Szczęki
Przekład: Tomasz Kaźmierczak
Tytuł oryginału: Jaws
Data wydania: 2019
Data premiery: 28 maja 2019
ISBN: 978-83-66217-32-4
Format: 130x200
Oprawa: Twarda
Liczba stron: 320
Kategoria:
10.00 zł
Światowy bestseller, który za pośrednictwem ekranizacji w reżyserii Stevena Spielberga na stałe zagościł w kulturze popularnej.
Martin Brody, szef policji w nadmorskiej miejscowości Amity, będzie musiał zmierzyć się z największym kryzysem w swojej karierze. W przybrzeżnych wodach pojawił się rekin – nieobliczalny władca podwodnego świata. Coraz więcej ofiar kończy tragicznie w szczękach bestii. Brody staje przed nie lada dylematem: zamknąć plaże, doprowadzając tym do ruiny mieszkańców Amity, którzy utrzymują się wyłącznie z sezonu turystycznego, czy ugiąć się pod naciskiem burmistrza, który z tajemniczych pobudek upiera się przy próbach wyciszenia całej sprawy? Brody wraz z ichtiologiem Mattem Hooperem i awanturniczym łowcą rekinów Quintem wyrusza w morze, by zapolować na żarłacza białego. Lecz po pierwszej konfrontacji z bestią na pełnym morzu okazuje się, że rekin jest jeszcze większy i żarłoczniejszy, niż przypuszczali.
Wielka ryba poruszała się cicho w nocnej wodzie, napędzając się krótkimi machnięciami sierpowatego ogona. Miała pysk otwarty na tyle, aby woda swobodnie przepływała przez skrzela. Poza tym zdawała się nieruchoma; tylko czasami dokonywała lekkiej korekty pozornie bezsensownie obranego kursu za pomocą delikatnego uniesienia albo obniżenia którejś płetwy piersiowej – podobnie jak ptak, który zmieniał kierunek lotu poprzez zmianę pochylenia linii skrzydeł. W czerni oczy były ślepe, a inne zmysły nie przekazywały niczego nadzwyczajnego do małego, prymitywnego mózgu. Ryba mogłaby zasnąć, wykonując jedynie instynktowne ruchy, dyktowane niezliczonymi milionami lat ciągłości istnienia gatunku. Musiała się ruszać, gdyż z powodu braku pęcherza pławnego, co było wspólną cechą podobnych jej gatunków, inaczej by utonęła. Ruch był potrzebny też, aby wtłoczyć wodę z tlenem do skrzeli. Czyli gdyby przestała się ruszać, opadłaby na dno i umarła z powodu niedotlenienia.
Suchy ląd zdawał się tak samo ciemny jak woda, gdyż na niebie już dawno nie było słońca. Jedynym, co oddzielało morze od brzegu, był płaski odcinek plaży – tak białej, że aż jaskrawej. Światła domu za porośniętymi trawą wydmami rzucały na piasek żółtawą, migotliwą poświatę.
Drzwi frontowe były otwarte. Kobieta i mężczyzna przeszli przez nie na drewniany ganek. Stali przez chwilę, wpatrując się w morze, objęli się czule i zbiegli truchtem po kilku stopniach schodów na piasek. Mężczyzna był pijany i potknął się na ostatnim z nich. Kobieta zaśmiała się, podała mu rękę, a potem razem pobiegli na plażę.
– Najpierw popływamy – powiedziała kobieta. – To ci rozjaśni w głowie.
– Zapomnij o mojej głowie – odezwał się mężczyzna.
Śmiejąc się, przewrócił się plecami na piasek, pociągając za sobą kobietę. Zrywali z siebie wzajemnie ubrania, splatali ramionami i tarzali się z żarliwą namiętnością w zimnym piasku.
Po jakimś czasie mężczyzna położył się na plecach i przymknął oczy. Kobieta popatrzyła na niego i zaśmiała się.
– No, a co teraz z tym pływaniem? – spytała.
– Idź sama, poczekam tutaj na ciebie.
