Zejście do piekła.
Od Niederschlesien do Dolnego Śląska
Data wydania: 2022
Data premiery: 22 marca 2022
ISBN: 978-83-66989-60-3
Format: 145x205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 376
Kategoria: Historia
49.90 zł 34.93 zł
Zbiór sensacyjnych i nierzadko dramatycznych historii z dziejów Dolnego Śląska w okresie drugiej wojny światowej i pierwszych miesięcy powojennych.
Leszek Adamczewski prowadzi Czytelnika do Wschowy ogarniętej paniką wskutek zagrożenia atakiem Wojska Polskiego. Jest przewodnikiem po obozie koncentracyjnym Gross-Rosen i niektórych jego filiach, a także po licznych w tej krainie podziemiach oraz terenie budowy kwatery głównej Hitlera. W starych twierdzach Kłodzka i Srebrnej Góry szuka śladów ukrytych skarbów.
Adamczewski opisuje Jelenią Górę i Legnicę dni ostatnich i dni pierwszych, gdy te niemieckie od wieków miasta obejmowali nowi gospodarze. Zagląda do hitlerowskiego „żłobka” w Wąsoszu. Przedstawia też niektóre epizody z wojennych losów Wrocławia, ze szczególnym uwzględnieniem jego upadku podczas oblężenia Festung Breslau.
Nad potwornie zniszczonym miastem tu i ówdzie snują się chmury dymu. To dowód, że gdy około połowy maja 1945 roku w zajętym przez czerwonoarmistów Wrocławiu przebywał operator Polskiej Kroniki Filmowej, ruiny dawnego Breslau jeszcze płonęły. To była nie tylko żywa jeszcze „pamiątka” po walkach o Festung Breslau. Ogień zaprószali także żołnierze radzieccy, nieostrożnie się z nim obchodząc podczas poszukiwań wśród ruin łupów i kobiet.
„Po wiekach niemieckiego panowania, Wrocław – prastara stolica Piastów śląskich – wraca na łono Ojczyzny. Tu Niemcy bronili się przez długie tygodnie, niszcząc zawzięcie miasto, o którym wiedzieli, że zostanie im na zawsze odjęte” – słychać słowa komentarza podczas projekcji kroniki numer 12/45 ze zdjęciami filmowymi ze zniszczonej stolicy Dolnego Śląska. „Zmieciemy ślady niemieckiego panowania na Śląsku! Odbudujemy polski Wrocław!” – zapewnia lektor Polskiej Kroniki Filmowej. I dodaje: „Zgodnie z umową polsko-radziecką władzę na terenach odzyskanych obejmuje polska administracja państwowa. Prezydentem miasta mianowany został znany działacz socjalistyczny Bolesław Drobner”. I ani słowa o tym, że przez kilka powojennych tygodni Rosjanie tolerowali we Wrocławiu również niemiecką administrację miasta.
Gdy tę kronikę filmową wyświetlano w polskich kinach i podczas projekcji „pod chmurką”, Drobner nie był już prezydentem Wrocławia. Nie spodobał się działaczom Polskiej Partii Robotniczej, a przede wszystkim generalnemu pełnomocnikowi rządu RP do spraw ziem odzyskanych Edwardowi Ochabowi, ortodoksyjnemu komuniście, który w drugiej połowie maja 1945 roku odwiedził Wrocław. 9 czerwca Drobnera zmuszono do złożenia rezygnacji.
W niedzielę przed dniem dymisji pierwszego polskiego prezydenta tego miasta nad Odrą na rekonesans wrocławskiego węzła kolejowego wybrał się polski inżynier powołany na stanowisko naczelnika oddziału drogowego tegoż węzła. W wydanej w 1948 roku przez poznański Instytut Zachodni pracy Dolny Śląsk tak między innymi opisał obserwacje z tamtej niedzieli: „Z układu linii kolejowych zbiegających się we Wrocławiu wynikało, że most na Odrze pomiędzy stacjami Wrocław Nadodrze i Wrocław Mikołajów [w książce użyto nieco późniejszych nazw polskich – przyp. L.A.] jest najważniejszym mostem o znaczeniu kluczowym dla wszystkich połączeń. Widoki, które otwarły się przede mną, przeszły wszelkie moje wyobrażenia, jakie miałem zniszczeniach na podstawie dotychczasowych obserwacji w kraju. Oto naprzód 6 przęseł wielkiego mostu kratowego na Odrze rozerwane i zwalone do wody. Przęsła te stworzyły zator dla pływających po rzece drewnianych części zniszczonych budynków i mebli, wśród których widnieją nagie czaszki i kości ludzkie.
Po zwalonych sterczących nad wodą przęsłach udało mi się przejść za most… tu wzdłuż i co 15 metrów w poprzek torowiska – rowy strzeleckie z pionowymi ścianami oszalowanymi zdrowymi jeszcze deskami, korytarze zygzakowate pod torami i bunkry. Wiadukt o świetle 18 metrów nad ulicą zburzony doszczętnie, jak również i następny, przed stacją Mikołajów. Wszędzie leje od bomb i poplątane druty różnobarwne od min. Ogniwa szynowe pozrywane i spiętrzone z podkładami w kształcie wachlarzy powyginanych w różnych płaszczyznach.
