Targowisko próżności Vanity Fair Tom 1
Przekład: Tadeusz Jan Dehnel
Tytuł oryginału: Vanity Fair
Data wydania: 2016
Data premiery: 1 marzec 2016
ISBN: 978-83-7674-508-4
Format: 145x205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 448
Kategoria:
34.90 zł 24.43 zł
Jedno z najważniejszych dzieł literatury angielskiej XIX wieku!
Grzeszna kobieta, nieczuła matka, skłonna do zdrady żona? Wiele można powiedzieć o Rebecce Sharp, a nawet to, że nie kocha swojego syna. Ilekroć pojawia się w czyjejś rodzinie, natychmiast zrywa najświętsze więzy. Pochlebstwa i podłe intrygi to jej domena, a wyrafinowanie – drugie imię. Nie cofnie się przed najgorszym oszustwem, jednocześnie mając w duszy próżność i wyrachowanie.
Czy można stłamsić w sobie głęboko zakorzenioną pogardę do bliźniego?
Drugi tom powieści znajdującej się na liście 100 książek (według BBC), które każdy człowiek musi przeczytać! Wciąż aktualna, odkrywająca blaski i cienie dziewiętnastowiecznego angielskiego społeczeństwa, ukazująca naturę ludzką, i to tę, której się wstydzimy.
„Im dłużej czytam dzieła Thackeraya, tym bardziej odnoszę wrażenie, że jestem sam na sam z jego przenikliwością, z jego prawdą, z jego odczuciami. Thackeray to prawdziwy tytan literatury” – Charlotte Brontë
W słoneczny czerwcowy ranek, kiedy nasz wiek liczył nie więcej niż lat dziesięć, przed okazałą żelazną bramę pensji dla dziewcząt z dobrych domów, prowadzonej przez pannę Pinkerton, a położonej przy ulicy Mall w Chiswick, zajechała z szybkością czterech mil na godzinę ciężka kolasa familijna. Kolasę ciągnęły dwa tłuste konie w lśniącej uprzęży, na koźle zaś siedział tłusty stangret w peruce i trójgraniastym kapeluszu. Gdy ekwipaż zatrzymał się przed błyszczącym mosiężnym szyldzikiem panny Pinkerton, czarny lokaj, który drzemał obok stangreta, rozprostował kabłąkowate nogi, a kiedy pociągnął za dzwonek, co najmniej dwadzieścia głów ozdobiło wąskie okna starej, szacownej budowli z czerwonej cegły. Ba! Uważny obserwator mógłby zobaczyć nawet perkaty, czerwony nosek panny Jemimy Pinkerton sterczący nad doniczkami pelargonii w oknie prywatnego salonu pani przełożonej. .
― Kareta pani Sedley, proszę siostry ― oznajmiła panna Jemima. ― Sambo, czarny lokaj, zadzwonił właśnie, a stangret ma nową, pąsową kamizelkę.
― Czy ukończyłaś, Jemimo, wszelkie przygotowania związane z wyjazdem panny Sedley? ― zapytała starsza panna Pinkerton, majestatyczna dama, owa Semiramida Hammersmith, zaprzyjaźniona z doktorem Johnsonem i korespondentka samej pani Chapone.
― Pokojowe, proszę siostry, wstały dziś o czwartej. Kufry panny Sedley już spakowane ― odrzekła panna Jemima. ― Zrobiłyśmy też wiązankę kwiatów…
― Mówi się bukiet, Jemimo. To bardziej wykwintnie.
― A więc, proszę siostry, bukiet prawie taki jak stóg siana. Do sepetu Amelii włożyłam dwie flaszeczki wody goździkowej dla pani Sedley, a także przepis na tę wodę.
― Mam nadzieję, Jemimo, że nie zapomniałaś o rachunku panny Sedley? Aha! Oto kopia. Bardzo dobrze. Dziewięćdziesiąt trzy funty, cztery szylingi. Bardzo dobrze. Bądź łaskawa zaadresować: Wielmożny Pan John Sedley. Zapieczętuj też mój liścik do jego małżonki.
Dla panny Jemimy odręczny list jej siostry, panny Pinkerton, zasługiwał na szacunek nie mniejszy niż autograf monarchy. Jak wiadomo, sama pani przełożona pisywała osobiście do rodziców wychowanek tylko w przypadkach, kiedy wychowanki te opuszczały pensję albo wybierały się za mąż i raz jeden, gdy biedna panna Birch zmarła na szkarlatynę. Panna Jemima była przekonana, że jeśli cokolwiek zdołałoby pocieszyć panią Birch po stracie córki, to chyba wymowne i pobożne arcydzieło, w którym panna Pinkerton donosiła o smutnym wydarzeniu.
