Ostatnie dni Pompei
Edward Bulwer-Lytton
Przekład: Leo Belmont
Tytuł oryginału: The Last Days of Pompeii
Data wydania: 2017
Data premiery: 28 marca 2017
ISBN: 978-83-7674-601-2
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 240
Kategoria:
32.90 zł 23.03 zł
Najbardziej znacząca powieść w dorobku Edwarda Bulwera-Lyttona, wielokrotnie filmowana i do dziś stanowiąca źródło inspiracji dla wielu artystów.
Rzym. Pierwszy wiek. Jednym z głównych bohaterów książki jest Grek Glaukus, który, podobnie jak inni krajanie, został podporządkowany Rzymowi, jednak wciąż pamięta o dawnej potędze swojego narodu. Jego konkurentem w walce o rękę pięknej Jony jest wielki egipski mag Arbaces, który nie cofnie się przed niczym, aby na dobre pozbyć się rywala.
Na kartach powieści możemy obserwować zderzenie wielobarwnego świata starożytnych z rodzącą się dopiero religią chrześcijańską, przedstawianą pozytywnie, jednak nie całkiem bezkrytycznie. Głównym przedstawicielem chrześcijaństwa jest Olint, który wraz z młodym kapłanem bogini Izydy knuje intrygę, mającą na celu zdemaskowanie fałszywej wyroczni.
Ostatnie dni Pompei to obraz jakości życia i poglądów bohaterów, które tragicznie ucina wybuch Wezuwiusza w 79 roku n.e., doprowadzając do zniszczenia Pompei.
Młody patrycjusz, odziany w tunikę spadającą z ramion doskonale ułożonymi fałdami, zatrzymał na ulicy człowieka średniego wieku:
– Dokąd tak spieszysz, Diomedesie?
– Do kwestora, z ważnym interesem, Klaudiuszu.
– Czy zobaczymy się dziś na wieczerzy u Glaukusa?
– Nie! Nie zaprosił mnie. Żałuję, bo nikt w Pompei nie wydaje tak dobrych uczt jak on.
– Zapewne! Szkoda tylko, że nie jest Grekiem w dawnym stylu. W obawie przed zawrotami głowy oszczędza wina.
Diomedes uśmiechnął się złośliwie:
– Sądzę, że nie tyle mu chodzi o głowę, co o samo wino. Mimo rozrzutności nie zdaje się być bogatym, jak pysznie się mieni.
– Ba! Kiedy mu zabraknie sestercji, postaramy się o innego Glaukusa – odparł Klaudiusz wesoło.
– Zgrywa się także w kości…
– To nic! Dopóki ma za co nas ugaszczać, kochamy go.
– Świetnieś to rzekł, Klaudiuszu. Mam nadzieję, że i mnie pokochasz, kiedy zobaczysz moją piwnicę. Pozwolisz, że cię kiedyś do niej zaproszę.
– Owszem. A nie poszedłbyś teraz ze mną do kąpieli?
– Nie mogę. Śpieszę się. Żegnaj. Vale!
Spoglądając za odchodzącym, Klaudiusz mruknął do siebie:
– Jakże źle wychowany jest ten człowiek, udający wiecznie zajętego. Mniema, że jego wina pozwolą nam zapomnieć o tym, że jest synem wyzwoleńca. Jedyną zaletą tych bogatych plebejuszy jest, że poczytują sobie za zaszczyt, gdy są ogrywani przez nas, patrycjuszy.
Skierował się na Via Domitiana. Natłoczona wozami i pieszymi ulica wrzała życiem i gwarem, dzwonki u mijających się szybko wozów brzęczały wesoło. Klaudiusz skinieniem głowy lub uśmiechem witał ich właścicieli – miał w Pompei rozległe znajomości.
– Klaudiuszu! – zawołał nań ktoś z wysokości wytwornego wozu, ozdobionego wspaniałymi płaskorzeźbami z brązu, wyobrażającymi olimpijskie igrzyska. Woźnica siedzący z tyłu wstrzymał lekkim ruchem dwa rasowe rumaki czystej partyjskiej krwi. Pan wozu wyskoczył ruchem pełnym gracji. Jego kształtna młodzieńcza postać stanowiła wzór piękna, poszukiwany jeszcze przez ówczesnych rzeźbiarzy ateńskich. Doskonała regularność rysów świadczyła o pochodzeniu greckim. Nie nosił togi, którą modnisie epoki już poczytywali za śmieszność. Jaśniał całym blaskiem tuniki z tyryjskiej purpury, spiętej szmaragdami. Z szyi spływał mu na piersi złoty łańcuch w kształcie węża, zakończony głową misternej roboty. Za haftowanym w arabeski pasem tkwiły worek, styl i tabliczki.
