Porcelanowy konik. Inspektor Irene Huss. Tom 1
Przekład: Danuta Wencel
Tytuł oryginału: Den krossade tanghästen
Data wydania: 2016
Data premiery: 15 marca 2016
ISBN: 978-83-7674-496-4
Format: 145x205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 408
Kategoria:
39.90 zł 27.93 zł
Nikt nie widział, jak spadał w kompletnych ciemnościach. Był listopad. Richard von Knecht uderzył z hukiem o mokry chodnik na Molinsgatan w Göteborgu…
Inspektor Irene Huss rozpoczyna dochodzenie w sprawie, która wygląda na samobójstwo popełnione w bogatej rodzinie. Ale to tylko pozory. Bardzo szybko pojawiają się następne ofiary. Mnożą się pytania dotyczące tajemniczych zgonów, które początkowo wyglądają na przypadkowe. Policjantka trafia na trop przebiegłego i niebezpiecznego mordercy…
Na podstawie cyklu Inspektor Irene Huss powstał wyśmienity serial telewizyjny z Angelą Kovács w roli głównej.
Bez wątpienia Szwecja doczekała się w końcu królowej kryminałów!
– „Länstidningen Östersund”
Na miejsce wypadku dotarł pierwszy radiowóz. Pięć minut później ambulans. Ratownicy stwierdzili tylko, że nie mają dużo do roboty. Dwóch policjantów próbowało odepchnąć żądnych sensacji widzów, którzy nagle ze stoickim spokojem stawiali czoła sztormowej pogodzie. Jeden z policjantów wsiadł do radiowozu i zadzwonił, prosząc o pomoc.
− Proszę przysłać grupę operacyjną do zadań specjalnych na róg Ascherbergsgatan – Molinsgatan. Z piątego pietra wypadł jakiś starszy mężczyzna. Wygląda na to, że to ten robiący kokosowe interesy, Knoch – czy jakoś tak. Jego żona z synem są tutaj. Oboje w wielkim szoku. Potrzebujemy dla nich dodatkowego ambulansu.
− Ahaa… Oj! Chodzi o… von Knechta.
Komisarz kryminalny Sven Andersson właśnie włożył kluczyki do drzwi swojego starego Volvo 240, gdy usłyszał z tyłu dobrze mu znany głos:
− Sven, zaczekaj! Szykuje się niezła robota! − wołała Irene.
Zirytowany odwrócił się do niej i westchnął:
− Co znowu?
W głosie inspektor kryminalnej słychać było wietrzenie sensacji.
− Richard von Knecht wyskoczył z balkonu!
− Richard von Knecht? Ten Richard von Knecht…?
− Tak. To brzmi nieprawdopodobnie. Na pewno będą zawirowania na giełdzie. Albo krach!
− Wsiadaj. Wiesz dokąd mamy jechać?
Lało jak z cebra i komisarz włączył wycieraczki na najwyższe obroty, aby mógł coś widzieć. Göteborg można by śmiało nazywać „Deszczoborgiem”. Tydzień wcześniej na ulicach panował chaos z powodu śniegu. Napadało pół metra i całe miasto było sparaliżowane przez kila dób. Można się domyślać, jakie będą tego skutki. Duży przyrost naturalny w sierpniu następnego roku. Teraz temperatura podniosła się powyżej zera i nie pozostał ani jeden płatek śniegu. Inspektor kryminalna Irene Huss zadzwoniła do domu i poinformowała swoje córki bliźniaczki, że wróci później. Były do tego przyzwyczajone po wielu latach pracy mamy w Wydziale Kryminalnym. Obiecały wyjść z psem, dać mu jeść i powiedzieć o jej spóźnieniu tacie, dla którego nie było to nic nowego. Zgodnie z rutyną dnia miał przygotować córkom kolację. Wszystko w ich rodzinie przebiegało bez zarzutu, nawet, gdy jej nie było w domu. Musiała głośno westchnąć, gdyż komisarz Sven Andersson zerknął na nią, pytając:
− Czy masz jakiś problem?
