Ten, kto mrugnie, boi się śmierci
Przekład: Bogusława Sochańska
Tytuł oryginału: Den som blinker er bange før døden
Data wydania: 2008
Data premiery: 12 grudnia 2008
ISBN: 978-83-6038-382-7
Format: 120x200
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 197
Kategoria: Literatura współczesna
25.90 zł 18.13 zł
Poruszająca historia chłopca z małego miasteczka. Jego matka jest Niemką, a wspomnienia wojny są wciąż świeże. Izolowany i dręczony przez kolegów za cichym przyzwoleniem nauczycieli, nazywany “niemiecką świnią” stara się chronić swoją słabą psychicznie matkę. Opowiada więc zmyślone historie o szkole i swoim życiu.
Wielokrotnie nagradzana powieść autora, znanego m.in. z roli w filmie „Idioci” Larsa von Triera.
Gdy wybieraliśmy się na zakupy, zawsze było tak samo. Mama wzdychała, chwytała torbę i wkładała futro – było żółte w czarne cętki, ocelot, ojciec mówił, że dobrze w nim wygląda. Jeśli ktoś zanadto się zbliżał, wyobrażałem sobie, że zostanie pożarty. Mama nakładała na głowę pasującą do futra czapkę, a potem brała mnie za rękę i smutno się uśmiechała:
– So, Knüdchen, jetzt gehen wir einkaufen. – Braliśmy głęboki oddech, mobilizowaliśmy w sobie odwagę i wychodziliśmy do miasta.
Piekarz był kilka przecznic od nas, na Enighedsvej. Gdy weszliśmy, zrobiło się cicho, ludzie spoglądali na nas, a potem się odwracali. Staliśmy w ogonku, który wciąż się wydłużał i nigdy nie nadchodziła nasza kolej. Mama powiedziała „przepraszam” i może lekko uniosła rękę, żeby zwrócić uwagę, że teraz nasza kolej, ale nikt nie zareagował i tak to trwało, aż wreszcie sprzedawcy już dłużej nie mogli udawać, i podśmiechując się pod nosem i wymieniając spojrzenia z innymi klientami, spytali, czego mama sobie życzy.
Poprosiła o litr mleka i kostkę masła i chleb, jasny, pszenny, i razowy, gruboziarnisty. Mówiła nerwowo, łamaną duńszczyzną, a sprzedawcy kładki do torebek kwaśne mleko, zjełczałe masło i czerstwy chleb i wydali jej za mało reszty. Mama pochyliła głowę:
– Bardzo dziękuję – powiedziała – przepraszam. – Pospiesznie wyszliśmy na ulicę i nigdy już tam nie wróciliśmy. Szliśmy dalej ulicą Grønsundvej na róg do rzeźnika Bengtsena, potem przez most Højbro do warzywniaka na Østergade i do Kaffe Jeppesen na Slotsgade, i sklep po sklepie historia się powtarzała.
Pokonywaliśmy naszą codzienną trasę przez miasto, które odwracało się do nas plecami, więc widzieliśmy wszystko od tyłu i spotykaliśmy jedynie ludzi, którzy odchodzili i machali rękami, opędzając się od nas, gdy mama się do nich zwracała. Odwracali wzrok, drzwi były zamknięte, towary wyprzedane, krzesła zajęte, a ksiądz po bożonarodzeniowej mszy cofał rękę. Idąc do rynku i całą drogę z powrotem, byliśmy jedynymi ludźmi na świecie, biegłem przy niej drobnymi kroczkami, ona trzymała mnie za rękę, a ja trzymałem ją.
Jaką ulgą było, gdy zamknęliśmy za sobą drzwi domu i staliśmy bezpieczni w przedpokoju. Mama wieszała ocelota w szafie, kładła w kuchni zakupy na swoje miejsce. A potem nalewała sobie kieliszek wódki, schodziła do salonu i nastawiała płytę i zapalała cygaretkę i wyciągała się na sofie, wypuszczając dym – resztę popołudnia spędzała na przyjęciu, którego była jedynym gościem, słuchała piosenek Zary Leander i Marleny Dietrich i Heinza Rühmanna i innych szlagierów z lat trzydziestych. Rozmyślała o Berlinie.
Była wtedy piękną blondynką, żyła pełnią życia do czasu, gdy odebrali jej to życie naziści. Przyjechała do Berlina na studia w trzydziestym dziewiątym, mieszkała w eleganckim miejscu dla młodych kobiet, Victoria Studienanstalt. Był tam park, portier i pokojówki i ostry reżim domowy, który istniał tylko po to, by go łamać. Za dnia studiowała na uniwersytecie, nocami bawiła się; pili szampana, tańczyli przy amerykańskiej muzyce i naśmiewali się z popiersia Hitlera, któremu zakładali na głowę wiaderka od lodu. I choć od czasu do czasu – gdy był alarm bombowy – siedzieli w piwnicy, potem dalej imprezowali i nie zastanawiali się nad wojną – tak mówiła. Wojna była daleko, była czymś o czym czytało się w gazetach – jej przyjaciółka, Inge Wolf, zdawała egzamin końcowy, ścigając się z rosyjską armią, która zdobywała Berlin.
