Za plecami anioła
Data wydania: 2014
Data premiery: 18 listopada 2014
ISBN: 978-83-7674-269-4
Format: 145x205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 460
Kategoria:
34.90 zł 24.43 zł
Może czasami, zamiast oddać się pod opiekę anioła, warto raz jeszcze uwierzyć w siebie?
Na dobrą sprawę, tych dwoje nigdy nie powinno się spotkać, a cóż dopiero zbliżyć. Ona – niezbyt obrotna Polka próbująca zaczepić się na obczyźnie, on – wolny duch, globtroter, z pochodzenia arystokrata. Los chciał, że oboje znaleźli się w jego rodzinnym miasteczku, malowniczym i cichym Tauburgu, z górującym nad nim zamkiem. Marta znajduje tam pracę u wytwornej matki Nicolasa, kobiety po wylewie, od której zaznaje wiele życzliwości. Asymiluje się, zawiera dalsze przyjaźnie, a z czasem i jej serce zabije żywiej. Niestety, romantyczna sielanka nie potrwa długo. W miasteczku narastają napięcia, również na zamku nie dzieje się dobrze. Wypadki burzliwego lata dosięgają też Martę, dając jej prawo do zwątpień i nieufności. Czy jednak wszystko interpretuje właściwie?
Wydawałoby się, że najwyższą cenę płaci się za prawdę, lecz ta historia pokazuje, że więcej kosztuje jej skrywanie…
O miasteczku Tauburg zwykło się mówić, że pozostaje zawsze pół kroku w tyle. Bieg historii może nie do końca je omijał, lecz nie wywoływał u nikogo zadyszki. Ludzie byli tutaj ostrożni i nieskorzy do zmian, więc nim zapalili się do nowej idei, gdzie indziej już ona wygasała. Miasteczko tak naprawdę nigdy nie przeżywało chwil świetności. Powstawało powoli, przykucając kolejnymi domostwami wokół wzgórza, na którym wznosił się zamek. Upłynęły wieki, nim wciąż rozrastająca się wioska otrzymała prawa miejskie. Głównym powodem tego stanu rzeczy był fakt, że nikt nie zabiegał o zmianę statusu.
Jako że żaden z placów Tauburga nie pretendował do miana rynku, skromny ratusz postawiono przy jednym z większych. Biegnącą od niego ulicę na siłę można by uznać za główną. Oplatała wzniesienie, krzyżując się z wąskimi zaułkami, przeważnie jednokierunkowymi, toteż wjechać do miasteczka było łatwo, lecz opuścić je nader trudno. Nie kwapiono się zbytnio, aby ułatwić to zadanie przyjezdnym. Ci bywali tu zresztą rzadko, zaś miejscowi orientowali się w plątaninie dróg, najczęściej przemierzając je na własnych nogach.
Prawdę mówiąc, Tauburg nie oferował turystom wielu atrakcji: kościół i kilka architektonicznie ciekawych kamienic z fasadami o misternie wyrzeźbionych belkach, dwa lokale gastronomiczne i sklepy z asortymentem, który nieszczególnie zadowalał przybyłych. Natomiast wokół wzgórza rozpościerała się dolina z przerzuconą przez nią wstęgą rzeki. Ginęła w przesmyku gęsto zalesionych gór, nadal półdzikich, gdyż nieoznaczonych szlakami. Najpiękniejszy widok na okolice roztaczał się ze starej wieży zamkowej. Niestety, dla obcych była niedostępna. Co niektórzy turyści ignorowali informację o terenie prywatnym i wspinali się na samą górę; zawracali potem jak niepyszni spod zamkniętej bramy.