− Nie, wszystko w porządku. Tylko ta okropna pogoda. I do tego samobójstwo. To bardzo przygnębiające.
Komisarz przyznał jej rację. Gapił się ponuro w czarny deszcz, który chlustał na wycieraczki. Przerwał w końcu ciszę i spytał:
− A skąd taka pewność na centrali, że to Richard von Knecht wyskoczył z balkonu?
− Według dyżurnego na ulicy była żona z synem. To on prawdopodobnie zaalarmował.
− A wiesz, z którego pietra wypadł?
− Nie, ale wygląda na to, że był wysoko.
Przez kilka minut nic nie mówili. W końcu komisarz odchrząknął.
− Czy wiesz coś o tym Richardzie von Knechcie?
− To, co większość mieszkańców. Pochodzi ze szlachty i jest bardzo bogaty. Zdolny biznesmen, akcjonariusz i jeden z celebrytów Göteborgu. Według A-Ekonomi jest geniuszem biznesowym, ale według mojego ślubnego miał tylko nieprawdopodobne szczęście.
− Czy Krister jest też ekspertem od biznesu i akcji?
− Nie, ale posiada dwadzieścia akcji Trygg Hansa, które dostał za darmo przy restrukturyzacji firmy kilka lat temu. A na co dzień jest szefem kuchni w Gladys Corner.
− Słyszałem, że to dobry lokal.
− Bez wątpienia.
Poprzez przerwy pomiędzy wycieraczkami dojrzeli pulsujące niebieskie światło pojazdów interwencyjnych. Grupa operacyjna do zadań specjalnych ogrodziła teren. Miejsce upadku ciała oświetlało światło przebijające się przez szybę drzwi wejściowych do eksluzywnego butiku z odzieżą męską. Drzwi znajdowały się na granitowej stopie rogu kamienicy. Komisarz Sven Andersson miał przebłyski pamięci, że w jego dzieciństwie była tam apteka. Ale nie był tego w stu procentach pewien, ponieważ wychowywał się w Masthugget. Nad drzwiami róg zamieniał się w wykusz. Każde piętro miało takowy, z oknami na trzy strony. Oprócz ostatniego. Tam lokator chełpił się balkonem z dachem w formie wieżyczek. I właśnie stamtąd Richard von Knecht wypadł na ulicę.
Komisarz Andersson skierował wzrok na zwłoki, ale nie wytrzymał tego widoku. Również inspektor Huss drżała na całym ciele, patrząc na von Knechta. Nie był to piękny sposób na umieranie – pomyślała. Podszedł do nich policjant z grupy operacyjnej, aby poinformować, że lekarz medycyny sądowej jest w drodze.
− Wiesz może kto? − spytał komisarz
Zamiast odpowiedzi wzruszył ramionami. Komisarz poszedł w ślad za Irene do zaparkowanego radiowozu i przywitał się z policjantem siedzącym za kierownicą.
− Cześć! Komisarz Sven Andersson z Wydziału Kryminalnego.
− Cześć! Hans Stefansson z pierwszego okręgu. Już was ściągnęli?
− Tak, niezwykle szybko. Skontaktowali się z nami kwadrans po, co by oznaczało, że wyskoczył o godzinie siedemnastej czterdzieści pięć. Zgadza się?
− Nie. Byliśmy pierwsi na miejscu, dokładnie o siedemnastej trzydzieści pięć. A więc musiał się zbliżać do ziemi jakieś pięć minut wcześniej. Byłem z kolegą na Korsvägen, gdy nas zaalarmowali. Przypuszczam więc, że upadł dokładnie o siedemnastej trzydzieści.