Kobieta wstała i doszła do miejsca, gdzie delikatna fala obmywała jej kostki. Woda była zimniejsza niż nocne powietrze, gdyż była dopiero połowa czerwca. Kobieta zawołała za siebie:
– Na pewno nie chcesz tu przyjść?
Ale śpiący już mężczyzna nie odpowiadał.
Kobieta cofnęła się o kilka kroków i z rozpędem wpadła w wodę. Pierwsze kroki były długie i pełne gracji, ale potem małe fale zaczęły uderzać w jej kolana. Zachwiała się lekko, ale odzyskała równowagę, po chwili rzuciła się na szczyt następnej fali, która wzniosła się do wysokości pasa. Woda sięgała jej do bioder, gdy zatrzymała się, zarzuciła włosy na plecy i szła dalej, dopóki nie poczuła wody na ramionach. Teraz zaczęła płynąć – chaotycznie, z głowa ponad powierzchnią wody, uderzając w nią niewprawnie rękami.
Kilkaset metrów od brzegu ryba wyczuła zmianę w rytmie morza. Nie widziała kobiety ani jej nie zwęszyła. Biegnące przez całą długość jej ciała cienkie kanaliki pełne zakończeń nerwowych wykryły wibracje w wodzie i przekazały to do mózgu. Ryba zawróciła do brzegu.
Kobieta odpływała coraz dalej od plaży, zatrzymując się co jakiś czas, aby sprawdzić własne położenie w stosunku do świateł domu. Przypływ był powolny, więc nie przybliżała się ani nie oddalała znacząco od plaży. Ale poczuła się zmęczona i przez chwilę odpoczywała, pływając w miejscu, po czym skierowała się z powrotem do brzegu.
Teraz drganie były silniejsze i ryba wyczuła zdobycz. Machnięcia ogonem stały się szybsze, pchając potężne cielsko naprzód z szybkością, która pobudziła do świecenia luminescencyjne glony, przez co nad rybą pojawiła się zielonkawo-niebieska poświata.
Ryba przemknęła kilka metrów z boku i ze dwa metry pod kobietą. A ona poczuła jedynie zmianę ciśnienia wody, jakby ją trochę uniosła fala, a potem swobodnie opadła. Przestała się poruszać i wstrzymała oddech. Dalej nic nie czuła i ponownie zaczęła płynąć, odpychając się zamaszystymi ruchami rąk.
Teraz ryba wyczuwała drgania – nieregularne i gwałtowne – zdradzające stres. Zaczęła krążyć bliżej powierzchni wody. Jej grzbietowa płetwa wzniosła się ponad nią, gdy machała ogonem na boki, przecinając z sykiem szklistą powłokę morza. Kilka razy ciało przeszył dreszcz.
Kobieta po raz pierwszy poczuła strach, chociaż nadal nie wiedziała dlaczego. Adrenalina jak lawa rozlała się po jej tułowiu i kończynach, wywołując gorące mrowienie i zmuszając do szybszych ruchów. Sądziła, że była jakieś pięćdziesiąt metrów od brzegu. Mogła dostrzec białą linię piany, gdzie fale załamywały się na brzegu plaży. Widziała światła domu i przez moment pomyślała z ulgą, że dostrzegła kogoś przechodzącego koło okna.
Ryba była jakieś dwanaście metrów z boku kobiety, gdy nagle skręciła w lewo, zanurkowała w głąb toni i po dwóch szybkich uderzeniach ogonem znalazł się tuż przy ofierze.
W pierwszej chwili dziewczyna myślała, że otarła nogą o skałę albo pływający kawałek drewna. Początkowo nie poczuła bólu, tylko mocne szarpnięcie prawej nogi. Sięgnęła dłonią w dół, aby dotknąć stopy, i machała lewą nogą, aby utrzymać głowę nad wodą. Lewą ręką jakby macała ciemność. Nie odnalazła dłonią stopy. Sięgnęła wyżej, wzdłuż nogi, i wtedy ogarnęła ją fala mdłości i zawrotów głowy. Natrafiła palcami na końcówkę kości i poszarpane ciało. Wiedziała, że ciepła struga w zimnej, morskiej wodzie to była jej własna krew.
