
Igły i grzechy
Przekład: Marek S. Nowowiejski i Izabela Miksza
Tytuł oryginału: Needles & Sins
Data wydania: 2010
Data premiery: 6 sierpnia 2010
ISBN: 978-83-7674-007-2
Format: 120x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 316
Kategoria: Fantastyka i groza
34.90 zł 24.43 zł
Zdobywca Bram Stoker Award powraca rozkosznie przerażającym zbiorem opowiadań.
Igły i grzechy Johna Eversona to proza niezwykła – pulsująca namiętnościami i cierpieniem. Pisarz tworzy spójny i wstrząsający obraz współczesnego świata, który przypomina piekielne wizje Dantego i Boscha. Dosłownie i w przenośni odziera człowieka ze skóry, kaleczy igłami i szkłem, by dotrzeć do zła wypełniającego jego serce. Everson pokazuje, że jesteśmy skazani na ból, bo tylko ono może nas uwolnić od winy i grzechu. Przemoc, seks, wojna i wynaturzenie to literackie narzędzia, przy pomocy których mówi: Oto człowiek.
Zanim poczuł ból, usłyszał piosenkę – zaledwie szept na krawędzi swawolnego tchnienia. Tchnienia kobiety, lekkiego i wonnego. Przesuwała się w cieniu, za nim, a melodia stanowiła podszycie gorącej, zmysłowej woni. Usiłował rozchylić powieki, przebudzić się w nowym miejscu.
Wtedy zaczęto go przebijać. Gwałtownie otworzył oczy, resztki snu umknęły. Jego ciałem szarpnęły drgawki, w jednym rozbłysku zobaczył:
…otwartą własną pierś, po której czerwony strumyczek wił się od nasady szyi w stronę pępka…
…żebra, połyskujące w żółtawym świetle jak perłowa klatka połamanych kości…
…lśniące, bezbronne narządy, odsłonięte jak na półmisku przysmaków kanibala…
…genitalia, zwisające jak kawał rozbitego mięsa w poprzek bezwładnego uda, upstrzonego szkarłatnymi plamami…
…palce stóp, posiniałe, drgające na drugim końcu stołu, na którym leżał…
…białą dłoń o długich, cienkich palcach, która przewlekała zakrzywioną igłę przez brzeg straszliwego rozcięcia na brzuchu, a nić była niemal niewidoczna, cielista…
Charles wrzasnął.
Piosenka ucichła. Coś ciepłego i wilgotnego przesunęło się po jego czole. Język. Pocałunek.
– Ciii – odezwał się głos. – Dopiero zaczęliśmy.
– Co się stało? – jęknął. Przygryzał język, coraz mocniej, aż poczuł ciepłą krew ściekającą po wargach, podczas gdy nić przesuwała się przez poszarpane ciało. Usiłował coś sobie przypomnieć, jednak bez powodzenia. – Dlaczego jestem taki porozrywany?
– Żyłeś – wyszeptała tylko.
Igła pogrążyła się w misie płynu stojącej tuż koło żeber i wynurzyła się, ociekając w słabym świetle złocistymi kroplami. Następnie ruszyła, by znów zetknąć się z jego posiekanym brzuchem.
– Pamiętasz żonę? – zamruczał głos.
W rozbłysku pamięci ujrzał Sharlene: miała jakieś trzydzieści dwa lata i wtedy jeszcze starała się ze wszystkich sił, żeby działo się między nimi jak najlepiej…
– Cokolwiek chcesz – jęknęła w mroku godziny drugiej nad ranem. Uśmiechnął się szeroko, jak zębaty rekin w pachnącej krwią wodzie zmierzchu, i pchnął jej twarz w dół, w stronę miejsca, które nienawidziła, gdzie czuła się splugawiona i upokorzona, które będzie nawiedzało jej sny pełne odrazy do siebie i poczucia, że nic nie znaczy. Znał wszystkie jej wewnętrzne demony, jednak w tej głębokiej jak morze chwili nie dbał o jej stan, skoro wiedział, co zaraz się powinno wydarzyć… – Tak – wyszczerzył zęby. – Ssij, mała, ssij porządnie.
Ból wyrwał go ze wspomnienia niczym uderzenie prądem.
Usiłował podnieść się z blatu, odpychając się rękami, ale nie zdołał się poruszyć. Był całkiem bezradny pod jej pieśnią i igłą.
– Niech to jasny szlag trafi ! – krzyknął.
– Owszem, trafi ł – zgodziła się szeptem.
Igła znów oddzieliła się od jego torsu, pociągnęła śliską od krwi nić wysoko w powietrze i opadła do misy, by zostać poświęconą z pluskiem… czegoś. Odkażona, po raz kolejny przebiła skórę.
– A co z twoim synem? – Pachnące tchnienie musnęło jego powieki. – Kochałeś go?
Barry z wyrazem paniki w oczach podniósł wzrok znad jamy, którą wykopał na podwórzu.
