SMS Wolf.
Jak niemiecki korsarz terroryzował Morza Południowe w czasie I wojny światowej
Richard Guilliatt, Peter Hohnen
Przekład: Jan Zaus
Tytuł oryginału: The Wolf
Data wydania: 2011
Data premiery: 16 sierpnia 2011
ISBN: 978-83-7674-113-0
Format: 145x205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 368
Kategoria: Historia
39.90 zł 27.93 zł
Niezwykły rejs niemieckiego okrętu wojennego Wolf to jeden z najmniej znanych, ale także jeden z najbardziej fascynujących epizodów I wojny światowej.
30 listopada 1916 roku pozornie zwykły frachtowiec opuścił port w Kilonii i przez kolejne 15 miesięcy, bez przybijania do lądu, pełnił swoją misję; zadziwiającą, liczącą 64 tysiące mil morskich podróż, podczas której, przemierzając niemal cały świat, pozostawiał za sobą ślad zniszczenia. Był to SMS Wolf, zamaskowany niemiecki okręt wojenny, którego zadaniem było terroryzowanie odległych portów Imperium Brytyjskiego, co miało przyspieszyć realizację niemieckiego planu zmuszenia wroga do kapitulacji poprzez odcięcie jego dróg zaopatrzenia. Aby zachować zadanie w tajemnicy, Wolf nie zawijał do portów, zrezygnowano także z łączności radiowej.Swoje działania realizował niezwykle skutecznie, jednak – stosując się do postanowień konwencji międzynarodowych – załoga unikała zabijania cywilów, biorąc ich do niewoli. Z czasem statek stał się pływającym więzieniem z liczbą jeńców przekraczającą 400, łącznie z kobietami i dziećmi, przedstawicielami 25 różnych narodowości. Zmuszonych do przetrwania na jednym pokładzie, pozyskujących prowiant i paliwo z zatapianych jednostek, Niemców i ich więźniów połączyła więź. Wola przeżycia przysłoniła różnice ras i narodowości.
SMS Wolf to epicka opowieść o podróży i przejmujący obraz drastycznie zmieniającego się pod wpływem wojny świata.Wyjątkowy charakter rejsu Wolfa – odysei przez trzy oceany z udziałem wielkiej liczby ludzi stłoczonych w tym pływającym mikrokosmosie – pozostawał długo nieznany. Pełna relacja ujrzała światło dzienne, gdy jeden z autorów, Peter Hohnen, zainteresował się przygodami swego przodka, Rossa Ainswortha, wówczas młodego australijskiego marynarza, którego statek w sierpniu 1917 roku padł ofiarą Wolfa u wybrzeży Nowej Gwinei. Pięć lat badań doprowadziło autorów do archiwów wojskowych Wielkiej Brytanii, Niemiec, Austrii, Afryki Południowej i Nowej Zelandii, a także do odszukania wielu z rozsianych po świecie potomków tych, którzy byli na okręcie przed niemal stu laty.
Publikacja Richarda Guilliatta i Petera Hohnena była wielokrotnie nagradzana, m.in. prestiżową Mountbatten Maritime Award (2010) oraz Colin Roderick Award (2010). W 2009 „SMS Wolf” została uznana za najlepszą książkę popularnonaukową w Australii.
Przedmowa
Nadzwyczajny rejs niemieckiego okrętu wojennego Wolf to jeden z najmniej znanych epizodów pierwszej wojny światowej, a jednak paradoksalnie jest też jednym z najlepiej udokumentowanych wydarzeń. W czasie jego piętnastomiesięcznej żeglugi na pokładzie przebywało ponad 800 mężczyzn, kobiet i dzieci, a w latach 1918 oraz 1920 co najmiej siedmioro z nich wydało książki opisujące to, czego tam doświadczyli. W pierwszych latach drugiej wojny światowej opublikowano relacje kilku innych naocznych świadków. A jednak dziś, poza wąskim kręgiem znawców wojny i entuzjastów morza, niewielu ludzi pamięta Wolfa.
Może to oznaczać tylko jedno – ograniczenia w publikowaniu wielu relacji na temat Wolfa. Niektóre z nich były pisane pospiesznie i po amatorsku. Wiele było usuwanych przez cenzurę; prawie wszystkie relacje niemieckie publikowano w czasie wojny, więc ze szczególnym uwzględnieniem walorów propagandowych, i tylko jedno przetłumaczono na język angielski. Pierwsze wydane książki szybko uległy zapomnieniu, a te najlepsze, późniejsze – barwne wspomnienia byłego więźnia Roya Alexandra i byłego członka załogi, Theodora Pliviera – obecnie mają już ponad siedemdziesiąt lat.
Wyjątkowy charakter podróży Wolfa – odysei przez trzy oceany z udziałem wielkiej liczby ludzi stłoczonych na tym pływającym mikrokosmosie – pozostawał długo nieznany.
Pełna relacja ujrzała światło dzienne, gdy jeden z autorów, Peter Hohnen, zainteresował się bliżej przygodami swego prawuja, Rossa Ainswortha, wtedy młodego australijskiego marynarza-kupca, którego statek w sierpniu 1917 roku został schwytany przez Wolfa u wybrzeży Nowej Gwinei. Pięć lat badań zawiodło nas do archiwów wojskowych Wielkiej Brytanii, Niemiec, Austrii, Afryki Południowej i Nowej Zelandii, a także do odszukania wielu rozsianych po świecie potomków tych, którzy byli na okręcie przed niemal stu laty. Ostatecznie został zgromadzony odpowiedni materiał – odtajnione dokumenty, rękopisy pamiętników, listy, wyblakłe czarno-białe fotografie i fragmenty taśm niemego filmu – przedstawiający łącznie bogatszą i bardziej intrygującą opowieść, niż mogliśmy się tego spodziewać.
