
Bolesne wspomnienia tego, jak została zabrana z domu, szybko zostają pożarte przez koszmary jej nowego życia, gdzie Ashley przerzucana jest pomiędzy pracownikami społecznymi, przenoszona ze szkoły do szkoły, i gdzie musi przetrwać manipulacje i upokorzenia ze strony bardzo przemocowej rodziny zastępczej. W tym inspirującym, niezapomnianym pamiętniku Ashley znajduje odwagę, by osiągnąć cel – a jednocześnie odkryć siłę własnego głosu.
O miano najgorszego dnia mojego życia walczą dwa dni: pierwszy to ten, gdy zabrano mnie od matki; drugi, gdy cztery lata później trafiłam do domu zastępczego Mossów. Trzy tygodnie przed tym, jak straciłam matkę, wyjechałam z Południowej Karoliny na Florydę wraz z nią, jej mężem i moim bratem. Miałam trzy i pół roku i pamiętam, że leżałam na tylnym siedzeniu, przyglądając się, jak krople deszczu spływały w dół szyb samochodowych, kreśląc rozmaite wzory.
Mój młodszy braciszek, Luke, siedział w foteliku, którego nikt nie pofatygował się zamocować pasami, więc gdy jego ojciec skręcał ostro, przyciskał mnie do drzwi. Luke miał monitor pracy serca, ale chyba nie nosił go przez cały czas, bo pamiętam, że używałam go na mojej ulubionej zabawce, którą był miś Teddy Ruxpin(1).
Póki nie pojawił się Dustin Grover, mieszkałyśmy w przyczepie z Leanne, siostrą bliźniaczką mojej matki, która rzuciła szkołę, by pomagać przy mnie. Pomimo że bliźniaczki wyglądały zupełnie inaczej, dla mnie były wymienne, skoro ciocia Leanne spędzała ze mną prawie tyle samo czasu, co moja matka, a mi nigdy nie przeszkadzało, że jedna wychodzi, a jej miejsce zajmuje druga. Uwielbiałam mościć się u boku cioci Leanne. Rozmawiając przez telefon z przyjaciółmi, przebierała palcami w moich loczkach.
Moja matka, gdy mnie urodziła, miała zaledwie siedemnaście lat. Jeśli ona i moja ciocia przypominały większość nastolatek, to bardziej były zainteresowaniem szwendaniem się z przyjaciółmi niż zmienianiem pieluch. Tym niemniej pracowały na różne zmiany i opiekowały się mną na przemian. Ich przyczepa stała się lokalnym miejscem spotkań, bo nie było tam nikogo dorosłego.
– Ścisz to! – któregoś popołudnia wrzasnęła moja matka. Oglądałam kreskówki, próbując przebić się przez rozmowy nastolatków, coraz bardziej podkręcając głośność. – Powiedziałam, żebyś ściszyła!
– Gdybyście się, do diabła, zamknęli, to słyszałabym tę cholerną telewizję – odparłam. Moja matka i jej przyjaciele wybuchli śmiechem.
Byłam wtedy obdarzoną intuicją dwulatką nasiąkającą językiem i zachowaniami bandy rozwydrzonych smarkaczy, którzy pozowali na dorosłe zachowania i zwyczaje. Zyskiwałam sobie ich uwagę, grając dorosłą, a moja matka przechwalała się, jak szybko zaczęłam korzystać z toalety i jak wyraźnie mówię.
Moja matka miała beztroskie podejście. Była zbytnio zajęta sobą, żeby przejmować się moim bezpieczeństwem. Chociaż zawsze zapinała mnie w foteliku, jej poobijana furgonetka nie posiadała pasów. Podczas jazdy po wyboistej drodze Karoliny Południowej drzwi się otworzyły. Wypadłam na zewnątrz, koziołkując kilka razy, zanim wylądowałam na ramieniu. Moja matka zawróciła samochód i zobaczyła, jak do niej macham. Nadal byłam wpięta w fotelik.
Gdy matka zaczęła żyć z Dustinem – na którego wszyscy mówili Dusty – nastrój w domu całkowicie się zmienił i rzadziej widywałam ciocię Leanne. Dusty był jak ocean, który zmienia się niespodziewanie w zależności od pogody. W jednej chwili potrafił być spokojny, w następnej wzburzone fale wznosiły się wysoko i załamywały z hukiem. Kuliłam się, gdy krzyczał. Ponieważ moja matka zajmowała się mną, nie zawsze miała idealny, gorący posiłek dla swojego chłopaka, którego ten oczekiwał natychmiast po swoim wejściu do domu.