Strach i panika zjawiły się jednocześnie. Odrzuciła głowę do tyłu i zaczęła gardłowo krzyczeć z przerażenia.
Ryba odpłynęła. Połknęła stopę kobiety, nawet nie ruszając szczękami. Kości i mięso przeszły przez masywny przełyk w jednym skurczu mięśni. Teraz drapieżnik zawrócił, płynąc śladem krwi, która wypływała z uszkodzonej arterii udowej kobiety, co było jak snop światła z latarni morskiej w przejrzystym, bezchmurnym powietrzu. Tym razem ryba zaatakowała od dołu, wystrzeliła spod kobiety z szeroko rozwartymi szczękami. Wielki stożkowaty łeb uderzył w ofiarę jak lokomotywa, wyrzucając ją ponad wodę. Szczęki zamknęły się wokół jej tułowia, miażdżąc kości, ciało i wnętrzności. Ryba z ciałem kobiety w pysku wpadła ponownie do wody z ogłuszającym pluskiem, wyrzucając w powietrze pianę, krew i opalizującą poświatę na kształt rozbryzgów z tandetnej fontanny.
Pod powierzchnią wody ryba zaczęła wymachiwać pyskiem na boki, aby jej karbowane, trójkątne zęby przecięły cienkie ścięgna, które jeszcze stawiały opór. Ciało ofiary rozpadło się na kawałki. Drapieżnik przełknął łup i zawrócił, aby dalej żerować. Jego mózg dalej rejestrował w pobliżu kawałki zdobyczy. Woda była nasycona krwią i strzępami ciała, ale ryba nie była w stanie rozróżnić składników tej mieszaniny. Przecinała w tę i z powrotem rozpływającą się chmurę krwi, otwierając i zamykając pysk, jakby chciała filtrować wodę w poszukiwaniu przypadkowych kęsków. Ale do tej pory resztka ciała już rozpadła się na kawałki. Kilka z nich tonęło powoli, aby spocząć na piaszczystym dnie, poruszane leniwie słabym prądem. Inne unosiły się nadal tuż pod powierzchnią wody, gdzie fale powoli znosiły je do brzegu.
Mężczyzna obudził się, drżąc w porannym chłodzie. Usta miał wyschnięte i sklejone w kącikach gęstą śliną, a w ramach pobudki odbiło mu się bourbonem i kukurydzą. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale różowa smuga na wschodnim horyzoncie mówiła mu, że świt był już bliski. Gwiazdy jeszcze blado pobłyskiwały na coraz jaśniejszym niebie. Wstał i zaczął się ubierać. Zaniepokoiło go, że kobieta go nie obudziła, kiedy wracała do domu, i uznał za dziwne, że zostawiła ubrania na plaży. Pozbierał je z piasku i powlókł się do domu.
Przeszedł na palcach przez ganek i ostrożnie otworzył drzwi z siatką przeciwko owadom, pamiętając, jak skrzypiały, gdy się nimi gwałtownie poruszało. Salon był ciemny i pusty, zastawiony po części wypełnionymi kieliszkami, szklankami, popielniczkami i brudnymi talerzami. Przeszedł przez niego, skręcił w prawo do korytarza, obok dwóch zamkniętych drzwi. Te do pokoju, który dzielił z kobietą, były otwarte, lampka u wezgłowia nadal się paliła. Rzucił ubrania kobiety na jedno z łóżek, a potem wrócił do salonu i zapalił światło. Obydwie stojące tam kanapy były puste.
