Serce nie słucha
Data wydania: 2011
Data premiery: 12 września 2011
ISBN: 978-83-7674-139-0
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 296
Kategoria:
25.90 zł 18.13 zł
Czy serce i rozum zawsze muszą śpiewać na dwa głosy?
Anita z całą pewnością może powiedzieć, że do wszystkiego w życiu doszła samodzielnie.
No, prawie – z synem nieco pomógł jej ten wypłosz, były mąż – Rafał. Ale odszedł i, choć płaci alimenty, nie interesuje się dzieckiem. To znaczy, że się nie liczy, prawda?
Anita boryka się z typowymi problemami współczesnego świata: często ma debet na koncie, żeby utrzymać dom – dorabia sobie na boku, a w pracy musi stawiać czoła natrętnej i zawsze wściekłej szefowej. Do tego dochodzą jeszcze brak partnera, eks-teściowa, która obwinia ją za rozpad małżeństwa syna i kapryszący Michał… Całe szczęście, że przyjaciółki zawsze znajdą dla niej trochę czasu na rozmowę.
Tymczasem krótko po tym, jak w życiu Anity pojawia się tajemniczy adorator i szansa na nową miłość, sprawy zaczynają mocno się komplikować… Na drodze do szczęścia, poza obawami kobiety, stoi dosłownie wszystko, z synem na czele.
Czy Anita na pewno jest gotowa na zmiany?
Telewizor monotonnie wypluwał z siebie niebieskie błyski. Nawet nie próbowałam zrozumieć potoku słów wypowiadanych przez redaktora w studiu. Potrzebowałam tylko czyjejś obecności. Nawet wirtualnej. Taki redaktor w zupełności wystarczał. Nie wtrącał się do moich myśli, nie pytał o nic, w każdym razie nie mnie, można go było ściszyć albo wręcz wyłączyć. Towarzyszyły mu nieznane mi bliżej osoby ze świata polityki. Świat ten był mi zupełnie obcy. Nie znosiłam polityki, od kiedy moi rodzice z powodów rzekomo politycznych wyemigrowali z kraju. Nie chciało mi się jednak przeskakiwać z kanału na kanał. I tak na przynajmniej kilku znalazłabym pewnie to samo. Telewizor służył mi do czegoś innego niż całej rzeszy telewidzów.
Zabijacz czasu albo raczej wypełniacz pustki. Szkoda, że nie życiowej.
Z sąsiedniego pokoju dobiegało miarowe posapywanie mężczyzny mego życia. Michał od trzech godzin spał snem sprawiedliwego, a ja od przynajmniej kwadransa próbowałam bezskutecznie zgłębić zawiłości funkcji trygonometrycznych.
Bezskutecznie, ponieważ głowę miałam zaprzątniętą zupełnie czymś innym. Godzinę zajęło mi odszukanie starego zeszytu oraz zebranie sił. Nienawidziłam matematyki, ale przecież się nie przyznam. Ostatecznie nigdy nie wiadomo, co się może w życiu przydać. Gdybym wiedziała, że te funkcje będą mi jeszcze kiedyś potrzebne, pewnie bardziej uważałabym na lekcjach matematyki…
Ciszę wieczoru przerwał nagle lot trzmiela. Mały znowu eksperymentował z moim telefonem! A tyle razy powtarzałam! Pośpiesznie wygrzebałam z torebki komórkę.
Paulina – wyświetlił ekran telefonu. Tym razem nie miałam jakoś ochoty na jej wizytę. Ostatecznie o tej porze mogłam już spać. Paulina spróbowała jeszcze raz, po czym dała za wygraną dokładnie w momencie, gdy postanowiłam odebrać. Niech żyje zdecydowanie! Moja przyjaciółka uznała jednak za stosowne przekazać mi wiadomość SMS-em.
W RAMACH DNIA WALKI Z DEPRESJA MASZ DOWYBORU: ALBO DASZ SIEWYCIAGNAC Z DOMU, ALBO PRZYCHODZIMY DO CIEBIE, Z CZEGO ZA BARDZIEJ REALNE UWAZAMY TO DRUGIE. ODBIOR.
Liczba mnoga wskazywała, że Paulinie towarzyszą dziewczyny. Gośka i Ewka.