Dzieje zamku na przestrzeni wieków były zmienne, splecione z historią. Od zawsze należał do starego rodu von Tauburgów. Życie owych arystokratów było stałym tematem rozmów mieszkańców miasteczka. Brakowało jednak nowinek. Starsi państwo nie dostarczali sensacji, zaś o ich dorosłych dzieciach niewiele było wiadomo. Dopiero wypadki ostatniego roku znów rozpaliły ogień spekulacji. Nieoczekiwanie zmarł senior rodu, a tuż potem jego żona przeszła poważny wylew. Snuto domysły, czy i który z ich synów obejmie dziedzictwo, pierworodny Egon czy młodszy Nicolas. Wydawało się, że nie interesuje ich spuścizna w postaci zamku. Obaj przed laty opuścili Tauburg; jeden przeprowadził się do europejskiej stolicy bankierów, a drugi nawet za ocean. Żaden z nich nie kwapił się także do przedłużenia linii rodu. Co prawda starszy z braci był przez krótki czas żonaty, lecz rozstał się ze swoją połowicą, nim doczekali się potomstwa.
Egon von Tauburg był postawnym, blisko czterdziestoletnim mężczyzną o nordyckiej urodzie. Odziedziczył ją po swoim rodzicielu, lecz choć jak tamten wzbudzał respekt, to już nie sympatię. W przeciwieństwie do swojego młodszego brata przybył na pogrzeb ojca, ale zaraz potem wyjechał. Wiele wskazywało na to, że dopiero wylew matki skłonił go do zajęcia się sprawami rodzinnymi. Jakiś czas potem Egon na powrót przeniósł się do Tauburga.
W minionych latach nieraz chodziły słuchy, że zamek zostanie sprzedany. Nie było wiadomo, w jakiej kondycji finansowej byli nestorzy rodu, nie żyli wystawnie. Tymczasem Egon zaczął od remontu siedziby. Sprowadził różnych fachowców, zatrudnił również kilku miejscowych. Jego matka, pani Adela von Tauburg, opuściła klinikę i także wróciła do domu. Od niedawna zaczęto ją znowu widywać w kościele. Wielotygodniowy pobyt rehabilitacyjny w dobrej klinice pomógł jej tylko nieznacznie. Pojawiała się na nabożeństwie, siedząc nieruchomo w wózku inwalidzkim pchanym przez jej syna lub przez zarządczynię. Spojrzenia niektórych parafian wyrażały współczucie, wzrok innych pozostał jednak zimny. Pani Adela była cudzoziemką i szanowano ją tu jedynie ze względu na męża. Nawet ci liczni, którym pomogła, szybko zapominali o wdzięczności. Adeli nie udało się zdobyć serc mieszkańców, lecz otrzymała dozgonną miłość małżonka i dobre życie u jego boku.
Tauburg leżał na końcu świata. Prowadząca do niego droga wiła się wzdłuż rzeki, na pewnych odcinkach oddalając się od niej i biegnąc skrótem poprzez stoki gór, by na powrót znaleźć się w jej pobliżu. Tutejsze obszary gęsto porastały lasy, dopiero po minięciu pasma górskiego o łagodnych, niewysokich szczytach wjeżdżało się w rozległą dolinę. Pojedyncze wzniesienie w samym jej środku wieńczyły kontury zamku. Poniżej leżące miasteczko sprawiało wrażenie w całości starego. W rzeczywistości po przeciwnej stronie wzgórza rozrosła się dzielnica nowych domów. Latem na soczystych łąkach doliny wypasano konie i bydło, a reszta pól szła pod zasiew. Większość terenu należała do von Tauburgów, lecz w praktyce zajmowali się nim dzierżawcy.
Malownicza dolina z płynącą przez nią leniwie rzeką i ochraniającym ją pasmem zalesionych gór była przyjazna zwierzętom i ludziom. Łagodny klimat oraz duże oddalenie od ośrodków przemysłu czyniło z Tauburga idealne miejsce do wypoczynku i rekreacji, jednakże brakowało tu odpowiedniego zaplecza. O miasteczku nie wspominano w folderach turystycznych, a zabłąkani przyjezdni nie znajdowali powodu, aby reklamować je ustnie. Prowincjonalny Tauburg przespał niejedną szansę, nie inaczej było i teraz. Leciwy burmistrz, którego wybierano siłą nawyku, dobierał sobie ludzi niechętnych innowacjom. Przed każdymi wyborami władze podkreślały zalety wygodnej dla nich sielanki, z zaakcentowaniem prawie zerowej przestępczości. Nieśmiałe głosy krytyki puszczano mimo uszu. Młodzi, którzy wyjeżdżali na studia, z reguły już nie wracali, a wielu innych mieszkańców wyprowadziło się na skutek braku pracy. Większość jednakże godziła się z dewizą, że dobrze jest, jak jest. Co podupadło, doprowadzało się do porządku, zaś jakiekolwiek reformy wprowadzano niechętnie i bardzo powoli.
