Wypadek na ulicy Starowiślnej
Data wydania: 2019
Data premiery: 11 czerwca 2019
ISBN: 978-83-66217-26-3
Format: 120x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 240
Kategoria: Literatura dla kobiet
16.00 zł
Pełna wdzięku i lekkiego dowcipu opowieść o dwóch obliczach Krakowa – tego współczesnego i z… 1900 roku, kiedy pod Wawelem można było zbierać poziomki, a serca biły zdecydowanie mocniej.
W momencie, w którym Lucyna znajduje w Internecie notatkę o swoim pradziadku, sierżancie krakowskiej straży ogniowej, jej życie zmienia się nie do poznania. Kobieta rusza tropem rodzinnej tajemnicy w poszukiwaniu niesfornego przodka, jednak – jak się okazuje – śledztwo przyniesie jej znacznie więcej niespodzianek, niż przypuszczała.
Jedna z nich ma na imię Tadeusz i jest niezwykle pociągająca.
Lekko napisana opowieść, bezpretensjonalna i klimatyczna. Historia z przeszłości jest zgrabnie wpleciona we współczesne wydarzenia. Lektura przyjemna, ale tez skłania do refleksji: o przemijającym czasie, o wadze więzi rodzinnych i relacji z ludźmi.
Wpatrywałam się w ekran komputera z lekkim osłupieniem. Notatka, na którą natknęłam się, przeglądając internetowe wydanie „Dziennika”, była z pozoru zwyczajna i mało interesująca. Ot, relacja, jakich wiele, z udanej akcji gaszenia pożaru na jednej z krakowskich ulic.
To jednak, co ją wyróżniało spośród innych, to fakt, iż dotyczyła wydarzeń, które miały miejsce w Krakowie ponad sto lat temu. Było w niej coś jeszcze — coś, co sprawiło, że nie mogłam oderwać wzroku od monitora.
Strażakiem, który jechał do tego pożaru i który uległ przy tym wypadkowi, był mój rodzony pradziadek.
Podekscytowana sięgnęłam po telefon i wystukałam numer do córki. Czekając, aż w końcu podniesie słuchawkę, przeglądałam jeszcze raz cały tekst od początku.
— Bardzo jesteś zajęta? — spytałam i nie dając jej dojść do głosu, ciągnęłam dalej: — Bo jeśli nie, to posłuchaj, co właśnie znalazłam w Internecie.
— Zamieniam się w słuch — odparła Magda.
— „Wczorajszy dzień (13 i piątek) można nazwać istotnie feralnym — zaczęłam czytać przesadnie dramatycznym tonem — albowiem oprócz zawalenia się domu przy ulicy Bogatej zaszły jeszcze dwa inne wypadki. I tak o godz. siódmej wieczorem zawezwano straż pożarną na ulicę Starowiślną, gdzie z wycierów kominowych pod l.6 rozchodził się dym na ulicę, budzący podejrzenie pożaru. Gdy straż w całym pędzie wjeżdżała na ulicę, wóz uderzył o niewyjeżdżony bruk, przyczem spadł na ziemię sierżant Teodor Henzelmann i skaleczył się dość ciężko, odnosząc trzy rany w głowę”. Drugi „zaszły” wypadek już mnie nie interesował, więc pominęłam dalszą część tekstu i zrobiłam efektowną pauzę. Po drugiej stronie przez chwilę panowała cisza.
— Henzelmann? — Magda odzyskała wreszcie głos i czułam, jak ogarnia ją takie samo podniecenie.
— Ale skąd ten dziwaczny język i gdzie ty to znalazłaś? Piszą tam coś więcej o pradziadku?
— Dziwaczny język, bo to notatka z 1900 roku, moja droga. A znalazłam ją w „Dzienniku”, w rubryce „W Krakowie przed stu laty”. Niestety to już wszystko. Resztę mogłabym pewnie znaleźć w tamtym numerze „Czasu” krakowskiego, ale to raczej mało prawdopodobne.
Usłyszałam, jak po drugiej stronie Magda rozmawia z kimś o niezrealizowanych zamówieniach i złych fakturach.
— Mamuś, przepraszam, ale muszę kończyć. Rozumiesz, my, kierownicy — podkreśliła to z udaną powagą — jesteśmy ludźmi niezwykle zajętymi… Wpadnę dziś do was na obiad, to porozmawiamy. Dobrze?
— O której będziesz?
— Po czwartej. Na razie.