– Tato, ja nie chciałem zniszczyć trawnika. Naprawdę, szukałem tylko szarańczaków, no wiesz, podziemnych gniazd…
Ręka niemal odruchowo uderzyła chłopca w twarz. Mały potrzebował nauczki. Musiał nauczyć się szanować ludzi i ich własność. Jak śmiał kopać dziury pośrodku trawnika, który ledwie miesiąc temu został pokryty świeżą darnią?
Musiał go nauczyć…
Dłoń Charlesa opadła znowu, trafiając chłopca w usta, aż głowa odskoczyła mu w tył. Rozkoszne niemowlę, które kiedyś tulił w ramionach, przekształciło się w śmierdzącą plamę na prześcieradle. W sercu ojca Barry stał się utrapieniem, szkodnikiem, problemem, który związał go z życiem, jakiego nigdy nie pragnął…
– Tato, przepraszam, już nie będę – prosił chłopiec.
Łzy rozmywały kurz na jego buzi. Odpełzł od sterty błota i potłuczonego szkła i podciągnął nogi, żeby zerwać się i rzucić w stronę domu, mamy i bezpiecznego schronienia.
Jednak ręka Charlesa chwyciła go za koszulę, szarpnęła i przewróciła. Opadła.
– Ja ci pokażę, ty żałosny…
– Musiał nauczyć się szanować własność!
– Oczywiście – szepnęła kobieta. – Złamana ręka to niezła lekcja. Taka, którą zapamięta na zawsze.
– Nie zamierzałem… – zaczął mówić, ale słowa przeszły w krzyk, gdy haczyk wbił się w twardszy kawałek ciała, tuż nad mostkiem.
– Czemu mi to robisz? – zawołał.
– Twoje życie to jedna długa nić. Ja tylko cię naprawiam.
Zaczęła nucić. Słyszał wyraźnie słowa, które mówiły o dumie, o łzach i igłach.
– Dlaczego pod koniec żyłeś w samotności? – zapytała.
Chłodne szkło dotknęło jego warg. Uśmiechnął się do złocistego światła jego miłości. No dobra, było obojętne… ale on je kochał. Potrzebował go. Przypomniał sobie, jak było, kiedy ostatni raz miał tu kobietę, w tej ciasnej norze, którą przysposobił sobie tuż przy popękanym chodniku Ósmej Alei. Dla większości barak był ostatnim przystankiem, ale on tak nie myślał. Pokrył nierówne ściany zawłaszczonego pomieszczenia beżową farbą z puszki za dziesięć dolarów, mocno rozcieńczoną, by zdołała skryć jak najwięcej pęknięć gipsowej płyty. Udawał, że mieszka w prawdziwym domu i że soja smakuje jak polędwica. Zapychał kocami szpary między ścianami a podłogą i wzdłuż ram okiennych, więc przez większość zimy temperatura przekraczała dziesięć stopni. Butelka jacka danielsa dziennie i wydawało mu się, że jest ciepło, choć ciało dygotało z zimna.
Zadzwonił telefon, a on omal nie upuścił szklanki. Telefon nigdy nie dzwonił. Pewnie znów jakieś kredyty czy biuro doradców – pomyślał – a w mózgu metalicznie szumiała mu whisky. Odebrał, przyciskając chłodny plastik do szczeciny pokrywającej policzki i podbródek. Leniwie drapał suchą skórę.
– Tak? O co chodzi?
– Tato – odezwał się wśród odległych trzasków głos.
– Potrzebuję pomocy.
– Postaw mi piwo – odparł. Zaśmiał się i upuścił telefon między poduszki. Szukał go tam, mrużąc oczy w półmroku, ale ręka nie miała dość siły, by wcisnąć się w zagłębienie.
Opadł na plecy i zamknął oczy. Gdzieś w oddali słyszał wołający go głos, ale nie miał już ochoty odpowiadać…
Igła wbiła się głębiej. Gwałtownie otworzył z bólu oczy niemal szerzej niż to możliwe. Szkarłatna fontanna trysnęła jak gejzer z którejś arterii blisko serca. Dusił się żółcią zbierającą się w gardle.
– Przestań – wykrztusił.
– …łzy ukryję przed światem – szeptała kobieta do melodii, którą nuciła, szyjąc. – Igły i grzechy. – Roześmiała się cicho i zakończyła szew, a ciało Charlesa drgało pod jej dłonią. – Igły i winy.
Charles miał szesnaście lat i cieszył się, że udało mu się wymknąć. Przemykał wśród trzcin z wiatrówką, trzymając ją jak wojskowy karabin. Zamierzał jej użyć. Zobaczył mysz, która przebiegła ścieżką i zniknęła w splątanej masie łodyg i błota. Kopniakiem odrzucił wierzch wzgórka i zaśmiał się, gdy mysia mama czmychnęła z gniazda, pozostawiając cztery różowe, bezwłose młode. Ruszały noskami, chwytały łapkami powietrze, oślepione nienaturalnie dla nich jasnym światłem dnia. Przeładował wiatrówkę, wycelował i przestrzelił małymi pociskami cienką skórę bezradnych gryzoni. Raz, dwa, trzy, cztery. Maleńkie plamki krwi ukazały się na sinych ciałkach, myszki zadygotały i przytulone do siebie nawzajem opadły na splątaną trawę wygodnego dotąd gniazda. Nie potrafi ły zrozumieć nagłej zmiany, od ciepła do bólu, ale miłosiernie śmierć dosięgła je w sekundę, tak jak…
Igła zagłębiła się, naciągając mocno nić.