Z Pauliną przyjaźniłam się od wczesnej podstawówki, kiedy to z racji wzrostu – niskiego, niestety – posadzono nas w jednej ławce. Jak się łatwo domyślić, pierwszej. Od tej chwili zawsze byłyśmy razem, mimo że Paulina wystrzeliła w górę, a ja pozostałam raczej niska. Przyjaźniłyśmy się do tego stopnia, że gdy moi rodzice postanowili wyjechać do Stanów, kategorycznie odmówiłam, bo nie wyobrażałam sobie rozstania z Pauliną. Rodzicom taki układ pasował. Oboje pracowali naukowo.Wyjazd do Ameryki był dla nich szansą. Z wielu względów. Dziecko, nawet już podrośnięte i niekłopotliwe, było zawsze jakąś przeszkodą. Odniosłam wrażenie, że się ucieszyli z takiego rozwiązania. Czasowego, jak zapewniali (hi, hi!). Od tej pory moim domem rodzinnym był dom babki Celki, pod opieką której mnie pozostawiono.
Za moją sugestią i zgodą oczywiście. I trochę jeszcze dom Pauliny. Za naszych czasów w liceum były tylko dwa profile: ogólny i matematyczno- fizyczny. Uznałyśmy, że najsprawiedliwiej będzie, gdy obie wybierzemy ogólny. Paulina była o niebo lepsza z matmy, ja z polskiego. Zawsze świetnie się uzupełniałyśmy. Nasze drogi rozeszły się na jakiś czas dopiero po maturze. Moja przyjaciółka zupełnie niespodziewanie i z wzajemnością, która trwa do dziś, zakochała się. Na studniówce. Szczęśliwym wybrańcem był Staszek, przystojny, aczkolwiek dość nieśmiały intelektualista z mat-fizu. Głusi na wszelkie prośby, groźby, tudzież inne nagabywania, z szantażem włącznie, zaplanowali ślub zaraz po maturze. Jak postanowili, tak zrobili i przez pięć lat wiedli ciężki żywot studenckiego małżeństwa.
Ciężki finansowo. Oprócz dyplomu (jednego, niestety) dorobili się dwóch udanych potomków płci męskiej. Dostąpiłam zaszczytu trzymania pierworodnego do chrztu. Staszek nie dość, że ukończył studia w terminie, to jeszcze z wyróżnieniem. Śmiał się, że w końcu to jego obowiązkiem jest utrzymać rodzinę. Stypendium naukowe nie było za wysokie, ale zawsze. Dorabiał sobie zresztą w spółdzielni studenckiej. Paulina skończyła swe nauki dużo później, gdy już odchowała dzieci. Poprzestała jednak na licencjacie. Podziwiałam ją zawsze, odkąd pamiętam. I po cichu zazdrościłam.
Urody. Rodziny. Miłości. Wszystkiego. Moje życie nie ułożyło się tak szczęśliwie.
Zastanawiałam się, czy puścić strzałkę. Nie widziałyśmy się prawie całe ferie, choć wcześniej obiecywałyśmy sobie babskie spotkanie. Dzień walki z depresją?! Co one znów wymyśliły? To na pewno Gośka! Czyżby uznały moje milczenie za oznakę doła? Nie byłam jakoś w nastroju do babskich plot. No i te funkcje trygonometryczne. Obiecałam, że pomogę leniwej gówniarze. To znaczy obiecałam jej mamie, bo młodej jest dokładnie wszystko jedno, czy coś umie, czy nie. Pretensjonalna laseczka z ogólniaka była od jakiegoś czasu dodatkowym źródłem mojego dochodu, nielegalnego, ale fiskus nie musi o wszystkim wiedzieć. Oraz źródłem nieustających wyrzutów sumienia, jako że Sandra Waszak okazała się osobnikiem niemal całkowicie odpornym na wiedzę, przynajmniej z zakresu, jaki obejmuje podstawa programowa z języka polskiego w liceum. A teraz okazuje się, że również z matmy. Nie znosiłam korków, ale przynosiły one całkiem wymierne zyski, pożądane zwłaszcza w sytuacji, gdy pod koniec miesiąca debet na koncie uniemożliwiał wydobycie zeń gotówki.