Pod pewnym względem jest to opowieść o śmiałym przedsięwzięciu militarnym – okręt wojenny ucharakteryzowany na cywilny frachtowiec, wyposażony w najnowocześniejsze na owe czasy sprzęt i uzbrojenie, wysłany jest na kraniec świata z samobójczą misją. Jest to również opowieść o ludziach – o tym, jak przedstawiciele różnych walczących narodów potrafili współistnieć, niekiedy w skrajnych warunkach, odkrywając, jak bardzo łączy ich wspólny cel. Jest to też opowieść zawierająca aspekty polityczne – ujawniająca to, co dotąd ukrywano w rządowych archiwach. Daje obraz tego, jak łatwo manipulować prasą i społeczeństwem, jak łatwo wywołać ksenofobiczną nienawiść, gdy rządy dysponują władzą cenzorską i sterują propagandą.
Pisząc tę książkę, staraliśmy się używać języka i terminologii z tamtych czasów. Niektóre z rasistowskich wypowiedzi osób znajdujących się na pokładzie Wolfa dziś można by uznać za obraźliwe; jednak tak wiele opowieści obracało się na Wolfie wokół wzajemnych stosunków społecznych, że uznaliśmy, że ingerencja w nie jest w tym wypadku niewskazana i daremna. Wiernie podaliśmy też nazwy miejscowe, które teraz brzmią anachronicznie: Boeroe (obecnie Buru); Bombaj (Mumbai); Burma (Myanmar); Kalkuta (Kolkata); Celebes (Sulawesi); Ceram (Seram); Cejlon (Sri Lanka); zatoka Delagoa (zatoka Maputo); Madras (Chennai); Rangun (Yangon) i Sajgon (Ho Chi Minh). Postanowiliśmy nie zmieniać użytych w źródłach oryginalnych imperialnych miar odległości i wag.
Ci, którzy przebywali na pokładzie Wolfa – zarówno więźniowie, jak i członkowie załogi – w czasie podróży musieli psychicznie i fizycznie znosić wielkie katusze. Nie dziwi zatem, że ich relacje z tego, czego byli naocznymi świadkami, niekiedy są ze sobą sprzeczne co do dat, czasu i detali poszczególnych wydarzeń. W tych przypadkach opieraliśmy się – na tyle, na ile to było możliwe – na współczesnych dokumentach, a szczególnie na dzienniku pokładowym prowadzonym przez kapitana Karla Nergera, którego kopia przechowywana jest w niemieckich archiwach wojskowych we Freiburgu, a także na uzyskanych z różnych państw odtajnionych aktach wojskowych.
Jednak jest to relacja ze wspomnień pisanych w pierwszej osobie, w różnych językach i z różnych punktów widzenia, dlatego przedstawia żywy obraz tego dziwnego rejsu dookoła świata w latach 1916-1918. W ten sposób mogliśmy uzyskać maksymalne nasycenie grozą i zaprezentować bezsens tej podróży, a także samej wojny. Jest to niezwykły opis woli przetrwania, ukazujący też zamęt i rozdarcie świata w ostatnich dniach pierwszej wojny światowej.
Rozdział 1
Czarny korsarz
Tego poranka, 15 maja 1917 roku, zatoka San Francisco skrzyła się pod jasnobłękitnym niebem w promieniach słońca, jednak kapitana Johna Stanleya Camerona dręczyły marynarskie przesądy, gdy sterował swą trzymasztową barkentyną, Belugą, wypływającą właśnie na Ocean Spokojny. Było ciepło i wiosennie, około szesnastu stopni Celsjusza. Łagodny wiatr wydymał żagle Belugi i stary, drewniany statek wielorybniczy doskonale reagował na rękę Camerona. Wszystko układało się pomyślnie na tę dziesięciotygodniową podróż do Australii, ale myśli szypra – stojącego na rufie i obserwującego przesuwający się z prawej burty ceglany mur obronny więzienia wojskowego na wyspie Alcatraz – wróciły do rytualnego liczenia głów, co zawsze robił na pokładzie krótko przed odcumowaniem. Mając pojemność zaledwie 508 ton, Beluga mogła zabrać na pokład tylko Camerona i dziesięciu członków załogi, jednak w tę podróż kapitan zabrał jeszcze młodą żonę i sześcioletnią córeczkę, Juanitę. W chwili odcumowywania nagle stwierdził, że teraz na pokładzie przebywa feralna trzynastka.
Kiedy wspomniał Mary o tej złej wróżbie, wyśmiała go, mówiąc, że ta staromodna bzdura bardziej pasuje do dziewiętnastowiecznego żeglarza niż do szypra w nowym wieku cudów przemysłowych. Mary Cameron spędziła większość ze swych dwudziestu sześciu lat na obserwowaniu paradoksalnie stoickich, lecz w gruncie rzeczy zabobonnych marynarzy – dorastała bowiem w australijskim mieście portowym Newcastle, na północ od Sydney, gdzie jej ojciec był dokerem, a matka prowadziła w dokach sklep ze słodyczami. Natomiast Stan, chociaż miał obecnie tylko trzydzieści dwa lata, był już zdecydowanie marynarzem starej daty; jego ojciec, John, należał do szanowanych w San Francisco weteranów morza, a Stan po raz pierwszy wypłynął na statku wielorybniczym ojca, gdy tylko zaczął chodzić. Był jednym z ostatnich marynarzy zajmujących się handlem, którzy uczyli się rzemiosła na statkach żaglowych, odczytując swoje szczęście z porywów wiatru, z gwiazd i tym podobnych nienamacalnych, ale ważnych zwiastunów.
