Reptilia
Przekład: Jola Zepp
Tytuł oryginału: Reptilia
Data wydania: 2008
Data premiery: 16 września 2008
ISBN: 978-83-6038-328-5
Format: 145x205
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 328
Kategoria: ...
29.90 zł 20.93 zł
Ukrył się na dnie jeziora w środku afrykańskiej dżungli: Mokéle m’Bembé, ostatni z gadów, owiany legendą. Na jego poszukiwanie wybiera się Emily Palmbridge i ginie bez wieści.
Ale gdzie ukrywa się ślad po niej?
Młody londyński genetyk, Dawid Astbury, najbardziej ceni sobie spokój towarzyszący pracy naukowej. Jednakże nie potrafi odmówić prośbie zrozpaczonej matki; ponadto Emily była jego pierwszą wielką miłością.
Dawid staje się członkiem znakomicie przygotowanej i odpowiednio wyposażonej ekspedycji. Wkrótce po przyjeździe nad jezioro Lac Télé, położone w gęstej dżungli na nieprzebytych terenach Konga, ekspedycja odkrywa ślady zaciętych walk. Pierwsza konfrontacja z monstrualnym gadem jest blisko i pociąga za sobą śmiertelną ofiarę.
Od tego momentu dochodzi do eskalacji wydarzeń. Dawid z niechęcią dochodzi do wniosku, że Mokéle m’Bembé jest absolutnie osobliwym przeciwnikiem jest przekonany, że gad posiada cechy o nieocenionej wartości dla ludzi. Wygląda też na to, że Emily odkryła tajemnicę, ale za wszelką cenę próbowała nie zdradzić jej światu. Dawid postanawia wbrew rozsądkowi chronić zwierzę przed pałającym zemstą zespołem. Byłby na przegranej pozycji, gdyby nie zdarzył się cud…
Druga, po Meduzie, powieść niemieckiego artysty i geologa Thomasa Thiemeyera ukazująca się w Polsce, kryje w sobie to, co miłośnicy Indiany Jonesa i czytelnicy serii podróżniczych lubią najbardziej. Egzotyka, zagadki wymarłych cywilizacji i tajemna droga do odkrycia uniwersalnego sekretu życia ludzkiego będzie im towarzyszyć od pierwszej do ostatniej strony.
Zaniemówiłem. Plan? Projekt? Moje myśli biegły równocześnie w wielu kierunkach, nie osiągając celu. Maloney spoglądał zmieszany raz na mnie, raz na lady. Wydawało się, że oczekuje dalszego ciągu dyskusji, ale gdy cisza się przedłużała, sam zabrał głos.
– Co za projekt? O czym pani mówi, pani Palmbridge? Nie rozumiem ani słowa.
– Mówię o kodzie genetycznym, który stanowi punkt wyjścia w budowie zdrowego systemu odpornościowego u wysoko rozwiniętych gatunków. To elastycznie reagujący system immunologiczny, który potrafi dopasować się do ataków nowych mutacji wirusów – objaśniła. – Przy tym nie ma żadnego znaczenia, czy system jest przystosowany, to znaczy, czy potrafi skutecznie bronić się przed aktualnie żyjącymi wirusami. Precyzyjne działanie radykalnie zmieni system immunologiczny żywego organizmu. Mówię o absolutnej, nowej regulacji naszego biochemicznego mechanizmu ochronnego.
Chwyciłem się za serce i zapytałem ironicznie.
– Skąd zamierza pani wziąć ów „materiał wyjściowy”? Od szympansów?
Lady Palmbridge pokręciła głową. – Nie. System immunologiczny szympansów bardzo przypomina nasz. Mogę nawet powiedzieć, że jest za bardzo podobny. U szympansów stwierdzono podobną skłonność do chorób. To odnosi się zresztą do wszystkich ssaków. Nie, nam potrzebny jest gatunek przystosowany do życia w grupie, posiadający wysoką inteligencję i zdolność do komunikacji.
– Delfiny?
Znowu potrząsnęła głową. – Stworzenia morskie nie są właściwe dla naszych potrzeb. Nie chcę teraz objaśniać szczegółów, lecz u nich to, czego poszukujemy, jest całkowicie odmienne.