Tak, stanowczo nie miałam już dziś ochoty na pogaduszki, konsekwentnie więc milczałam. A nuż się rozmyślą? Rozważyłam nawet możliwość zgaszenia światła, ale jakoś nie chciało mi się ponownie ruszyć z kanapy. Bezmyślnie przypatrywałam się redaktorowi, który pastwił się właśnie w telewizji nad kolejnym politykiem. Biedak plótł jak Piekarski na mękach. Dobrze mu tak, na pewno zasłużył!
Natarczywy dzwonek do drzwi sprawił, że zerwałam się na równe nogi. Na szczęście Michała były w stanie obudzić jedynie wystrzały armatnie.
– Nie przyszedł Mahomet do góry, przyszła góra do Mahometa! – krzyknęła Paulina, gdy uchyliłam drzwi. Jazgot było słychać już od dołu.
– Chyba góry – mruknęłam.
– Myślałam głównie o sobie – zażartowała Paulina.
Po każdej ciąży zostało jej kilka dodatkowych kilogramów, z którymi bezskutecznie walczyła za pomocą przeróżnych diet. Bezskutecznie, ponieważ kochała słodycze niemal tak samo jak mój syn, a jej chrześniak. Do drzwi lodówki miała przyczepiony zabawny magnesik z sentencją Nie ma takich kalorii, których bym nie kochała. Do swojej nadwagi podchodziła z humorem. Śmiała się, że z racji tuszy skazana jest na tuszowanie kilogramów. Miała uroczy dołeczek w policzku i wesołe iskierki w oczach. Dziewczyny wpakowały się do środka. Ich policzki były zaróżowione od mrozu i, jak zwykle, dopisywał im świetny humor. Głośno otrzepywały buty ze śniegu, narzekając na pogodę, która niczym nie wskazywała na rychły i upragniony koniec zimy. Ich humor był chyba zaraźliwy, bo przestałam się dąsać. Ostatecznie matmę mogę powtórzyć jutro, świat się nie zawali.
– Pozwolisz, że zdejmiemy nasze odzienia? – zapytała Ewka. – I trochę ci poprzeszkadzamy? Zakłócimy nieco tę twoją samotność – uśmiechnęła się.
– Mam inne wyjście? – Udałam zrezygnowanie, choć w duchu cieszyłam się, że przylazły. Zawsze mogłam na nie liczyć. Tak naprawdę były moją rodziną. Zwłaszcza gdy rozeszłam się z Rafałem.
Ewka i Gośka dołączyły do nas w ogólniaku, wcześniej znałyśmy się jedynie z widzenia. Tak się złożyło, że wszystkie po studiach wróciłyśmy do rodzinnego miasteczka. Gośka przywiozła sobie męża ze świata. Próbowała uwić gniazdko w Szczecinie, u boku męża marynarza, ale wytrzymała tylko kilka miesięcy. Wróciła, gnana tęsknotą. Za nami oczywiście. Twierdziła, że jako zodiakalna Ryba przywiązuje się do miejsca i ludzi. Była wrażliwa i uczuciowa. W dodatku piękna i bogata. Żyć, nie umierać. Nie zazdrościłam jej, choć zawsze twierdziłam, że Pan Bóg mógłby nieco bardziej sprawiedliwie obdzielać swoimi łaskami.
Gośka była platynową urodziwą blondynką, zawsze elegancko ubraną i umalowaną, Ewka natomiast rudowłosą, dość pewną siebie i odważną osóbką o artystycznej duszy. Miała zarejestrowaną własną działalność. Obecnie robiła to, co lubiła, czyli kartki z życzeniami na różne okazje, biżuterię oraz drobiazgi. Trochę też szyła, malowała i projektowała.
Wszystko artystycznie. Ubierała się dość ekstrawagancko jak na nasze miasteczko. Uwielbiała buszować w lumpeksach i zawsze udawało jej się znaleźć coś niebanalnego. Albo coś, co można było w niebanalny sposób przerobić. Jako artystka nie znosiła banalności. Tylko męża miała banalnego. Poznała go już po studiach, oboje pracowali wówczas w urzędzie, tyle że w innych działach.
