Dziewczyny kresowe
Data wydania: 2017
Data premiery: 18 kwietnia 2017
ISBN: 978-83-7674-593-0
Format: 160x230
Oprawa: Twarda
Liczba stron: 280
Kategoria:
49.90 zł 34.93 zł
Niezwykłe świadectwo kobiet poddanych represjom tylko za to, że były Polkami
Książka zawiera wspomnienia i świadectwa kobiet wywodzących się z Kresów II Rzeczpospolitej. Ich los był typowy dla dziewcząt polskich z tych terenów.
Po zajęciu Kresów przez Sowietów, jedne zostały deportowane do Kazachstanu, inne na Sybir wraz ze swymi matkami czy dziadkami. Ich ojcowie, w większości oficerowie Wojska Polskiego, dostojnicy państwowi, urzędnicy bądź policjanci, aresztowani wcześniej, już przebywali w obozach, z których zwykle nie wracali.
Unikatowy charakter mają wspomnienia Reginy Szablowskiej-Lutyńskiej. W wieku 11 lat została ona wraz z matka i dziadkami zesłana do północnego Kazachstanu. Będąc tam, prowadziła pamiętnik, zapisując w nim codziennie, w punktach, najważniejsze wydarzenia każdego dnia. To jedyne tego typu zapiski sporządzone przez polskie dziecko, zesłane na dalekie stepy. Dlatego też relacje Reginy Szablowskiej-Lutyńskiej, choć subiektywne, mają bezcenną wartość dokumentalną.
Niemniej ważne dla poznania i zrozumienia losów Polaków na Wschodzie są świadectwa tych Polek z Kresów, które z wyroku historii lub wyboru rodziców pozostały na zawsze w Rosji, na Ukrainie, w Kazachstanie lub w Mołdawii. Nigdy nie przestały być Polkami, a ich ostoją pozostał Kościół Katolicki. W jego obronie walczyły.
W książce znalazły się relacje Janiny Górskiej ‒ żywej legendy Polonii w Bielcach, Ludmiły Walewicz ‒ działaczki polskiej z Gagauzji (Mołdawia), Antoniny Biełołus z Mohylowa Podolskiego (Ukraina), Marii Jasińskiej z Tambowa (Rosja), Zofii Sobczak z Żanaszaru (Kazachstan) i Mirosławy Jefimowej z Władywostoku (Rosja).
Oto kresowe dziewczyny, którym w trudnych czasach przyszło zdać egzamin z życia. I zdały go celująco.
Po wkroczeniu Niemców na Żytomierszczyznę za radą sąsiadów postanowiłam udać się na Wołyń, który do 1939 roku należał do Polski. Ci, którzy tam pojechali i wrócili, mówili, że tamtejszym chłopom powodziło się lepiej, bo bolszewicy nie zdążyli zapędzić wszystkich chłopów do kołchozów, a te, które udało im się założyć, zostały rozwiązane. W 1943 roku znalazłam się więc za Słuczą, która wyznaczała w tych stronach polsko-sowiecką granicę, i trafiłam do wsi koło Międzyrzecza Koreckiego. Mieszkali w niej zarówno Polacy, jak i Ukraińcy. Ja znalazłam pracę u Ukraińca, który miał duże gospodarstwo. Żyło mi się tam dobrze, bo choć ciężko pracowałam, to nie głodowałam. Jadłam razem z gospodarzami. Poza tym, co było dla mnie bardzo ważne, mogłam chodzić do kościoła w pobliskim Niewirkowie. Po kilku miesiącach sytuacja jednak uległa pogorszeniu, kiedy Ukraińcy zaczęli rżnąć Polaków. Po wkroczeniu Niemców na Żytomierszczyznę za radą sąsiadów postanowiłam udać się na Wołyń, który do 1939 roku należał do Polski. Ci, którzy tam pojechali i wrócili, mówili, że tamtejszym chłopom powodziło się lepiej, bo bolszewicy nie zdążyli zapędzić wszystkich chłopów do kołchozów, a te, które udało im się założyć, zostały rozwiązane. W 1943 roku znalazłam się więc za Słuczą, która wyznaczała w tych stronach polsko-sowiecką granicę, i trafiłam do wsi koło Międzyrzecza Koreckiego. Mieszkali w niej zarówno Polacy, jak i Ukraińcy. Ja znalazłam pracę u Ukraińca, który miał duże gospodarstwo. Żyło mi się tam dobrze, bo choć ciężko pracowałam, to nie głodowałam. Jadłam razem z gospodarzami. Poza tym, co było dla mnie bardzo ważne, mogłam chodzić do kościoła w pobliskim Niewirkowie. Po kilku miesiącach sytuacja jednak uległa pogorszeniu, kiedy Ukraińcy zaczęli rżnąć Polaków. Wtedy szybko zorientowałam się, że tamtejsi Ukraińcy nienawidzą Polaków i w straszny sposób są gotowi ich zabijać. Noce rozświetlały łuny płonących polskich wsi. Początkowo nie wiedziałam, co to wszystko oznacza. Zapytałam gospodyni, co się dzieje. Ona, chcąc mnie uspokoić, powiedziała mi, żebym się nie bała, bo to tylko nasi Polaków „reżut”! Przestałam wtedy chodzić do kościoła, obawiając się, że mnie też zarżną. Gospodarze też zabronili mi uczęszczać na niedzielną mszę świętą. Nie chcieli, by otoczenie