– Jak spałeś po wczorajszej zabawie? – pytał wesoło.
– Nieźle, kochany Glauku! – odparł Klaudiusz. – Ale ty wyglądasz promiennie jak bóg Apollo! Patrząc na nas, każdy musiałby sądzić, że to ja byłem ogranym, a ty – szczęśliwym graczem.
– Alboż strata podłego kruszcu może odebrać humor? Na Jowisza! Dopóki młoda krew w żyłach, dopóki kwiaty wieńczą nam skronie, dopóki słuch nie stępiał na dźwięku lutni, a uśmiech Lidii lub Chloe przyśpiesza bicie serca – winniśmy zniewalać czas, aby dostarczał nam rozkoszy. A pamiętasz o dzisiejszej wieczerzy?
– Któż mógłby zapomnieć o zaproszeniu Glaukusa.
– Tak… tak! Wiesz co? Odeślę wóz i przejdziemy się razem.
Gawędząc o różnych sprawach, szli lekkim krokiem przez ulice ludnego miasta. Zbliżyli się wreszcie do najbogatszej dzielnicy, w której wnętrza sklepów uderzały świetnością i harmonią barw malowideł al fresco. Wodotryski na skrzyżowaniach ulic odświeżały atmosferę letniego dnia. Przed najparadniejszymi sklepami tłoczyli się ludzie ubrani przeważnie w purpurę. Przez tłum przeciskali się niewolnicy, niosący na głowach wytwornie rzeźbione naczynia z brązu. Wiejskie dziewczęta nawoływały przechodniów do kupna owoców i kwiatów. Zamiłowani w próżniactwie bogacze cisnęli się przy marmurowych tablicach wewnątrz winiarni, pijąc ochoczo trunek. Strudzeni przechodnie obsiedli ławki pod zabezpieczającymi od skwaru zasłonami z purpury. Ateńska dusza Glaukusa poddała się łatwo zachwyceniu wobec świetności i gwaru tego życia, które ich tu otoczyło.
– Nie wspominaj mi o Rzymie! – mówił do Klaudiusza. – Jego uciechy są zbyt ciężkie. Złocony dom Nerona przytłacza duszę. Wspaniały pałac Tytusa utrudza wzrok, męczy umysł. Wolę Pompeję. Jej wytworność nie ma w sobie przesady przepychu upokarzającego naszą mierność!
– Dziwi mnie, żeś na letni pobyt nie obrał raczej uroczej Bai.
– Ależ tam mieszkają uczeni pedanci i nudni poeci!
– Lecz tam brzmi również miła ci mowa Ajschylosa i Homera.
– Och, proszę, nie mów mi o twoich Rzymianach, którzy uparli się naśladować moich przodków ateńskich. Czynią to okrutnie niezręcznie! Idąc na polowanie, każą niewolnikom nosić za sobą dzieła Platona! Zgubiwszy ślad dzika, studiują papirusy. Śledząc ruchy czarujących tancerek perskich, równocześnie słuchają monotonnych recytacji Cycerona przez wyzwoleńców. Mieszając rozkosz i naukę, dowodzą, że nie znają wartości obojga. Jakże dalecy są od zrozumienia wdzięku Peryklesa, ponęt Aspazji! Odwiedziłem niedawno waszego filozofa Pliniusza. Pisał swoją historię naturalną, podczas gdy nieszczęsny niewolnik przygrywał mu na flecie! A synowiec jego wybijał takt, czytając równocześnie… opis zarazy w Wojnie Tucydydesa! Jakżem się uśmiał w duchu z tego starego szarlatana i młodego sofisty. Ten młodzian pozujący na ateńczyka, usłyszawszy o śmierci swojego ulubionego wyzwoleńca, kazał przynieść sobie dla pocieszenia ody Horacego! Czy wierzysz w to, Klaudiuszu, że podobni ludzie mają serca? Wasi Rzymianie są to najwyżej… dowcipnie skonstruowane maszyny.
Mimo tak gorzkich uwag pod adresem jego rodaków, Klaudiusz przytakiwał Glaukusowi, posłuszny tej modzie, która nakazując rzymskiej młodzieży naśladowanie Greków, wyszydzała niezręcznych naśladowców.
U zbiegu trzech ulic zatrzymali się wobec natłoku ludzi otaczających niewidomą dziewczynę, która w cieniu portyku świątyni nawoływała przechodniów miłym śpiewem do kupna kwiatów, akompaniując sobie łagodną grą na instrumencie o trzech strunach. Niejedna sestercja spadła z litościwej dłoni do kosza śpiewaczki.
– Jest to uboga Tesalianka! – ozwał się Glaukus. – Posłuchajmy jej. Ma głos przedziwnie powabny.