W domu były jeszcze dwie dodatkowe sypialnie. Dwoje innych gości spało w pierwszej. Właściciele zajmowało drugą. Najciszej, jak potrafił, otworzył drzwi pierwszej sypialni. Stały tam dwa łóżka i na każdym z nich spała jedna osoba. Zamknął drzwi i podszedł do drugiej sypialni. Gospodarz i gospodyni spali na przeciwnych skrajach łoża iście królewskich rozmiarów. Mężczyzna zamknął za sobą drzwi i wrócił do salonu, aby odszukać zegarek. Dochodziła piąta.
Usiadł na łóżku i wpatrywał się w stertę ubrań, które przyniósł z plaży. Był już pewny, że kobieta nie wróciła do domu. Więcej znajomych nie było na kolacji, chyba że spotkała kogoś na plaży, gdy spał, ale przecież nie mogła tak po prostu odejść z kimś innym. Jednak nawet gdyby tak się miało stać, to przecież zabrałaby przynajmniej jakieś ubrania.
Dopiero teraz dopuścił do umysłu prawdopodobieństwo wypadku. To szybko przerodziło się w pewność. Wrócił do sypialni gospodarzy, przez chwilę wahał się, stojąc obok łóżka, ale wreszcie położył delikatnie dłoń na ramieniu śpiącego przyjaciela.
Jack – powiedział, lekko klepiąc śpiącego w bark – Hey, Jack.
Ten westchnął ospale i otworzył oczy.
Co jest?
To ja, Tom. Głupio mi jak diabli budzić cię, ale sądzę, że mamy poważny problem.
Jaki problem?
Widziałeś gdzieś Chrissie?
Co to znaczy, czy widziałem Chrissie? Przecież była z tobą.
Ale nie jest. To znaczy, nie potrafię jej znaleźć.
Jack usiadł na łóżku i zapalił światło. Jego żona poruszyła się i naciągnęła kołdrę na głowę. Jack spojrzał na zegarek.
Jezu Chryste. Jest piąta rano, a ty nie możesz znaleźć swojej dziewczyny?
Wiem – powiedział Tom. – Przykro mi. Ale czy pamiętasz, kiedy widziałeś ją po raz ostatni?
Jasne, że tak. Powiedziała, że macie zamiar pójść popływać, i razem wyszliście przez ganek. Kiedy widziałeś ją ostatnio?
Na plaży. A potem zasnąłem. Sądzisz, że nie wróciła?
Nie było jej tu. Przynajmniej nim położyliśmy się do łóżka.
Znalazłem jej ubrania.
Gdzie? Na plaży?
Tak.
Sprawdzałeś w salonie?
I w pokoju Henkelów. – Tom skinął głową.
W pokoju Henkelów, u nich!?
Tom zaczerwienił się.
Nie znam jej zbyt dobrze. Wiem tylko, że jest trochę zakręcona. Mogła więc pójść też z Henkelem i jego panienką. Tak sądzę, ale niczego nie sugeruję. Po prostu chciałem sprawdzić cały dom, nim cię obudzę.
– No i co o tym sądzisz?
– Zaczynam myśleć – powiedział Tom – że może przytrafił się jej wypadek. Może utonęła.
Jack przyglądał mu się przez chwilę, a potem zerknął na zegarek.
– Nie wiem, o której policja zaczyna pracę w miasteczku – stwierdził – ale przypuszczam, że to dobra okazja, aby się przekonać.
czytanie.na.platanie –
Kto z nas nie oglądał kultowego filmu Stevena Spielberga nakręconego na podstawie książki “Szczęki”? Kto nie pamięta muzyki filmowej, od której ciarki przebiegały po skórze?
Nikomu więc nie trzeba przedstawiać fabuły powieści, ale czy na pewno? Jest zdecydowanie ciekawsza od scenariusza filmowego, który skupił się jedynie na atakach rekina ludojada w sielankowej miejscowości Amity i związaną z nimi paniką. W książce znajdziemy i romans, po którym nie ma śladu w filmie i nawet interesy mafijne, zdecydowanie dodające smaczku opowieści.
Lektura wywołuje emocje równe, a może nawet większe niż film, a główny bohater, szef miejscowej policji, Martin Brody niezmiennie wzbudza sympatię.
Gorąco polecam!