…miłość umarła, gdy Charles po raz pierwszy podniósł rękę na Gwendolyn. Było to wtedy, kiedy powiedziała mu na tylnym siedzeniu chevroleta citation, żeby przestał, bo to boli, i może powinien najpierw nauczyć się manier, zanim dotknie kobiety, traktując ją jak śmiecia. Ale on nie słuchał.
Krew i ślina pokrywały mu dłoń, gdy odwróciła się, pełna wstydu i bólu…
Igła zanurzyła się w misie i, ociekając piekącym chłodem, znów wślizgnęła się w jego ciało.
…radość umarła, gdy Charles popatrzył na córkę w balowej sukni i roześmiał się.
– Za kogo ty się masz? – powiedział. – Za jakąś pieprzoną królową Syjamu? Uważasz, że inne dzieciaki pokazałyby się w czymś takim?
Buzia Rachel zmarszczyła się boleśnie…
Igła ociekała piekąco i szyła, a skapujące krople obmywały go z krwi, gdy zamykała odsłonięte narządy z powrotem we wnętrzu ciała.
…zaufanie umarło, gdy Charles obiecał, że dziś wieczór będzie w domu na czas, a zamiast tego zatrzymał się na jednego, tylko jednego, ostatniego szybkiego…
– Przestań, proszę! – błagał.
Ale ona tylko szeptała za nim, a jej głos brzmiał słodko.
– I wciąż od nowa – mówiła. – Igły i grzechy.
…ambicja umierała, gdy Charles patrzył, jak kolejny ważniak, a potem następny, i jeszcze jeden przechodzi obok jego boksu, i tak w ciągu lat wędrują po szarym dywanie, by zająć biuro zarządzającego na końcu korytarza. Biuro z drzwiami. Wreszcie pewnej nocy wszedł do tego upragnionego biura i zasiadł w fotelu szefa – młodszego od niego o dziesięć lat – który dwie godziny wcześniej poszedł do domu na cocktail party. Zostawił Charlesa, żeby sam pracował, za nich obu. Charles siedział w skórzanym fotelu i gapił się na oprawiony w ramkę, wiszący na nieskazitelnej ścianie plakat, na którym dużymi literami napisano S-U-K-C-E-S.
Wreszcie, po tych wszystkich latach, Charles zaczął płakać.
Igła zaszyła sine rozdarcie koło nasady szyi, końcówkę długiej, poskręcanej i pokrwawionej blizny.
– Mówią, żeby się nie przejmować drobiazgami – szeptała z tyłu kobieta. – Ale właśnie o nie chodzi…
– Nie zawsze byłem taki – powiedział, a potem jęknął.
– Boli.
W głowie tłoczyły się obrazy – żony, dzieciaków, rozbitych marzeń – pomieszane ze wspomnieniem umierających myszek i podobnych do pajęczyny pęknięć na szybie samochodu, którym jego rodzice jechali po raz ostatni, i różowego formularza, który przeniósł go z pustego domu do rudery, gdzie trunek przeganiał chłód. A potem wspomnienia pierzchły jak nasiona dmuchawca w podmuchu porywistego kwietniowego wiatru.
Tato?
Charles?
Kochanie?
Synku?
Głosy rozbrzmiewały z wnętrza, najpierw donośne, potem stłumione, gdy kobieta przewlokła ostatnią nić przez jego ropiejącą skórę.
– Będzie bolało – szeptała, nucąc mu cicho do ucha.
– Będzie bolało zawsze.
– Ale dlaczego? – jęknął, bezskutecznie starając się unieść rękę, żeby dotknąć straszliwego szwu, który utrzymywał go w całości i kończył się węzłem koło serca.
– Bo żyłeś.
Wreszcie przesunęła się tak, że mógł ją zobaczyć. Zwinęła nić, która wiła się i supłała w jego wnętrzu, i podjęła misę z płynem. Biała kość podbródka przeszywała niewyraźne cienie. Zapuchnięte oczy lśniły jak ciemna woda.
Napiła się śmiercionośnego płynu z misy i uśmiechnęła się.
Zęby tkwiły w kościanych szczękach pozbawionych mięsa.
– Każdy szew wsącza moją truciznę w ciało – uśmiechała się. – Tak jak każdy grzech zatruwa duszę.
– Więc to koniec? – zaskowyczał. – Koniec moich dni?
Zaśmiała się tylko.
Charles obserwował, jak czarny cień skrzydeł rozwija się w rozfalowanym bursztynie martwego światła wypełniającego pokój.
– I tak w kółko – szepnęła i przygarnęła go, by zacząć od nowa… Igły były jej, a grzechy należały do niego.

Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.