– Nie potrafisz nawet dobrze upiec cholernego biszkoptu? – krzyknął po tym, jak zobaczył przypalony spód, ciskając talerzem z ciastem jak frisbee.
Schowałam się pod kocem, jak zawsze, gdy zaczynała się awantura, w nadziei, że koc ochroni mnie przed ich okropnymi słowami albo rękoczynami. Przez otwór wpatrywałam się w pojedynczy przedmiot – na przykład but – i próbowałam sprawić, żeby wszystko inne znikło.
Pamiętam, jak moja ciężarna matka obudziła się z drzemki i zastała moją ciocię i Dusty’ego, jak siedząc bardzo blisko siebie, oglądają telewizję. Złapała ich na łaskotkach i śmiechu.
– Jak mogłaś? – Moja matka wrzasnęła na ciotkę. – On jest ojcem mojego dziecka!
– Jesteś tego pewna? – odgryzła się ciocia, zanim zatrzasnęła za sobą drzwi.
Po tym incydencie nie było jej całymi tygodniami, a ja tęskniłam za nią tak bardzo, że nawijałam sobie włosy na palce i udawałam, że robi to ona.
Wkrótce potem pojawiło się nowe dziecko: Tommy. Moja matka przyniosła go do domu w żółtym kocyku i pozwoliła mi pocałować jego maleńkie paluszki. Nie pamiętam wiele więcej, ponieważ pojawił się i zniknął po niecałych dwóch miesiącach. Czasami myślałam, że mi się przyśnił albo że był tylko lalką, której nie wolno mi było dotykać. Gdy widziałam go po raz ostatni, nagle przestał się ruszać i zmienił kolor z różowego na szary. Wszyscy siedzieliśmy w pokoju i każdy do niego podchodził. Leżał w pudełku wyłożonym poduszką.
Moja matka zaszła w ciążę niedługo po zniknięciu Tommy’ego. Kilka miesięcy później wyszła za Dusty’ego i przez krótki okres wydawaliśmy się szczęśliwą, małą rodziną. Ale zaledwie dziewięć miesięcy po narodzinach Tommy’ego na świecie przedwcześnie pojawił się Luke. Moja matka przed ukończeniem dwudziestego roku życia zdołała urodzić troje dzieci w niecałe trzy lata.
Luke przynajmniej – w przeciwieństwie do mnie – przyszedł na świat, mając ojca. Przy narodzinach mój nowy brat ważył zaledwie dwa funty. Matka musiała wrócić ze szpitala bez niego.
– Naprawdę masz dziecko? – spytałam ją.
– Musi zostać z pielęgniarkami, póki trochę nie podrośnie – wyjaśniła.
Kilka dni później obudziłam się, słysząc jej łkanie. Dusty próbował ją pocieszyć, ale go odepchnęła.
– To wszystko twoja wina, bo mnie uderzyłeś! – krzyknęła.
Próbowałam zrozumieć, jak to, że Dusty ją uderzył, mogło zrobić krzywdę nienarodzonemu dziecku. Położyłam głowę na jej brzuchu. Przypominał balon, z którego częściowo uszło powietrze.
– Kiedy będę mogła zobaczyć braciszka? – spytałam.
– Musieli go zabrać ze szpitala w Spartanburg do Greenville, gdzie będą mogli lepiej się nim zajmować – wytłumaczyła moja matka. – Pojedziemy tam tak szybko, jak to możliwe.
Tymczasem matka wróciła do pracy. Dusty miał mnie doglądać, podczas gdy ona była na nocnej zmianie. Którejś nocy sąsiedzi znaleźli mnie, jak samotnie plątałam się pośród przyczep, i zabrali mnie do siebie, póki matka nie przyszła do domu.
Następnego dnia spakowała torbę i wprowadziłyśmy się do Ronald McDonald House w pobliżu szpitala(2).
Codziennie chodziłyśmy odwiedzić Luke’a. Przez większość czasu musiałam czekać na zewnątrz, w pokoju, w którym były małe stoliki, książeczki do kolorowania i kredki. Czasami pozwalali mi nałożyć maseczkę i wejść do pomieszczenia, gdzie w pudełkach były dzieci – nie takich drewnianych, w jakim leżał Tommy, ale w plastikowych, do których mogłam zajrzeć, gdy matka mnie podnosiła.
