Otwórz oczy
Nika Kardasz
Data wydania: 6 września 2022
Data premiery: 2022
ISBN: 978-83-67295-35-2
Format: 145/205
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 320
Kategoria: Literatura współczesna
42.90 zł 30.03 zł
Przepiękna powieść o miłości, trosce i przebaczaniu.
O kolekcjonerce szczęścia, która potrafi dostrzec to, co przed innymi jest ukryte.
Dziewczyna o kasztanowych włosach – Aurelia Szulc – nie ma w życiu taryfy ulgowej. Mimo to jest tytanem ciężkiej pracy, szybko wspina się po szczeblach kariery i w końcu zdobywa tytuł najlepszego fizjoterapeuty w mieście. W międzyczasie los po kolei odbiera jej najbliższe osoby. W wieku czternastu lat traci rodziców, a potem ukochaną babcię.
Kiedy z jej życia – skuszony miejscem w prestiżowej szkole wojskowej w Stanach – odchodzi również Tobiasz, najlepszy przyjaciel i wielka miłość, Aurelia czuje, jakby straciła kawałek serca. Połykając łzy, odwozi go na lotnisko, a w drodze powrotnej ulega wypadkowi i nieodwracalnie traci wzrok.
Jest przekonana, że dla niej życie właśnie się skończyło.
W najśmielszych nawet snach nie przypuszczała, że dopiero wraz z utratą wzroku naprawdę przejrzy na oczy i dostrzeże to, czego do tej pory nie zauważała.
Ta książka jest jedną z najważniejszych powieści tego roku, koniecznie musicie do niej zaglądnąć! Polecam z całego serducha!
Karolina Laszczak, @zksiazkaprzykawie
Bardzo wzruszająca książka, która pomoże dostrzec to, co jest niewidzialne dla oczu. Polecam!
Beata Owczarczyk, Lubię i polecam polskich autorów
Świat został sparaliżowany. Drzewa w ciągu jednej nocy pozrzucały prawie wszystkie swoje liście. Wprawdzie pierwszy dzień jesieni minął tydzień temu, ale dopiero dzisiejszego poranka z przytupem przywitała nas ta spóźniona pora roku.
Pozwalam sobie na krótką chwilę zapomnienia i intensywnie wpatruję się w żółtoczerwone liście, którymi stary kasztanowiec obsypał mój niewielki ogród. Ludzie będą przeklinać ten dzień, bo wieczór spędzą z grabiami w dłoni. Ja nie mam zamiaru pozbywać się tak pięknych kolorów z mojego życia. Na pewno nie dziś.
Jest pierwszy października. Coś się kończy i coś zaczyna. Ze spuszczoną głową odwracam się od okna i podchodzę do drzwi, które oddzielają moją sypialnię od skromnego salonu i kuchni z okrągłym stołem z dwunastoma krzesłami. Muszę w końcu wynieść je na strych. Babcia Aurelia cierpiała na zbieractwo i miała sentyment do tych mebli. Cieszę się, że odziedziczyłam po niej jedynie imię. Mój wrodzony minimalizm długo nie mógł znieść otoczenia, w jakim przyszło mi żyć po śmierci rodziców. Rodzinny dom, urządzony z nutą powściągliwości, został sprzedany zaraz po tym tragicznym zbiegu okoliczności, który odebrał mi rodziców. Pieniądze pokryły długi ojca w rodzinnej firmie. Gdyby nie babcia i jej mały, zagracony domek, w wieku czternastu lat zostałabym bezdomną sierotą.
Dziś i babci już ze mną nie ma, ale krzesła, kanapa z kolorowymi poduchami, kolekcja wazonów na parapecie, regały pełne książek i pamiątek z podróży – wszystko zostało na swoim miejscu. Nie ściągnęłam nawet obrazów, które – ułożone w przypadkowy sposób – ozdabiają ściany. Choć lubię czystą przestrzeń – o czym świadczy najlepiej moja sypialnia – dom bez tych rzeczy byłby smutny i pusty. Mam wrażenie, jakby te bibeloty miały duszę. Kryje się w nich energia, jaką tryskała babunia. I muszę jednak przyznać, że chociaż wolę mniej zagracone przestrzenie, to wśród tylu rzeczy nie czuję się aż tak samotna.
