Dziwny człowiek / Grzmijcie, fanfary zwycięstwa!
Bruderszaft ze śmiercią, tom 3
Przekład: Piotr Fast
Tytuł oryginału: Летающий слон / Дети Луны
Data wydania: 2017
Data premiery: 31 stycznia 2017
ISBN: 978-83-7674-559-6
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 352
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
39.90 zł 27.93 zł
Trzecia odsłona cyklu Bruderszaft ze śmiercią to kolejne dwie mini-powieści, utrzymane w eksperymentalnej konwencji „powieści-filmu”, która ma na celu połączenie tekstu literackiego z wizualnością dzieła filmowego.
W opowieści Dziwny człowiek weźmiemy udział w błyskotliwej operacji, jaką niemiecki wywiad przeprowadził w wyższych kręgach petersburskiej socjety…
Z kolei w historii Grzmijcie, fanfary zwycięstwa! agent rosyjskiego kontrwywiadu Aleksiej Romanow otrzymuje zadanie, od którego zależy wynik gigantycznej bitwy. Czy uda mu się je rozwiązać?
Wyborny humor i doskonale skonstruowana fabuła tylko potwierdzają kunszt pisarski Borisa Akunina!
Sen-mara, zła wróżba
Z góry, jak gdyby poprzez gęstą chmurę, widać rzekę. Niezbyt szeroką, mniej więcej taką jak Toboł koło Tobolska. Wygląda, jak gdyby spływała nią nie kra, ale pozostałe po niej resztki — bryły lodu już się nie wypiętrzają, ale są pokruszone, nieco stopione, poszarzałe od działania płynącej wody. Rzece jest ciasno, lód ją rozpiera, nie daje odetchnąć.
I szus w dół, z podniebnej wyżyny, aż wątroba podchodzi do gardła. Chmura się rozrzedza i można wszystko dostrzec wyraźniej: to nie rzeka, tylko ulica. Newski Prospekt. Kamienice niczym wysokie brzegi. A kawałki kry to bynajmniej nie bryły lodu, lecz umarlaki — ludzie w szynelach, gniade konie z wzdętymi brzuchami. I wszystko to — szare, martwe — przepływa przez kamienne cieśniny w kierunku wieży admiralicji, Pałacu Zimowego. Powoli, nieuchronnie i końca tej rzeki nie widać.
Aż strach bierze.
Dobrze, że mu to przyszło do głowy — modlitwa, choćby i we śnie. Ledwie wypowiedział „Zbaw nas ode złego”, kiedy straszliwa zmora — umarlaki pełzające jak wszy — przepadła. Newski Prospekt jednak pozostał.
Ulicą szli teraz żywi ludzie, cała chmara. Radośni, wymachują rękami, coś wykrzykują; ryczą trąby, słuchać jakąś pieśń — niby radosną, ale równocześnie groźną. Niczym procesja w święto Bożego Ciała. Jednak ludzie nie niosą krzyży, lecz krwawe sztandary, a zamiast obrazów z obliczem Pana naszego dźwigają portrety — widnieje na nich jakiś wąsacz: zadowolony, mruży oczy.
Pierwsze wrażenie, choć straszne, było jednak zrozumiałe — jak jest wojna, to są i zabici. Ale drugiego senny rozum nie potrafił ogarnąć. Komu składają hołd? Z czego się cieszą?
I tutaj również pomogła modlitwa. Po słowach: „byś tym sposobem władzę nieprzyjaciela naszego nad nami usunął” — przepadł bies wąsaty.
Wszystko przepadło, został tylko Newski. A na nim ani żywej duszy. Pusto, biało, mroźnie. Tylko z boku po jezdni zakutana w chustę baba ciągnie sanki, ledwie idzie. Na sankach niewielki tobołek, obwiązany sznurkiem. Chociaż z góry nie widać, to jednak wiadomo — wiezie zmarłe niemowlę. Przejdzie kilka kroków i przystaje. Potem idzie dalej. I na pustej ulicy ani żywego ducha, tylko świeży śnieg.
