Klasztor
Przekład: Piotr Kuś
Tytuł oryginału: The Convent
Data wydania: 2011
Data premiery: 23 września 2011
ISBN: 978-83-7674-129-1
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 272
Kategoria: Literatura dla kobiet
29.90 zł 20.93 zł
Są miłości platoniczne. Są miłości namiętne lub skryte. I są miłości zakazane – zwłaszcza dla zakonnic.
Początek XX wieku. Stojący w odległej części hiszpańskiej sierry Klasztor Marii Panny Miłosiernej staje się domem dla kobiet, które w ascetycznych warunkach przysięgły spędzić resztę życia, poświęcając się modlitwie i życiu w czystości. Monotonia ich egzystencji odmienia się, a ustalony rytm zostaje zachwiany, kiedy na schodach znajdują walizkę z podrzuconym noworodkiem. Zakonnice z przerażeniem uznają, że to zły omen i diabelska sztuczka, żądają oddania dziecka do przytułku.
Jednak matka przełożona, Maria Inés, dostrzegając w zdarzeniu znak od Boga i szansę na naprawienie grzechów popełnionych w młodości, mimo protestów, postanawia pozostawić dziecko w klasztorze. Dopiero teraz ujawniają się prawdziwe charaktery sióstr, czarniejsze od ich habitów. Nie wszystkie są lub były tak święte, jak się wydawało…
Powietrze gęstnieje od intryg, a spokój tego miejsca ginie bezpowrotnie.
„Klasztor” to rzecz jednocześnie spokojna, niemal wyciszona, a jednocześnie palący ludzki dramat. W prozie Karnezisa tkwi siła i pewność siebie
– „Times”
Niespodziewanie frapująca, jej detale są jak ciernie w tej części wyobraźni, która odpowiada za opowiadanie historii
– „TLS”
Tych, których Bóg chce zniszczyć, najpierw czyni szalonymi. Siostra Lucía, młoda nowicjuszka, była już spóźniona i spiesząc się do samochodu, którym miała pojechać do miasta, starą walizkę zobaczyła dopiero wtedy, gdy zbiegła ze schodów. Walizka stała przy najniższym stopniu. Była skórzana, z miedzianymi okuciami, drewnianą rączką i zardzewiałymi zamkami. W jej pokrywie, noszącej ślady wielu trudnych podróży po świecie, ktoś wywiercił kilka okrągłych dziur. W pierwszej chwili Lucía pomyślała, że walizka pełna jest ubrań dla biednych ludzi – często przynoszono je do klasztoru – ale kiedy zajrzała do środka przez jedną z dziur, zobaczyła coś, co przeraziło ją tak mocno, że krzyknęła i w wielkim pośpiechu pobiegła po schodach z powrotem.
W tym czasie siostra María Inés, matka przełożona klasztoru Matki Boskiej Miłosiernej, skończyła pisać najpilniejszą korespondencję i siedziała przy biurku z zamkniętymi oczyma, chcąc oczyścić umysł z przyziemnych myśli. Nawet w taki słoneczny dzień jak dzisiaj światło z trudem wpadało do pomieszczenia, które było zarówno jej biurem, jak i pokojem mieszkalnym. W kącie stało wąskie łóżko, przykryte cieniutkim materacem, oraz stolik, na którym umieszczona była zapalona lampka. Na ścianie, pośród odpadającego tynku, wisiało kilka religijnych obrazów, a w wąskiej niszy stała figurka modlącej się Marii Dziewicy. Wyposażenie pomieszczenia uzupełniały krzesła, fotele i inne meble nie mające żadnego praktycznego przeznaczenia. Siostra María Inés posiadała niewiele rzeczy osobistych i przyjmowała w swojej kwaterze jeszcze mniej gości. Więc kiedy młoda nowicjuszka niespodziewanie weszła do środka, matka przełożona otworzyła oczy i popatrzyła na nią z nieskrywanym rozczarowaniem.