Jednak myśli Camerona zaprzątało coś poważniejszego niż marynarskie zabobony, ponieważ świat ogarnęła zawierucha, gdy razem z Mary rozpoczynał rejs przez Pacyfik. Przed sześcioma tygodniami prezydent Stanów Zjednoczonych Woodrow Wilson za uprzednią zgodą Kongresu ogłosił stan wojny z Niemcami, oficjalnie kończąc kruchą neutralność USA i stając po stronie Wielkiej Brytanii w „ponurym i strasznym” konflikcie, który w ciągu trzech lat zmienił pola Francji i Belgii w miejsca rzeźni. Prezydent potwierdził to, o czym pisano na łamach prasy od wielu dni – że Niemcy usiłowały wciągnąć Meksyk w spisek mający na celu zaatakowanie Teksasu, Nowego Meksyku i Arizony. Przechwycono depeszę wysłaną przez niemieckiego ministra spraw zagranicznych, Arthura Zimmermana, ujawniając sięgający roku 1915 plan, ostatni w długim łańcuchu prowokacji, gdy niemiecka łódź podwodna storpedowała liniowiec pasażerski Lusitania u wybrzeży Irlandii i zginęło blisko 1200 ludzi, w tym 128 Amerykanów.
Na wiele tygodni przed wypłynięciem Cameronów z San Francisco pierwsze strony gazet pełne były nagłówków o wojnie, a po mieście krążyły najbardziej szalone plotki co do dalszego rozwoju wydarzeń. Marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych otrzymała ostrzeżenie, że niemieckie łodzie podwodne czają się na Oceanie Spokojnym u wybrzeży Kalifornii. „San Francisco Chronicle” twierdziła, że gdzieś na południowo-zachodnim brzegu Meksyku w tajnej bazie montowano U-Booty z części przywożonych z Niemiec. Wojskowe więzienie Angel Island miało zostać zamienione na obóz dla internowanych niemieckich imigrantów i podejrzanych o szpiegostwo, wśród których znalazł się też niemiecki konsul generalny w San Francisco, Franz Bopp, i dwie osoby z jego personelu oskarżone o spisek bombowy. Czterech hinduskich imigrantów, którzy mieszkali w sąsiedztwie Cameronów w Berkeley, aresztowano za intrygi z wykorzystywaniem niemieckich finansów przy wysyłaniu broni dla rewolucjonistów w Brytyjskich Indiach. Łodzie patrolowe dzień i noc krążyły po zatoce, spodziewając się możliwych ataków. „Dreszcz wojny”, jak to nazwała „Chronicle”, ostatecznie dotarł też do brzegów Stanów Zjednoczonych1.
Dla sześcioletniego dziecka nie był to dobry czas na 7400-milową podróż poza równik. Jednak Cameron był pełen zapału, podobnie jak w zamęcie zalotów przed dziesięcioma laty, gdy pod koniec grudnia 1907 roku przypłynął do portu Newcastle na pokładzie barkentyny Big Bonanza, należącej do jego ojca. W rodzinie Mary ciągle krążyły opowieści o wprawiających w oszołomienie wypadkach z tamtych świąt Bożego Narodzenia, kiedy Mary, wyglądając zza kontuaru w sklepie matki, ujrzała postawnego, wysokiego amerykańskiego marynarza o szeroko rozstawionych błękitnych oczach, smutnym uśmiechu i czuprynie szorstkich od słońca i soli brązowych włosów. W tym momencie siedemnastoletnia Mary, nie będąca bynajmniej introwertyczką, poczuła, że coś między nimi zaiskrzyło. Pełna życia, o owalnej twarzy, z gęstą grzywą ciemnych włosów i figlarnym uśmiechem ukazującym dołeczki w policzkach, była jednym z jedenaściorga dzieci w hałaśliwej irlandzko-australijskiej rodzinie. Śpiewała na scenie teatru Victoria, a także w miejscowej Sali Robotników Nabrzeżnych. W dniach poprzedzających święta Bożego Narodzenia Stan przekonał ojca, żeby opóźnił wypłynięcie z Newcastle i ubłagał rodziców Mary, aby pozwolili mu zabrać córkę do San Francisco. W pierwszy dzień świąt młoda para zawarła związek małżeński, a dzień później spacerowali po pokładzie Big Bonanzy, planując żeglugę i nowe życie po drugiej stronie Oceanu Spokojnego2.
Od tego czasu, w ciągu minionych lat, Cameron doświadczył więcej niż jednej przygody na morzu. Mary wybrała życie na statku, razem ze Stanem, zamiast egzystencji samotnej żony na lądzie. Osiemnaście miesięcy po ślubie przeżyli przerażającą próbę u wybrzeży Alaski, gdy ich ciężko załadowany statek osiadł na mieliźnie w czasie szalejącej burzy śnieżnej, która przewróciła kilka łodzi ratunkowych wiozących do brzegu 200 osób z załogi i pasażerów. Tej nocy, z trudem unikając utonięcia w bryzgach morskiej piany, Mary, kuląc się na wyludnionej plaży z innymi uratowanymi, ku pokrzepieniu serc śpiewała piosenki z music-hallów do chwili, gdy znalazł ich oddział ratowników3. Rok później płynęła ze Stanem na pokładzie żaglowca Diamond Head, gdy inny sztorm omal nie przewrócił statku, złamał maszt i zmusił ich do szukania schronienia w małej zatoczce.
Stan Cameron krótko po tej przygodzie zawiesił na haku swoją czapkę szypra i gdy w 1911 roku urodziła mu się córka, Juanita, zajął się pracą w porcie. Postanowienie niewracania na morze nie dotyczyło wojny, nie wiązało się też z żarliwym pragnieniem Mary ujrzenia ponownie swojej rodziny. Po latach jej błagania i nakłaniania w końcu odniosły skutek, gdy Stan przed dwoma miesiącami usłyszał, że stara Beluga została wyznaczona do transportowania paliwa silnikowego do Sydney dla General Petroleum Company. Cameron znał właściciela tej firmy, rubasznego milionera z San Francisco o nazwisku John Barneson, który w 1912 zatrudnił go jako kapitana swego jachtu Edris w rejsie z Peru do San Francisco. Cameronowie nadali drugiej córce imię tego eleganckiego jachtu, najszybszego na Zachodnim Wybrzeżu, i Stan od czasu do czasu służył na nim dla Barnesona jako kapitan. Znał też Belugę, solidną starą barkentynę, która przez wiele lat cumowała w porcie Oakland, aż w końcu – na skutek ogromnych strat wojennych we flocie handlowej – została ponownie doprowadzona do stanu używalności.