W danym przypadku „bilecik” panny Pinkerton brzmiał, jak następuje:
Chiswick 15 czerwca 18.. r.
Wielce Szanowna Pani!
Po sześciu latach zwracam Jej Rodzicom Pannę Amelię Sedley jako młodą damę godną zająć stosowne miejsce w wysokich i wykwintnych kołach towarzyskich, do których słusznie przynależy. Oczywiście nie potrzebuję zapewniać Wielce Szanownej Pani, iż uważam to sobie za niewątpliwą przyjemność i prawdziwy zaszczyt. Cnót charakterystycznych dla młodych Angielek z dobrych domów oraz wykształcenia odpowiadającego jej urodzeniu i pozycji na pewno nie braknie przemiłej Pannie Sedley, której pilność i posłuszeństwo zyskały serca wychowawców, a wrodzony wdzięk i niezwykła łagodność usposobienia oczarowały wszystkie koleżanki ― starsze i młodsze.
Co do muzyki, tańca, ortografii oraz wszelakich haftów i robótek niewieścich Panna Amelia spełniła najgorętsze pragnienia życzliwych jej osób. Geografia natomiast zostawia jeszcze wiele do życzenia, ponadto zaś pozwalam sobie zalecić na najbliższe trzy lata regularne stosowanie (przez cztery godziny dnia każdego) deski do prostowania pleców, bez której użycia nikt nie zdoła opanować tej wdzięcznej godności ruchów i postawy, tak nieodzownej każdej wykwintnej damie.
Pobożność i zasady moralne Panny Sedley osiągnęły niewątpliwie poziom godny zakładu naukowego, który bywał zaszczycany wizytami Wielkiego Twórcy Słownika i znajdował się pod łaskawym patronatem Pani Chapone.
Opuszczając moją szkołę, Panna Amelia Sedley uwozi ze sobą serca koleżanek oraz życzliwe względy przełożonej, która ma zaszczyt kreślić się uniżoną sługą Wielce Szanownej Pani.
Barbara Pinkerton
PS. Pannie Sedley towarzyszy panna Sharp. Uprzejmie proszę, aby jej wizyta na Russell Square nie przeciągnęła się ponad okres dziesięciodniowy, gdyż arystokratyczna rodzina, która zaangażowała pannę Sharp, życzy sobie rozpocząć korzystanie z jej usług w terminie możliwie najwcześniejszym.
Zakończywszy ową epistołę, panna Pinkerton napisała imię i nazwisko panny Sedley oraz swoje własne na karcie tytułowej „Słownika” Johnsona, którym to wybitnym dziełem obdarzała z reguły rozstające się z jej pensją wychowanki. Na okładce książki przylepiony był karton z kopią „Kilku słów do Młodej Damy opuszczającej pensję panny Pinkerton przy ulicy Mall w Chiswick ― pióra nieodżałowanej pamięci Wielebnego Doktora Samuela Johnsona”. Prawdę rzekłszy, panna Pinkerton miała ustawicznie na ustach nazwisko autora „Słownika”, jako że jedynej jego wizycie zawdzięczała reputację i majątek.
Otrzymawszy od starszej siostry rozkaz wydobycia „Słownika” ze schowka, panna Jemima przyniosła dwa egzemplarze, kiedy zaś majestatyczna dama opatrzyła autografem pierwszy, Jemima z niewyraźną i zalęknioną miną podsunęła jej drugi.
― Dla kogóż to, Jemimo? ― zapytała panna Pinkerton tonem mrożącego chłodu.
Potulna niewiasta odwróciła się plecami do panny Pinkerton i zadrżała, a gorący rumieniec oblał jej zwiędłą twarz i szyję.
― Dla Becky Sharp, proszę siostry ― bąknęła. ― Dla Becky Sharp. Przecież i ona wyjeżdża.
― Jemimo! ― zawołała majestatycznie dama takim tonem, jak gdyby to imię wypisywała dużymi drukowanymi literami. ― Jemimo! Czy postradałaś zmysły? Odłóż egzemplarz do schowka i na przyszłość nie pozwalaj sobie, proszę, na tego rodzaju wybryki.
― Proszę siostry, to kosztuje tylko dwa szylingi i dziewięć pensów, a biedna Becky będzie okropnie zawiedziona, jak nic nie dostanie.