Widziałem oczami wyobraźni mamę tańczącą wśród dymiących ruin Berlina do dźwięków piosenki Zary Leander Davon geht die Welt nich unter, podczas gdy Inge w sądny dzień stała przy tablicy – i wcale nie było tak niebezpiecznie. Mama wszystko bagatelizowała, opowiadając o obozach pracy, gdzie – żeby się dostać na uniwersytet – trzeba było wykonywać prace społeczne – nazywało się to Arbeitsdienst – i gdzie dowódcami były kobiety w brunatnych sukniach i włosach splecionych we frykadelki, prawdziwe sadystki. O szóstej rano był Fahnenappel , wciągano flagę na maszt – Sieg Heil! – a potem poranna gimnastyka. Pracowali w niebieskich strojach roboczych u chłopów, pielili buraki, opróżniali wychodki i rozkładali nawóz pod kapustą, a wieczorem było szkolenie, pobierali lekcje nazizmu, a potem kapusta na stół i do łóżka. Mama przygrywała na harmonijce do tańców i stawiała się komendantkom, nienawidziły ją za jej urodę, dumę i bogactwo. Kazały jej całymi dniami oczyszczać na polu z glisd główki kapusty, a na rannym apelu słyszała:
– Hilde Voll, vortreten, du hast einen zersetzenden Geist, du hetzt das Lager auf!
Tak działo się na każdym kolejnym obozie, które kazano im budować przed wojną, ale mogło być o wiele gorzej, chodziło tylko o to, żeby za nic w świecie nie dać się wysłać do fabryki amunicji.
Mama nastawiła inną płytę: „Das Fräulein Niemand liebt den Herrn Sowieso, Sie ist so glücklich in seiner Näh. Die beiden wohnen im Luftschloss Nirgendwo im Land der Träume am goldnen See“ – a potem mówiła o przyjacielu z dzieciństwa, Stichlingu. Jego ojciec był szefem policji w Kleinwanzleben, gdzie dorastała, i miał wytrych, więc dostawali się do wszelkich możliwych miejsc w mieście, a babcia go uwielbiała. Był w kawalerii i został oficerem wojsk pancernych. Mama zamilkła, nie powiedziała już o nim ani słowa – płyta się skończyła, a ja niczego więcej się nie dowiedziałem.
Mama była światową damą i przestała nią być wraz z końcem świata. Straciła więcej niż kiedykolwiek byłem to sobie w stanie wyobrazić, a jeszcze więcej czekało ją w Nykøbing. Po wojnie porzuciła resztę tego, co zostało jej z życia – rodzinę, nazwisko, kraj i język – i wyjechała do Danii, bo zakochała się w moim ojcu. Znosiła upokorzenia, pogardę i nienawiść do Niemców, kochała go, nazywała bogiem-słońcem. Był całym jej światem, miała tylko jego – nikt nie chciał przebywać w towarzystwie Niemki.
– Ach ja – westchnęła, jak zwykle, zaciągnęła się cygaretką i opróżniła kieliszek, a potem nastawiła Dreigroschenoper i spiewaliśmy razem Mackie Messer, Kanonen Song i Seeräuber Jenny , a gdy doszło do miejsca, gdzie pytają ją, kto ma umrzeć, odpowiadaliśmy chórem:
– Alle!
Miałem zawsze nadzieję, że będzie tak jak w piosence, że przypłynie okręt z pięćdziesięcioma armatami i zbombarduje Nykøbing, uratuje nas i zabierze daleko stąd. Kiedy bawiłem się w porcie, stałem, wypatrując go i wyobrażałem sobie, jak będzie mknął po Sundzie na pełnych żaglach i jak zarzuci kotwice. Potem wciągną na maszt piracką flagę – i zaczynie się bombardowanie, i nim dzień się skończy, miasto będzie leżało w gruzach, nadejdzie godzina zemsty. Na rynku odbedzie się sąd i ludzie dowiedzą się, kim jest moja mama, a sąsiedzi i ekspedienci z piekarni i rzeźnik i sprzedawca warzyw i ksiądz i dzieci i wszyscy pozostali klękną i będą mieli jedną szyję. A mama i ja uśmiechamy się do siebie i mówimy:
– Hopala! – a głowy będą się kulać bez końca.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.