Rozmowę przerwało im przybycie lekarki medycyny sądowej, Yvonne Stridner. Była profesorką i niepodważalnie jedną z najbardziej uzdolnionych lekarek-patologów w kraju. Ale komisarzowi Anderssonowi trudno się z nią współpracowało. Była kobietą świadomą swoich kompetencji i nie widziała powodów, aby się z tym kryć. Irene była kilka razy świadkiem, jak hipotezy policji zostały wywrócone do góry nogami po dokładnych ekspertyzach medycyny sądowej, wydanych przez Yvonne Stridner. I do tej pory zawsze miała rację.
Ale to nie dlatego Andersson miał problemy z zaakceptowaniem jej osoby. Przeszkadzało mu, że była autorytarna i taka akademicka. Irene podejrzewała, że komisarz w głębi serca uważał, że medycyna sądowa nie była zawodem odpowiednim dla kobiet.
Na krawędzi ogrodzonego terenu zaparkował biały Ford Escort z napisem „Lekarz” na przednich drzwiach po obu stronach. Wysiadła z niego Yvonne. I nawet ci, którzy nie mieli żadnego pojęcia, czym się zajmuje, pochylili czoła przed otaczającym ją autorytetem. Jej płonące pomarańczowe włosy pasowały jak ulał do miękkiego wełnianego płaszcza w kolorze musztardy. Podeszła do zwłok i zdjęła płaszcz, prosząc jednego z policjantów, aby go potrzymał. Miała na sobie czysty biały fartuch. Otworzyła małą torebkę i wyjęła z niej parę gumowych rękawiczek, które naciągnęła w okamgnieniu i przykucnęła przy zwłokach von Knechta. Technicy kryminalni ustawili reflektor, dzięki któremu mogła lepiej widzieć. Nie rozglądając się dookoła, nałożyła na swoje eleganckie skórzane buty obuwie ochronne. Wokół ciała było bardzo dużo krwi zmieszanej z czymś innym i rozcieńczonej z deszczówką. Przygnębiający widok.
By czuć się potrzebną, Irene zdecydowała się na postawienie kilku pytań obecnym policjantom. Szefa grupy operacyjnej Håkana Lunda znała bardzo dobrze, ponieważ piętnaście lat wcześniej zaczęli równocześnie służbę w trzecim okręgu dyżurnym, zwanym obecnie PO1. Lund nie był dużo wyższy od niej, miał najwyżej sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Ale objętość w talii wkrótce mogłaby być taka sama jak wysokość, jak się nie weźmie za siebie. Członkowie grupy operacyjnej otrzymali przydział zadań i instrukcje. Håkan Lund odwrócił się w stronę Irene i powitał ją, zadowolony ze spotkania.
− Cześć, Huss! Czyżby kryminalni był już na miejscu?
− Witaj! Tak, wezwano nas tym razem wcześnie. A kiedy wy przyjechaliście?
− Zostaliśmy zaalarmowani przez centralę tuż po wpół do szóstej. Byliśmy na komisariacie, ale od razu ruszyliśmy do akcji. „Najwyższy priorytet. Richard von Knecht leży martwy na rogu Molinsgatan i Ascherbergsgatan”.
− Jak to wyglądało, jak przyjechaliście?
− Jeden chaos. Zleciały się sępy. Trudno nam się było przedostać przez tłum. Ale ryczeliśmy przez opuszczoną szybę i udało nam się usunąć gapiów i ogrodzić teren. Zrobiliśmy to naprawdę porządnie, jak widzisz. Niejeden próbował przedostać się pod plastikowymi taśmami, ale wtedy zacząłem im ryczeć prosto w twarze. Dosłownie ryczeć.
Irene Huss wyobraziła sobie tę scenę i zadała następne pytanie.
− A kto zidentyfikował Richarda von Knechta?
− Jego żona i syn. Kiedy weszliśmy w tłum, zauważyliśmy całą zakrwawioną kobietę, która zanosiła się płaczem. Jakiś chłopak próbował ją podtrzymywać. To byli żona von Knechta i jej syn. O ile dobrze zrozumiałem, byli na ulicy, gdy spadał – powiedział Lund ze współczuciem.