Westchnąłem i wzruszyłem ramionami. – Poddaję się. Nic nie przychodzi mi do głowy, co odpowiadałoby pani wymaganiom.
Uśmiechnęła się jakby złośliwie i wypowiedziała jedno słowo. – Jaszczur.
*
Zrobiło mi się nieprzyjemnie, bo pomyślałem, że chyba straciła rozum. Albo robi sobie z nas żarty. A może chce wodzić nas za nos lub wystawić na próbę? Jaszczur! Kiepski dowcip. Inni chyba byli tego samego zdania, lecz nie chcieli zachowywać się wobec lady niegrzecznie, dlatego panowało milczenie.
Trochę przez uszanowanie dla pani domu, trochę, aby zachować dystans, skinąłem głową i wydałem pomruk, który miał brzmieć jak aprobata.
– Interesujące – powiedziałem.
Spojrzała na mnie wnikliwie swoimi szarymi oczami.
– Dawid, ależ z pana obłudnik.
– Proszę?
– Tak naprawdę nie wierzy pan w żadne moje słowo – z jej twarzy zniknął uśmiech. – Niech pan powie z ręką na sercu, co pan myśli? Że zwariowałam? Że to objaw starości? A może pomyślał pan, że chciałam poddać was testowi. Niech pan rozejrzy się, może gdzieś jest ukryta kamera.
– Muszę przyznać, że istotnie myślałem o czymś podobnym. Proszę wybaczyć – powiedziałem zakłopotany.
– Tu nie ma nic do wybaczania, bo pan ma rację. Tej historii słucha się, nie posiadając odpowiedniej wiedzy, jak złej wersji Jurassic Park. Chociaż tam początek był niezły. Przypomina pan sobie tę książkę albo film, panie Maloney?
Maloney i jego towarzysz pokręcili głowami. Byli zaskoczeni tak samo jak ja słowami i zachowaniem się pani domu.
– Chodziło o klonowanie dinozaurów z materiału genetycznego, pochodzącego ze skamieniałej kropli krwi komara wtopionego w bursztyn. Eksperymenty, na których bazuje zarówno książka, jak i film, przeprowadzono naprawdę, lecz szybko okazało się, że znaleziono tylko fragmenty DNA jaszczura. Zbyt duże były braki w sekwencji genów, aby można było wyciągnąć wnioski.
Autor i filmowiec zdawali sobie sprawę z problemu i uzupełnili lukę, biorąc DNA żaby, co naturalnie z naukowego punktu widzenia jest kompletną bzdurą. Czysta fantazja. Ale można przymknąć oko, gdy historia jest tak porywająca. Pomysł jednakże pozostał. Co to by było, gdyby udało się klonowanie formy życia, panującej nad światem przez ponad dwieście pięćdziesiąt milionów lat! Nie mówię teraz o znakomitych wynikach badań, uzyskanych przy okazji, by wykorzystać je do urządzenia parku rozrywki. Dla mojego męża, dla mnie i szeregu naukowców, istotne było wyjaśnienie, w jaki sposób udało się tak długo przetrwać wysoko rozwiniętemu gatunkowi zwierzęcemu. Dwieście pięćdziesiąt milionów lat! Niewyobrażalnie długi okres. My, ludzie, egzystujemy dopiero od trzech milionów lat.
– Pomimo to narobiliśmy już wiele szkód – wyszeptał Maloney.
– Nie rozumiem! – dopytywał się Sixpence. – Dlaczego nie skorzysta pani za materiału genetycznego zwierzęcia, które jeszcze żyje? Istnieje szereg gatunków, które nie są podatne na choroby wirusowe tak jak ludzie.
Pani Palmbridge cierpliwie objaśniała. – Problem związany jest ze stopniem genetycznej specjalizacji, która jest ściśle sprzężona ze stopniem rozwoju ewolucyjnego. To jest ważniejsze niż fakt, że w przypadku jaszczura chodzi o gady. Im bardziej zbliżony jest poziom ewolucji, tym łatwiejsze jest przeniesienie genu. Musi pan pamiętać, że jaszczury, podobnie jak my, żyły w stadach. Były ciepłokrwiste, niektóre posiadały owłosienie. Porozumiewały się ze sobą w sposób nader złożony, były ponadto bardzo inteligentne. Dopiero teraz zdajemy sobie sprawę, jak inteligentne były naprawdę. W wyniku pewnych badań stwierdzono, że hadrozaury – dinozaury kaczodziobe – rozwinęłyby się do formy jaszczura-człowieka, gdyby nie zabił ich gigantyczny meteoryt przed sześćdziesięcioma pięcioma milionami lat.