To znak straszniejszy od pierwszego, ale bardziej zrozumiały. Czyż miejsce owo pozostanie puste? Nie wolno do tego dopuścić!
„…i chroniąc Krzyżem Twym nasze domostwo”.
Wypowiedział przenajświętsze słowa i zwyciężył Pustkę. Prospekt znów ruszył przed siebie. Poruszali się jednak nie ludzie, lecz niewielkie daszki — żelazne, różnokolorowe. Cudaczne to wszystko: połowa sunie po prawej stronie, a druga — po lewej, w przeciwnym kierunku. Po brzegach — na chodnikach —powystawiane obrazy pstrokate, a na nich wymalowane dziewki — cherlawe, na wpół gołe, z wyszczerzonymi zębami.
Splunął na to wszystko, niepojęte, spod obłoków. Prospekt zawarczał: frr-frr. Poleciały czarne bryzgi.
Nie „frr-frr”, tylko „krr-krr” — i nie bryzgi, a kruki.
Kraczą, albo raczej krzyczą po cudzoziemsku. I włażą wyżej, coraz wyżej. Są już blisko. Ostre dzioby, rozczapierzają szpony.
Zaraz się rzuci całe to diabelskie stado, zacznie szarpać. A modlitwy jakby nigdy nie było — zapomniał, jak było dalej. Nie potrafi sobie przypomnieć.
Wronie gniazdo
W drugim roku działań wojennych niemal cały Sztab Generalny (a wraz z nim wydział IIIb, do którego był przypisany major Josef von Teofels) w ślad za Oberste Heeresleitung, Kwaterą Główną Naczelnego Dowództwa, przeniósł się na Śląsk, bliżej frontu wschodniego. Urządzili się nad wyraz wygodnie, w zameczku myśliwskim Ples, w miarę jak wojna nabierała rozpędu, zwiększała się liczba zajmowanych przez nich pomieszczeń. Podczas drugiej wojennej zimy nie tylko w oficynach i przybudówkach, ale w oranżeriach, pomieszczeniach gospodarczych, a nawet w stróżówkach i szopach rozmieściły się mniej lub bardziej niezbędne tutaj Sektionen i Abteilungen . I na dodatek ich lokalizacja nie zawsze odpowiadała roli i funkcji takiej jednostki organizacyjnej. Na przykład Abteilung IIIb, bez którego ogromna armia ogłuchłaby i oślepła, gnieździła się w byłej ptaszarni.
Z dawnego kurnika zarządzano całą gigantyczną siecią agenturalną, która przeniknęła rozległe terytoria wrogich państw. W pomieszczeniu dla kaczek mieścił się centralny system nerwowy kontrwywiadu. Wywiadem na linii frontu dowodzono z sektora dla gęsi. Wydziałowi wojskowego dziennikarstwa, agitacji i propagandy dostała się dawna siedziba indyków. Cenzura i pododdział attaché podzielili się wolierą dla strusi. W gabinecie dowódcy przechowywano kiedyś świeże jaja. Żarty na ten temat dawno się już oficerom znudziły, jednak przezwiska („koguty”, „kaczory”, „indyki” i inne takie) przylgnęły do nich na stałe — używano ich również, kiedy kwatera główna przeniosła się gdzie indziej.
W tym ptasim królestwie major bywał niezbyt często. Tylko na specjalne wezwanie — jak tym razem. Von Teofels zasłużył sobie u przełożonych na specjalne traktowanie. Owego uzdolnionego oficera przypisywano to do jednego wydziału, to do innego — w zależności od rodzaju powierzanego mu zadania. Rozkazy, jakie otrzymywał, zawsze były najwyższej rangi, jednak to, że uchodziły za ważne, nie za każdym razem oznaczało, że można je uznać za interesujące, a to właśnie kryterium było dla Zeppa decydujące. Lubił swoją pracę, stanowiła ona cały sens jego istnienia, więc po jaką cholerę miałby się nudzić?
Telegram wzywający go tutaj podpisał podpułkownik Kolnay, dowódca sekcji wywiadu, można więc było liczyć na coś zajmującego.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.