Była to kusząca okazja, której trudno się oprzeć; on i Mary mogli zostawić czteroletnią Edris pod opieką zaprzyjaźnionej rodziny w San Francisco i zabrać ze sobą Juanitę w trzymiesięczny letni rejs przez Ocean Spokojny, aby po raz pierwszy zobaczyła dziadków. Dla Stana pokusa powrotu na morze była silniejsza od pieniędzy, które mógł zarobić na lądzie, chociaż rejs z ładunkiem w czasie wojny dawał marynarzom trudniącym się handlem dodatkowy zarobek4. Załodze na Beludze płacono sześćdziesiąt dolarów miesięcznie, gwarantując przynajmniej dziesięciomiesięczne zatrudnienie, ale nawet przy takich warunkach płacowych Stanowi trudno było zebrać personel pokładowy i dlatego musiał opóźnić rejs o tydzień. Drugiego oficera znalazł w dokach San Francisco, w czasie przepływania zatoki.
Zważywszy na to, że Niemcy i Stany Zjednoczone znajdowały się w stanie wojny, Stan wiedział, że Beluga była łakomym kąskiem dla każdej spotkanej po drodze niemieckiej łodzi podwodnej albo okrętu wojennego. Prasa pełna była przerażających doniesień o losie każdego, kto wpadnie w łapy Niemców. Korespondenci wojenni donosili, że maszerujące przez Belgię oddziały kajzera odrąbywały dzieciom ręce, gwałciły zakonnice i siekały ludzi bagnetami. Zaledwie przed miesiącem doniesiono, że Niemcy gotowali ciała zabitych w celu uzyskania gliceryny do broni5. Jednak Stan spędził dość czasu z Niemcami, aby mieć wątpliwości co do prawdziwości tego rodzaju doniesień. Jego załoga składała się prawie w całości ze Szwedów i Norwegów i wielu z nich czuło się tak samo związanych z kulturą germańską, jak i amerykańską. Byli to weterani morza; sama ich obecność dodawała otuchy.
Cameron później wspominał:
Rzadko wypływałem w morze w bardziej sprzyjających okolicznościach. Mocny statek, doskonała załoga złożona ze Skandynawów, obfite, dobre i zdrowe zaopatrzenie oraz kucharz, który zna się na swoim fachu6.
Jeżeli istniało jakieś zagrażające tej podróży niebezpieczeństwo, to pocieszał go fakt, że jak dotąd żaden amerykański statek nie zatonął na Pacyfiku, mimo doniesień medialnych o flotyllach U-Bootów zmierzających ku wybrzeżom Ameryki. Jak wielu kupców-marynarzy w tym mieście, był do tych wieści nastawiony sceptycznie i jak wielu Amerykanów, odnosił się do obecnego konfliktu zbrojnego jak do czegoś, co było odległym zmaganiem się dwóch wielkich potęg Europy7. Po trzech latach wojny trudno było ustalić, w co należy wierzyć. W Wielkiej Brytanii premier David Lloyd George znowu obiecywał szybkie zwycięstwo, jednak w Waszyngtonie mówiono, że Anglia znalazła się na skraju śmierci głodowej. Cameronowie żyli w czasach przemian – transport zrewolucjonizowały auta i lotnictwo; statki parowe wyparły żaglowce; wynaleziono radio i gramofon; pojawił się niemy film. Europą wstrząsały zabójstwa i bunty robotników. Stany Zjednoczone stały w obliczu wojny z Meksykiem. Jednak ten nowy konflikt we Francji i Rosji, chociaż dużo groźniejszy, wydawał się Stanowi tak odległy, że gdy później opisywał wypłynięcie Belugi z San Francisco, prawie w ogóle o nim nie wspominał, nadmieniając, że jego obawy dotyczyły tylko feralnej trzynastki.
Jeśli zaś chodzi o Mary, to ani wojna, ani zły omen nie mogły zakłócić jej ekscytacji powrotem do rodzinnego domu. Była to następna przygoda w czasach, gdy wojnę również przedstawiano jako przygodę, a gazety jednym tchem publikowały relacje z pasjonujących bitew i podniecającego heroizmu na liniach frontów. Gdy ich żaglowiec spokojnie płynął przez zatokę San Francisco, w kierunku wzburzonych wód Oceanu Spokojnego, Mary, obejmując Juanitę, uporczywie trwała w optymistycznej wierze, że nic złego im się nie przydarzy.
Rejs handlowy z San Francisco do Sydney był najdłuższym, jaki Stan Cameron dotąd odbył. Przecinali na ukos rozległy ocean, dlatego istniała szansa, że przez wiele tygodni nie spotkają żadnego statku w zasięgu wzroku i nie ujrzą ani jednej z setek wysp rozsianych na jego niezmierzonej powierzchni. Stan zaplanował kurs Belugi na południowy wschód od Hawajów, aby po pięciu tygodniach podróży przekroczyć równik w punkcie zbliżonym do centrum Oceanu. W tym rejonie na przełomie maja i czerwca Pacyfik przypominał czyste, nieskazitelne płótno – z niewidocznymi za dalekim horyzontem przesuwającymi się Wyspami Gilberta. Z upływem czasu wiatr stanie się chłodniejszy, ale niebo pozostanie czyste, klarowne.
Mary przeciwstawiała tej monotonnej, usypiającej podróży perspektywę spotkania z rodziną. W ciągu dziesięciu lat od opuszczenia Newcastle wszystkie jej siostry i wszyscy bracia założyli rodziny i opuścili rodzinny dom. Młodsza siostra, Violet, która w wieku dwunastu lat była jej partnerką w śpiewaniu na scenie teatru Victoria, teraz w wieku lat dwudziestu trzech była mężatką. Ojciec zbliżał się do sześćdziesiątki i Mary wiedziała z listów, które ze sobą wymieniali, że matka, Jane, chociaż nie przekroczyła jeszcze pięćdziesiątki, nie czuła się dobrze. Każdego dnia w południe, gdy Stan wykreślał przebytą trasę, Mary pomagała mu ocenić pozostały dystans do Newcastle.