Odłożyła słuchawkę, a ja uśmiechnęłam się do własnych myśli. Moje dziecko, od niedawna kierownik jednego z działów w hipermarkecie, bardzo przeżywało swój awans, pokrywając to dla niepoznaki żartami, jakby uprzedzając nasze ewentualne docinki. Nasze, czyli Tomka, jej brata, i moje.
Ale byliśmy z niej dumni i żadne z nas nie ośmieliłoby się jej dogryzać. No, chyba że tak tylko troszeczkę…
Przy obiedzie tematem numer jeden był oczywiście pradziadek i związana z nim notatka. Musiałam jeszcze raz opowiedzieć, gdzie i w jakich okolicznościach znalazłam tę informację.
— Wiedziałaś, że pradziadek był strażakiem? — spytał Tomek.
— O tym, że był strażakiem wiedziałam z opowiadań mojego ojca i jego sióstr, czyli moich ciotek.
W zależności od tego, która z nich opowiadała, raz był brandmistrzem, innym znów razem zastępcą komendanta. W rzeczywistości był sierżantem, jak wynika z tej notatki, ale to akurat nie ma tu nic do rzeczy. Nic więcej na jego temat nie wiem albo po prostu nie pamiętam. Teraz żałuję, że nie słuchałam opowiadań ojca, uważając, że to zwykłe trucie.
— To nie jest jakiś przytyk do nas? — upewniła się Magda.
— Ależ skąd… Wracając jednak do pradziadka: bardzo chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej na jego temat. Wiecie, o co mi chodzi. Jakim był człowiekiem, jak wyglądał i czy jestem do niego podobna — przecież jakieś cechy musiałam po nim odziedziczyć.
— Czy był cholerykiem czy też człowiekiem spokojnym?
— Jeśli to był twój pradziadek, to z całą pewnością był cholerykiem — oznajmiła Magda, kończąc swoją porcję pierogów z kapustą i grzybami.
— Bo jeśli chodzi o zdolności artystyczne… — mimo mojego cholerycznego usposobienia pominęłam tę uwagę milczeniem — …to raczej odziedziczyłyśmy je z ciotką Wandą po dziadku ze strony naszej mamy. Podobno był bardzo utalentowany. Potrafił zrobić niemal wszystko… Nana, zmiataj stąd!
Już od dłuższego czasu kotka usiłowała zaglądać nam do talerzy. Jak zwykle, wszędzie jej było pełno.
Podczas wyjmowania zakupów wchodziła do reklamówek, żeby osobiście obwąchać każdy produkt. Czasami, kiedy pracowałam przy komputerze, pojawiała się niespodziewanie na moim biurku i ze spokojem przechadzała się po klawiaturze, włączając przy tym funkcje, z których początkowo nie umiałam wyjść.
Tym razem przesadziła, wskakując na stół podczas naszego obiadu, musiałam ją więc stanowczo stamtąd zrzucić.
— O czym to ja mówiłam?… — podjęłam po chwili. — A, już wiem! Dziadek potrafił zrobić wszystko. Naprawiał instrumenty muzyczne, sprzęt rolniczy, gospodarczy, robił zabawki dla dzieci, a nawet buty. Ale z całą pewnością to nie był szewc, tylko artysta. Najlepszy dowód, że po jego śmierci znaleziono na strychu całą skrzynię butów tylko na jedną nogę. To była prawdziwa sztuka dla sztuki.
— Naprawdę? — Dzieci popatrzyły na mnie z rozbawieniem.
— Nigdy wcześniej tego nie mówiłaś — zdziwiła się moja córka. — Mogłabyś czasami poopowiadać ciekawostki o twoich przodkach. Zwłaszcza o takich zakręconych, jak ten.
— Ten zakręcony dziadek to w takim samym stopniu wasz przodek, jak i mój… Zresztą opowiadałam wam już o tym kiedyś.
— Coś tam chyba rzeczywiście mówiłaś. — Tomek wstał od stołu, żeby sprzątnąć puste talerze. — Wróćmy do Teodora. Może ktoś z rodziny wie o nim więcej niż ty?
— Mamuś… — Magda oddała swój talerz bratu.
—Tak się właśnie zastanawiam… a gdybyś tak napisała o tym opowiadanie? Zawsze interesował cię ten temat, masz w domu książki i dostęp do Internetu. Nie chciałabyś spróbować? Przecież to całkiem niegłupi pomysł.
