15 blizn
Zbiór opowiadań. Ketchum, Hill, Masterton, Darda i inni
Przekład: Praca zbiorowa
Data wydania: 2011
Data premiery: 26 września 2011
ISBN: 978-83-7674-136-9
Format: 145x205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 420
Kategoria: Fantastyka i groza
34.90 zł 24.43 zł
KETCHUM, MASTERTON, DARDA, CICHOWLAS, ROSTOCKI, WILSON, LEE, PALIŃSKI, CASTLE, KAIN, KYRCZ JR, CAMPBELL, ZIELIŃSKA, HILL, ŚMIGIEL pozostawią na Was…
15 blizn
Mistrzowie krajowej i zagranicznej sceny horroru w najlepszej formie!
Piętnaście opowiadań, które pochłaniają bez reszty.
Są jak żywy organizm, infekujący strachem i trwogą.
Ten jedyny w swoim rodzaju zbiór zawiera nigdy wcześniej niepublikowane w Polsce teksty największych sław literackiej grozy, wśród których znalazły się te nagradzane najbardziej prestiżowymi nagrodami i filmowane.
Zróżnicowane tematycznie, długo wyczekiwane, szargające nerwy, pozostawią na Was blizny!
Szanowni Państwo,
Niezmiernie miło nam poinformować, że opowiadanie “Spójrz na to z drugiej strony” Stefana Dardy, które zostało opublikowane w antologii opowiadań grozy “15 blizn”, zostało nominowane, jako jedno z pięciu, do Nagrody Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla, najbardziej prestiżowej nagrody literackiej przyznawanej w dziedzinie fantastyki!
“Twitterowanie z cyrku umarłych” (fragment)
Joe Hill
C2ASDO2ABICIA
Robię to tylko dlatego, że jestem tak znudzona, iż marzę o śmierci.
8:15 28 lutego wysłano z Tweetie
C2ASDO2ABICIA
Cześć Twitter. Chcesz wiedzieć, co robię? Ale jak mam to powiedzieć w 140 (lub mniej) znakach? Huczy mi we łbie.
8:17 28 lutego wysłano z Tweetie
C2ASDO2ABICIA
Zabrzmiało jak w tanim dramacie, co?
8:19 28 lutego wysłano z Tweetie
C2ASDO2ABICIA
Spróbuję raz jeszcze. Cześć Twitteroświecie. Jestem Blake, a Blake jest mną. Co robię? Odliczam sekundy.
8:23 28 lutego wysłano z Tweetie
C2ASDO2ABICIA
Jeszcze tylko 50,000. Spakujemy się i zakończymy to, co jest ostatnią, mam nadzieję, rodzinną wycieczką w moim życiu.
8:25 28 lutego wysłano z Tweetie
C2ASDO2ABICIA
Wszystko zaczęło się psuć, odkąd przyjechaliśmy do Colorado. I nie chodzi mi o snowboard.
8:27 28 lutego wysłano z Tweetie
C2ASDO2ABICIA
Mieliśmy spędzić ferie na desce i nartach, ale było zbyt zimno i nie przestawało padać, więc wprowadziliśmy w życie plan B.
8:29 28 lutego wysłano z Tweetie
C2ASDO2ABICIA
Plan B polega na tym, że ja i mama próbujemy wkurzać się wzajemnie, aż jedno z nas wybuchnie płaczem i wścieknie się do niemożliwości.
8:33 28 lutego wysłano z Tweetie
C2ASDO2ABICIA
Wygrywam. Jedyne, co muszę zrobić, by mama wyszła z pokoju, to wejść do niego. Poczekajcie, wchodzę do niej…
8:35 28 lutego wysłano z Tweetie
C2ASDO2ABICIA
Wredna suka.
10:11 28 lutego wysłano z Tweetie
C2ASDO2ABICIA
@caseinSD, @bevsez, @harmlesspervo, jesteście moimi prawdziwymi kumplami! Tęsknię za San Diego. Niedługo będę w domu.
10:41 28 lutego wysłano z Tweetie
C2ASDO2ABICIA
@caseinSD Cholera, nie, nie boję się, że mama to przeczyta. Nigdy się nie dowie.
10:46 28 lutego wysłano z Tweetie
C2ASDO2ABICIA
Po tym, jak kazała mi zdjąć mojego bloga, nigdy jej nie powiem, co robię.
10:48 28 lutego wysłano z Tweetie
C2ASDO2ABICIA
Wiecie, co chamskiego powiedziała do mnie kilka godzin temu? Że nie lubię Colorado, bo nie mogę sobie o nim blogować.
10:53 28 lutego wysłano z Tweetie
C2ASDO2ABICIA
Zawsze mówiła, że sieć jest dla mnie i moich przyjaciół prawdziwsza niż cały świat. Że to, o czym nikt nie napisał na blogu, dla nas się nie wydarzyło.