Następnie kalkulowała, kiedy w rozmaitych warunkach pogodowych będzie mogła znowu zobaczyć swoją ukochaną Australię – pisał później. – W dniach, gdy mieliśmy korzystny wiatr i mogliśmy płynąć we właściwym kierunku, była szczęśliwa i cały czas śpiewała. Ale kiedy indziej, gdy robiliśmy małe postępy, schodziła pod pokład, zaszywała się w kabinie i wtedy trudno było wywołać na jej twarzy uśmiech8.
Dwa tygodnie później przekroczyli równik i Cameronowie zbliżyli się do okupowanego przez Amerykanów Samoa. Tam zwykle wszystkie statki płynące do Australii planowały przerwę w podróży. Cały archipelag wysp był teraz w rękach aliantów, odkąd marynarka wojenna Nowej Zelandii w pierwszych dniach wojny zajęła tamtejsze niemieckie kolonie. Jednak Stan postanowił się nie zatrzymywać.
9 lipca wykres wskazywał, że mają już mniej niż 3000 mil do celu, jeśli ominą od południa wyspy Nowej Kaledonii i przetną Zwrotnik Koziorożca. W ciągu niemal dwóch miesięcy nie widzieli żadnego statku, ale o godzinie 14.00 tego bezchmurnego popołudnia, gdy Stan stał na pokładzie rufowym i nadzorował prace załogi na maszcie, jeden z marynarzy zawołał:
– Dym na trawersie z lewej burty!
Cameron odwrócił się w kierunku południowo-wschodnim, uniósł lornetkę i dostrzegł na horyzoncie charakterystyczną szarą smugę. Minutę później pojawiła się czarna plamka, powoli zmieniająca się w znajomą sylwetkę parowca. Z obranego przez niego kursu Cameron wywnioskował, że podąża dokładnie jego śladem. Zawołał w otwarty świetlik kabiny żony i córki. Po chwili ukazały się na pokładzie rufowym, żeby obserwować płynący za nimi statek.
Cameron w napięciu usiłował rozpoznać banderę teraz już wyraźniej widocznego statku, aby ustalić, czy jest to brytyjski, czy japoński tramp. Był z całą pewnością frachtowcem o kadłubie pomalowanym na czarno po nadbudówki i oceniał go na jakieś 400 stóp długości, nie dostrzegając żadnych wyraźnie identyfikujących go cech. Mógł widzieć pionowe łuki fali wokół tnącego ocean dziobu, widział trzykondygnacyjny mostek na śródokręciu, wznoszący się za nim pojedynczy komin i żurawiki zwieszające się wzdłuż pokładu. Jednak, gdy pierwszy oficer Belugi spojrzał przez lornetkę, zobaczył coś niezwykłego.
– Na Boga, kapitanie – rzucił. – Nie potrafię określić jego narodowości, ale ma najliczniejszą załogę, jaką kiedykolwiek widziałem9.
Cameron znowu spojrzał przez lornetkę i tym razem bliżej się przyjrzał nadpływającemu statkowi. Dostrzegł stojących za relingiem co najmniej sześćdziesięciu członków załogi w przepisowych swetrach, będących wyposażeniem mężczyzn biorących udział w wojnie.
W pierwszej chwili poczuł, że za tym spotkaniem kryje się coś niedobrego. Wiedział, że brytyjska marynarka wojenna, jako uzupełnienie sił, zmieniała frachtowce w uzbrojone okręty wojenne i zastanawiał się, czy to jeden z takich przekształconych statków patrolujących wyspy na Oceanie Spokojnym z bazy w Australii.
W tym momencie Mary i Juanita, które zdążyły już zejść pod pokład, żeby włożyć najlepsze sukienki, pojawiły się na powitanie pierwszych nowych ludzkich twarzy od dwóch miesięcy. Dziewczynka machała wesoło do podpływającego czarnego parowca. Okręt nagle zwolnił i zwrócił się do nich burtą, gdy wciągano flagę na jaksztag pokładu rufowego. Wyostrzając lornetkę na banderę, Cameron nagle poczuł mrożący chłód. W soczewkach ujrzał wyraźnie czarny krzyż na białym tle, a w centrum orła ze szponami i biało-czerwone paski w górnym lewym rogu.
Na bryzie Morza Południowego łopotała flaga niemieckiej marynarki wojennej, druga wznosiła się nad mostkiem i Cameron, kierując lornetkę w tę stronę, ujrzał trzyliterowy międzynarodowy sygnał rozkazu „stop” i przygotowania do wejścia na pokład. Ciągle nie mógł się otrząsnąć z szoku, gdy dwa zawiasowe stalowe fragmenty relingu nagle opadły, uderzając z trzaskiem o kadłub, a nad falami wysunęły się trzymetrowe lufy hydraulicznych działek.
Jedno działko odpaliło z głuchym trzaskiem, pocisk przeleciał łukiem nad Belugą i spadł za do morza przed jej dziobem, wzbijając na wysokość dziesięciu stóp biały pióropusz wody.
W tym momencie Cameron bez żadnej wątpliwości wiedział, że ten czarny frachtowiec jest niemieckim korsarzem i że jego rodzina będzie jeńcami wojennymi, chociaż mogło się to wydawać kompletnie niezrozumiałe na tym pustym morzu, ponad 10 000 mil od frontu zachodniego. Odwracając się, zobaczył w odległości dwudziestu stóp opierającą się o sterówkę, sparaliżowaną przerażeniem Mary, z twarzą bladą jak ściana. Znała wszystkie publikowane w ciągu minionych dwóch lat opowieści o sadyzmie tych barbarzyńców. Juanita, tuląc się do matki, przestała machać ręką i patrzyła na ojca niepewnie.
Cameron polecił załodze zrefować żagle Belugi, a następnie podszedł do Mary i chwycił ją za rękę. Wymienili spojrzenia potwierdzające bez słów, jak bardzo oboje się boją. Wraz ze zbliżaniem się czarnego korsarza, Beluga wydawała się coraz bardziej krucha i nic nieznacząca.