― Proszę mi zaraz przysłać pannę Sedley ― zakomenderowała przełożona, a jej siostra, nie odważywszy się powiedzieć już ni słowa, wyszła drobnym kroczkiem z salonu, bardzo zmartwiona i zdenerwowana.
Cóż, panna Sedley była córką zamożnego londyńskiego kupca, a Becky Sharp bezpłatną praktykantką, a zatem (zdaniem panny Pinkerton) dość już dostała i stanowczo mogła się obejść bez zaszczytnego obdarowania „Słownikiem” na pożegnanie.
Na ogół biorąc, podobne listy właścicieli żeńskich i męskich zakładów naukowych zasługują na wiarę nie bardziej niż cmentarne epitafia. Zdarza się jednak niekiedy, iż osoba, co pożegnała nasz padół, miała zalety charakteru i chrześcijańskie cnoty uwiecznione nad jej kośćmi kamieniarskim dłutem. Mógł to naprawdę być dobry ojciec, mąż czy syn lub dobra matka, żona albo córka ― i rodzina pogrążona w rzeczywiście nieutulonym żalu mogła szczerze opłakiwać nieboszczyka lub nieboszczkę. Podobnie w szkołach wychowanek lub wychowanka może czasami zarobić rzetelnie na pochwały szafowane tak hojnie przez bezinteresownych preceptorów. Otóż Amelia Sedley należała do panienek szczególnego pokroju, nie tylko bowiem zasługiwała w pełni na wyrazy uznania zamieszczone w liście przełożonej, lecz zdobiły ją ponadto liczne, pełne uroku cechy, których majestatyczna Minerwa nie potrafiła dostrzec ze względu na znaczne różnice wieku i pozycji.
Otóż panna Sedley nie tylko śpiewała niczym skowronek albo pani Billington, nie tylko tańczyła niczym Hillisberg albo Parisot, nie tylko haftowała przepięknie, a z ortografią radziła sobie nie gorzej niż sam „Słownik”. Miała także tkliwe, zacne, radosne, szlachetne serduszko i dzięki niemu zyskiwała miłość każdego, kto się do niej zbliżył ― od samej surowej Minerwy do zahukanej dziewki kredensowej czy jednookiej sprzedawczyni ciastek, której raz w tygodniu zezwalano je dostarczać młodym damom z renomowanej pensji. Pośród dwudziestu czterech tych młodych dam panna Sedley liczyła co najmniej dwanaście najbliższych przyjaciółek od serca. Nawet zazdrosna panna Briggs nigdy się o niej uszczypliwie nie wyrażała. Wyniosła i kostyczna panna Saltire (wnuczka lorda Dexter) przyznawała łaskawie, że Amelia ma piękną figurę. Panna Swartz pochodząca z St Kitt, bardzo bogata Mulatka o wełnistych włosach, tak rozszlochała się w dniu odjazdu przyjaciółki, że trzeba było wezwać doktora Flossa i solami trzeźwiącymi z lekka odurzyć biedaczkę. Spokojna godność cechowała oczywiście zachowanie panny Pinkerton, damy na eksponowanym stanowisku i obdarzonej wypróbowanymi cnotami, ale panna Jemima pochlipywała od czasu do czasu na myśl o rozstaniu z faworytką i gdyby nie strach przed siostrą, dostałaby zapewne ataku histerycznego, jak bogaczka z St Kitt, która płaciła podwójnie za naukę i pensjonat. Ale na tak zbytkowne objawy żalu mogą sobie pozwolić jedynie pensjonarki zasiadające przy stole pani przełożonej. Tymczasem biedna Jemima miała na głowie rachunki, pranie, wszelkie reperacje, desery, srebra stołowe, porcelanę i ustawiczne dozorowanie służby. Czy warto wszakże mówić o pannie Jemimie? Czytelnik nie usłyszy o niej zapewne do dnia Sądu Ostatecznego i kiedy zostawi ją za ażurową żelazną bramą pensji przy ulicy Mall, ona i jej złowroga siostra nigdy już nie przekroczą granic szczupłego światka naszej opowieści.