− A gdzie są teraz?
− Ambulans zawiózł ich do szpitala Sahlgrenska. Z nią nie dasz rady rozmawiać przez kilka najbliższych dni, a syn miał twarz białą jak kreda. Zwymiotował zanim wsiedli do karetki pogotowia.
Lund wyglądał poważnie, ale po chwili jego twarz zajaśniała:
− Chodź. Przedstawię ci kogoś interesującego, kogo powinnaś spotkać.
Irene szła za nim w stronę grupy operacyjnej. Teatralnym gestem otworzył boczne drzwi, mówiąc:
− To jest pani Eva Karlsson. A to inspektor kryminalna Irene Huss.
Zwrócił się do małej kobiety w jasno-czarnym trenczu, która oniemiała kiwnęła głową na powitanie. Na jej kolanach siedział brązowy jamnik. Przez jego przeraźliwe szczekanie Irene ledwo słyszała, co mówił Håkan Lund.
− To jest najbliższy wydarzenia świadek, jakiego mamy. Była około siedem metrów od miejsca, w którym upadł.
Irene zwróciła się do damy, która wyciągnęła w jej stronę cienką, niemal przezroczystą dłoń. Objęła delikatnie kruchą i zimną jak lód rękę i łagodnym głosem rozpoczęła rozmowę.
− Pani Karlsson, chciałabym, żeby mi pani opowiedziała troszeczkę o tym tragicznym wydarzeniu, którego była pani świadkiem.
− To okropne. Skończę wkrótce siedemdziesiąt siedem lat i coś tak ohydnego nigdy mi się nie przytrafiło. Oglądanie jak człowiek rozbija się przed moimi stopami, to ponad moje siły. O mało nie przygniótł Snobbena!
Cienkim palcem wskazała oskarżająco na resztki, które pozostały z Richarda von Knechta. Irene dała jej spokój. Najlepiej będzie odwieźć tę kobietę do domu i spróbować przesłuchać ją później, uznała.
Yvonne Stridner zaczęła pakować swoje rzeczy przy zwłokach. Wypracowanym ruchem zerwała gumowe rękawiczki, zdjęła fartuch lekarski i włożyła wszystko do walizeczki. Wcześniej ściągnęła obuwie ochronne. Nie patrząc na młodego aspiranta policji, który ponad kwadrans trzymał cierpliwie jej płaszcz, wykonała ręką iście królewski gest. Dopiero w tej chwili zwróciła uwagę na ludzi zgromadzonych wokół niej. Spytała głośno:
− Czy jest tu ktoś z Wydziału Kryminalnego?
Komisarz Andersson skulił się, westchnął i poczłapał w jej stronę.
− Ooo! Andersson we własnej osobie! Chodź i obejrzyj sobie. Tylko nie wejdź w krew − pouczyła go.
Irene Huss przesmyknęła się za komisarzem. Stridner wyciągnęła długopis z zewnętrznej kieszeni swojej torebki. Pociągnęła za jeden koniec i z długopisu zrobiła się długa metalowa wskazówka. Pasowała jak ulał do Yvonne Stridner. Lekarka zaczęła wyzywająco:
− Przyjrzyj się zewnętrznej stronie prawej ręki. − Odwróciła ją tak, aby padała na nią światło. − Widzisz?
Wskazówka dotknęła miejsca na grzbiecie dłoni, przez którą przebiegała cięta rana. Obydwoje kryminolodzy przyglądali się z uwagą. Nie była tak cienka jak po przecięciu nożem. Musiała powstać w wyniku czegoś bardziej ostrego. Andersson ośmielił się zadać pytanie:
− Ta rana nie mogła powstać podczas upadku?