Za rozwidleniem na Popowice natrafiłem na miny piesze, gęsto po torowisku rozrzucone. Z ludzi nie napotkałem nikogo. Tylko trupy leżały gęsto”.
Wśród gruzów Wrocławia, w smrodzie spalenizny i trupim odorze zaczynało się nowe życie miasta. Wielu z tych, którzy wiosną i latem 1945 roku przyjechali na to cmentarzysko Breslau, wierzyło, że w te ruiny uda się tchnąć życie. Że za kilkadziesiąt lat Wrocław będzie jednym z najpiękniejszych miast polskich. Polskich właśnie.
Dwanaście lat wcześniej, 10 maja 1933 roku, na Schlossplatz (obecnie plac Wolności) zapłonął potężny stos książek. Słuchacze miejscowego Uniwersytetu (Schlesische Friedrich-Wilhelms-Universität), zrzeszeni w Niemieckim Związku Studentów, donosili „paliwo” do ognia, w płomienie wrzucając kolejne tomy dzieł najwybitniejszych niemieckich pisarzy i uczonych. „Tam gdzie palą książki, wkrótce palić będą ludzi” – szepnął ktoś złowieszczo, parafrazując sentencję Heinricha Heinego, którego dzieła też wrzucano w ogień, ale głośno nikt nie protestował. Jego słowa zginęłyby zresztą w radosnych okrzykach i śpiewach towarzyszących tej barbarzyńskiej ceremonii.
Od dwóch miesięcy na Uniwersytecie w Breslau trwała inna czystka. Na mocy ustawy o urzędnikach państwowych z 7 kwietnia 1933 roku zwalniano z pracy opozycyjnych wobec nazizmu i żydowskich profesorów. Uniwersytet przechodził ewolucję: od placówki naukowej i dydaktycznej do ośrodka kształcenia ideologicznego.
„Frankfurter Zeitung” odnotowała inny incydent, do którego doszło w Breslau 12 marca. Oto w biały dzień pięciu barczystych SA-manów siłą wciągnęło do samochodu idącego ulicą dyrektora jednego z wrocławskich teatrów i po przewiezieniu do swej siedziby zdarło z niego ubranie i dotkliwie pobiło. W tym też czasie grupa rozzuchwalonych bezkarnością SA-manów wpadała do mieszkań zamożnych wrocławskich Żydów i – jak napisał Ian Kershaw w Hitlerze – wynosiła spore sumy pieniędzy. „Przerwali nawet rozprawę sądową, po czym wyrzucili na ulicę i pobili żydowskich prawników i sędziów” – czytamy w tej biografii wodza Trzeciej Rzeszy.
A wszystko to działo się w mieście liczącym ponad 600 tysięcy mieszkańców, które pod koniec XIX i w pierwszej dekadzie XX wieku błyskawicznie się rozwijało. To był jeden z najlepszych okresów w długich dziejach Breslau, liczącego się wówczas w Europie centrum naukowego i kulturalnego oraz ważnego ośrodka gospodarczego. Wznoszono monumentalne gmachy, powstawały szerokie arterie komunikacyjne, które wyprzedzały swój czas, bo era motoryzacji dopiero nadchodziła…
Wyprzedził ją kryzys ostatnich lat istnienia republiki weimarskiej. Bezrobocie w Breslau wzrosło do 25%, a szerząca się bieda radykalizowała poglądy polityczne i sprzyjała partiom je propagującym. Już w latach 20. XX wieku ponadprzeciętne wyniki wyborcze odnotowywała tu Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników ze swoim ekspansywnym nacjonalizmem, wojującym antysemityzmem i rasistowską wizją świata. Zdecydowana większość wrocławian popierała NSDAP, która w wyborach do Reichstagu w marcu 1933 roku, a więc już po zajęciu fotela kanclerza Rzeszy przez Adolfa Hitlera, zdobyła w Breslau bezwzględną większość głosów. Miast z podobnym wynikiem było wtedy w Niemczech tylko kilka. Wrocławscy naziści czuli się zatem coraz bardziej bezkarni, o czym świadczą choćby przedstawione przypadki pobicia prominentnych Żydów: dyrektora teatru i miejscowych prawników. A wszystko to działo się w czasach, gdy na czele Rzeszy stał prezydent Paul von Hindenburg, a prasa cieszyła się jeszcze sporą swobodą wypowiedzi. I dlatego wiemy o tych i podobnych incydentach, które nie tylko świat wtedy lekceważył. Lekceważyli je też sami Niemcy, w tym mieszkańcy Breslau.