– Czy on kiedyś stamtąd wyjdzie? – zapytałam.
– O tak – obiecała matka. – Jest silny jak jego tatuś.
Gdy siedem miesięcy później Luke przyjechał do domu, nie był większy od jednej z moich lalek. Czasami nosił maseczkę szpitalną zamiast pieluchy.
Ciocia Leanne przychodziła, żeby pomóc, i często dzwoniła.
– Gdzie twoja mama? – spytała, gdy odebrałam telefon.
– W kuchni, gotuje prochy – odpowiedziałam.
– Zaraz przyjadę – powiedziała, ale gdy to zrobiła, Dusty jej nie wpuścił.
Dusty pracował jako podwykonawca przy stawianiu szkieletów domów. Po kłótni o pieniądze jego partner wtargnął do naszej przyczepy. Dusty wypchnął go na zewnątrz, ale ten wyrwał drzwi, a potem zaczął demolować przyczepę. O ścianę huknęło krzesło, a w moim kierunku poleciał stół. Zrobiłam unik, ale moja matka zaczęła wrzeszczeć.
– O mało nie zrobiłeś krzywdy Ashley!
– Nic mi nie jest, mamo – powiedziałam, kuląc się w kącie.
– Musimy się przeprowadzić – oświadczyła moja matka Dusty’emu, gdy już uprzątnęli bałagan. – Ta okolica ma na ciebie zły wpływ.
– A ty co, anioł? – odszczeknął. – Poza tym tutaj mam pracę.
– Na Florydzie jest mnóstwo pracy. – Kopniakiem posłała w róg połamane krzesło. – Żałuję, że stamtąd wyjechałam po śmierci mamy.
Jej matka – moja babcia, Jenny – pierwsze dziecko urodziła, mając czternaście lat, ale oddała to dziecko do adopcji. W ciągu następnych sześciu lat miała Perry’ego, następnie bliźniaczki Leanne i Lorraine, i wreszcie Sammiego. Potem, w wieku dwudziestu jeden lat, u babci Jenny zdiagnozowano raka szyjki macicy i przeszła histerektomię. Chora, biedna i katowana przez swojego męża alkoholika uznała, że nie jest w stanie dłużej zajmować się dziećmi i wysłała je do domu dziecka prowadzonego przez baptystów. Moja matka przez wiele lat nie miała wiele do czynienia ze swoimi rodzicami, ale gdy Jenny umierała na Florydzie, pojechała, by spotkać się z nią po raz ostatni. Jenny miała trzydzieści trzy lata.
Dzięki małemu spadkowi moja matka zapisała się do szkoły kosmetycznej. Zanim dopuścili ją do pracy z chemikaliami do włosów, musiała przejść badania lekarskie. Tak właśnie się dowiedziała, że jest w ciąży ze mną. Matka sądzi, że poczęła mnie w noc po pogrzebie swojej matki. Tak czy inaczej, urodziłam się trzydzieści dziewięć tygodni później. Gdy była w ciąży, oglądała Żar młodości(3), i tak dała mi na imię Ashley, po jednej z bohaterek serialu.
Gdy Dusty zgodził się na przeprowadzkę do Tampy, mojej matce poprawił się nastrój. Pakując się, nuciła You Are My Sunshine, jesteś moim słoneczkiem, i tłumaczyła mi, że przeprowadzamy się do Słonecznego Stanu, by żyć długo i szczęśliwie.
Niewiele pamiętam z długiej podróży samochodem, poza śpiewaniem wraz z Joan Jett w radiu. Gdy dotarliśmy na Florydę, zatrzymaliśmy się w motelu, a potem w przyczepie, która śmierdziała jak odpływ. Mam wspomnienia, jak chodzę po osiedlu przyczep, trzymając butelkę Luke’a i błagając o mleko.
Nasz samochód zawsze pachniał musztardą i piklami z tych wszystkich fast foodów, jakie jedliśmy. Cieszyłam się na tylnym siedzeniu swoim zwyczajowym zestawem dla dzieci, gdy moja matka krzyknęła „Kurna! Kurna!”. Mrugające czerwone światło zabarwiło szyby samochodu na różowo i podobało mi się, jak wyglądały moje dłonie, jakby stały w ogniu.