Śpiewaczka nuciła:
Kupujcie, kupujcie kwiaty!
Ich woń jest słodka – cudne szaty.
Przynosi wam je z daleka
Ciemna kaleka!
Póki dla was dłoń miłości
Z krzewu życia rozkosz zrywa,
Wierni czciciele piękności,
Kupujcie, kupujcie kwiaty!
Glaukus przecisnął się przez tłum i rzucił do koszyka garść miedzianych monet.
– Biorę ten pęczek fiołków – rzekł. – Głos twój dźwięczy dziś milej niż kiedykolwiek.
Twarzyczka niewidomej spłonęła rumieńcem, który sięgnął aż na obnażoną szyję.
– Ach, wróciłeś? – zawołała radośnie, zwracając niewidzące oczy w jego stronę.
– Tak jest, dziecię. Od kilku dni jestem w Pompei. Mój ogród czeka znów twojej pieczy. Niczyja ręka, prócz ręki Nidii, nie będzie splatała moich kwiatów w girlandy. Czekam cię jutro.
Uśmiechnęła się, milcząc. On wycofał się z tłumu, kryjąc fiołki za tuniką.
– Opiekujesz się tym dzieckiem? – spytał Klaudiusz.
– Tak, bo pochodzi z kraju góry bogów. Olimp pochylał się nad kolebką tej niewolnicy.
– Ależ Tesalia jest krajem czarownic!
– Tak mówią! Lecz czyż wszystkie piękne kobiety nie są… czarownicami? Na Wenerę! Powietrze waszej Pompei jest przesycone zapachem miłości.
– Spójrz, nadchodzi właśnie jedna z największych czarodziejek Pompei – córka starego bogacza Diomedesa, Julia.
– Witaj, piękna Julio! – zwrócił się do młodej kobiety, która uniosła kokieteryjnie zasłonę, ukazując piękny profil rzymski, wielkie czarne oczy i smagłą cerę, zabarwioną nieco różem.
– O, Glaukus już powrócił? – spojrzała znacząco na ateńczyka. – Sądziłam, że już zapomniał zeszłorocznych przyjaciół.
– Prześliczna Julio! – odparł Grek. – Jowisz czasami użycza nam zapomnienia. Nieubłagana Wenus nigdy.
– A Glaukus… nie myśli, kiedy chce powiedzieć grzeczność.
– Głupieje wobec piękności! – odrzekł.
– Mam nadzieję, że ujrzymy was obu wkrótce w wiejskiej willi mego ojca? – rzekła, zwracając się tylko do Klaudiusza.
– Ten dzień naznaczymy białym kamieniem! – skłonił się gracz. Spuściła z wolna zasłonę. Odchodząc, zatrzymała spojrzenie przez moment na Glauku. Wyrażało ono zarazem czułość i wyrzut. Młodzi ludzie poszli dalej.
– Jest prawdziwie piękna! – rzekł Glaukus po chwili.
– W zeszłym roku mówiłeś to z większym zapałem.
– Bo wówczas mamiłem się, że kamień sztuczny jest naturalny, a to tylko udatne naśladownictwo… Zresztą wszystkie kobiety są do siebie podobne! – dodał z westchnieniem.
Weszli w ulicę mniej ludną, na końcu której jaśniało łagodnie marszczące się morze. Grek zaproponował towarzyszowi przejście się nad zatoką.
– Z całego serca! – rzekł Klaudiusz. – Przypatrzmy się, jak promienie zachodzącego słońca biegną po falach.
Pompeja była miastem-cackiem, które swymi pałacami, łaźniami, swym forum, cyrkiem i teatrem odbijało w miniaturze potęgę i bogactwo zepsucia olbrzymiej monarchii rzymskiej. Na zwierciadlanych wodach zatoki znajdowało się u brzegu mnóstwo statków handlowych i złoconych galer dla bogaczy, ówdzie krzyżowały się łodzie rybackie, a w dali widniały wyniosłe maszty floty Pliniusza. Dalej, na skale, gromadka wieśniaków stłoczyła się wokół rybaka opowiadającego o delfinach, które ratowały tonących – powieść, którą dziś jeszcze słyszy się z ust neapolitańczyków. Dwaj przyjaciele minęli tę grupę i po błyszczącym piasku szli na dalekie wybrzeże, gdzie cisza i samotność usposobiały do marzeń. Wiatr z morza niósł Glaukusowi tchnienie dalekiej, ukochanej przezeń Grecji.
– Czy kochałeś kiedyś, Klaudiuszu? – zapytał nagle.
– O, często!
– Toś nigdy nie kochał. Eros jest jedyny.
– A ty? Czyś zakochany naprawdę?
– Jeszcze nie, ale mógłbym się rozkochać…
– Zapewne w pięknej i bogatej Julii, która przecież ciebie uwielbia.