Ponieważ jednak z Amelią będziemy mieć do czynienia długo i często, wypada wspomnieć w zaraniu znajomości, że jest to przemiła i urocza osóbka. Wiadomość, iż czeka nas ustawiczne towarzystwo istoty niewinnej i poczciwej, może niewątpliwie dodać otuchy zarówno w życiu, jak i przy czytaniu powieści, gdyż życie i literatura (zwłaszcza ta ostatnia) obfitują na ogół w czarne charaktery najpodlejszego gatunku. Amelia Sedley nie będzie heroiną romansu, nie ma więc potrzeby opisywać jej wdzięków. Obawiam się nawet, że jej nosek jest zbyt krótki, a policzki o wiele za czerstwe i pucołowate ― zwłaszcza dla heroiny romansu. Atoli jej przyjemna twarz promieniuje zdrową cerą, świeże usta ujmującym uśmiechem, a piękne oczy radością i niezłośliwym humorem, jeżeli oczywiście nie przepełniają ich łzy, co, niestety, zdarza się nader często. Bo niemądra panienka ma zwyczaj płakać nad zdechłym kanarkiem albo nad myszką pochwyconą przez zwinnego kota, albo nad smutnym zakończeniem najgłupszej nawet powieści. A jeśliby się znalazł ktoś dość bezwględny, by odezwać się do niej szorstko… no to miałby się z pyszna! Nawet panna Pinkerton ― dama wymagająca i podobna antycznym boginiom ― przestała łajać Amelię. Spróbowała to zrobić raz jeden i chociaż na wrażliwości uczuć znała się nie lepiej niż na algebrze, nakazała nauczycielkom i metrom, by pannę Sedley traktowali szczególnie wyrozumiale, ponieważ wszelka surowość rani boleśnie tę delikatną młodą damę.
Jako się rzekło, Amelia miała zwyczaj albo śmiać się, albo płakać, kiedy więc wreszcie nadszedł dzień odjazdu, stanęła wobec trudnego wyboru. Cieszyła się serdecznie, iż wraca do domu, zarazem jednak cierpiała dotkliwie z racji rozstania z pensją. Od trzech dni mała Laura Martin, sierota, dreptała za nią nieustannie niby wierny piesek. Amelia musiała ofiarować i przyjąć przynajmniej czternaście prezentów, złożyć przynajmniej czternaście uroczystych przyrzeczeń, że będzie pisywać co tydzień.
― Listy do mnie możesz przesyłać pod adresem mojego dziadunia, hrabiego Dexter ― powiedziała panna Saltire (nawiasem mówiąc, młoda dama aż nazbyt skromnie ubrana).
― Nie martw się, ile wydam na porto! Wszystko jedno! Droga, najdroższa! Pisuj codziennie! ― wołała raz po raz wełnistogłowa panna Swartz, osóbka popędliwa, lecz uczuciowa i hojna.
Mała Laura Martin, sierota, która zaczynała właśnie uczyć się pisania rondem , ujęła rękę starszej koleżanki i nieśmiało spoglądając jej w oczy, szepnęła:
― Amelio, czy pozwolisz, że w listach będę cię nazywać mateczką?
Jestem przekonany, że Jones, który otworzy tę książkę w swoim klubie, uzna wyżej przytoczone szczegóły za idiotyczne, trywialne, dziecięco naiwne i okrutnie sentymentalne. Widzę nawet, jak ów Jones (nieco zaczerwieniony po zjedzeniu łopatki baraniej i wypiciu pół butelki wina) wydobywa ołówek, podkreśla wyrazy „idiotyczne, trywialne”, następnie zaś dodaje jako własne zdanie: „całkiem słusznie”. Cóż, Jones ― osobnik wyższy, o nieprzeciętnym umyśle ― uznaje w życiu i powieści tylko to, co wielkie i bohaterskie. Niechaj więc lepiej z góry otrzyma przestrogę i zainteresowanie zwróci w inną stronę.
Ale do rzeczy! Kwiaty, upominki, kufry i pudła na kapelusze panny Sedley znalazły się we wnętrzu i na dachu kolasy, a ich śladem powędrowała bardzo mała i bardzo stara walizka z wołowej skóry opatrzona starannie przymocowanym biletem wizytowym panny Sharp. Sambo z ironicznym uśmiechem podał ów bagaż stangretowi, stangret zaś z odpowiednio drwiącą miną ulokował go w stosownym miejscu. Nadeszła chwila rozstania, którego gorycz znacznie złagodziła podniosła oracja wygłoszona do wychowanki przez pannę Pinkerton. Przemówienie to nie natchnęło wprawdzie Amelii duchem filozoficznego spokoju, było jednak nieporównanie nudne, napuszone i rozwlekłe, a że uczennica nie otrząsnęła się jeszcze ze strachu przed majestatyczną damą, nie ważyła się w jej obecności dać upustu czysto osobistym wzruszeniom. Podobnie jak przy uroczystych okazjach odwiedzin rodzicielskich, podano w salonie butelkę wina i kruche ciasteczka, a po tym skromnym poczęstunku panna Sedley mogła swobodnie odjechać.