– Jaszczur! Człowiek jaszczurzy! Chyba muszę napić się czegoś mocniejszego – powiedział Maloney, wstając.
– Przyłączę się do pana – podniosłem się również z nadzieją, że moje zachowanie nie wyda się niegrzeczne i podążyłem w kierunku barku. Wymieniliśmy z Maloneyem znaczące spojrzenia. Maloney nalał sobie, jak zwykle, whisky, natomiast ja zdecydowałem się na brandy. Zaopatrzeni w kieliszki wróciliśmy na swoje miejsca.
– Czego ja nie mogę pojąć… – podjąłem wątek – to sprawa, skąd chce pani wziąć DNA, gdy nie powiodło się z bursztynem i skamieniałym materiałem genetycznym?
– Co za pytanie! Skorzystamy z DNA żywego osobnika.
O mało nie zachłysnąłem się. Szkoda byłoby brandy. To był szczyt absurdu.
– Żywego egzemplarza?
– Oczywiście.
Naprawdę straciła rozum. Nie chciałem dać poznać po sobie, że tak myślę i prowadziłem grę dalej.
– Gdzie spodziewa się pani znaleźć żywe dinozaury? Chyba nie w Loch Ness?
W tym momencie spojrzałem mimochodem na wiszące nad kominkiem zdjęcie Emily. Szkoda, że jej tutaj nie ma. Jest daleko … pojechała do Konga!
Nagle poczułem się tak, jakby zaczęły przesuwać się ściany. Nie, to niemożliwe! Nikt nie może być tak zbzikowany!
Lady Palmbridge spojrzała na nas triumfująco.
– Panowie, czy mówi wam coś nazwa Mokéle m’Bembé?
Maloney potrząsnął głową. – Nigdy nie słyszałem. Co to jest? Brzmi jakoś afrykańsko.
Na twarzy pani Palmbridge pojawił się wąski uśmiech. – Zna pan pojęcie kryptozoologia?
Spojrzał zdziwiony na starszą panią. – Krypto…co takiego?
– Nazwa kryptozoologia pochodzi z greckiego. Jest to nauka zajmująca się badaniem tajemniczych gatunków, egzystujących jedynie według legend i podań, ponieważ ich istnienie nie zostało udowodnione. Ta relatywnie młoda dziedzina nauki ma interesujący punkt wyjściowy. Powiało świeżym wiatrem w zakurzonych archiwach i laboratoriach. Weźmy jako przykład gatunek ryb, uważany za wymarły przed sześćdziesięcioma pięcioma milionami lat, jak trzonopłetwa latimeria.
– To był szczęśliwy traf – odparłem. Nie byłem wprawdzie obeznany w tej dziedzinie, jednakże czytałem o tym od czasu do czasu w gazetach. – W większości przypadków kryptozoologia wprowadza niepotrzebny zamęt. Stanowi gęstą dżunglę, składającą się z mitów i legend, miesza fikcję z rzeczywistością. Wszystko odnośnie Yeti, ludzi leśnych albo monstrum z Loch Ness jest czystą fantazją. Żaden poważny naukowiec nie zajmuje się czymś podobnym. Najczęściej można w prosty sposób wyjaśnić przesądy tubylców albo przywidzenia chorych na malarię podróżnych – dodałem z głębokim przekonaniem.
– Czym jest dokładnie Mokéle m’Bembé? – przerwał mi Sixpence.
– Pojęcie Mokéle m’Bembé pochodzi z języka plemion Bantu i oznacza duże zwierzę albo zwierzę, które może zatamować rzekę – objaśniła lady Palmbridge.
Wstała i wzięła z półki oprawioną w skórę księgę.
– Zwierzę tak ogromne, jak potężna tama..