Zawyła syrena. Dusty walnął ręką w kierownicę.
– Ashley, powtarzaj, że chcesz kupę, okej? – poleciła mi matka.
Policjant zapytał, gdzie są nasze tablice rejestracyjne.
– Mamo, muszę kupę! – krzyknęłam głośno.
– Dokąd jedziecie? – spytał oficer.
– Do domu mojego ojczyma – powiedziała moja matka swoim najmilszym głosem.
– Jesteśmy z Karoliny Południowej. Przeprowadzamy się tutaj – pospiesznie ciągnął Dusty – więc jutro załatwię nowe, florydzkie tablice.
– Witamy na Florydzie – powiedział policjant, zerkając na mnie i na Luke’a, zanim aresztował Dusty’ego za brak tablic rejestracyjnych i ważnego prawa jazdy.
Moja matka, czekając, żeby wypuścili Dusty’ego, na zmianę przeklinała i płakała. Minęło kilka godzin, zanim mogliśmy pojechać do domu. Budynek wyglądający jak pudełko na buty znajdował się na porośniętej drzewami Sewaha Street.
– Mieszkamy teraz w bliźniaku – wyjaśniła matka, a ja wyczułam, że awansowaliśmy w świecie. Trzy dni później spotkałam więcej policjantów – tych, którzy na zawsze rozbili naszą rodzinę.
Siedziałam na ganku ubrana tylko w szorty, gdy podjechały policyjne samochody.
– Nie ma go – powiedziała moja matka, gdy spytali ją o Dusty’ego. Jeden z policjantów zbliżał się do niej. Matka, która trzymała Luke’a, krzyknęła:
– Ja nic nie zrobiłam!
– Mama – pisnęłam, wyciągając obie ręce, żeby mnie też podniosła. Człowiek ubrany po cywilnemu odepchnął mnie i wyłuskał Luke’a z jej ramion. Próbowałam przepchnąć się do matki, którą pakowano na tylne siedzenie radiowozu. Drzwi zatrzasnęły się tak mocno, że aż zadrżały mi nogi. Przez zamknięte okno słyszałam, jak matka krzyczy: „Ashley!”. Ktoś przytrzymał mnie, gdy samochód odjeżdżał. Szarpałam się i kopałam, próbując biec za nim.
– Wszystko jest w porządku! Uspokój się! – powiedział człowiek z błyszczącymi guzikami.
Chlipnęłam za swoim Teddym Ruxpinem.
– Winky!
– Kto to taki? – Policjant pozwolił mi wbiec do środka. Wyciągnęłam Winky’ego spod koca na swoim łóżku. – Ach, to twój miś. On też może jechać. – Wziął dwie moje koszulki, kazał mi nałożyć jedną z nich i klapki. Mój t-shirt ze Strawberry Shortcake(4) znalazł się na Luke’u, chociaż był na niego znacznie za duży.
Na posterunku policji mężczyzna w mundurze podał Luke’a kobiecie w mundurze. Luke złapał się uszu Winky’ego, gdy usiadłam obok niego i tej policjantki. W tle słyszałam, jak nasza matka woła za nami, ale jej nie widziałam. Przyjechały dwie kobiety w normalnych ubraniach. Jedna podniosła Luke’a, stanowcza dłoń drugiej pociągnęła mnie w jej kierunku. Ta kobieta, która trzymała Luke’a, wzięła także Winky’ego.
– Nie! – wrzasnęłam, sięgając po misia.
– To tylko na trochę – powiedziała mi ta pierwsza kobieta.
– Winky!
Na kilka sekund pojawiła się moja matka.
– Ashley! Niedługo po ciebie przyjadę! – Potem trzasnęły drzwi i zniknęła. Odwróciłam się, a Luke’a już nie było. Wypchnięto mnie na zewnątrz i wsadzono do samochodu.
– Mamusiu! Luke! – płakałam. – Winky!
– Później ich zobaczysz – powiedziała kobieta, gdy nasze auto odjeżdżało.
Myślenie o tej chwili jest jak zdzieranie strupa z niemal zabliźnionej rany. Wciąż wierzyłam, że wszystko wróci do normalności. Niewiele wiedziałam – już nigdy nie miałam mieszkać ze swoją matką ani zobaczyć Winky’ego.
(1) Teddy Ruxpin – mechaniczna zabawka w formie mówiącego misia.