Od jutra samotność nabierze innego wymiaru. Niechcący zerkam na kalendarz ukryty wśród obrazów na jednej ze ścian. Dzisiejsza data zamalowana jest na czarno. Kolejna ważna osoba odejdzie z mojego życia.
Telefon ratuje mnie przed dalszym wpatrywaniem się w czarną plamę. Z nadzieją patrzę na wyświetlacz. Niestety to nie jego głos słyszę po drugiej stronie słuchawki.
– Auri, misiu, jesteś tam? – po drugiej stronie słuchawki rozbrzmiewa melodyjny głos mojej przyjaciółki. – Słyszę twój oddech, to dobry znak. Bałam się, że prześpisz dzisiejszy dzień. Podrzucić cię do pracy?
– Wzięłam dzień wolnego.
– Jedziesz do Tobiego?
Wiedziałam, że moja zdawkowa odpowiedź jej nie wystarczy i jak kret będzie drążyć dalej.
– Nie do końca. Jest zajęty przed wylotem, nie chcę mu przeszkadzać. Zamierzałam…
– Przespać cały dzień?! O nie, kurwa, po moim trupie!
– Uspokój się, Grzywka. – Staram się ją pohamować, ale kiedy Gloria wpadnie w szał, nic jej nie zatrzyma.
– Nastaw czajnik. Szybka kawa i zabieram cię na miasto. Mi też przyda się dzień wolnego.
Zerwane połączenie odbiera mi szansę na powstrzymanie tego chodzącego tajfunu, który zaraz stanie w moich drzwiach.
Dla swojego dobra postanowiłam nie protestować. Tak jak liść poddaje się podmuchom wiatru, tak ja poddawałam się szalonym pomysłom Grzywki.
***
– Jesteś pewna, że nie odwieźć cię na lotnisko? – pyta mnie, kiedy późnym popołudniem zatrzymuje samochód pod moim domem.
– Grzywka, zabrałaś mnie do kina, na obiad, na zakupy i do fryzjera. Dziękuję ci, że byłaś przy mnie, ale tym akurat muszę zająć się sama.
Nie chcę, żeby trzymała mnie za rękę, kiedy będę żegnać się z moim najlepszym przyjacielem. Sama muszę stawić temu czoła.
– Po prostu się martwię, misiu. Facet spierdala na drugi koniec świata i nie mów mi, że to nic takiego.
– Dobrze wiesz, że to nie tak. – Odwracam wzrok, bo czuję że nie znajdę w niej sojusznika. – Nie mogę stać na drodze do jego marzeń. Muszę puścić go wolno.
Żółty liść spada na przednią szybę samochodu, jakby chciał rozgonić mrok, który powoli wkrada się do mojego życia.
– Nie mogę być samolubna i trzymać go tylko dla siebie. Babcia często powtarzała: „Jak kochasz, puść wolno, jeśli kocha, to wróci”.
– Och, Auri. Miękka dupa z ciebie i będziesz cierpieć. To zachowanie niegodne rudzielca. Gdzie jest twój ogień?
Przygasł. Podobnie jak kolor moich włosów.
– Wierzysz w przeznaczenie? – pytam, chociaż dobrze wiem, co mi odpowie.
– Przykro mi, misiu, ale już dawno wyrosłam z bajek. Ty też powinnaś.
***
Jesienna aura objęła cały Kraków, niemniej przedmieścia, na których mieszkam, są zdecydowanie bardziej kolorowe. Zaparkowałam swojego starego chevroleta nieco dalej od wejścia do terminalu. Jak większość kobiet, mam awersję do parkowania. Idę spokojnie, niezrażona delikatnymi kroplami deszczu. Długie wieczory zbliżają się wielkimi krokami. Zazwyczaj o tej porze rozpoczynaliśmy z Tobim sezon maratonów filmowych. W zagraconym babcinym salonie przy rozpalonym kominku pod kocykiem i z gorącą herbatką śmialiśmy się głośno do kultowych komedii albo zachwycaliśmy się światem fantastyki. Często nalegałam na horrory, mimo że od zawsze się ich bałam. Ale tylko wtedy mogłam bez skrupułów przytulać się do Tobiasza. Teraz nie pomogą mi nawet najgrubszy koc czy gorąca herbata. Bez jego obecności czeka mnie tylko mrok i chłód.