– Wiesz, co jest najlepsze na deprechę? – Nie czekając na odpowiedź, Gośka wyjęła z torebki butelkę wina.
– No proszę, a ja myślałam, że prozac – przypomniałam sobie nazwę z jakiegoś filmu. – Bądźcie, z łaski swojej, ciszej. Michał śpi. Odbiło wam z tą depresją?
– Skądże, to choroba cywilizacyjna naszych czasów – Ewka zrobiła poważną minę. – Stwierdziłyśmy, że nie można jej lekceważyć.
Gośka wręczyła mi butelkę.
– Mozelskie, stary mi przywiózł.
Rozsiadły się na kanapie i fotelach. Po cichu zajrzałam do Michała. Spał słodko, od czasu do czasu pochrapując. Za to świnka morska, czworonożna towarzyszka mojego dziecka, buszowała w najlepsze. Jako wyrodna matka nie chciałam się zgodzić na psa w domu, a taki zwierzak był zdecydowanie mniej uciążliwy. Prędko zaparzyłam herbatę. Dłuższą chwilę zajęło mi odszukanie czekolady, przezornie ukrytej swego czasu przed moim dzieckiem. Potrafił zjeść każdą jej ilość, stąd te środki ostrożności. Cóż, kiedy mały szóstym zmysłem zazwyczaj odkrywał, gdzie jest. Odnajdywał ją nawet wtedy, gdy ja zapominałam, gdzie ją schowałam. Tym razem znalazła się w piekarniku.
– Ty naprawdę jesteś o krok od depresji – zawyrokowała Paulina, gdy wkroczyłam do pokoju z dzbankiem parującej herbaty earl grey. Mojej ulubionej. Palcem wskazała na zmięty kraciasty pled leżący na kanapie.
– Chcesz przespać życie, kobieto? Wyśpisz się na emeryturze. Teraz szkoda czasu na spanie – pośpieszyła z dobrą radą Ewka.
– Nie wierzysz nam? Naprawdę dziś jest dzień walki z depresją. Wyczytałam w Internecie – wyjaśniła Paulina.
– W końcu każdy pretekst jest dobry, by się spotkać, no nie?
– Święte słowa – poparła ją Gośka. – Dawaj kielonki. Będziemy walczyć z depresją. Twoją.
Próbowałam oniemieć z oburzenia, ale nie bardzo mi to wyszło. Pewnie, czasem miewałam doła, jak każdy, ale całkowicie w normie. Bez obaw. Byłam doświadczona życiowo najbardziej z nich, ale od dłuższego czasu moje życie płynęło spokojnie. Powiedziałabym nawet monotonnie i jednostajnie. Nie licząc stresów związanych z brakiem gotówki, szczególnie pod koniec miesiąca. Jako przedstawiciel tak zwanej budżetówki zarabiałam niewiele, ale za to regularnie. I regularnie spłacałam debet na koncie. Ale przecież życie nie kończy się na pieniądzach. Dla bliźnich miałam zawsze uśmiech i dobre słowo. Z wyjątkiem mojej teściowej. Eks-teściowej. I może jeszcze dyrektorki, której nienawidziłam szczerze i z całego serca. Obie starały się uprzykrzyć mi życie, żebym przypadkiem nie czuła się zbyt szczęśliwa i nie miała okazji objawić światu mojej optymistycznej natury. Wynikającej z takiego, a nie innego znaku zodiaku. Znakami zodiaku zainteresowałam się dziesięć lat temu, kiedy to, prawdopodobnie z rozpaczy, w gwiazdach próbowałam znaleźć przyczynę rozpadu swojego małżeństwa.
Doszłam do wniosku, że związałam się z nieodpowiednim facetem. Jako osoba spod znaku Strzelca powinnam związać się tylko i wyłącznie ze Strzelcem. Taki związek gwarantował powodzenie. A Rafał Strzelcem nie był. Był Baranem. Nie dość, że mało romantyczne, to jeszcze zupełnie bez szans na szczęśliwy związek. O czym dowiedziałam się zbyt późno.
– Będziemy zapobiegać, nie walczyć – poprawiła Gośkę Ewka. – Lepiej zapobiegać, niż leczyć. Nie słyszałaś o czymś takim jak profilaktyka?