Niemcy przygotowywali łódź na bakburcie i Cameron szybko pociągnął żonę i córkę pod pokład. Usiedli w milczeniu na kanapce i patrzyli w milczeniu przed siebie. Juanita, wyczuwając coś złego, zaczęła popłakiwać, kiedy jeden z członków załogi Belugi krzyknął przez świetlik, że spuszczono łódź. Mary szybko wstała, podeszła do koi i wyciągnęła spod materaca jeden z pistoletów męża. Stan później mówił, że malujący się wtedy na jej kredowobladej twarzy strach długo pozostawał w jego pamięci.
Nagle objęła mnie – pisał – odchyliła moją głowę do takiej pozycji, abym mógł patrzeć jej prosto w oczy i powiedziała: „Stanley, chcę żebyś mi przyrzekł, że nigdy nie dostaną Juanity”10.
Gdy Stan Cameron wyszedł z kabiny, próbując się opanować, ujrzał dziesięciu niemieckich marynarzy w niebieskich mundurach, wskakujących z pistoletami w rękach na pokład Belugi. Stojąc na pokładzie rufowym, był zdezorientowany i niemal sparaliżowany strachem. Podszedł do niego młody porucznik, zasalutował i zapytał doskonałą angielszczyzną z amerykańskim akcentem:
– Pan jest kapitanem tego statku?
Cameron potwierdził i Niemiec, po zadaniu kilku pytań na temat pochodzenia Belugi i celu podróży, oznajmił formalnie:
– Kapitanie, zajmuję pański statek w imieniu Niemieckiej Cesarskiej Marynarki Wojennej.
Dał sygnał swoim ludziom, żeby opuścili amerykańską flagę Belugi i na jej miejsce wciągnęli flagę niemiecką11.
Na śródokręciu Niemcy rozpakowali czarną skrzynkę z kilkoma detonatorami i wyjęli z niej dwadzieścia par kajdanek. W tym czasie zrewidowano załogę Belugi, szukając broni. Materiały wybuchowe nie wymagały wyjaśnień; według prawa międzynarodowego dotyczącego „łupu wojennego”, Niemcy mieli prawo przejąć ładunek statku i zniszczyć go jako statek wroga. Z równym zaskoczeniem, jak i z ulgą, Cameron zobaczył, że Niemcy dokładnie przestrzegają zasad wojny na morzu, wysyłając ostrzegawczy strzał w celu zatrzymania statku i nie czyniąc żadnej próby zaatakowania go, a teraz – z charakterystyczną dla nich skutecznością i dyscypliną – szczegółowo inwentaryzowali magazyny i wyposażenie, przekazując wyniki kapitanowi na pokładzie frachtowca. Czarny korsarz, jak się Cameron dowiedział od porucznika, nosił imię niewymagające tłumaczenia: Wolf. Jednak mimo tej złowieszczej nazwy marynarze nie sprawiali wrażenia barbarzyńców opisywanych w artykułach prasowych. Nawet kajdanki okazały się zbyteczne, gdy Niemcy skierowali załogę Belugi do pomocy przy segregowaniu zaopatrzenia statku. Niemiecki oficer, który przedstawił się jako Leutnant Ernst Szielasko, rozkazał, żeby na pokład rufowy przyszedł kucharz Belugi, a następnie wyraził życzenie, aby przygotował posiłek dla wszystkich na pokładzie i wyznaczył mu do pomocy jednego ze swoich ludzi.
W czasie tego dziwnie uprzejmego posiłku Camerona dręczyło złe przeczucie i próbował wypytać niemieckiego oficera, jakie są jego dalsze zamiary, przy okazji odkrywając, że Szielasko był takim samym jak on marynarzem-kupcem, a jego amerykański akcent był efektem pracy na frachtowcu pływającym wzdłuż Zachodniego Wybrzeża Stanów Zjednoczonych. Ku zaskoczeniu Camerona Niemiec znał San Francisco, ujawnił też, że kiedyś pracował na parowcu Roanoke, na którym Cameron również służył. Szielasko wyjaśnił, że większość załogi Wolfa była, jak on, marynarzami na statkach handlowych i obecnie należy do rezerwowych sił Cesarskiej Marynarki Wojennej. Zapewnił Camerona, że jego rodzinie nic się nie stanie, mimo że będą jeńcami wojennymi. Tymczasem jego ludzie zaopiekowali się Juanitą i dziewczynka, przezwyciężając strach, z entuzjazmem zaakceptowała nowe towarzystwo po ośmiu tygodniach nudy. Nawet Mary odetchnęła na wieść, że Szielasko dzieli z jej mężem marynarskie wspomnienia.
O zachodzie słońca, gdy Cameron skończył swój posiłek, Wolf dał Niemcom sygnał, żeby przyspieszyli działania. Szielasko oznajmił, że od południa zbliżają się dwa parowce i Wolf musi się nimi zająć, zatem Beluga spotka się z korsarzem następnego dnia. Rozwinięto żagle barkentyny, zadudniły maszyny parowca i blaknące światła obu statków oddaliły się w przeciwnych kierunkach.
Dwie godziny później, gdy Cameron stał na pokładzie w księżycowej poświacie, na północnym wschodzie pojawił się frachtowiec płynący kursem na Sydney. Gdy mijał Belugę, na mostku zabłysło migające światło sygnałów alfabetu Morse’a, identyfikujących statek jako australijski parowiec towarowy Fiona i żądających odpowiedzi Belugi. Cameron patrzył bezsilnie z mostku na swój zajęty przez wroga statek, podczas gdy Niemcy zignorowali sygnały i parowiec minął ich, płynąc na południowy zachód do tak zwodniczo bliskiego portu docelowego. Po kilku minutach Fiona zniknęła w ciemnościach.
