Tajny pułk KG 200.
Wspomnienia pilota Luftwaffe
Przekład: Barbara Floriańczyk
Tytuł oryginału: Chronik Geheimgeschwader KG 200
Data wydania: 2017
Data premiery: 7 marca 2017
ISBN: 978-83-7674-503-9
Format: 145x205
Oprawa: Twarda z obwolutą
Liczba stron: 336
Kategoria:
45.90 zł 32.13 zł
Kampfgeschwader 200 był niezwykłą jednostką Luftwaffe o specjalnym przeznaczeniu. Każda z wydzielonych części KG 200 działała samodzielnie, nie wiedząc nic o pozostałych. Pułk wykonywał zadania szpiegowskie oraz najtrudniejsze operacje bojowe i transportowe. Testował także nowe typy samolotów i różnego rodzaju „bronie specjalne”.
Ze względu na całkowite utajnienie i szczególne operacje KG 200 szybko owiany został aurą tajemniczości. Przypisywano mu korzystanie z niezliczonej liczby obcych maszyn oraz prowadzenie akcji, które u jednych wzbudzały ciekawość, a innych szokowały.
Legendę KG 200 budowały dodatkowo niesamowite plotki. Nikt nie wiedział, jaka jest prawda, bo o nią nie wolno było pytać.
Tajny pułk KG 200 to wreszcie prawdziwa, prezentująca niepublikowane przedtem dokumenty, fakty i zdjęcia historia tej jednostki, opowiedziana przez jednego z jej oficerów ‒ Petera Wilhelma Stahla. Wiarygodna, rzetelna, bez zadęcia i patosu, a jednak nadal zdumiewająca i wyjątkowa…
– Dwadzieścia cztery! Wszyscy gotowi!
Wszyscy w tym czasie wstają. Ludzie trzymają się tasiemek biegnących do ich klamr zapiętych na linie. Wszyscy odwróceni są w stronę mnie i Kena. Ja oczywiście to dostrzegam, lecz Ken, spoglądając przed siebie, jest bardzo skupiony na widoku za otwartym włazem.
Ziemia przesuwa się pod nami bardzo szybko, ale w dole widzę wyraźnie domy i pojedyncze osoby na polach. Wyglądają na takie maleńkie. Chmury przemykają obok, podobne do bawełnianej włóczki – białe i puszyste. Umykają niemal natychmiast.
Ten samolot jest inny od tego, do którego przywykłem. W samolocie pełnym żołnierzy i psów, z bocznym włazem gotowym do tego, żeby przezeń wyskoczyć, rozkazy padają jakoś bardziej oficjalnie. Rozbrzmiewa krzyk:
– Przygotować się do skoku!
Wszyscy napierają na nas przy drzwiach, szurając po podłodze ciężkimi torbami przy nogach.
Natężenie hałasu zmienia się wraz z zapaleniem się czerwonej lampki ponad głową Kena. Dyspozytor znów woła:
– Czerwone światło! – A ono zmienia się następnie na zielone. – Zielone światło!… Skok! – rozlega się jego okrzyk.
Silnik zostaje zdławiony. Niespodziewanie Ken przesuwa mnie w kierunku drzwi za nim i ciągnie za taśmę od pokrowca na moim grzbiecie. Mężczyzna w szarym mundurze błyskawicznie odsuwa się na drugą stronę naprzeciw włazu.
Nie wiem, czego chce ode mnie Ken, więc gdy samolot się przechyla, zapieram się, co nie pozwala mu ciągnąć mnie na taśmie. Przednie łapy służą mi za hamulce. Podnoszę wzrok na Kena, ale wszystko co widzę, to tyle, że próbuje przesunąć mnie naprzód.
Nie zamierzam nigdzie wyskakiwać. Za wyjątkiem ćwiczeń przy niskiej prędkości na ziemi, nigdy wcześniej nie robiłem tego z takiego samolotu. A tym bardziej na tej wysokości!
Owszem, mogę wyskoczyć przez próg włazu jakieś dwa metry nad ziemią albo z samolotu przez otwór w podłodze. Ale to zupełnie co innego! Odwracam łeb w stronę Monty’ego i widzę jęzor wiszący mu z otwartego pyska. Dyszy z przejęcia. Najprawdopodobniej śmieje się właśnie ze mnie, ale wkrótce sam się przekona, przez co przechodzę jako numer dwa przy włazie.
Ostatecznie Ken pochyla się i przyciąga mnie blisko krawędzi drzwi. Wszystko dzieje się tak szybko! W zaledwie kilka chwil. Ken przestępuje próg otwartego włazu, a ja podążam za nim. Zupełnie jak na ćwiczeniach. Jeszcze słyszę, jak Amerykanin woła:
– Jeden, dwa…
Po przekroczeniu drzwi omiata mnie zimne powietrze południa. Miota mną na wszystkie strony. Wraz z oddalającym się hukiem samolotu, czuję na grzbiecie mocne szarpnięcie. Wtem rozlega się dźwięk, coś jakby wielkie „szuuuuch!”. I nagle zaczynam opadać wolniej. Podnoszę łeb i widzę nad sobą wielką białą chustkę przymocowaną do mojego grzbietu linkami. Jest przepiękna! Nazywam czaszę spadochronu chustką, gdyż z nią właśnie mi się kojarzy.
Odlatujący samolot staje się coraz mniejszy i mniejszy. Wykonałem udany skok z nowej maszyny, Dakoty, i zarazem nie uderzyłem o jej ogon.
Opadam ku ziemi z niewielką prędkością, kołysząc się z boku na bok. Nogi mam rozpostarte i unieruchomione. Chyba nie jestem w stanie zamknąć pyska, więc mój jęzor trzepoce na wietrze.
Wówczas słyszę Kena, który wykrzykuje do mnie:
– Bing, dobry chłopak! Do zobaczenia za chwilkę!
Jego głos uspokaja mnie natychmiast, gdy zbliżam się coraz bardziej do trawiastej połaci poniżej.
Wtem nagły podmuch wiatru wypełnia mój spadochron i sprowadza mnie delikatnie wprost na murawę.
Przez chwilę stoję prosto. Czuję ulgę, że wylądowałem tak blisko Kena. Wtedy jednak coś mnie wywraca i ciągnie po trawie, obijając mnie z każdej strony. Zupełnie nic nie mogę na to poradzić. Jakby ktoś wlókł mnie za grzbiet.
Wtem mój wybawiciel, Ken, chwyta za skraj białego spadochronu i ściąga go z linii wiatru. Teraz nie może wydymać się już więcej. To świetna zabawa! Od razu chcę skoczyć ponownie z tego nowego samolotu! Nie wiem jeszcze, że w przyszłości zrobię to znacznie więcej razy, także z samolotu tego samego typu.
Słyszę szczekanie Monty’ego, więc wiem, że on także wylądował bezpiecznie. Ken i opiekun Monty’ego są bardzo zadowoleni z nas obu. Ściskają i głaszczą nas całych.
Trącam nosem kieszeń Kena. Z miejsca wie, czego chcę…
– Masz, Bing! Dobry chłopak! Dobra robota! Zasłużyłeś sobie!
Monty wygląda na urażonego tym, że Ken nagrodził tylko mnie. Szczeka więc głośno na swojego opiekuna, który właśnie zdejmuje mu spadochron i przyczepia smycz do obroży. W końcu, kiedy podnosi się podekscytowany, też wydobywa z kieszeni bluzy połamanego herbatnika.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.