Arytmetyka diabła
Jane Yolen
Przekład: Ewa Ratajczyk
Tytuł oryginału: The Devil's Arithmetic
Data wydania: 2021
Data premiery: 12 października 2021
ISBN: 978-83-66989-04-7
Format: 130x200
Oprawa: Twarda
Liczba stron: 224
Kategoria: Literatura historyczna
19.00 zł
Wielokrotnie nagradzana. Zekranizowana. Bestsellerowa. A przede wszystkim – nadzwyczaj poruszająca i potrzebna.
Hannah nie chce brać udziału w rodzinnej kolacji z okazji Paschy. Ma dość wysłuchiwania opowieści krewnych na temat Holokaustu. Jechać jednak musi.
W wieczór sederowy, gdy zgodnie z tradycją otwiera drzwi, zostaje przeniesiona w czasie do 1942 roku, na polską wieś, gdzie wszyscy nazywają ją Chają. Niedługo potem dzieje się rzecz potworna. Zjawiają się Niemcy i wywożą mieszkańców wioski do obozu koncentracyjnego…
Hannah wie, co ich czeka.
Arytmetyka diabła to powieść o Holokauście – prawdzie, którą trudno zrozumieć, a jeszcze trudniej się z nią zmierzyć.
Autorka znacząco przyczynia się do zrozumienia przez dzieci konsekwencji Holokaustu, który odciska piętno w historii.
– School Library Journal
1
– Mam dość pamiętania – poskarżyła się matce Hannah, wsiadając do samochodu. Twarz miała zarumienioną od kwietniowego słońca, a wargi lepiły jej się od żelków i wielkanocnych cukierków.
– Wiesz, że jest Pascha – odparła matka z westchnieniem, rozmyślnie cichym tonem. Nie przestawała się uśmiechać, żeby nikt u Rosemary nie zorientował się, że się kłócą.
– Nie wiedziałam.
– Oczywiście, że wiedziałaś.
– No to zapomniałam. – Hannah słyszała, że jej głos zaczyna przechodzić w zawodzenie, nad którym nie umiała zapanować.
– Jak mogłaś zapomnieć, dziecko? Zwłaszcza w tym roku, kiedy Pascha wypada równocześnie z Wielkanocą. Rozmawiałyśmy o tym wiele razy. Po pierwsze, musimy jechać do domu się przebrać. Później pojedziemy do dziadka Willa i babci Belle na pierwszy wieczór sederowy.
– Nie jestem głodna. Najadłam się u Rosemary. I nie chcę jechać na seder. Z dzieci będzie tam tylko Aaron i ja, i każdy będzie komentować, jak urośliśmy, chociaż widzieli nas miesiąc temu. A do tego wszystkie dowcipy będą miały puentę w jidysz.
Matka nie odpowiedziała od razu, więc Hannah ciężko opadła na fotel. Czasami pragnęła, żeby nakrzyczała na nią tak, jak robiła to mama Rosemary, ale wiedziała, że w przypadku swojej może liczyć tylko na spokojny, cichy, rozsądny wykład, którym zawsze ją wkurzała.
– W Passze nie chodzi o jedzenie, Hannah – odezwała się w końcu matka. Westchnąwszy, przeczesała palcami włosy z siwymi kosmykami.
– Akurat – wymamrotała Hannah.
– Chodzi o pamięć.
– We wszystkich żydowskich świętach chodzi o pamięć, mamo. Mam dość pamiętania.
– Masz dość czy nie, pojedziesz z nami, młoda damo. Dziadek Will i babcia Belle spodziewają się całej rodziny, a więc także ciebie. Musisz pamiętać, ile znaczy dla nich rodzina. Babcia z rąk nazistów straciła oboje rodziców, a później musiała uciekać z bratem. A dziadek…
– Pamiętam, pamiętam… – wyszeptała Hannah.
– …Will stracił wszystkich poza ciocią Evą. Cała ośmioosobowa rodzina zniknęła z powierzchni ziemi. – Znów westchnęła, ale Hannah podejrzewała, że w tym westchnieniu niewiele było współczucia. Stosowała je raczej dla wzmocnienia przekazu. U jej matki westchnienia były niczym kropka na końcu zdania.
Hannah przewróciła oczami i wsunęła się głębiej w fotel. Było jej ciężko na żołądku, jakby ta sprzeczka zalegała na nim niczym maca. Z New Rochelle do Bronxu, gdzie mieszkali jej dziadkowie, nie było szczególnie daleko, ale w samochodzie, jak zwykle, panowała duchota, i Aaron przez całą drogę stękał.