− Nie. Zbyt wyraźna i głęboka. Została spowodowana w wyniku uderzenia jakimś narzędziem albo czymś ciężkim. Ponieważ znam… a właściwie znałam… von Knechta, ta śmierć dotyka mnie osobiście. Jutro całe przedpołudnie mam wykłady dla kandydatów, ale dołożę wszelkich starań, abym to ja przeprowadziła sekcję zwłok. Zacznę najpóźniej o ósmej i dam wam znać po jedenastej.
− A nie dałoby się pooglądać go trochę wieczorem? − spytał Andersson bez nadziei.
Yvonne wykonała kilka ruchów końcami palców w pomarańczowych falach włosów. Fryzura zdążyła całkiem jej zmoknąć.
− To nic nie da, Andersson. Mogę powiedzieć, że z największym prawdopodobieństwem to było morderstwo – odpowiedziała krótko.
Irene patrzyła sceptycznie na panią patolog. Narastała w niej złość, ponieważ takie upokarzające podejście podnosi u większości adrenalinę. Włączyła się ostro do rozmowy.
− Poczekaj chwilę! Na jakiej podstawie tak twierdzisz? I na ile znałaś von Knechta?
Stridner spojrzała na nią zaskoczona, jakby dopiero teraz zauważyła, że oprócz Anderssona był tam ktoś jeszcze. Sven Andersson wymamrotał imię i nazwisko oraz tytuł podwładnej i koleżanki. Stridner nie zdążyła odpowiedzieć na pytanie Irene, ponieważ pojawiła się załoga ambulansu. Pytali, czy mają zawieść ciało na patologię. Stridner kiwnęła głową, pokazując na wejście do bramy.
− Przejdziemy tam, abyśmy nie stali na drodze i do tego w deszczu.
Ruszyli zwartą grupą w stronę solidnych drzwi z pięknie wyszlifowanym oknem ze szkła, które zajmowało ich połowę. Nie było spisu lokatorów, tylko domofon z kodem. Trzeba było go znać, aby w ogóle skontaktować się z lokatorami. Yvonne Stridner przeszła prosto do rzeczy:
− Nie byliśmy bliskimi przyjaciółmi z von Knechtem. Żeglował czasami z moim mężem, a raczej z moim byłym. Obecny nie zna rodziny von Knechta.
Stridner była mężatką, minimum dwa razy – złość Irene przekształciła się w zdziwienie. Nie mając pojęcia o nastrojach inspektor kryminalnej, lekarka kontynuowała:
− Spotkałam ich ostatnio chyba piętnaście lat temu. Ale jestem przekonana, że Richard nigdy w życiu, absolutnie nigdy nie wyskoczyłby z własnej woli z balkonu z wysokości dwudziestu pięciu metrów. Nawet jeśli chciałby popełnić samobójstwo. Miał lęk wysokości. Jeśli szot albo lina wantowa zaczęła pękać na maszcie, nie miał ochoty wspinać się, aby to naprawić.
− A skąd twój były mąż znał się z Richardem von Knechtem? − spytała znowu Irene, a Yvonne Stridner zmierzyła ją ostrym wzrokiem, ale zrozumiała, że takie pytanie powinno zostać postawione.
− W liceum należeli do tego samego kręgu przyjaciół. Przez lata trzymali ze sobą na dobre i złe. W międzyczasie zaczęły się pojawiać różne dziewczyny, a potem żony. Brałyśmy udział w wiosennych balach i przyjęciach sylwestrowych. Ale poza tym trzymali nas na uboczu. Był to typowo męski klub, przypominający zakon.
− Przez ile lat przebywałaś w otoczeniu von Knechtów?
− Z Torem byliśmy małżeństwem przez cztery lata. Spotkałam ich może dziesięć razy. Przypominam jeszcze raz, że to działo się ponad piętnaście lat temu. Po rozwodzie moje kontakty z von Knechtami ustały.
Irene zwróciła uwagę, że lekarka zaczęła spoglądać na swój elegancki zegarek. Wiedziała, że musi pospieszyć się z ostatnim ważnym pytaniem.
