Kiedyś sądził Bóg
Data wydania: 2007
Data premiery: 23 października 2007
ISBN: 978-83-6038-335-3
Format: 120x200
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 228
Kategoria: Literatura współczesna
25.90 zł 18.13 zł
To nieludzkie, kiedy prawo zaczyna karać za miłość! – tak brzmi wołanie uczciwej jednostki skonfrontowanej z regułami rządzącymi społecznością, tak brzmi wołanie człowieka bezradnego wobec państwa i jego najgroźniejszej emanacji, jaką jest wymiar sprawiedliwości. Czy tak może wołać ktoś, kto odpowiada za sprawiedliwość i w jej imieniu feruje wyroki? Książka Włodzimierza Kruszony Kiedyś sądził Bóg jest próbą odpowiedzi na ten egzystencjalny dylemat.
Powieść przedstawia losy na wskroś uczciwego człowieka postawionego w sytuacji, w której prawnicze wybory moralne tracą nieludzką twarz paragrafów i stają się rzeczywistymi – niekiedy dotkliwymi i dalekosiężnymi za sprawą życiowych zawirowań – rozstrzygnięciami. Czy sędzia odczuwający egzystencjalny dystans wobec otaczającej go do głębi niemoralnej rzeczywistości jest w stanie postępować według zasad, które mogłyby stać się prawem powszechnym? Czy zdoła dochować wierności imperatywowi kategorycznemu Kanta? Czy dając świadectwo wolności wyboru poświadczy istnienie moralności?
Powieść Włodzimierza Kruszony nie jest powiastką filozoficzną. To doskonale napisany thriller sądowy rozgrywający się w dobrze znanych wszystkim realiach – książka, która trzymając w napięciu, pogłębia nasze spojrzenie na wykorzystywaną w doraźnych celach politycznych sprawiedliwość.
Droga Luizo!
Przeżyłam dzień, o którym Ci ostatnio pisałam. Wiesz, jaki. Chwała Panu, mam go już za sobą. U schyłku września pan Knop się zapowiedział rodzicom, onegdaj był przyszedł. O jedenastej rozlegają się kroki na wschodach, potem dzwonek u wnijścia, w przedpokoju trzask otwieranych drzwi, służący kogoś anonsuje. Wiedziałam dobrze, kogo. To był ON, nikt inny. Jakbym, biedna, w nielichej znalazła się opresji: palpitacje serca jak na zawołanie, siódme poty. Rozchorowałabym się i umarła natychmiast, gdyby papa nie przyjął tego PANA, aliści gdy stało się zadość mojemu życzeniu, od razu mrok ogarnął Ziemię. Czułam, że będę miała migrenę, kiedy nastąpi ta chwila, no i co powiesz, moja Luizo, od razu okropnie rozbolała mnie głowa. Doznałam takich uczuć, jak gdybym wszedłszy do pełnego salonu, ujrzała nagle, że nie jestem ubrana i każdy może sobie obejrzeć mnie w negliżu, od stóp do głów. Okrutny wstyd! Upadłabym ojcu do nóg i błagała, ażeby oddalił tego człowieka, gdybym nie wiedziała, iż to niemożebne, absolutnie niemożebne. Nadszedł już czas na mnie. Będę panią Knop i nie jest to rzecz jakiegoś tam mojego wyboru. Kiedy dokonuje się wyboru, to znaczy, że nie wie się na pewno. Inaczej nie ma wyboru. Musisz i koniec. Muszę być panią Knop i koniec, bo właśnie tu jest moje życie, nigdzie indziej. Niebo to bajki, Luizo, piekło to bajki. Życie jest tutaj, prawdziwe życie. Nie ma innego i nigdy nie będzie. Tutaj się spełnia.
Co za straszne położenie urodzić się kobietą! Ciężki nasz żywot, Luizo, sama niechybnie tego doświadczysz. Kobieta przede wszystkim musi zostać matką; od dzieciństwa kładziono mi do uszu, że to moje powołanie, najświętszy obowiązek. Aby nie wyrzec się moich przeznaczeń, muszę zatem wyjść za mąż, chociażby żeby przekonać się, jakie to robi wrażenie. Młoda panna nie może inaczej rozwijać się pod względem erotycznym. Sama wiesz najlepiej, miewałaś dziwne marzenia.