Dla Mary ta noc był koszmarem. Bojąc się o Juanitę, szalejąc z powodu uniemożliwienia jej spotkania rodziny, leżała na koi, nie mogąc spać i zrywając się na każdy odgłos kadłuba statku lub kroków niemieckich strażników na pokładzie. Rano, gdy Mary i Stan wstali z koi, nie zobaczyli śladu czarnego korsarza. Niemcy sortowali na pokładzie łupy, ale Szielasko przepraszająco poinformował Cameronów, że mogą zatrzymać tylko najniezbędniejszą garderobę, która będzie im potrzebna na pokładzie Wolfa. Patrzyli bezradnie na swój dobytek zgromadzony na pokładzie obok zapasów żywności, zaopatrzenia medycznego, narzędzi, setek baniek z benzyną i różnych przedmiotów znalezionych na statku przez Niemców.
W czasie tego męczącego i długiego dnia dryfowania po morzu Cameron uświadomił sobie wiele rzeczy, co jeszcze bardziej pogłębiło złe przeczucia odnośnie do czekającej ich przyszłości. Niemiecki oficer nawigacyjny i bosman okazali się podobnie przyjaźni, jak porucznik Szielasko – tak jak on płynnie mówili po angielsku i też pracowali jako marynarze na statkach handlowych Stanów Zjednoczonych, po czym wrócili do Vaterlandu i zaciągnęli się do wojska po wybuchu wojny. Wyjaśnili, że zdobyte ubrania będą im potrzebne, ponieważ mundury załogi Wolfa rozpadały się po ponadsiedmiomiesięcznej żegludze na morzu; nawet bielizna Mary była im potrzebna na bandaże. Cameron słuchał z niedowierzaniem, że korsarz od opuszczenia macierzystego portu pod koniec 1916 roku nigdy, nawet raz, nie zawinął do portu – zamiast tego grabił węgiel, żywność i zaopatrzenie ze statków, które zaatakował. Teraz ich załogi trzymano w niewoli na pokładzie Wolfa, a jakie plany miał niemiecki kapitan dla nich, tego jego ludzie nie chcieli zdradzić – być może dlatego, że mało wiedzieli o swojej misji albo dokąd kapitan zamierza popłynąć. Jak ten korsarz znalazł się na Południowym Pacyfiku, tego Stan nie mógł odgadnąć i nie potrafił też pojąć, jak załoga znosiła taką podróż. Z tego, co mówili, wydawało się, że przepłynęli Atlantyk, Ocean Południowy i Indyjski, a teraz kierowali się na północ, do Holenderskich Indii Wschodnich.
Niemcy robili dużo zamieszania wokół Juanity i z szacunkiem traktowali Mary, jako że od opuszczenia domu nie widzieli kobiety ani dziecka. Jednak Mary nie dodawało to zbyt wiele otuchy i znowu spędziła bezsenną noc. Następnego dnia o świcie wyszła ze Stanem na pokład i w odległości 300 jardów zobaczyła czarny kadłub Wolfa. Korsarz podpłynął cicho w mroku przedświtu i widać było cztery opuszczone na wodę łodzie ratunkowe, załadowane benzyną i innymi towarami zabranymi z pokładu Belugi. Zjawił się Szielasko i oznajmił, że kapitan Wolfa zmienił mu rozkazy i pozwolił Cameronom zabrać tyle rzeczy osobistych, ile zechcą. Mary i Stan zaczęli zatem grzebać w stosie zgromadzonych na pokładzie rzeczy, aby odzyskać ubrania i buty, maszynę do szycia Mary i co cenniejsze przedmioty, jakie tylko udało im się znaleźć. W czasie tych poszukiwań usłyszeli warkot motoru, spojrzeli w niebo i zobaczyli nadlatujący dwupłatowiec. Wolno zniżył się nad korsarzem, zrobił pętlę i odleciał. Szielasko wyjaśnił, że to ich hydroplan, sygnalizujący, że wszystko w porządku i droga wolna.
O 13.00 zakończono transfer łupów i polecono Cameronom zejść do łodzi ratunkowej razem z załogą. Schodząc z pokładu Belugi, Cameron zobaczył, że na pokładzie Wolfa, przy relingu, zgromadził się rząd szczerzących zęby w uśmiechu niemieckich twarzy, co wywołało u Mary nawrót strachu, gdy zbliżali się do burty korsarza. Mary, mimo rosnącego przemęczenia, odmówiła skorzystania z podniesienia jej w wiklinowym krześle na pokład parowca. Na pokładzie powitał ich starszy oficer z siwymi wąsami. Przedstawił się jako Kapitänleutnant Karl Schmehl, pierwszy oficer. Zwracając się do Stana doskonałą angielszczyzną, powiedział:
– Powiedz żonie i dziewczynce, że nie muszą się bać, my nie jesteśmy – jak prawdopodobnie myślą – barbarzyńcami12.
Jako uzupełnienie tej absurdalnej uprzejmości zjawił się kucharz i podał Juanicie szklankę mleka oraz półmisek z puddingiem.
Potem zabrano Cameronów pod pokład rufówki, gdzie pasażem międzypokładowym zaprowadzono ich do kwatery – ciemnego, niewentylowanego pomieszczenia magazynowego, którego załoga jeszcze nie zdążyła całkowicie opróżnić z towarów. W stalowym bunkrze tłoczyli się sami mężczyźni. Nie byli częścią załogi, ale więźniami o różnej narodowości – Brytyjczycy, Hindusi, Europejczycy, Afrykanie – przeważnie z nagimi torsami i ogolonymi głowami, ubrani tylko w podarte szorty albo spodnie. Niektórzy wspinali się na pokład rufowy, aby tam się gimnastykować, inni wracali włazem pod pokład tam, gdzie ulokowano załogę Belugi. Były tam już zgromadzone dziesiątki podobnych mężczyzn – brudnych i spoconych, rzucających tępe, lecz ciekawe spojrzenia na mijającą ich Mary. Wskazując magazynek, niemiecki pierwszy oficer, Schmehl, oznajmił, że to jest kwatera dla całej rodziny, o ile oczywiście chcą zostać razem. Alternatywnie Mary i Juanita mogą dostać kabinę położoną wyżej, a Stan pozostanie tutaj, z możliwością codziennego odwiedzania żony i córki. Jednak Mary buntowniczo odmówiła rozdzielenia z mężem i Stan właśnie zastanawiał się, jak żona i córka zniosą niewygody tego pomieszczenia, gdy nagle pojawił się kapitan Wolfa.
