
Klinika kukieł
Data wydania: 2007
Data premiery: 23 października 2007
ISBN: 978-83-6038-333-9
Format: 120x200
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 276
Kategoria: Literatura dla kobiet
25.90 zł 18.13 zł
Wydawało im się, że wszystko o sobie wiedzą. Szóstka przyjaciół wędruje po górskiej głuszy, z dala od pośpiechu i chaosu miasta. Nietknięta ludzkim działaniem przyroda stwarza im doskonałe warunki, aby zajrzeć w głąb siebie. Do głosu dochodzą skrywane namiętności, obsesje i kompleksy. Ich wzajemne losy zaczynają się niebezpiecznie krzyżować i splatać.
W Klinice kukieł poszukiwanie miłości nierozerwalnie łączy się z pokusą, fantazjami i zdradą. To nieustanne przywdziewanie masek, intryga i gra, w której każdy musi odpowiedzieć sobie na pytanie, kim jest i czego tak naprawdę pragnie.
Odświeżona, otulona w babciny sweter, spod którego wystawał czerwony kaptur, przysiadła na stromym zboczu góry i wpatrzyła się w odległą kotlinę, w której wiły się mgławicowe kłęby. Poranne słońce kładło już swoje miłe szczypnięcia na odsłoniętej twarzy i dłoniach, a czyste bezchmurne niebo pogodniało niebieską intensywnością. Leśne życie wrzało w najlepsze i tylko oni, przybysze z innej krainy, spali, lekceważąc tryb życia natury. Chyba po raz pierwszy Ewa poczuła się naprawdę dobrze w tej swojej dziwnej samotności. Słuchała odgłosów ptactwa, obserwowała to niepojęte, spokojne trwanie dookoła, aby wreszcie zrozumieć, że powoli ona sama wypełnia się prostym rytmem – a jej wszystkie histerie, wydumane problemy są niczym wobec bytu, który oto rozciąga się w całej okazałości. Nie była jego cząstką. Czuła dlań podziw, może nawet respekt, ale gdzieś w głębi ciążyła jej rola podglądacza, intruza. Należała do świata pośpiechu, ruchu, uporządkowanego chaosu.
Życie to jest teatr, mówisz ciągle, opowiadasz;
Maski coraz inne, coraz mylne się nakłada;
Wszystko to zabawa, wszystko to jest jedna gra
Edward Stachura
I. PODRÓŻ
1.
Zdjęła buty i podkurczyła palce, podciągając brodę pod kolana. Ulubiona pozycja, która daje poczucie bezpieczeństwa. Zawsze można schować tam głowę, wcisnąć się w ciepło własnego ciała, zamknąć oczy i udawać, że nas nie ma. Można nawet udawać, że ma się cztery lata i zaraz ktoś zdejmie z nas ciemność i krzyknie: a kuku! Można. Ale teraz wystarczy okryć się izolującą osłoną, o którą odbijać się będą śmiechy i gwar przedziału. Jest jedną z nich, lecz nie należy do kręgu. Nie czekała na ten wyjazd miesiącami, nie ustalała tras, nie żyła planami i monotonnym odliczaniem dni. Jechała tylko za namową Kratki. Ta podróż to rodzaj misji, koleżeńskiej przysługi, tak dziecinnej, jak i głupiej, że szkoda o tym gadać (czego się nie robi dla przyjaciół), ale jednocześnie pretekst, aby mieć czas dla siebie, przestać gonić i poczekać na własną duszę – zagubioną w szalonym tempie i gorączce wiecznego pośpiechu.