Rozstrzyga się mój los, a ja muszę czekać w narożnym pokoju, zamknięta razem z Reksem. On dlatego, żeby nie ujadał, to rozumiem, ale ja? Tylko ambarasu przysparza targ o moją osobę. W podobnych wypadkach pannie służy prawo albo oświadczyny przyjąć, albo odrzucić, albo zwłóczyć z odpowiedzią. Każdej pannie, lecz nie mnie, moja Luizo. W naszej familii papa decyduje o wszystkim. Uważa, że my z mamą jesteśmy jego własnością, a będąc mu całkowicie oddane we władanie, musimy być posłuszne. Niedorzeczne to, niesprawiedliwe, mamcia markotnie gani tyrańskie zapędy papy, ale co inszego nam pozostaje, jak się podporządkować? Jestem uległa. Widzisz, że do wszystkiego można przywyknąć. Ale jeżeli papcio palnie jakieś głupstwo? To mu się przecież zdarzało.
Napełniła mnie taka wielka bojaźń, że kazałam kuzyneczce Klarze, temu aniołkowi, który akurat zjechał do nas nad morze, a w tejże sekundzie pisał coś na kajecie, kazałam więc jej cichaczem wyjść na korytarz i przez dziurkę od klucza uważać, co dzieje się u papy w gabinecie. Imaginujesz sobie coś podobnego? To już nie upadek – to hańba, ale wierz mi, Luizo, nie mogłam inaczej. Nie zawsze jest się usposobionym do modlitwy…
PAN PASCHKE: Poczułem lekki dreszcz wewnętrzny, kiedy go zaanonsowano. Mimo woli żem powstał z kanapy. Jest trochę sztywny, przyznaję. Przestąpił próg i: „Moje uszanowanie. Kłaniam się nisko. Do nóg się ścielę wielce łaskawej pani”, spostrzegłszy poniewczasie Eleonorę, która siedziała we fotelu z wysoką poręczą. Żaden oryginał. Taką grzeczność od dawna umiem na pamięć. Ubrał się w garnitur frakowy, gdy ja, psiakość, jeno w surducie.
Oburzył przeciw sobie moją połowicę i naskoczyła na niego, żeby odzyskać rezon. „Wiesz pan, przed kim stoisz?” „Przed rodzicami najdroższej mi pod słońcem istoty”. Nie ociągał się, psubrat, z oracją, ale: „Dajże pan pokój, przerwałem mu, sprowadźmy nasze stosunki od razu na grunt właściwy. Otrzymaliśmy list rekomendowany. Chropowaty, ale przynajmniej wiemy, żeś przyszedł pan aranżować mariaż, rozmówić się w kwestii naszej Ewci, bo ona, uważasz pan, wielce panem zajęta. Główkę sobie zaprószyła. Wiemy, na czym stoimy, zatem przystępujmy do rzeczy. Czas schodzi, a my ludzie rachunkowi, mamy obaj terminowe interesa”. Zgodził się bez słowa, przysunął sobie krzesło, poczem usiadł, próbując wejść w pozę konfidencji, co nie bardzo mi się spodobało.
PANI PASCHKE: Mój Albert jest taki żywiec, że każdemu mówi w oczy, co o nim myśli. Knopowi obcesowo pokazał, gdzie jego miejsce. Stracił hultaj rezon. I dobrze! Ostudzić trzeba jego zapędy, zanim oboje z Ewunią zdążą nabroić. Gorąco mi się zrobiło, kiedy ten jegomość do nas wszedł. Zażywny, spasiony, porządnie ubrany, młody, wszystko racja, ale wyliniały już na czubku głowy. Powinien od panien dostawać arbuzy za arbuzami; już ja wiem, co mówię. Dorobkiewicz. Grosza trochę chapnął i wydaje mu się, że może pchać się do porządnej rodziny, wyciągać swoje brudne łapy po takie cacko jak nasza Ewunia. Nie ma człowiek przez takich ani spokoju, ani zadowolenia. Uważałam ja, jak patrzył zdumiony na ogromne wazony świeżych kwiatów, złocone ramy wielkiego lustra, na krzesła i adamaszkowe fotele, na niebieskim tle ozdobione haftowanymi pasami. Sam w jakiejś komórce żył z matką całe lata, zazdrości takiego porządnego mieszkania, chciałby się w nie wżenić. Mojej córce ogromnie spieszno pomóc temu wiwerowi w urzeczywistnieniu jego planów. Powzięła nieodparty zamiar, żeby zostać męczennicą małżeństwa, co naturalne w jej epoce życia. Chwalić Boga, na tym świecie daleko od projektu do wykonania!