10:55 28 lutego wysłano z Tweetie
C2ASDO2ABICIA
Albo na swojej tablicy na Facebooku. Albo chociaż nie wysłał o tym szybkiej wiadomości. Mówi, że internet to „potwierdzenie życia”.
10:55 28 lutego wysłano z Tweetie
C2ASDO2ABICIA
I że nie podłączamy się do sieci tylko dla zabawy. Sądzi, że ludzie bawią się w serwisy społecznościowe, bo boją się śmierci. Głębokie.
10:58 28 lutego wysłano z Tweetie
C2ASDO2ABICIA
Mówi, że nikt nie bloguje o własnej śmierci. Nie wysyła o tym wiadomości. Żaden status na Facebooku nie krzyczy „martwy”.
10:59 28 lutego wysłano z Tweetie
C2ASDO2ABICIA
A więc do ludzi w sieci śmierć nie ma dostępu. Ludzie logują się, by od niej uciec, a jednocześnie ukrywają się przez życiem. To jej słowa.
11:01 28 lutego wysłano z Tweetie
C2ASDO2ABICIA
Pieprzy takie bzdury, że powinna zarabiać na życie pisaniem pierdół do ciasteczek z wróżbą. Chciałabym udusić ją kablem do Ethernetu.
11:02 28 lutego wysłano z Tweetie
“Opowieść z owczej łąki”
Jack Ketchum
Po drodze do Brauny niemal został potrącony przez jadącego na rowerze kuriera, chłopaka na deskorolce oraz innego na rolkach. Trzy razy było blisko, a miał do przejścia jedynie kilkaset metrów. Pomyślał, że dopisało mu szczęście.
Brauna projektowała kapelusze dla ekskluzywnych butików i sklepów, więc mieszkała w wypasionej kamienicy. Znali go tutaj, już nikt nie zadawał mu żadnych pytań. Przez jeden albo dwa wieczory w tygodniu był królem. Skinął głową portierowi i facetowi siedzącemu za biurkiem w holu. Odpowiedzieli mu uśmiechem. Mogli sobie na to pozwolić, stali tutaj całe dnie i zarabiali więcej niż Stroup. Na Boże Narodzenie dostawali takie napiwki, że opłacali nimi wycieczki na Tahiti dla siebie, żony i dzieciaków.
Wjechał windą na czwarte piętro. Brauna otworzyła mu drzwi. Nie miała na sobie nic prócz uśmiechu, więc Stroup od razu zabrał się do dzieła.
Chwycił ją za nadgarstki i podniósł jej ręce do góry, a ramieniem przyszpilił Braunę do ściany. Lubiła, jak szczypał jej sutki, czekały już na niego, nabrzmiałe, więc Stroup złapał jeden pomiędzy kciuk i palec wskazujący, ścisnął i mocno wykręcił. Westchnęła, a kiedy wsadził jej w usta swój język, jęknęła. Ocierała się tyłkiem o ścianę, a cipką o jego twardego już fiuta. Ściskał jej sutka tak długo, aż rozbolały go palce. Puścił i od razu złapał za drugi.
Odpiął pasek, rozpiął rozporek, zdjął spodnie wraz z bokserkami ze swojego owłosionego zadu i ocenił sytuację. Była mokra, więc od razu mógł w nią wejść. Łatwizna. Jęczała i napierała na niego. Stroup zorientował się, że warczy. Musiał przestać i przestał. Walił ją mocno, a w trakcie ścisnął oba jej sutki kciukami i palcami wskazującymi i ciągnął z całej siły, aż wydało mu się, że ma jej cycki pod pachami. Zaczęła krzyczeć. Nie potrafił sobie przypomnieć, czy zamknęła drzwi. Spojrzał w bok. Zamknęła. Wreszcie doszła, Stroup się spuścił i z powrotem nałożył spodnie.
– Hej mała – powiedział.
– Cześć misiu. Chcesz drinka?
Przypalił sobie szluga.
– Pewnie.
Poszła do kuchni i nalała im szkockiej z lodem. Usiedli razem na kanapie od Bloomingdale’a.
– Dzięki, skarbie.
– Nie ma za co. Było nieźle, Stroup.
– Wiem.
– Ale mnie bolą cycki!
– I powinny.
– Uwielbiam, gdy to robisz. Prąd przechodzi mnie aż do cipki. Jak elektryczność. Wiesz, o czym mówię?
– Kiedyś musimy podłączyć do ciebie jakiś sprzęt.
Zaśmiała się.
– Ty już podłączasz do mnie niezły sprzęt.
– Ano. Ej, a jeśli to nie byłbym ja?
– Co?