Wchodzę do środka i bardzo szybko namierzam swój cel. Tobiasz skupia na sobie uwagę każdego przechodnia. Nie dość, że jest wysoki i postawny, to do tego cholernie przystojny. Wojskowy strój dodaje mu męskości. Moja uwaga od razu kieruje się na jego włosy, których dzisiaj jest zdecydowanie mniej niż wczoraj. Długa blond grzywa była jego znakiem rozpoznawczym, ale w miejscu, do którego zmierzał, ekstrawagancki styl był niedozwolony.
Choć jestem drobna i chowam się za jesiennym płaszczem, on szybko mnie zauważa. Uśmiecha się od ucha do ucha i rozkłada szeroko ramiona. To sygnał, że mogę zacząć biec. Tobiasz celowo pożegnał się z rodzicami w domu. Mamy więc trochę prywatności. Bo choć ludzi dookoła jest mnóstwo, ja widzę teraz tylko jego. I staram się zapisać w pamięci jak najwięcej szczegółów.
Zielone oczy, długie rzęsy, dwudniowy zarost, który lubiłam czuć na swoim policzku, mały pieprzyk w kąciku prawego oka, drobna blizna na szyi, której dorobił się z mojej winy, cholernie męskie dłonie, do których mam słabość, gorąca skóra, która rozgrzewała mnie w zimne wieczory, szerokie plecy, które uwielbiałam masować. I najważniejsze – usta, których w chwilach słabości udało mi się skosztować.
Wczoraj była jedna z takich chwil. Ostatni wspólny wieczór i pocałunek na dobranoc, który po raz kolejny przełamał granice przyjaźni i zamiast do drzwi, zaprowadził nas do mojej sypialni. Taki pożegnalny ostatni raz…
– Będę za tobą cholernie tęsknił.
Nie doczekałam się wyznania miłości, ale nie potrzebowałam słów, żeby wiedzieć, co do mnie czuje. Tobiasz pokazywał mi to na co dzień drobnymi gestami. Wiedziałam, że łączy nas bardzo silne uczucie, które powstało samoistnie na przestrzeni wielu lat. On nazywał to przyjaźnią, ja po cichu – prawdziwą miłością. Pomimo różnicy zdań wiedziałam, że w sercach gra nam ta sama melodia.
Ale fakt pozostaje faktem. Tobiasz wyjeżdżał. Szkoła wojskowa w Nowym Jorku była szansą jedną na milion. Zniszczyłabym naszą relację, gdybym nalegała, żeby został. Teraz mogą zniszczyć ją czas i odległość. Na szczęście jest jeszcze przeznaczenie. Dla Grzywki to bajka, dla mnie coś pewnego. Nie boję się o nas. Nic nie naruszy naszej więzi. Bardziej przeraża mnie tęsknota, która już zadomawia się w moim sercu.
Nie dorównuję mu w sile, ale staram się, aby mój uścisk był równie mocny, jak jego. Wdycham zapach moich ulubionych perfum, który w połączeniu z wonią jego skóry jest skutecznym afrodyzjakiem.
– Jesteś pewna? Zero telefonów?
Potakuję na potwierdzenie, bo gula w gardle przybiera coraz większe rozmiary. Nie mogę się teraz popłakać. Nie utrudnię nam tego jeszcze bardziej.
Wtulam się w niego jeszcze raz i zapewniam sobie dodatkowych parę chwil na uspokojenie burzy, która zaczyna niszczyć mnie od środka.
– Pierwsza przepustka i jestem pod twoim domem.
Odklejam się od niego, by w końcu powiedzieć coś mądrego.