Spojrzę mu w oczy i mówię bez ogródki, że zbytecznie się pan fatygował. Niech idzie precz swoją drogą, bo jeszcze zawiąże Ewci świat, a za poważnymi konkurentami rozglądać się pora, bo dla panienki jej stanowiska, ceniącej swą godność, niemożliwością wejść do rodziny jakiego przybłędy z Bóg wie skąd. Drżał z gniewu. Myślałam, że ślepia mi wydrapie. „Mogłaby szanowna pani pozostawić pannie Ewie swobodę przynajmniej w lubieniu kogoś!” „Mogłabym, ale nie pozostawię!”, odpowiadam twardo. Wybuchnął, że nie raz miał sposobność się przekonać, iż serce mojej córki… „Pan jesteś szałaput”, mówię mu z najsłodszą miną. „Możesz pan sobie czuć, co się panu żywnie podoba, ale zostaw z łaski swojej w spokoju serce Ewy, boś pan obałamucił moje dziecko i teraz wyprawia panna brewerie po całym domu. Z powodu pana świeżych awansów biedaczka aż się pochorowała. Od wczoraj wieczora złożona niemocą”.
Siadłam na skórzanej sofie, daleko od tego draba, bo trochę się go obawiałam. Radzę mu pilnować się równych sobie. Familia Knopów mocno nieświetna, więc na co nam takowe parantele? Splendoru nie robią, to pewne.
Przez otwarte okna wpadały potoki słoneczne, podzieliły gabinet na jaskrawe i ciemne pasy. Konkurent dla Ewci wydawał mi się szary, gdy wszedł w cień, a ja wzięłam go na spytki. Mówiłam, że pamiętamy w Colbergu aż za dobrze jego babkę. Wszetecznica. Znana powsinoga. Starczyło, co przyplątał się tam byle jaki chłop, a ona zaraz szła w lewo, w prawo, w górę i w dół, wedle tego, jak wiatr sposobności ją nosił. „Znowuż na ojca pańskiego runął z siekierą wuj pański Friebe, ponury drab. Zaszlachtował był szwagra na podwórku. To nie są tajne sprawy, więc też nie wzdragam się głośno o nich mówić”. Tak i tak, powiadam, niedorzeczni z was ludzie. „Z jakim czołem stajesz pan przed nami, jakim prawem? Wzbiera we mnie obrzydzenie, kiedy na pana patrzę. Na posag waść liczysz, ale się przerachujesz”. Posłałam go jak najdalej, bo gadać z nim więcej nie chciałam. Co na to ten łajdus? Ano zwariował na glanc, kiedym go wyłajała. Krew uderzyła mu do głowy.
Dobre sobie! Czy ja naprawdę nie jestem dla pana Knopa partią? I na wspak. Ciężką krzywdę mamcia nam zrobiła. Na opak widzi rzecz całą, powiadam. Zdaje mi się, że umrę z żalu, kiedy tego słucham. Klara, kochana dziecina, z trudem powtórzyła mi słowa mateczki. Przyznasz, droga Luizo, że to nieładnie upokarzać kogoś z powodu jego babki. Nie ma w ludzkim języku nazwiska na taką krzywdę! Mama bywa czasami mocno niesprawiedliwa. Poszanowanie cudzej osobistości nakazuje każdego uszanować, nawet najbardziej lichą i upośledzoną personę. My też nie szlachta, Luizo! Nie koligacje najważniejsze, ale ciężka praca, uregulowane interesa, rozum i wytrwałość, bo na tym ogół zyskuje, moja droga, najniepodobniejsze rzeczy stać się mogą. Ciągle teraz słyszymy te argumenta, zatem dumna jestem, że zaskarbiłam sobie przyjaźń mężczyzny, który sierotą będąc, zrobił więcej aniżeli drudzy. To są fakta, które lepiej od słów mówią. Do niego należy przyszłość. Zdradzę Ci, że nawet u von Pietzów zrobił konkietę, w pałacu arystokratów. Co na to powiesz? Dybie na niego wiele panien; sama, moja Luizo, przejechałabyś się za mąż za takiego człowieka. Wiem o tym z pewnego źródła.
Gdyby pan Knop był nygus bez zajęcia, ot, tak po prostu na woli bożej, i skutkiem tego kręcił się jak fryga na jednym miejscu, gdyby mamcia zarzuciła mu malwersację w nabyciu jakiegoś domu, gdyby przywłaszczył sobie cudze mienie albo zakład jego poczynał bankrutować, wtenczas wytłomaczonym byłby gniew mojej wielce szanownej rodzicielki. Ale co pan Marcin winien temu, że wuj Karol w nerwach targnął się na życie jego ojca? I to kiedy? Dwadzieścia lat minęło od tamtej pory. Gdyby mi świekra czyniła podobne zarzuty, nie wiedziałabym, dalibóg, co odrzec. Chyba zaniosłabym się od płaczu.