Trzy lata później Niemcy tłumnie wylegli na ulice udekorowane czerwonymi flagami z czarną swastyką w białym kole, by powitać Führera. 27 września 1936 roku Adolf Hitler wziął udział w otwarciu 61-kilometrowego odcinka autostrady od Breslau do Kreibau (dziś Krzywa koło Bolesławca). Następnego dnia dziennik „Liegnitzer Tageblatt” informował, że „uroczystość ta to zarazem ukończenie tysięcznego kilometra autostrad, które wypadło w trzecią rocznicę wbicia przez Führera we Frankfurcie nad Menem pierwszej łopaty pod budowę autostrad Rzeszy”.
Najpierw Hitler odbył triumfalny przejazd ulicami Breslau, by o godzinie 11:00 koło Klettendorfu (Kleciny, obecnie dzielnicy Wrocławia) wjechać na dopiero co wybudowaną autostradę. Do licznie zgromadzonych tłumów, w tym 1500 robotników budujących ten odcinek, Führer wygłosił przemówienie i odsłonił tablicę upamiętniającą oddanie do użytku tysięcznego kilometra niemieckich autostrad. Krótko potem jego mercedes przerwał białą wstęgę zawieszoną na dwóch masztach, symbolicznie otwierając tę arterię komunikacyjną. I w towarzystwie wybranych samochodów ciężarowych i osobowych, a także 20 nowych pojazdów niemieckiego przemysłu samochodowego oraz honorowej eskorty Narodowosocjalistycznego Korpusu Motorowego, otwartym odcinkiem przejechał w pobliże Liegnitz.
„O godzinie 15:00 nadjechała kolumna samochodów, na której czele jechał samochód Führera, widoczny z Wahlstatt [Legnickiego Pola]. Ogromne okrzyki radości wielkich tłumów ustawionych wzdłuż autostrady i przystanku [miejsca na autostradzie, gdzie zwykle znajdowała się stacja benzynowa i restauracja, gdzieniegdzie także mały hotel – przyp. L.A.] pozdrowiły wodza, który, stojąc w samochodzie, nieprzerwanie odpowiadał na powitania” – pisała cytowana wyżej gazeta z Legnicy. Hitlera witali przedstawiciele władz rejencji, powiatu i miasta Liegnitz. Reporter „Liegnitzer Tageblatt” kontynuował swą relację: „W dalszej części zameldowali się u Führera dowódca brygady SA Wolter oraz dowódca Hitlerjugend Florsch. Kilka minut później przy wiwatach tłumów samochód Führera ruszył na czele kolumny w kierunku Kreibau. Krótko potem nadjeżdżające z Breslau setki pojazdów wjechały na przystanek autostradowy Liegnitz”.
Dwa lata później Breslau znowu gościł Hitlera. W końcu lipca 1938 roku przyjechał on na Wielkoniemieckie Święto Sportu i Gimnastyki. Zjechali nań niemieccy lub niemieckiego pochodzenia sportowcy z wszystkich stron świata. Entuzjastycznie witano delegację Sudeckiego Związku Gimnastycznego w Czechosłowacji, a to z racji trwającego akurat konfliktu o czeskie Sudety.
Cosdopoczytania –
Czas na powiew historii. Jest to dziedzina, do której miłością zaraził mnie mój tata. Ta książka to zbiór opowieści o bliskim mi regionie- bliskim sercu i bliskim również geograficznie, bo to na dolnośląskiej ziemi mieszkam od zawsze. Każda opisana w książce okolica jest mi znana i bliska, o czym przekonałam się od pierwszych stron książki. Autor opowiada tam o nieznanym mi dotąd ,,Wypadzie na Wschowę” . Wschowa jest już w wielkopolskim województwie, ale jest mi również bliska, bo z pobliskiego Leszna pochodzi mój mąż i historia tamtych okolic jest dla mnie również szalenie ciekawa! Wybaczcie więc moją szaleńczą ekscytację tym tytułem. Są to naprawdę świetne historie, znajdziecie tu mnóstwo ciekawostek!
Ogromnie zaskoczyła mnie opisana tu działalność ,,Zagra-Linu”. Czy słyszeliście o nim? Dla mnie było to zaskakujące, również jak to na jaką skalę działała filia KL Gross-Rosen. Nie słyszałam również o znalezisku czerwonoarmistów w Wąsoczu, które rozdziera serce. Również kłodzkie tajemnice oraz srebnogórskie umknęły mej uwadze przez ponad trzy dekady życia. To jedne z większych zaskoczeń, ale nie ma tu tyle miejsca by opisać wszystkie! Autor jest świetnym, wnikliwym historykiem, a i erudycji mu nie brakuje , więc opowiesci brzmią interesująco i wciągają bez reszty. Świetne historie dopełniają wszelakie zdjęcia – obiektów, widoków, działań, osób, zabytków. Znajdziecie tu dziesiątki naprawdę wspaniałych fotografii czarno-białych i kolorowych. Cały egzemplarz jest wyjątkowy i cechuje go też świetna jakość wydania. Egzemplarz zajął honorowe miejsce na mej biblioteczce i mam zamiar często do niego wracać ?
Polecam wszystkim miłującym historię oraz wszystkim z mych okolic, by poznali fascynujące opowieści z naszych ziem ?