― Idź na górę, Becky. Pożegnaj pannę Pinkerton ― doradziła poczciwa Jemima młodej osóbce, która nie zwracając niczyjej uwagi, schodziła po schodach z małą torbą podróżną w ręku.
― Trzeba będzie ― odparła zagadnięta ze spokojem, który wydawał się dziwnym nawet dla siostry samej pani przełożonej.
Kiedy panna Jemima zastukała do drzwi i otrzymała pozwolenie wejścia, Becky wkroczyła do salonu pewnym krokiem i wyrzekła po francusku głośno i z nienagannym akcentem:
― Mademoiselle, je viens vous faire mes adieux.
Panna Pinkerton nie rozumiała po francusku, rządziła jedynie tymi, którzy znali ów język. Przygryzła więc wargi, zadarła dumnie w górę rzymski nos i dostojną głowę przystrojoną nader okazałym turbanem i odpowiedziała:
― Panno Sharp, życzę powodzenia.
Z tymi słowy machnęła ręką, aby przy okazji zwykłego gestu pożegnania dać Becky sposobność uściśnięcia jednego ze swoich palców, specjalnie w tym celu wysuniętego. Ale panna Sharp nie skorzystała ze sposobności, lecz skrzyżowała ramiona na piersi i z lodowatym uśmiechem złożyła ukłon, który Semiramida z Hammersrnith pokwitowała dostojnym a gniewnym ruchem turbana. Oczywiście było to podjazdowe starcie między damą młodą i starą, w którym ta ostatnia doznała porażki.
― Niechaj cię Bóg ma w swojej pieczy, drogie dziecię ― rzekła, ściskając Amelię i nad jej ramieniem mierząc zabójczym spojrzeniem pannę Sharp.
― Chodź ze mną, Becky ― szepnęła panna Jemima i spiesznie wyprowadziła z salonu młodą osobę, za którą drzwi salonu zamknęły się raz na zawsze.
Potem, nastąpiło burzliwe pożegnanie w sieni i przed domem. Brała w nim udział cała służba i wszystkie najlepsze przyjaciółki, i wszystkie inne młode damy, i nawet przybyły w danym momencie metr tańca. Uścisków, pocałunków, okrzyków, wybuchów płaczu i histerycznego wycia dobywającego się z pokoju panny Swartz (pensjonarki zasiadającej u stołu pani przełożonej) nie zdoła opisać żadne pióro i żadne tkliwe serce nie potrafi znieść spokojnie. Ale zawierucha minęła wreszcie i nastąpiło ostateczne rozstanie ― to znaczy Amelia Sedley rozstała się z przyjaciółkami. Panna Sharp od kilku minut siedziała już skromnie w kolasie i z racji jej odjazdu nikt nie zalewał się łzami.
Sambo ― właściciel pary kabłąkowatych nóg ― zatrzasnął już drzwiczki pojazdu za płaczącą jaśnie panienką i zwinnie wspiął się na kozioł, gdy panna Jemima z paczką w ręku podbiegła żywo do otwartej bramy.
― Stój, stój! ― zawołała i zatrzymawszy się koło kolasy, dodała ciszej: ― Droga Amelio, oto parę kanapek. Możesz być głodna w podróży. A dla ciebie, Becky… panno Sharp… książka, którą moja siostra… albo raczej ja… Wiesz już, to „Słownik” Johnsona. Nie możesz przecież odjechać bez upominku. No, do widzenia… Żegnaj. Jazda, stangrecie! Niech was obie Bóg błogosławi!
Zacna niewiasta, drżąc ze wzruszenia, uciekła do ogrodu. Lecz co się stało? W chwili gdy konie ruszały, panna Sharp wychyliła bladą twarz z okna kolasy i rzuciła, naprawdę rzuciła książkę w kierunku bramy!
Panna Jemima omal nie zemdlała z przerażenia.
― Jak żyję, nie widziałam… ― wyjąkała. ― Co za niebywała… ― wzburzenie nie pozwoliło jej dokończyć ani jednego, ani drugiego z rozpoczętych zdań.
Kolasa odjeżdża szparko. Z trzaskiem zamyka się żelazna brama. Dzwonek wzywa na lekcję tańca.
Świat staje otworem przed dwoma panienkami, my zaś żegnamy na dobre Chiswick.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.