***
Ostatnie spotkanie z Kratką. Rozstanie na Victoria Coach Station w Londynie. Przesadna troskliwość Kratki każe jej odprowadzić Ewę do samego autokaru. Przez dworzec przepływają tłumy polskich robotników wracających do kraju. Z kieszeniami wypchanymi zwitkami mozolnie wypracowanych funtów i twarzami, których nic nie jest w stanie zdziwić ani zaskoczyć, puści w środku niczym woskowe figury z Madame Tussaud, jadą do swoich rodzin, do bliskich, którzy mogą okazać się dalecy, do współmałżonków dzielących sypialnię z kimś innym oraz dzieci – przegapionych w młodzieńczym rozkwicie. W ich dziecięcej pamięci zatarły się już rysy dawno niewidzianego rodzica. Ojca na telefon, matki z sercem włożonym do paczki na święta lub w kopertę pieniężnego przekazu pocztowego. Niewielu jest w tym zalewie studentów pracujących w Anglii dorywczo, sezonowo, dorabiających na kurs języka, podyplomówkę, prawo jazdy.
Po wejściu do Unii to właśnie Polacy do spółki z Hindusami, Arabami i uciekinierami z Czarnego Lądu całkowicie opanowali północny Londyn, wynajmując liche zatęchłe mieszkania i żywiąc się fasolką w pomidorach za dziewięć pensów oraz brzoskwiniami w puszce za pięć, dostępnymi jedynie w zatłoczonym Netto.
Ewa wracała po dwóch miesiącach pobytu, dwóch miesiącach szaleńczego poszukiwania roboty i morderczej tułaczki po rozmaitych noclegowniach – miejscach przygodnych znajomości, przypadkowych kontaktów, miejscach, gdzie spotyka się cały przekrój ludzkiego gatunku. Wystarczający czas, aby nasiąknąć lekko przegniłą atmosferą emigracyjnych komun, przytyć sześć kilo na wykradanym z knajpy fast-foodzie, przekonać się, że co drugi napotkany Polak pochodzi z Sokółki i szczyci się wytatuowaną dziarą smoka albo tygrysa. Jednak póki, pozostawione tylko sobie, razem z Kratką wspólnie przedzierały się przez londyński busz, tęsknota za krajem czaiła się jedynie gdzieś w podświadomości, ale niebawem Kratka poznała muzułmańskiego kucharza, z którym nawiązała romans przy okazji nadziewania krwistych strzępów mięsa na kebab w marokańskim coffi-shopie przy Old Street. Ich znajomość rozwinęła się w tak zawrotnym tempie, że po miesiącu doszło do zaręczyn, a datę wesela wyznaczono na czas wakacji z uroczystością w jego rodzinnym mieście. Ten pośpiech oczywiście nie był konieczny, ale, jak twierdziła Kratka, wyrażał temperaturę ich związku – wyjątkowego, wymykającego się szablonom i stereotypom – na całe życie. Bo on był jedyny w swoim rodzaju. Gorący południowiec, racjonalny Brytyjczyk, łączący marokański tradycjonalizm z europejskim postmodernizmem. Tu nie mogły pomóc zdrowe argumenty, a wszelkie głosy krytyczne kończyły się fiaskiem i chociaż intuicyjnie Ewa czuła powiew nadchodzącej katastrofy, postanowiła się wycofać. Może Kratka potrzebowała jedynie coś sobie udowodnić po tamtej historii? Po wydarzeniu, w którym sprowadzono ją do roli nadmuchanej lali?
– Gwarantuję ci wyśmienitą zabawę! Oni są psychiczni, ale mają swój urok! – Kratka zwinąwszy dłonie w trąbkę, przekrzykuje warczący już autokar, gdyż kierowca ma zwyczaj zapuszczać silnik kilka minut przed odjazdem. – A przy okazji oddasz mi przysługę, za którą będę ci dozgonnie wdzięczna. Tylko jedź z nimi. Jedź!!! Proszę!
Zdążyły się jeszcze uścisnąć, Kratka zeskakuje ze stopni autokaru, macha jej szeroko i chwilę później autobus Star-Touristu brodzi wśród tysiąca innych pojazdów po kolorowych ulicach stolicy.

Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.