— Opowiadanie? — zastanowiłam się głośno. — A może nawet całą książkę…
— Albo operę! — zawołał Tomek już z kuchni. — Pijecie herbatę?
— Mamo… — jęknęła Magda. — Czy ten człowiek mógłby choć raz być poważny?
— To znaczy, że nie pijecie? — usłyszałyśmy jego rozbawiony głos, a chwilę potem brzęk wyjmowanych z kredensu szklanek. — Taka opera to byłaby wielka rzecz. Aria z hydrantem, duet przy beczkowozie i płomienny chór strażaków w finale czwartego aktu. Koniecznie po włosku, bo inaczej Kaczyński nie puści tego w „Rewelacji miesiąca”.
Kiedy chwilę później przyszedł z herbatą na tacy, miał już poważną minę.
— Magda ma rację — powiedział, stawiając przed nami szklanki. — Spróbuj coś na ten temat napisać.
— Tylko gdzie ja znajdę jakieś materiały?
— Możesz pogrzebać w archiwach — zasugerował Tomek. — Są jeszcze przecież biblioteki i czytelnie. W końcu mieszkasz w Krakowie, a nie na wsi. Nie bardzo wiem, w czym problem?
— Szkoda, że mój ojciec już nie żyje, bo on… Ale, ale… — przypomniałam sobie nagle. — Przecież jest jeszcze jego siostra. I z tego, co wiem, ma całkiem niezłą pamięć. Będę musiała któregoś dnia do niej zajrzeć.
— A może powinnaś się najpierw wybrać do komendy straży pożarnej. — Magda przestała na chwilę przerzucać kanały w telewizorze. — Tam przecież muszą mieć coś takiego jak archiwum.
Poza tym stare dokumenty są też pewnie przechowywane w parafiach.
— No dobrze — zgodziłam się. — Załóżmy, że znajdę odpowiednie materiały i opiszę mojego pradziadka. Powstanie kolejna historia rodzinna z kolejnym na wpół mitycznym przodkiem w roli głównej — umilkłam i przez chwilę wpatrywałam się w ekran, chociaż akurat nie było nic ciekawego do oglądania. — Chodzi mi o to, czy warto podejmować tak oklepany temat? W dodatku ten dziewiętnastowieczny Kraków też wydaje się troszeczkę banalny.
— A więc napisz stustronicową książkę o wiecznie naćpanych nastolatkach albo o zdziczałej biedocie w jakimś obskurnym miasteczku — odparł Tomek.
— Najlepiej na Śląsku. Im więcej brzydoty, tym więcej punktów zarobisz u krytyków. Koniecznie wspomnij też o bezrobociu oraz przemocy w rodzinie.
— Teraz modna jest pedofilia — dorzuciła Magda.
— Racja — przytaknął jej brat. — Konsumpcjonizm jako nowa religia też nie jest zły. Znalazłoby się jeszcze parę godnych tematów. Będzie przynajmniej wiadomo, że nie uciekasz od współczesnych problemów, czyli od brudu, biedy, brzydoty i bezrobocia. Krótko mówiąc, cztery razy „B”.
— Ale nie przychodzi mi do głowy żadna historia, która dotyczyłaby współczesnej młodzieży — powiedziałam.
— Mamo, o czym ty mówisz? — zaśmiał się Tomek.
— Historie to niech sobie opowiadają w amerykańskich filmach. Ty jesteś pisarką. Przede wszystkim
zapomnij o jakiejkolwiek fabule, bo się tylko skompromitujesz. Fabuła wyszła z mody kilkadziesiąt lat temu.
— Do czego właściwie zmierzasz? — spytałam ostrożnie.
— Do tego, żebyś pisała tylko takie książki, jakie sama chciałabyś przeczytać. Nie zastanawiaj się nad tym, czy to będzie mądre, czy naiwne. Podobno Puszkin powiedział, że poezja powinna być odrobinę głupia. To samo chyba dotyczy prozy. A teraz cisza, bo chcę zobaczyć, jak wyszła Cracovia.
To mówiąc, odwrócił się w stronę telewizora, gdzie właśnie zaczynał się „Sportowy Express”.
Przeniosłyśmy się z Magdą do kuchni, żeby sobie spokojnie poplotkować. Żadnej z nas nie interesowała piłka nożna. Znam wprawdzie nazwiska kilku piłkarzy, wiem, kim byli Pele, Lato czy nawet Maradona, ale obawiam się, że dla mojego syna są to już postacie biblijne, w dodatku ze Starego Testamentu.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.