– Nie myśl o mnie za dużo. Poradzę sobie. Jestem już dużą dziewczynką. To jest twój czas, Tobi. Musisz zawalczyć o swoją przyszłość.
– Aurelio Szulc, jesteś najwspanialszą osobą, jaką stworzył Bóg. Jesteś moim aniołem.
Połykam łzy i silę się na spokój. Nie mogę pokazać, co w tym momencie zrobiły ze mną jego słowa.
– Tobiaszu Orliński, jesteś najodważniejszym człowiekiem, jakiego świat jeszcze nie widział. Jesteś moim autorytetem.
„Jesteś miłością mojego życia” – te niewypowiedziane słowa krzyczą w mojej głowie przez całą drogę powrotną z lotniska. Ściskam coraz mocniej kierownicę, żeby powstrzymać drżenie dłoni, ale reszta ciała to rozdygotana galareta.
– Głupia ty! Od samego początku wiedziałaś, jak to się skończy! – ganię sama siebie. Po cholerę się tak przywiązywałam?! Ale nie miałam innego wyjścia. Po śmierci babci całą swoją miłość przelałam na Tobiasza i Grzywkę. Tylko oni mi zostali.
– Dlaczego mi ich wszystkich zabierasz, co?! Dlaczego…
Nie wiem, komu zadaję to pytanie. Nie wiem, kto jest odpowiedzialny za znikanie najważniejszych osób w moim życiu. To jakiś test? A może nie zasłużyłam?
Czerwone światło zatrzymuje mnie na skrzyżowaniu. Razem z autem cichną moje myśli. Boże, co ja wygaduję? Przecież w głębi serca cieszę się z wyjazdu Tobiasza. Jestem z niego dumna, że tak uparcie dąży do celu. Miał wielkie marzenia – szkoła wojskowa, Ameryka, prestiż. Ja byłam jego przeciwieństwem. Miałam bardzo minimalistyczne potrzeby. Mieszkałam w małym domku, naprawiałam ludzi przy użyciu dłoni i do pełni szczęścia potrzebowałam zaledwie dwóch osób. Czy to aż tak wiele?
Włączam wycieraczki na szybszy bieg i podkręcam ogrzewanie. Niebo płacze razem ze mną. Zniknęły kolorowe liście. Tobiasz zabrał ze sobą wszystkie kolory. Zniknęło też ciepło. Drżę z zimna, które wkrada się głęboko pod skórę, wprost do serca. Wentylator w samochodzie jest marnym substytutem gorącego ciała Tobiasza.
Dźwięk klaksonu wyrywa mnie z marazmu. Przez zaparowane szyby nie zauważyłam zmiany świateł. Wciskam pedał gazu i wyłączam sztuczny nawiew. Ogrzewam się wizjami upojnych chwil, którymi wczoraj obdarowaliśmy się na pożegnanie. Jego gorące usta nie pominęły żadnego fragmentu mojej skóry. Całował mnie tak, jakby nie mógł nasycić się moim smakiem. Ślady zębów na moich piersiach i zadrapania na jego plecach są dowodem utraty kontroli. Intensywny seks powinien oficjalnie zapoczątkować nasz związek, a nie zwiastować jego koniec.
Tama znowu pęka. Łzy, podobnie jak deszcz, leją się strumieniami. Powoli zaczynam tracić kontrolę i nie mam na myśli tu tylko swojego życia. Zaparowana szyba, ulewa, z którą nie radzą sobie wycieraczki, rażące światła samochodów, ciemna noc, piekące łzy i rozdygotane ciało. Nie powinnam w takim stanie prowadzić samochodu. Ta myśl pojawia się w moim umyśle zbyt późno. Powinnam zjechać na pobocze i się uspokoić. Powinnam przeczekać bunt pogody. Powinnam pozwolić Grzywce się odwieźć. Powinnam powiedzieć Tobiaszowi, co do niego czuję.
Kiedy samochód w końcu przestaje dachować, jest tylko głucha cisza i mrok. Kiedy otwieram oczy, nadal nie potrafię się z niego wydostać.