– I owszem – przytaknęłam. – Ostatnio o przeciwalkoholowej. Tuż przed feriami pisałam sprawozdanie z realizacji programu profilaktyki przeciwalkoholowej w pierwszym semestrze. Jako lider zespołu przedmiotowo-wychowawczego nauczania blokowego.
Popatrzyły na mnie zdumione.
– Co takiego? W szkole podstawowej? Takie rzeczy? To wy już nie zajmujecie się uczeniem dzieci? – Ewka zrobiła wielkie oczy.
– Wyobraź sobie, że się zajmujemy. Ale poza nauczaniem robimy jeszcze całą masę mniej lub bardziej potrzebnych rzeczy. Niestety. Wracając do profilaktyki, jakiś czas temu, zgodnie z zaleceniem dyrekcji, musiałam zmienić program profilaktyczny na program profilaktyki, bo nazwa nie zgadzała się z ustaloną odgórnie. Jakby nazwa była najważniejsza! Na szczęście dzięki wykorzystaniu technologii komputerowej mogłam zmienić tylko pierwszą stronę. Uczymy też, wbrew pozorom – uspokoiłam je.
Nie miałam ochoty na dyskusję o oświacie i o tym – co zapewne za chwilę bym usłyszała – jak to my, nauczyciele, mamy dobrze, pracując tylko osiemnaście godzin tygodniowo. Szybko zmieniłam temat:
– A skąd was wiatry przygnały o tej porze? Umówiłyście się?
– Zgadałyśmy się przypadkiem. Wpadłam do Gośki po cyfrówkę, a tu dzwoni Ewka, że ma chatę wolną, bo Adam wyjechał, a dzieci na feriach u babci – wyjaśniła Paulina.
Nie czekając na mnie, zdążyła już wystawić kieliszki z witrynki. Była u mnie zadomowiona, zresztą wszystkie spotykałyśmy się dość często. Tak często, jak tylko pozwalały na to obowiązki matek i żon. Były moją grupą wsparcia, jak to kiedyś, w czasach największego kryzysu, zabawnie określiły.
– Pomyślałyśmy jednak o tobie, że pewnie nie masz jak wyjść. No, opowiadaj, jak było – nakazała Ewka.
– Krótko, ale intensywnie. Cały dzień na stoku. Wieczorem byłam nieżywa. Michał natomiast miał niespożytą energię. Zmęczył się dopiero po trzech dniach.
–Masz zdrowie, żeby jechać na kilka dni w góry, tłuc się pociągiem z dzieckiem i jeszcze zjeżdżać na nartach – stwierdziła z podziwem Gośka. – Matka Polka, daję słowo.
– No widzicie, a wy mnie podejrzewacie o depresję. Lepiej przyjrzyjcie się sobie.
– Dobra, dobra, lepiej mów, czy poderwałaś jakiegoś faceta – zainteresowała się Ewka.
–Wam tylko jedno w głowie – oburzyłam się. –W końcu nie pojechałam tam dla siebie. Jedyny facet, z jakim nawiązałam bliższy kontakt, to instruktor Michała, od nart, ale on był chyba niewiele starszy od najstarszego syna Pauliny, a przynajmniej tak wyglądał. Właścicielka pensjonatu była, niestety, kobietą, a sąsiednie pokoje zajmowała jakaś hałaśliwa ekipa dzieciaków oraz dwie belferki, również kobiety, bo, jak wam wiadomo, zawód nauczycielski jest w dziewięćdziesięciu pięciu procentach sfeminizowany.
A może nawet dziewięćdziesięciu dziewięciu.
– Niestety, i zamiast nauczać dzieci, zajmuje się profilaktyką przeciwalkoholową – westchnęła Gośka. – A propos, nie masz jeszcze jakiejś flaszki? Chciałyśmy dokupić po drodze, ale było zamknięte, a do Żabki nie chciało się nam skręcać. Tak miło się gada.
– Gosiu, z łaski swojej, na drugi raz powiedz staremu, żeby nie ograniczał się do jednej butelki – zażartowała Paulina.
– Takie dobre wino, a on tylko jedno przywozi, tyle co kot napłakał. Może się boi, żebyś nie wpadła w alkoholizm.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.