Za ścianą, u Hartmannów, furkotała i warczała maszyna do szycia, we mnie zaś nurtował niepokój, Luizo. Jaka ja nieszczęśliwa! Kostnieję i pytam siebie, czy wolno mi zapalać się do mężczyzny, którym matka gardzi, mieni go intruzem? Ale przecież niebacznie go ganiła, bardzo niebacznie! Mój oblubieniec zachował się z wielką godnością. Klara doniosła, iż zrazu słowa uwięzły mu w gardle, lecz nie dał się wprawić w zakłopotanie. Trudno, żeby on odpowiadał za wyskoki swojego wuja! Podniósłszy się z kanapy, tłomaczył, iż pod wpływem nieostrożnego słówka przyszło do wypadku, o którym jest teraz mowa. Tak rzecz całą wyłożył:
Friebe od paru dni jawnie unikał starszego pana Knopa. Łacno było poznać, iże zaszło coś nowego, zatem ojciec mojego Marcina idzie sam na podwórze Keutela, wonczas już swojego zakładu, razem z doktorem Behrendem przecie go kupili. Usłyszał jakoweś impertynencje, że za długo jego szwagier „przyjmował dobrodziejstwa od przybłędy”, coś o „polskiej gorączce” bredził mocno napity Friebe. Ojciec pana Marcina się roześmiał. Wtedy rozsierdzony wuj Karol skoczył na niego z pięściami, chciał go zdzielić, świadkowie zgodnie na to przysięgają. Szwagier się odmachnął, odepchnął pijanicę czy też nawet go spoliczkował, trudno teraz orzec. Dość na tym, że nieszczęsny Friebe potknął się o pieniek do rąbania drew i wyłożył jak długi, przewalił się na bok. W sztok pijany, gramoląc się z ziemi, zoczył był siekierę, co zawsze podle pieńka stała wyostrzona. Chwycił ją, porwał się na biednego pana Knopa, który nawet nie zdążył się przeżegnać, a już nie dychał; ludzie temu przytomni dokładnie rzecz całą opisali. Do rozprawy w sądzie nigdy nie przyszło. Friebe, kiedy otrzeźwiał, wielce desperował i nareszcie obwiesił się w więzieniu.
Pan Knop, zgrzytając zębami, wszystko to mamci tłomaczył. Powiedział jeszcze: „Co do mojej babki ze strony matki, pozwoli szanowna pani poczynić spostrzeżenie…”
PAN PASCHKE: „Latawica pierwszej wody!”, jazgotała moja Eleonora. „Byle ją chłop mocno objął i do parkana przycisnął, nieoporna była w takiej przygodzie. Pan chyba nie zechcesz temu przeczyć? Dopuściła się tak szkaradnego czynu jak wydawanie na świat bękartów. Na to nie starcza słów potępienia”. Rozcapierzyła Eleonora palce, wyliczała z wolna: „Sprzedajna dziewka to raz. Ojciec zarąbany w biały dzień siekierą przez pijanego szwagra, to dwa. I jako korona wszystkiego wariat samobójca! Na co nam takie krewieństwo, panie Knop? Zaszczytu nie przynosi, sam pan powinieneś to zrozumieć”. Patrzył się na nią szklanymi oczyma. „Z szyderstwem, proszę pani, powiada, nie ma rozprawy”.
Święta racja. Już mnie samemu dokuczyła baba swoim gadaniem. Twarz Knopa powlekła się chmurą, obfity pot wystąpił mu na czoło, gors koszuli gorączkowo falował pod krawatem. Siedząc na kanapie, zaciskał pięści. Bałem się jakiego ataku, bo mocno wyglądał mi na apoplektyka. U nich to przecie rodzinne: wuj w napadzie szału rzucił się na swojego szwagra, dopiero co Eleonora przypomniała ten wypadek. Poczytywałem milczenie naszego gościa za znak ostatecznego zerwania i miarkowałem, co moja małżonka dopięła swego: głupią otwartością zraziła najlepszego starającego się, jaki dotąd nastręczył się naszej jedynaczce. Szykowałem się już objechać babę z góry do dołu: „Chryste! I cóżeś ty zrobiła najlepszego? Wszystko stracone!” Aliści patrzę, Knop znowu powstał z kanapy, oparłszy się obu rękoma na stole. Aby dodać mu kontenansu, pytam pojednawczo, czy ofiaruje się rozwikłać nam tajemnicę śmierci swego ojca, a on spojrzał tylko spode łba i wyłuszczył, co następuje: „Rodzic jego został zabity i o tej tragedii rozprawiać nie będziemy, basta! Babki nawet czasu nie miałem dobrze poznać. Obumarła, gdym szykował się do Dom- gymnasium, dziesiąty rok mi wtedy szedł”.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.