– Niedobrze mi – oznajmił głośno. Mówił głośniej zawsze, gdy był nieszczęśliwy czy przestraszony. A kiedy naprawdę było mu niedobrze, ledwie go było słychać. – Zaraz zwymiotuję. Musimy wracać.
Kiedy mama odwróciła się i spojrzała na nich groźnie z przedniego fotela, Hannah pogłaskała dłoń brata.
– Nie zachowuj się jak dziecko, Ron-ron – wyszeptała. – Cztery pytania sederowe to nic wielkiego.
– Nie pamiętam wszystkich czterech pytań. – Ostatnie słowo niemal wykrzyknął.
– Wcale nie musisz ich pamiętać. – Hannah zaczynała tracić cierpliwość. – Masz je przeczytać. Z Hagady.
– A jeśli nie dam rady przeczytać?
Hannah już miała westchnąć, ale się powstrzymała i zamiast tego zakaszlała.
– Czytasz poprawnie odkąd skończyłeś trzy lata, mądralo. – Pacnęła go lekko w głowę, a on wrzasnął.
– Hannah! – krzyknął ojciec ostrzegawczo.
– Słuchaj – zwróciła się szybko do Aarona, żeby go uciszyć. – Nic się nie stanie, jak się pomylisz, Ron-ron, ale nawet gdybyś się pomylił, będę obok ciebie. Podpowiem ci szeptem na ucho, tak, jak się podpowiada aktorom w teatrze, kiedy zapomną swojej kwestii.
– Jak pani Graham, kiedy zapomniałaś…
– Właśnie.
– Obiecujesz?
– Obiecuję.
Spojrzała na brata z rozbawieniem, a później rzuciła się na niego i zaczęła łaskotać pod pachami i po brzuchu. Kiedy próbował się uwolnić i się od niej odwrócił, dopadła go znowu zza pleców. Śmiał się coraz głośniej i głośniej, aż w końcu rzeczywiście niemal zwymiotował.
– Hannah! – odezwał się znów ojciec, a matka spojrzała na nich zza oparcia tak srogo, że odskoczyli w przeciwległe kąty i patrzyli przez okno z miną skrzywdzonych niewiniątek.
Po kilku kilometrach Aaron zaczął błagać:
– Opowiedz mi bajkę, Hannah, proszę. Proszę. Proszę.
– Na miłość boską, opowiedz mu bajkę – nakazał ojciec, prawą dłonią uderzając w kierownicę.
Gdy jeździł po mieście, zawsze robił się nerwowy. Hannah, zadowolona, że może zrobić coś, w czym jest dobra, rozpoczęła makabryczną opowieść o żywych umarłych. Większość bohaterów, fabułę i efekty dźwiękowe zapożyczyła z filmu, który zeszłego wieczoru widziała w telewizji. Aaron był nią zafascynowany. Zombie właśnie weszli do domu bohatera i pożerali jego matkę, gdy dotarli pod blok dziadków. Kiedy ojciec parkował, Hannah i Aaron wbiegli do budynku. Aaron, ponieważ był najmłodszy, mógł wcisnąć przycisk w windzie.
– To niesprawiedliwe… – zaczęła Hannah. Ale później przypomniała sobie, jaka była przerażona, kiedy po raz pierwszy musiała odpowiadać na cztery pytania sederowe, i zamilkła. Wyciągnęła rękę, by mocno ścisnąć dłoń brata, a winda prędko pokonała drogę na ósme piętro.
– Hannahleh, ależ wyrosłaś – rzekła ciocia Rose. – Dwanaście lat, a już piękna młoda dama.
Dziewczyna uśmiechnęła się i odsunęła tak szybko, jak mogła.
– Trzynaście – poprawiła. Była to niemal prawda. Nie zapytała cioci Rose, jakim cudem piękny może być ktoś z mysiobrązowymi włosami i aparatem na zębach. Ciocia uważała, że każdy z rodziny jest najpiękniejszy, najmądrzejszy i najwspanialszy, nawet jeśli nie była to prawda. Hannah spod jej czujnego oka uciekła do łazienki i przejrzała się w lustrze. Miała ślad po szmince na czole w miejscu, gdzie pocałowała ją ciocia Eva. Odkręciła wodę i próbowała go zmyć, z poczuciem winy, bo ciocia Eva była jej ulubioną ciotką, jedyną, która od Aarona wolała ją. Nawet imię miała po jakiejś przyjaciółce cioci Evy. Nieżyjącej przyjaciółce. Szminka nie zeszła całkowicie. Hannah przeczesała grzywkę, by ukryć ślad, po czym wyszła z łazienki, martwiąc się, że ktoś jeszcze może na nią czyhać, i potwornie się tego obawiając.