− A kto był w tym męskim klubie?
To pytanie zirytowało Yvonne Stridner. Stwierdziła może, że powiedziała zbyt wiele.
− Wielu mężczyzn, którzy obecnie mają wysoki status społeczny – odpowiedziała dobitnie. Zastanowiła się chwilę i jej twarz rozjaśniła się.
− Zrobimy tak. Sporządzę listę wszystkich, którzy byli w tej grupie, i dostarczę ją jutro rano razem ze wstępnym raportem z sekcji zwłok.
Zaczęła biec w stronę białego Forda Mondeo. Irene patrzyła za nią, stwierdzając:
− Jest prawdziwym człowiekiem.
Andersson pociągnął nosem.
− Ona człowiekiem? Jej życie uczuciowe przypomina czerpak lub koparkę.
Irene zaśmiała się i uświadomiła sobie po raz kolejny, że komisarz był bardzo spostrzegawczy. Obróciła się do bramy i dokładnie się jej przyjrzała.
− Jak dostaniemy się do środka? To prawdziwy fort Knox . Jeśli nie zna się kodu albo nie ma kluczyka, to nie ma po co tu stać.
Komisarz Andersson sprawiał wrażenie, jakby tego nie usłyszał. Był zatopiony w myślach przez długą chwilę. W końcu głęboko wciągnął powietrze i powiedział:
− To zajmie trochę czasu, zanim komisarz na centrali skontaktuje się z prokuratorem, aby uzyskać dla nas pozwolenie na rewizję. W tym czasie mogą sobie tak tutaj stać i czekać na rozkaz i ślusarza. Centrala spróbuje także wyszperać jakiś numer telefonu do lokatora na klatce, który zechce nas wpuścić. Może ty pojechałabyś do szpitala Sahlgrenska i sprawdziła, w jakim stanie są żona i syn? Chodzi nam przede wszystkim o pożyczenie klucza od żony, abyśmy nie uszkodzili ich zachwycających drzwi wejściowych.
Zmęczony i gorzki ton ujawnił, że Andersson był prawdopodobnie bardziej poruszony tą sprawą, niż chciał to okazać.
− Okej! To spadam na izbę przyjęć. Proszę o kluczyki do samochodu. − Irene wyciągnęła rękę. Andersson podał jej brelok, z którym poszła w stronę starego volvo.
Jak zwykle znalezienie miejsca do zaparkowania, mimo że już prawie minął czas odwiedzin, było beznadziejne. Huss pokazała swoją legitymację służbową portierowi i mogła wjechać. Nie było to takie łatwe, kiedy było się po cywilu i nie miało na siedzeniu nikogo, komu trzeba było założyć plastry. Ponieważ był to zwykły wtorkowy wieczór i relatywnie wcześnie, na izbie przyjęć było spokojnie. Irene podeszła do okienka pielęgniarki dyżurnej. Blondyn, którego spotykała wcześniej służbowo, rozmawiał właśnie przez telefon. Pomachał zadowolony na powitanie, sygnalizując, że rozmowa dobiega końca. Irene rozejrzała się dookoła.
Tuż przy dyżurce leżał na noszach starszy mężczyzna. Kolor jego twarzy był szaro-biały, a wargi ledwo można było dostrzec. Leżał z zamkniętymi oczami i sprawiał wrażenie, jakby nie był świadomy, co się wokół niego dzieje. Siedziała przy nim niska, korpulentna kobieta, i poklepywała go po ramieniu. Pochlipywała cicho, ale nic nie mówiła. Na końcu poczekalni siedział jakiś młodzieniec z ręką owiniętą w mnóstwo zakrwawionych ręczników papierowych. Starszy dżentelmen, którego Huss dobrze znała z ławeczki dla grupy alkoholików w parku Brunnsparken, leżał na noszach i głośno chrapał. Na pewno nie zagrażało mu żadne niebezpieczeństwo, ponieważ krew wokół rany na czole zaczęła się ścinać. Była tam też kobieta, która siedziała nieruchomo na krześle ze wzrokiem utkwionym przed siebie. Pomijając chrapanie, na izbie przyjęć było niezwykle spokojnie. Pielęgniarz Roland skończył rozmowę i machnął do Irene, aby podeszła. Powitał ją radośnie.