Podeszła do stołu. Książka nosiła tytuł In Search of Prehistoric Survivors, a jej autorem był doktor Karl P. N. Shuker. Chwilę przewracała strony, aż znalazła właściwą.
– To on.
Zgromadziliśmy się wokół stołu. Zobaczyliśmy nieostre zdjęcie, robione pewnie z samolotu, Z jeziora w środku dżungli, sterczała długa trąba, albo szyja, trudno było określić. Obok naszkicowano odręcznie całe zwierzę. Był to rodzaj plezjozaura, który panował na morzach w okresie jury sto pięćdziesiąt milionów lat temu.
– Zła jakość zdjęcia – mruczał Maloney, wydmuchując na papier dym z cygara. – Jaki duży ma być ten typek? Na zdjęciu nie ma żadnego punktu odniesienia, aby można było porównać rozmiary.
– Tubylcy opowiadają, że stwór ma cztery metry i głęboki, donośny głos – wyjaśniła lady Palmbridge. – Jednakże według posiadanych przeze mnie informacji, chodzi o zwierzę znacznie większe.
– Skąd pani wie? – zapytałem.
Chciałem dowiedzieć się, co jeszcze ma zamiar wyczarować z kapelusza, aby pogłębić nasz sceptycyzm. Zbyt dużo czytaliśmy i słyszeliśmy, aby takie zdjęcie miało zrobić na nas wrażenie.
– Zaraz pokażę wam film wideo – powiedziała pani Palmbridge, gdy wróciliśmy na miejsca. – Nagranie zrobiła moja córka; krótko potem zniknęła. Różne przedmioty, między innymi taśmę, znaleziono w Likouala – jej głos zadrżał.
A więc to o tym wspominał Beniamin Hiller! Taśma była w paczce, którą lady otrzymała przed tygodniem.
– Nie potrzebuję chyba przypominać, że to, co panowie teraz zobaczycie i usłyszycie, ma pozostać tajemnicą – mówiła pani domu. – Jeżeli podejmiecie próby zbicia kapitału na tej historii, będziecie mieć do czynienia z moimi prawnikami. Nie życzę wam tego rodzaju przeżyć – mrugnęła do nas. – Nie mówiąc o tym, że i tak nikt wam nie uwierzy. A teraz uwaga!
Zgasło światło. Na ścianie pojawiły się obrazy. Zobaczyłem taflę wody w świetle księżyca, otoczoną potężnymi drzewami, które sprawiały wrażenie ciemnych strażników. Ciszę nocy przerywało cykanie i inne odgłosy grasujących nocą zwierząt. Powierzchnia wody była gładka jak lustro.
Nagle pojawiły się na niej bańki powietrza, a potem małe fale. Woda zawirowała, tworząc na tafli koncentryczne kręgi. Słyszałem nerwowe szepty stojących za kamerą, ale po chwili zamilkły. Baniek przybyło, stworzyły jakby spienioną kataraktę. Niezwykłe zjawisko w środku cichej dżungli. Cichej? Faktycznie zamarły wszystkie inne odgłosy, które przed chwilą wypełniały powietrze. Słychać było tylko plusk i bulgotanie oraz inny odgłos, którego nie potrafiłem niczemu przyporządkować. Głuche dudnienie, jakby tonącego parowca.
Nagle rozerwała się wodna tafla. Pojawiła się długa, wygięta szyja, na której końcu osadzona była mała głowa.
Mimo że ten kształt widziałem już na nieostrym zdjęciu, teraz zamarłem zafascynowany. To jednak było zdecydowanie coś innego: obraz na zdjęciu czy film z odpowiednim dźwiękiem w tle. Wciskałem palce w skórę fotela, obserwując, jak potwór obraca szyją na prawo i lewo, posuwa się kawałek, a potem ponownie zanurza. Fale uspokajały się. Złapałem się za głowę. Ten film był sensacją. To zwierzę, które przed chwilą oglądaliśmy, było faktycznie stworzeniem dotychczas nigdzie niewidzianym. Stworzeniem, którego dotychczas nikt nie opisał. Na ogół obrazy, przedstawiające kryptydy, czyli nieznane stworzenia, są niezbyt wyraźne, a ten był niezwykle rzadkim przypadkiem. Chciałem właśnie poprosić lady Palmbridge, aby jeszcze raz puściła taśmę, lecz wyprzedził mnie Maloney.