– Otworzyłaś mi drzwi na golasa. A gdybym to nie ja pukał?
– Oszukiwałam. Wyjrzałam przez wizjer. W szafie obok miałam przygotowany szlafrok.
– Fajna niespodzianka.
– Mmmm.
Dopiła drinka, wstała i brzęknęła lodem o szklankę.
– Nalewam sobie jeszcze jednego. Chcesz?
– Już dzisiaj kilka wypiłem. Może za chwilę.
– Okej.
Popatrzył za jej zgrabnym tyłeczkiem, kiedy znikała w kuchni. Była niższa od Marie, brunetka. Nie taka żyleta jak Marie, ale poza małym, zabawnym pieprzykiem na policzku, z którego czasem kiełkowały pojedyncze, czarne włoski, nie można jej było nic zarzucić.
Wróciła z drinkiem.
– I już – powiedziała. – Wypiję i zaczynam się zbierać.
– Co to w ogóle za impreza?
Nie lubił przyjęć. Za dużo ludzi.
– Moja koleżanka, Zia, kupiła nowe mieszkanie. Pewnie chce poszpanować.
– Zia? Twoja brokerka?
– Aha.
– Jezu, Brauna.
– Nigdy jej nie poznałeś, Stroup. Jest bardzo miła, polubisz ją.
– Gdzie to jest? Soho?
– Wschód. Zaraz przy Madison.
– Jezu, Brauna.
– Oj, przestań narzekać. – Klepnęła go w ramię. – Mówisz, jakby to było gdzieś w Wisconsin.
– Bo to jest jak Wisconsin. Dead River, Wisconsin.
– Coś ty taki zrzędliwy dzisiaj?
– Carla znowu chce ode mnie kasę. Może będę musiał ją zabić.
– Zapomnij o Carli. Zabawimy się. Nigdy nie zabrałam cię na imprezę. Chcesz coś? Mam prochy, dobrą trawkę. Chciałam kupić trochę koki, ale Zia mówiła, że nie trzeba, że na miejscu będzie tego sporo.
– Wystarczy drink. Naleję sobie. A ty idź się zbieraj.
Wschód. Niech ich cholera.
Może przy okazji coś zje u Vinniego.
„Korzeń wszelkiego zła”
Graham Masterton
Wewnątrz panował smród. Cuchnęło zgnilizną, szczurami i dziecięcym moczem. Czarny facet zaprowadził mnie szybko po krętych schodach na pierwsze piętro, a potem w dół, do frontowego apartamentu budynku. Drzwi pomieszczenia były szeroko otwarte. Na podłodze kładł się trójkąt pomarańczowego, słabego światła i słychać było dźwięk, który z początku wziąłem za głos świerszcza, ale wkrótce rozpoznałem w nim obracającą się, odtworzoną do końca płytę gramofonową. Klik-hisss, klik-hisss, klik-hisss…
– To tutaj – oznajmił. Był tak przestraszony, że jego twarz przybrała barwę sportowych kolumn „New York Post”.
– Nie jestem pewny, czy mam ochotę iść dalej – powiedziałem z dezaprobatą. – Zajmuję się wożeniem ludzi.
– Pan jest jedyny – nalegał. – Muszę mieć świadka, a pan jest moją jedyną nadzieją. Przywiózł mnie pan z lotniska. Wie pan, jak długo tu przebywałem. I widzi pan, że jestem całkowicie czysty.
– Czysty? O czym pan mówi?
– Proszę zajrzeć. Przykro mi, ale to konieczne.
Pchnąłem drzwi koniuszkami palców. Otworzyły się szerzej i zatrzymały ze skrzypnięciem.
– Jest pan pewny, że to tutaj? – spytałem.
Skinął głową.
Ostrożnie, z bijącym głucho sercem, zajrzałem do wnętrza. Był tam wąski pokój z jedyną palącą się lampą. Światło było przyćmione, dawało pomarańczową poświatę, ponieważ ktoś obwiązał lampę chusteczką. Chusteczkę skropiono wodą kolońską albo płynem po goleniu w celu zabicia zapachu trawki. Na ścianach wisiało mnóstwo różnych pamiątek z Afryki: uśmiechnięte, drewniane maski, oszczepy, tarcze pokryte skórą zebry. Dostrzegłem też mahoniową figurkę wysokiej, ciemnej postaci ze skośnymi oczami i z zębami jak u piranii.
Było tam tyle afrykańskich przedmiotów, że nie od razu zobaczyłem dziewczynę. Ale kiedy spojrzałem na dywan i zorientowałem się, co na nim leży – o Jezu – włosy stanęły mi dęba i poczułem się tak zlodowaciały jak indyk na Święto Dziękczynienia w zamrażarce supermarketu.