− Cześć, Irene! Dawno się nie widzieliśmy. Mogę prawie zgadnąć, co cię tu sprowadza.
− Witaj. Widziałeś panią von Knecht i jej syna?
− Ależ oczywiście. Chłopaki z ambulansu przybiegli po mnie, gdy ich przywieźli. Czuli, że najlepiej będzie skierować panią von Knecht od razu na psychiatrię. Jej stan nie pozostawiał żadnych wątpliwości.
− A co z synem?
− Siedział i gapił się w powietrze. Wyglądał też na bardzo zszokowanego. A może wypijesz małą kawę zanim pobiegniesz dalej? Nie zrozum mnie źle.
Roland wskazał zapraszająco na pokój personelu. Iren odmówiła, mimo że czuła wielką ochotę, aby się napić. Skierowała się w stronę wyjścia. W drzwiach ujrzała jakiegoś cudaka. Był wysoki i okropnie chudy. Pomalowane na pomarańczowo cienkie włosy opadały kosmykami na skórzaną kurtkę. Na nogach miał parę nieopisanie brudnych i zniszczonych butów treningowych. Tylko jego spodnie dżinsowe mogłyby z nimi konkurować. Długa po uda kurtka pochodziła z lat 60-tych i została pewnie kupiona w sklepie z tanią odzieżą lub wyciągnięta z kontenera na odzież używaną, którą ludzie przynosili ze strychu. Ale to nie łajdackie i znoszone ubranie zatrzymało Irene. Jego skóra była żółta, prawie zielona. Miał na pewno żółtaczkę najgorszego rodzaju. Bez słowa odsunął połę kurtki. Przód jego T-shirtu był zakrwawiony. Utkwił w Irene zafiksowane źrenice, otoczone żółtymi jak siarka białkami. Złapał koszulkę i podciągnął ją do góry. Irene nie wytrzymała i zaczęła krzyczeć.
− Roland! Szybko! Roland, na pomoc!
Roland wychylił głowę z drzwi recepcji. Pracował na izbie przyjęć ponad dziesięć lat i nie miał problemu z szybkim opanowaniem sytuacji.
− A niech to diabli! Z jego brzucha zwisa pętla jelitowa.
Zniknął w recepcji. Huss słyszała, jak podekscytowanym głosem wzywał przez wewnętrzny telefon pomocy:
− Przecięty brzuch! Na obu nogach HIV i żółtaczka.
Roland wypadł z recepcji jak wystrzelony z procy. W biegu narzucił żółty fartuch ochronny, plastikowe rękawiczki i okulary ochronne. W momencie gdy podszedł do pociętego mężczyzny, ten wywrócił oczy do góry, pokręcił nimi, aby je w końcu opuścić. W końcu korytarza słychać było szybkie kroki. Zbliżał się personel dyżurujący, który w biegu próbował narzucić na siebie odzież ochronną. Inspektor kryminalna ostrożnymi ruchami wymknęła się w ciemny, listopadowy wieczór. Jak dobrze było zaciągnąć się świeżym powietrzem. Wiatr uspokoił się nieco, a deszcz wisiał w powietrzu. Wsiadła do auta i pojechał na ukos przez teren szpitala. Izba przyjęć na oddziale psychiatrii była oczywiście zamknięta. Irene zadzwoniła do drzwi. Otworzył jej wysoki, muskularny pielęgniarz w białym stroju. Gdy stanął w drzwiach, jego bary wypełniły cały otwór. Jego rysy twarzy były czyste i zdecydowane. Miał ciemny kolor skóry. Być może był Hindusem? Na pewno dziesięć lat młodszy od niej. Był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała.