Tego roku czuło się w powietrzu zapowiedź czegoś nowego. Wraz z nadejściem przedwiosennych roztopów mieszkańcy Tauburga przebudzili się z zimowej ospałości z osobliwym przeczuciem. Kiedy gruchnęła wieść o planie zasiedlenia miasteczka obcymi, potwierdziły się niejasne obawy. Ktoś dowiedział się, że rodzina von Tauburg sprzedała państwu działki sąsiadujące z osiedlem nowych domów jednorodzinnych. Planowano tam ponoć wybudować siedziby dla przesiedleńców z byłych republik radzieckich. Pojedynczy cudzoziemcy mieszkali w miasteczku od lat i na ogół ich tolerowano. Co innego jednak Włosi prowadzący lodziarnię czy filipińska żona właściciela restauracji, a co innego przybysze ze Wschodu! I to na dodatek w takiej ilości!
Wiosna objawiła się nie tylko ożywieniem. Wygłodniała wielomiesięcznym snem natura upomniała się o ofiary niczym okrutny bożek pogański. Dzwony znad kaplicy cmentarnej często zanosiły się smutnym biciem i mieszkańców Tauburga ogarnęła trwoga. Niemałym szokiem były śmierć pastora oraz burmistrza, którzy wydawali się niezastąpieni. Wieloletni zastępca burmistrza wpadł w popłoch, czego jednym z dowodów była nieskładna mowa pożegnalna, jaką wygłosił nad grobem swego poprzednika. W odróżnieniu od niego młody pastor z miejsca zapanował nad niełatwą sytuacją, niosąc ludziom pociechę i radę. Żywot zakończyło też paru seniorów szanowanych rodzin, śmierć nie omijała również biedniejszych oraz samotnych.
W gronie tych ostatnich znalazła się Bernadetta. Chociaż była nietutejsza, z czasem uznano ją za swoją. Przed wieloma laty przybyła do zamku jako opiekunka dla synów rodu von Tauburg. Kiedy chłopcy podrośli, przeniosła się do domku z ogródkiem na skarpie, po zachodniej części wzgórza. Nieduża posiadłość przynależała do zamku i wcześniej zamieszkiwana była przez kolejnych ogrodników. Odległość od miasteczka nie przeszkadzała widać Bernadetcie ani odwiedzającym ją dziewczynkom oraz chłopcom. Przybywali tam chętnie posłuchać jej bajania, póki ktoś złośliwy nie wyśmiał ich przez to od dzieciuchów. A jednak na pogrzeb starej niani stawiło się prawie całe miasteczko, nie zabrakło nawet Adeli i Egona von Tauburg.
Wiosna rozbuchała się nagle i z niezwykłą mocą, na powrót zwyciężyło życie. Tym niemniej ludzie nie umieli pozbyć się uczucia, że to jeszcze nie koniec nietypowych wydarzeń. Miasteczko funkcjonowało znowu jak przedtem, lecz miało się dziwne wrażenie zawieszenia. Jako że chwilowy burmistrz, wystraszony spadłą na niego odpowiedzialnością, nosił się z zamiarem dymisji, na wrzesień zaplanowano przedterminowe wybory nowego. Na zamku remontowano starą wieżę i echo prac niosło się po okolicy nie tylko hałasem. Miejscowych frapowało, dlaczego w czasach, gdy mówiło się o kryzysie gospodarczym, Egon odważył się na inwestycje. Szeptano, że roztrwoni cały majątek rodzinny. W tym miasteczku każda zmiana już z zasady stawała się podejrzana. Nie ulegano nęcącym blaskom, twierdząc, że nie wszystko co się świeci, musi od razu być złotem. Większą wartość dla ludzi miały tu pokryte patyną czasu srebra.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.