(2) Domy sponsorowane przez Fundację Ronalda McDonalda. Znajdują się w pobliżu szpitali, mogą zatrzymać się w nich rodzice, których dzieci wymagają długiego leczenia w danym ośrodku.
(3) Żar młodości – oryg. The Young and the Restless – amerykańska opera mydlana, której akcja rozgrywa się w Genoa City w stanie Wisconsin. Po raz pierwszy Y&R wyemitowano w stacji CBS 26 marca 1973.
(4) Strawberry Shortcake – postać z kreskówki.
Czytaninka –
Kiedy tylko zobaczyłam tę okładkę, wiedziałam, że muszę przeczytać tę książkę. Ma w sobie coś takiego, co od razu mnie do niej przyciągnęło. A kiedy Wydawnictwo zaproponowało mi nad nią patronat bardzo się ucieszyłam.
Ashley nasza bohaterka a zarazem autorka książki, w swoim życiu przeszła piekło. To dziewczyna, która od małego była przerzucana z jednego domu zastępczego do drugiego. Dlaczego? Na to pytanie sama nie potrafiła odpowiedzieć. Kiedy raz po raz zostawała odsyłana do innej rodziny, nie dawała sobie złudnych nadziei, że to się kiedyś skończy. Wciąż żyła nadzieją, że w końcu powróci do swojej biologicznej matki.
“
Może byłam za mała na wyjaśnienia, ale lata mijały, a na moje pytania nikt nie odpowiadał. Przyszło mi żyć z całkowicie obcymi ludźmi. Przez następnych dziewięć lat przechodziłam z rąk do rąk jak zabawka. Pierwsze koszmarne kilka godzin z dala od matki jest wyraźniejsze niż kilka następnych lat.
Po raz kolejny zastanawiam się, dlaczego głos dzieci jest niezauważalny? Dlaczego ludzie nie wierzą w ich wołanie o pomoc? Nie wierzą dzieciom, gdy mówią, że dzieje się im krzywda? Czy tak powinien wyglądać świat? Czy dzieci nie mają prawa głosu? Czy już zawsze będą spychane na dalszy plan? Czy już zawsze będą brane po prostu za dzieci z wybujałą wyobraźnią?
W głowie mi się to nie mieści przez co musiała przejść Ashley. W głowie mi się nie mieści, że nawet wykwalifikowani specjaliści nie zauważają, że dziecku dzieje się krzywda. Dokąd prowadzi ten świat? Nasza autorka nie napisała tej książki tylko i wyłącznie po to, abyśmy poznali jej historię, ale po to, abyśmy otworzyli oczy na to co potrafi się dziać w rodzinach zastępczych, byśmy mocniej wierzyli w to, co wypowiadają dzieci. A przede wszystkim po to, aby głos dzieci został w końcu zauważony.
“
To było prawie tak, jakby pani Moss rzucała kostką, żeby zdecydować, nad kim będzie się pastwić w następnej kolejności. My, dzieciaki, czuliśmy ulgę, gdy swoje okrucieństwo zwracała ku komuś innemu, bo oznaczało to, że jesteśmy bezpieczni – przynajmniej na chwilę. Właśnie dlatego na siebie donosiliśmy.
Nasza bohaterka nie miała łatwego życia, gdyż w przeciągu dziewięciu lat przebywała aż w czternastu różnych domach zastępczych. Czy możecie to sobie wyobrazić? Małe dziecko łaknie rodzicielskiej miłości, a tymczasem musi się tułać po świecie, nie zaznając rodzicielskiego ciepła. Każde dziecko pragnie uwagi, chce być przytulane, chce by ktoś je kochał.
Czytając o tym, co przeżywała Ashley w jednej z rodzin zastępczych byłam wściekła, zła a przede wszystkim miałam ochotę tych ludzi rozerwać na strzępy. Nie rozumiałam i nadal nie rozumie jak można takich ludzi dopuścić do tego, by opiekowały się dziećmi. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że gdy dzieci już zdecydowały się o tym mówić głośno, nikt im nie wierzył.
“
Tak dużo dzieci w mojej sytuacji nie ma głosu, ale ja nie będę milczeć. Nadal będę mówić o tym, jakie to ważne, by dzieci jak najszybciej trafiały do stałych domów.