− Cześć! Czego chcesz? − spytał głębokim, przyjemnym dla ucha głosem bez obcego akcentu.
− Cześć! Irene Huss, inspektor kryminalna z Wydziału Kryminalnego Policji. Chciałabym zamienić kilka słów z synem Richarda von Knechta. Nie, to nie będzie żadne przesłuchanie. Wiem, że przyjechał tutaj niedawno ze swoją mamą. Potrzebujemy pomocy w pewnej sprawie. Ambulans z nimi odjechał, gdy przybyliśmy na miejsce wypadku.
Irene pokazała mu legitymację służbową. Pielęgniarz miał przypiętą wizytówkę, na której widniało imię Tomas. Ukłonił się z uśmiechem. Poprowadził ją do małej ciasnej poczekalni. Odwrócił się do niej, mówiąc cicho:
− Zostali umieszczeni od razu w gabinecie przyjęć lekarskich. Usiądź na chwilę, a ja pójdę do Henrika i powiem mu, że chcesz z nim porozmawiać
Znowu posłał jej ten czarujący uśmiech i Irene ujrzała jego szerokie plecy znikające w korytarzu. Zapukał do zamkniętych drzwi, a potem je otworzył. Dochodziły stamtąd przerywane łkania. Tomas przebywał tam niecałą minutę, po czym wyszedł, prowadząc ze sobą bladego mężczyznę w wieku około trzydziestu lat. Na jego jasnobeżowej jesionce widać było plamy krwi, najwięcej na rękawach i na piersi. Z gabinetu lekarskiego dobiegały głośne biadolenia:
− Nie odchodź, Henriku! Nie zostawiaj mnie tutaj!
Henrik von Knecht zamknął drzwi i na chwilę schylił czoło. Szybko jednak wyprostował się, zrobił kilka głębokich oddechów i podążył za Tomasem. Byli prawie tego samego wzrostu. Ale wszystko, co u ciemnoskórego pielęgniarza było siłą i ciepłem, u Henrika von Knechta stanowiło tego przeciwieństwo. Był wysoki, ale przygarbiony. Elegancka jesionka wisiała jak na kołku na jego chudym ciele. Jego blond włosy zaczęły mu się przerzedzać na ciemieniu. Aby to ukryć, zaczesywał długa grzywkę do tyłu. Jego twarz, kiedyś piękna, była poorana zmarszczkami. Do tego bladość i jasna jesionka sprawiały, że jego wygląd był dziwnie zblazowany. Podszedł do Irene i spytał szorstkim głosem:
− Słucham! Czego pani chce?
− Jestem inspektor kryminalna Irene Huss. Bylibyśmy bardzo wdzięczni, gdyby nam pan pomógł w pewnej sprawie.
− O co chodzi?
− Potrzebne są nam klucze do mieszkania pańskich rodziców.
Wzdrygnął się, jakby dała mu mocny policzek.
− Klucze? Po co?
− Aby nie zatrudniać ślusarza, kiedy będziemy wchodzić do środka. Nie chcemy uszkodzić zamka albo drzwi.
Sprawiał wrażenie jakby chciał zaprotestować, ale zamiast tego przygryzł wargi i odwrócił się na obcasach, rzucając przez plecy:
− Klucze ma mama w swojej torebce.
Poszedł do gabinetu przyjęć lekarskich. Irene słyszała wzburzoną wymianę zdań i głośne szlochanie. Henrik wrócił po około pięciu minutach. Jego twarz mogłaby być umieszczona na zwietrzałym marmurowym pomniku. Z pokoju dochodził napięty, cienki kobiecy głos:
− …oddaj klucze. Nawet jeśli oni są…
Potok słów przecięło mocne i zdecydowane trzaśnięcie drzwiami przez Henrika von Knechta.