Nienagannie ubrany w nieskazitelnie czysty czarny mundur Niemiec był szczupłym mężczyzną, którego Stan ocenił na około czterdzieści lat. Niski, drobnej budowy, z kwadratową twarzą, jastrzębim nosem i niemal niewieścich ustach, rozsiewał wokół siebie atmosferę niepodważalnego autorytetu. Przedstawił się niezwykle formalnie, sztywną angielszczyzną, jako kapitan Karl Nerger, i przeprosił Camerona za przejęcie Belugi. Zapewnił, że pozwoliłby jej płynąć dalej, gdyby wiedział, że na pokładzie jest kobieta z dzieckiem. Jednak w tej sytuacji jest zmuszony zabrać Cameronów na pokład swojego statku, aby móc zniszczyć Belugę bez ofiar w ludziach – ale uwolni ich, gdy tylko będzie to możliwe bez narażania jego załogi na niebezpieczeństwo. Tymczasem załatwi im lokum w kwaterach oficerskich, gdzie może też pozostać Stan, pod warunkiem, że nie będzie rozmawiał z załogą lub więźniami. Po tych słowach kapitan odszedł, a następnie wydał rozkazy i Cameronów zaprowadzono do luksusowej kabiny na pokładzie sypialnym. Tu załoga naprędce przygotowała specjalny hamak dla Juanity i przyniosła rzeczy rodziny.
We względnym komforcie tej kabiny Stan i Mary, zdezorientowani, siedzieli w milczeniu na kojach. Wpadli w ręce groźnych Niemców – ale Niemców mówiących nienaganną angielszczyzną, Niemców o doskonałych manierach… Czy można wierzyć tym przyjaźnie usposobionym korsarzom w ich przeprosiny i zapewnienia? Godzinę później, gdy ciągle rozstrząsali te sprzeczności, w drzwiach pojawił się członek załogi, trzymając w ręce zwitek bawełny. Oznajmił, że Beluga wkrótce zostanie zatopiona, i radził, żeby zatkali sobie uszy. Kapitan zezwolił Stanowi obserwować to z pokładu łodziowego.
Zostawiając Mary i Juanitę w kabinie, Stan wspiął się trapem do punktu obserwacyjnego za mostkiem, gdzie na żurawikach wisiało sześć łodzi ratunkowych. Obejrzał się i zobaczył innych więźniów na sterówce, gdzie zgromadzili się, żeby obejrzeć spektakl śmierci Belugi. W zapadającym zmroku Cameron ocenił, że tłoczyło się tam około stu ludzi. Beluga stała na kotwicy w odległości dwóch mil, a jej ładownie ciągle wypełniało kilkaset baryłek z benzyną. Dwadzieścia lat wcześniej na Alasce mały statek wielorybniczy spłonął do linii wody, a później został całkowicie odbudowany i zdolny do dalszej żeglugi, jednak tu, w tym odizolowanym miejscu na Pacyfiku, nie było takiej szansy. Gdy słońce dotknęło tarczą horyzontu, na Wolfie odsłonięto działa i Cameron zadrżał, gdy sześciocalowe pociski zaczęły eksplodować, nieszkodliwie spadając za rufą i przed dziobem małego statku. Naliczył osiemnaście chybionych strzałów, w milczeniu ciesząc się z niecelności Niemców, gdy nagle pociski trafiły w drewniany kadłub poniżej linii wody, wywołując płomienie strzelające szerokim łukiem na tle pomarańczowego nieba. Małą barkentynę rozdarły stłumione wybuchy, gdy w ładowni eksplodowały kanistry z benzyną, niektóre lecąc wysoko w powietrze, i rozsiewały za sobą pióropusze czerwonych płomieni. Inne wybuchały wewnątrz ładowni i ogień powoli zaczął wykwitać ze środka statku, rozprzestrzeniając się po pokładach i na powierzchni otaczającego morza niczym dywan płynnego ognia przypływu.
W kabinie pod pokładem Mary Cameron usłyszała, mimo zatkanych uszu, przytłumiony huk eksplozji i przytuliła Juanitę, gdy Wolf zakołysał się od wystrzałów z dział. Nawet nie będąc świadkiem zniszczenia Belugi, Mary wraz ze śmiercią ich statku straciła resztki spokoju i nadziei, że dopłynie do rodzinnego domu. Powyżej, na pokładzie, Stan obserwował spektakl z pełną respektu grozą. Później tak opisał tę scenę w pamiętnikach:
„Morze na mile dookoła pokrywała płonąca benzyna. W powietrzu panował spokój, była piękna pogoda i tylko sporadycznie lekki wietrzyk przechylał w różnych kierunkach języki płomieni, od czasu do czasu ukazując pośród tego pola ognia czarne ścieżki powierzchni wody, do chwili, gdy następny podmuch wiatru znowu je połączył w jeden niezakłócony dywan płomieni. Kiedy dotarł do statku, nie był już tylko wodą, ale wodospadem płomieni. Nawet Niemcy byli pod wrażeniem widoku tych trzech czwartych mili płonącej powierzchni morza i szalejących przez wiele godzin wybuchów, wyrzucających snopy płomieni na wysokość trzydziestu stóp. Boże! To było wspaniałe. W istocie ten widok był tak oszałamiający, że nie uświadamiałem sobie, iż to mój własny mały dom, teraz ginący w płomieniach”13.
Później ten przerażająco piękny spektakl stał się jednym z nawiedzających Stana Camerona sennych koszmarów. Wtedy ginął w płomieniach jego mały żaglowiec; legły w gruzach resztki minionego świata, pokonane przerażającą techniką nowego.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.