dowiedziało się, że jestem Polką. Szybko okazało się, że banderowcy w biały dzień zabili koło figury młodą dziewczynę idącą do kościoła. Strasznie ją ponoć zmasakrowali. Ja jej nie widziałam, bo gospodarze mnie nie puścili. Od tej pory przestali do mnie zwracać się „Janka”, tylko zaczęli mówić po ukraińsku „Ninka”. Ja się bałam i nie mogłam spać. Raz zobaczyłam, jak przed wieczorem gospodarz ostrzy siekierę. Przestraszyłam się nie na żarty. Myślałam, że szykuje się, by mnie zarąbać. Przypuszczałam, że należy do jakiejś bandy, bo często nocami znikał z domu.Polacy mieszkający w tej wiosce też się bali. Wieczorem zostawiali cały swój dobytek i szli spać do kościoła w Niewirkowie. Tam stali jeszcze Niemcy, więc Polacy uznali, że Ukraińcy ich nie zaatakują. Którejś nocy obudziła mnie łuna. W domu gospodarzy zrobiło się jasno jak w dzień. Płonęły zabudowania sąsiadki – Polki. Mój gospodarz dostał od wodzów bandy polecenie spalenia ich. Rano, jak gdyby nic się nie stało, obudził mnie i powiedział, że pójdziemy na pole kosić pszenicę. On miał kosić, a ja ubierać i wiązać w snopki. Gdy ruszyliśmy na pole, okazało się, że idziemy na pole tej sąsiadki. Gdy zdziwiona powiedziałam o tym Ukraińcowi, ten stwierdził krótko: „Ona już tu nie wróci!”.Na następny dzień postanowiłam wracać w rodzinne strony. Powiedziałam o tym gospodyni i ta nie protestowała. Jej mąż był zdziwiony. Oświadczył, że gdybym go uprzedziła wcześniej, to kupiłby mi obiecane buty. Przyszłam bowiem do nich na bosaka i na bosaka chodziłam. Nie chciałam jednak czekać na te buty, wzięłam, co mi dała gospodyni, i ruszyłam w drogę. Gospodyni dała mi bochenek chleba i materiał na dwie sukienki. Upakowałam to do węzełka i poszłam w stronę Korca, za którym przebiegała dawniej polsko-sowiecka granica.Zanim dotarłam do końca wsi, na skraju lasu dogonił mnie zdyszany gospodarz i udzielił ostatnich instrukcji. Powiedział mi, żebym nikomu nie przyznawała się do tego, że jestem Polką, i wszystkim mówiła, że jestem prawosławną Ukrainką. Przez kilka minut uczył mnie, jak mam się żegnać, żeby udawać prawosławną. Poinstruował mnie także, że gdyby kazali mi się modlić, to mam mówić, że w mojej wsi bolszewicy zniszczyli cerkiew i nie nauczyłam się modlić. Ostrzegł mnie, że jeśli przyznam się, że jestem Polką, to oni będą mnie strasznie męczyć! Widocznie był świadkiem, jak członkowie jego bandy torturowali Polaków, i nie chciał, bym zginęła w męczarniach. Może ruszyło go sumienie, a może bał się, że jak mnie złapią, to torturowana przyznam się, że u niego pracowałam, i będzie miał kłopoty z tego tytułu, że mnie nie zarąbał. Poradził mi on również, jak najprościej dotrzeć na drogę prowadzącą na Korzec. Miałam dojść do Niewirkowa, za kościołem skręcić w prawo i pójść traktem wzdłuż cmentarza. Tak zrobiłam, ale jak trafiłam na cmentarz, to się przeraziłam. Stały na nim sterty trumien, których nie miał kto pochować. Ludzie zwozili je furmankami z trupami pomordowanych przez Ukraińców Polaków, a grabarze nie nadążali z kopaniem dla nich grobów. Trumny te były w większości prymitywne, zbite z desek. Niektóre bardziej przypominały skrzynie niż trumny. W każdej z nich złożono po kilka porąbanych ciał. To był straszny widok. Ja, stale się modląc, pomaszerowałam dalej do Korca, odległego od Niewirkowa o jakieś dwadzieścia pięć kilometrów. Przed wieczorem dotarłam do tego miasta. Wzruszyłam się, gdy na ulicach usłyszałam polską mowę i zobaczyłam kościół, ale już się nie zatrzymywałam.Gdy znalazłam się za Korcem, dosłownie padałam z nóg. Przy drodze stała jakaś chatka, do której zaszłam i po ukraińsku zapytałam gospodarzy, czy mogę u nich przenocować. Ci zapytali, skąd idę. Odpowiedziałam, że z zachodniej Ukrainy. Wtedy ożywił się jakiś staruszek siedzący przy piecu, pewnie ojciec gospodarza. „Tam Lachów palą!” – powiedział. „Ja tam nic nie wiem” – odpowiedziałam, nie chcąc podejmować tematu. Nie wiedziałam bowiem, do kogo trafiłam. Szybko okazało się, że zrobiłam bardzo dobrze, bo ten staruszek zaraz dodał: „Bardzo dobrze, że palą Lachów, ja bym ich sam za noc zarżnął ze stu pięćdziesięciu”. Znów się przeraziłam. „Boże wielki! – pomyślałam. – Gdzie ja trafiłam, teraz mnie na pewno zarżną”.