– Niezbyt spektakularne – zamruczał – szyja ma najwyżej dwa metry, a pani obiecała nam coś znacznie większego…
Słowa utknęły mu w gardle, gdyż naraz zwierzę wynurzyło się ponownie. Tym razem uniosło się wyżej.
Wyżej i wyżej.
Wstrzymałem oddech, gdy stwierdziłem, że myliliśmy się, oglądając pierwsze ujęcia. To nie była szyja, a zgrubienie na końcu nie było wcale głową. Prawdziwa głowa wynurzyła się właśnie z wodnej tafli, a to, co przedtem oglądaliśmy, było wygiętym rogiem, wieńczącym narośl, która jak hełm kryła czaszkę.
Rozdziawiłem ze zdziwienia usta.
Gad spoglądał na jezioro oczami dużymi jak talerze, a potem zatrąbił. Moje podejrzenie potwierdziło się. Róg służył jako organ do wzmocnienia dźwięku, podobnie było u hadrozaurów z okresu późnej kredy. Dziwna głowa utrzymywała się przez chwilę w tej pozycji, a potem stworzenie podniosło się. Prawdopodobnie upewniło się przedtem, czy nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Zastanawiałem się, czego może obawiać się taki tytan. Metr za metrem wynurzało się jego ciało. Tułów był długi, a łapy z pazurami. Lśniąca skóra pokryta była zielonymi cętkami. Nagle obok w wodzie pojawił się drugi róg. Był znacznie mniejszy. Młode zwierzę. Ogarnęła mnie konsternacja. To, co właściwie oglądaliśmy, było w najwyższym stopniu zdumiewające i nieważne, że nie byliśmy biologami. Wydawało mi się, że znajduję się w obcym świecie. Jakbym zmienił się w Alicję z Krainy Czarów, która przedzierała się przez króliczy świat.
– Co to jest, panie Astbury? – wyszeptał Sixpence tuż koło mnie. – Widział pan już coś takiego?
Potrząsnąłem głową. – Nigdy nie widziałem ani nie słyszałem. Chyba to jakiś samoistny gatunek. Dżungla to znakomite miejsce, gdzie można spokojnie żyć latami w oderwaniu od reszty świata.
– Cóż to za monstrum. Jakie ma szpony!
W tym momencie zdarzyło się coś, czego nie potrafiłem zrozumieć. W dżungli rozległy się piski czy gwizdy, a potem usłyszałem słowa i urywki rozmowy.
– Sprzężenie! Za blisko masz słuchawki. Za blisko, mówię ci! Wyłącz tę przeklętą taśmę! – słychać było zdenerwowany damski głos. – Idioto, wyłącz, nie słyszysz? Cholera, za późno. Zauważył nas.
Faktycznie oczy olbrzymiego gada patrzyły prosto w kamerę. Wyglądały jakby przenikały ciemności. Potwór nadął chrapy, otworzył i zamknął paszczę, pokazując kilka rzędów ostrych jak nóż zębów. Młody chował się za starym i piszczał ze strachu.
– On chce nas zaatakować! – krzyczała kobieta. – Daj broń, spróbuję utrzymać go w bezpiecznej odległości. Może uda mi się go spłoszyć. Wracajcie do obozu!
Usłyszałem głuche uderzenie, potem cichy jęk, następnie trzask odbezpieczanego karabinu.
– Pakuj rzeczy i uciekaj, ja spróbuję zatrzymać bestię.
Padł strzał. Młode zwierzę zatoczyło się i bezwładnie padło do wody. Przeraźliwy wrzask rozwścieczonego ogromnego potwora wypełnił dżunglę.
Słychać było przekleństwa, obraz zaczął skakać, dźwięk umilkł.
To, co ujrzałem w ciągu następnych sekund, zamroziło mi w żyłach krew. Miałem wrażenie, że rozpętało się piekło. Ostatnie ujęcia pokazały strzępy pontonu, kawałek olbrzymiego ogona w zielone plamy, a potem nagranie zostało przerwane.
W pokoju zapadła ciemność.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.