Musiała już nie żyć. Przynajmniej miałem nadzieję – ze względu na nią – że nie żyje. I także ze względu na siebie, bo gdyby jeszcze żyła, to musiałbym jej dotykać, próbować przywrócić do życia. A znajdowała się w takim stanie, że nie mógłbym jej ruszyć. Miałem zbyt wrażliwy żołądek.
Była to młoda, czarna dziewczyna. Włosy miała zaplecione w liczne warkoczyki zakończone koralikami. Ktoś zdeterminowany, dysponujący ogromną, maniakalną siłą, wbił ją na stojak na kapelusze, podobnie jak Kojak wiesza swoje nakrycie głowy, kiedy wchodzi do biura. Przebił jej plecy i brzuch w ten sposob, że ciało osunęło się aż do podstawy stojaka, ale wątroba, śledziona i pętle białych jelit pozostały na górnych hakach, zwisając z nich w długich girlandach. Wszędzie było pełno krwi; tyle krwi nie widziałem w całym swoim życiu.
Nie wiem, dlaczego mnie nie zemdliło. Byłem zdrętwiały, jakby dentysta naszprycował moje ciało nowokainą. Wyszedłem z pokoju przy pomocy faceta, który wziął mnie pod ramię. Nie wiedziałem, co powiedzieć ani co zrobić.
– Przepraszam – odezwał się chrapliwie. – Musiałem to panu pokazać, żeby udowodnić glinom, że ja nie mogłem tego zrobić. Nie mogłem tego zrobić w ciągu trzech minut i bez unurzania się w krwi.
– Kim ona jest? – wyszeptałem. – Czy to ktoś, kogo pan znał?
Skinął głową.
– Nazywa się Bella X. Bardzo bliska przyjaciółka. To znaczy… nazywała się tak.
– Czarni Muzułmanie?
– Tak.
– Musimy wezwać policję.
– Tak. Dlatego potrzebowałem świadka. Przy okazji, nazywam się John Bososama. Pracuję w Chase Manhattan Bank. Inwestycje afrykańskie.
W końcu korytarza był telefon, na szczęście nie został rozbity. Wykręciłem 911 i czekałem na zgłoszenie. John Bososama stał przy mnie, zmartwiony, ale już trochę pozbierany. Połączyli mnie z lokalnym posterunkiem i opowiedziałem dyżurnemu oficerowi, co się stało; przykazał mi, bym poczekał tam, gdzie jestem, i niczego nie dotykał.
– Gdyby pan to widział, sam nie chciałby pan niczego dotykać – odparłem.
– W porządku – stwierdził ze znużeniem policjant.
Odłożyłem słuchawkę. Ciągle jeszcze się trząsłem. Powiedziałem Bososamie:
– Chcę poczekać na ulicy. Pierdolę deszcz. Zwymiotuję, jeśli tu jeszcze trochę zostanę.
– W porządku – odparł.
W porównaniu z wnętrzem, na ulicy było świeżo. Oparłem się o dach taksówki i paliłem rozmokłego koola. Dookoła rozpryskiwały się krople deszczu.
John Bososama stał w odległości kilku kroków, z rękami schowanymi w kieszeniach swojego płaszcza z wielbłądziej wełny. Jego ramiona ociekały wodą.
– Obawiałem się, że tak się stanie – oznajmił głębokim głosem, pełnym prawdziwego żalu.
Spojrzałem na niego.
– To znaczy, że pan wiedział wcześniej?
– Nie całkiem. Ale to był jeden z powodów, dla których wróciłem do Zairu. Jeden z powodów, dla których przybyłem tu dziś wieczorem z tym…
Pokazał mi paczkę owiniętą brązowym papierem, z którą wcześniej poszedł do mieszkania dziewczyny.
– Co to jest? – zapytałem. – Trawka?
Uśmiechnął się smutno i zaprzeczył ruchem głowy.
– Kilka amuletów, które mogły ją uratować.
Zaciągnąłem się dymem. Słychać już było zbliżającą się syrenę policyjną.
– To znaczy, że była przesądna? – spytałem.
– W pewien sposób.
– W jaki sposób? Czy wystarczająco przesądna, żeby spodziewać się, że zostanie nadziana na wieszak?
John Bososama położył mi rękę na ramieniu.
– Nie rozumie pan. Może to nawet lepiej.
Popatrzyłem na niego zimno.
– Panie Bososama, jeśli mam być pańskim jedynym świadkiem, to lepiej, bym wiedział, o co tu chodzi. Nie będę zeznawał, póki mnie pan nie poinformuje.
Dźwięk syreny był już głośniejszy. Dołączył do niej sygnał ambulansu.
John Bososama zagryzł wargę. Milczał przez chwilę, a potem powiedział:
– I tak pan mi nie uwierzy. Jest pan biały.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.