“Dwa zwykłe słowa” to pamiętnik dziewczyny, która w życiu zaznała wiele krzywd, która z każdym dniem coraz mniej wierzyła w to, że jeszcze uśmiechnie się do niej szczęście. Ale pomimo wszystko, po wielu latach los się do niej uśmiechnął, a ona odnalazła cel w swoim życiu – za wszelką cenę pragnie, by ludzie usłyszeli głos dzieci. To historia obok której nie można przejść obojętnie. Wywołuje ogrom emocji, zmusza do refleksji i na długo nie pozwala o sobie zapomnieć. To trzeba przeczytać!
zaczytana.patka –
Lorraine urodziła Ashley w wieku siedemnastu lat. Kłopoty zaczęły się kiedy wprowadził się do nich jej nowy chłopak Dusty. Ashley to bystra dziewczynka, bardzo mądra i samodzielna jak na swój wiek. Niedługo później na świecie pojawia się jej braciszek Luke. Jej dziecięcy świat burzy się kiedy matka i Dusty zostają aresztowani a ona wraz z bratem trafia do domu dziecka. Nikt nie tłumaczy jej co się dzieje. Dziewczynka naiwnie ufa, że Lorraine po nią wróci. Trafia z jednej rodziny zastępczej do drugiej – O’Connor, Ortiz, Schott, Potts a nawet dziadkowie i wiele więcej. W żadnym z tych miejsc nie zagrzeje miejsca na dłużej, w każdej chwili może pojawić się pracownik socjalny, który zabierze ją gdzie indziej. Jedną rodzinę zapamięta na zawsze – Moss. Jedzenie ostrego sosu, bieganie i kucanie za karę, podtapianie to tylko niektóre stosowane przez nich “metody wychowawcze”. Ashley musi radzić sobie z własnymi demonami. Czy wreszcie znajdzie spokojny i bezpieczny dom?
“Dwa zwykłe słowa” to wstrząsający pamiętnik autorki, która w ciągu dziewięciu lat znalazła się w czternastu domach zastępczych. Opowiada ona o ciężkiej sytuacji dzieci, które zostają objęte opieką zastępczą. Kwestie prawne są bardzo zaniedbane, w rodzinach zastępczych przebywa za dużo dzieci na raz w bardzo kiepskich warunkach. Nikt nie dba o przepisy a rodzice zastępczy traktują dzieci z olbrzymią okrutnością, której zdaje się nikt nie dostrzegać. Nikt nie wierzy słowom dzieci już i tak pokrzywdzonych przez los, które teraz muszą zmagać się z traumatycznymi wydarzeniami. Adopcja nie zawsze kończy się szczęśliwie i większość dzieci trafia z powrotem do domu dziecka.Dzieci bumerangi, które zawsze kończą w tym samym miejscu. Ale Ashley nie da się zniszczyć i będzie walczyć pomimo wszystkich przeciwności losu.
Ashley przeszła w życiu piekło, podziwiam ją zatem za wiele odwagi w spisaniu wszystkiego przez co przeszła. Opisany system opieki zastępczej jest straszny. Nie potrafię zrozumieć jak można dręczyć bezbronne dzieci. Nie rozumiem jaki jest sens zakładania domów zastępczych tylko po to aby znęcać się nad dziećmi. Jak w ogóle może to sprawiać komuś przyjemność.W głowie mi się nie mieści co muszą przechodzić te dzieci. Dzieci pozbawione miłości rodzicielskiej traktowane są gorzej niż zwierzęta – szok! Gdzie są ludzie, którzy mają je chronić? Jak można być taką matką?
“Dwa zwykłe słowa” to mocna i wstrząsająca historia. Przepełniona jest bólem i niesprawiedliwością. Historia Ashley jest bardzo emocjonująca, nie raz się popłakałam a w środku aż mną targało. Długo będę ją przeżywać. Uważam, że kiedy dziecko zwierza nam się z czegoś jest mocno zaniepokojone należy mieć oczy szeroko otwarte. Nie można tego zlekceważyć. Ta historia mocno mnie zszokowała. Jest ogromnie przejmująca i nie można przejść obok niej obojętnie. Dwa zwykłe słowa, które okazują się elementem zmieniającym całe życie. Jakie to słowa? Przekonajcie się sami. Gorąco polecam!
https://zaczytanapatka.blogspot.com/2018/04/dwa-zwyke-sowa-ashley-rhodes-courter.html