– Nie! Nie zamierzam się sprzedać nikomu, a tym bardziej tej źle wychowanej wnuczce… wyzwoleńca.
– Któż więc jest twoją szczęśliwą wybranką?
– Posłuchaj, Klaudiuszu, dziwnej historii. Przed paru miesiącami zwiedzałem Neapolis, którego piękne pomniki przechowują pamięć kolonizacji greckiej. Zaszedłem pewnego dnia do świątyni Minerwy Pallady. Była pusta. Do mej pamięci cisnęły się wspomnienia Aten i wśród pobożnych rozmyślań mimo woli się rozpłakałem. Jednak czyjeś głośne westchnienie zniewoliło mnie do odwrócenia głowy. I moje oczy spotkały się z parą oczu kobiecych – gwiazd czarnych, których jasny promień wniknął mi w serce. Nigdy, Klaudiuszu, nie widziałem doskonalszej symetrii rysów. Rzekłbyś, że to melancholijna Psyche. Boska jej twarz zroszona była łzami. Wzruszony spytałem, czy nie jest przypadkiem atenką. Spłoniła się i odparła: „Popioły mych przodków spoczęły na brzegach Illiosu. Urodziłam się w Neapolis. Lecz w moim łonie dziedzictwem krwi bije serce ateńskie”.
„Czyńmy więc razem ofiary!” – rzekłem. W tej chwili wszedł kapłan. Podczas gdy się modlił, razem dotknęliśmy kolan posągu bogini, razem złożyliśmy na ołtarzu girlandy z liści oliwnych. Nieznani sobie, czuliśmy się zbratani wobec bóstwa naszej ziemi rodzinnej, zbliżeni cudem jednakich modłów i obrzędów. Wyszliśmy ze świątyni w milczeniu. Chciałem zapytać, kim jest, kiedy naraz jej rękę ujął młodzian podobny do niej, zapewne brat. Rozdzieliła nas ciżba i więcej jej już nie widziałem. Daremnie po powrocie z Aten, gdzie wygrałem proces spadkowy, powróciłem znów do Neapolis i przebiegałem ulice, poszukując pięknej rodaczki. Urocze widmo zniknęło. Przybyłem do Pompei w nadziei, że zapomnę o nim. Nie kocham – lecz… pamiętam i czuję żal. Oto wszystko!
Klaudiusz miał odpowiedzieć, gdy miarowy odgłos kroków skłonił ich do odwrócenia się. Zbliżał się ku nim człowiek lat czterdziestu, muskularny, z twarzą ciemnej barwy, zdradzającą wschodnie pochodzenie, z orlim nosem i czarnymi oczyma, których melancholijny wyraz ustępował chwilami złośliwym przebłyskom. Szlachetności postawy i powadze rysów odpowiadała długa cudzoziemska suknia o posępnych kolorach. Dwaj młodzi ludzie poznali Arbacesa z Egiptu i skrycie uczynili palcami znak, odżegnujący uroki złego oka.
– Oho, świetny Klaudiusz i uwielbiany Glaukus przesycili się, widzę, gwarem miasta, skoro szukają samotności na pięknym łonie natury! – ozwał się nowo przybyły głosem, w którym brzmiała nuta ironii.
– Szukamy zmiany – odparł żywo Grek – ale nie jest to dowodem przesytu, gdyż nie doznałem jeszcze ani na chwilę uczucia sytości.
Arbaces uśmiechnął się chłodno. Po chwili milczenia odparł, kładąc tym razem w słowa ton melancholijnie łagodny:
– Ba! Masz słuszność, Glauku, że korzystasz z życia, póki ono ci się tak uśmiecha. Wdychaj zapach, nim róża zwiędnie, Glauku. Nam, cudzoziemcom, żyjącym z dala od miejsc, gdzie spoczywają prochy ojców naszych, cóż pozostaje prócz rozkoszy i żałości? Tamta – dla ciebie… ta – może dla mnie!
Owinął się w swoją szatę i oddalił wolnym krokiem.
– To nadzwyczajny człowiek! – rzekł Glaukus. – Wydaje się umarłym dla rozkoszy świata, ale wieść publiczna niesie, że jego serce i dom są w sprzeczności z jego mową.
– Gdybyż ten szkielet ludzki udało się nam przyciągnąć na nasze uczty wzorem Egipcjan, ucztujących w obliczu umarłych! Jest podobno bogaty. Można by dać mu poznać powaby najwspanialszej rozkoszy – gry, tej cudownie okropnej gorączki obawy i nadziei, niewyczerpanej krynicy namiętności!
– Jesteś natchniony jak wyrocznia! – zażartował Grek, spoglądając na rozpłomienione oblicze Rzymianina-gracza.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.