Czasami żałowała, że nie jest kartuzką – nie musiałaby wówczas w ogóle mówić. Próbowała wymóc na swoich zakonnicach zobowiązanie do samotności i milczenia, jednak efekty jej nie satysfakcjonowały. Sama złożyła śluby zakonne na przełomie wieków, jeszcze przed pojawieniem się telefonu i radia, kiedy łatwiej było wieść życie w pełni poświęcone Bogu. Od tego czasu była świadkiem, jak ludzka egzystencja staje się coraz bardziej niespokojna i jak coraz bardziej brakuje w niej kontemplacji – nawet tutaj, w klasztorze, mimo że jedynym sposobem komunikacji sióstr zakonnych ze światem zewnętrznym były wyłącznie cotygodniowe wyprawy samochodem do miasta, położonego w odległości wielu mil. Siostra María Inés nie miała nic przeciwko postępowi, była jednak przekonana, że gatunek ludzki niepotrzebnie posiadł aż tak dużą inteligencję. W jej głosie dało się wyczuć jedynie cień wyrzutu, gdy skinęła nowicjuszce głową i zapytała:
– Czy znowu chodzi o Wędrującego Żyda, Lucío?
W ubiegłym roku dziewczyna jakoby widziała go aż pięć razy i za każdym razem biegła do kaplicy, żeby rozkołysać dzwon. I też za każdym razem myliła się. Okazywało się, że natrafiała albo na samotnych myśliwych, którzy zabłądzili w sierze, albo na nieustraszonych Cyganów, którzy przybywali do klasztoru w celu sprzedaży zakonnicom towarów, których nikt nie chciał kupić w mieście.
Dziewczyna potrząsnęła przecząco głową. Tym razem nie chodziło o Wędrującego Żyda. Siostra María Inés podeszła do okna i popatrzyła na schody. Po chwili już tam była. Otworzyła zamki starej walizki, drżącą ręką uniosła pokrywę i zobaczyła nagie niemowlę, leżące na grubej warstwie wilgotnych od potu wełnianych szmat. Duże dziury w pokrywie walizki pozwalały bowiem dziecku na oddychanie, ale nie dawały żadnej ulgi od wysokiej temperatury późnego lata. To był chłopiec. Pępowinę odcięto mu dość beztrosko i nieudolnie. Jej resztki zwisały z brzucha jak sflaczały balon. Mimo gorąca i oślepiającego słońca niemowlak spał i nie obudził się nawet wtedy, gdy siostra María Inés wyjęła go z walizki i, z nowicjuszką podążającą za nią krok w krok, przeniosła do swojego pokoju. Zawinęła dziecko w czysty ręcznik i położyła na łóżku. Dopiero wtedy odezwała się do siostry Lucíi:
– Powiedz mi, co się stało.
– Właśnie szłam do samochodu – odparła zakonnica. – Walizka leżała przed schodami, wielebna matko. Nie dotknęłam jej.
Siostra María Inés nauczyła nowicjuszkę prowadzić samochód po tym, jak siostra Beatriz, dotąd odpowiadająca za cotygodniowe wyprawy do miasta, poprosiła o zwolnienie jej z tego obowiązku. Przez ostatni miesiąc to właśnie siostra Lucía jeździła prawie trzydzieści mil do miasta po zaopatrzenie, korespondencję, a także po najnowsze wiadomości i plotki, którymi dzieliła się później z innymi zakonnicami. Ich samochód, bardzo stary Ford T, ze składanym dachem i acetylenowymi lampami, należał kiedyś do biskupa, zanim ten przekazał pojazd klasztorowi, kiedy kupił sobie nowy.
– Zauważyłaś kogoś, kto mógłby zostawić to dziecko? – zapytała matka przełożona.
– Nie, wielebna matko.
– Kto jeszcze o nim wie?
– Nikt. Przybiegłam prosto do matki.
Matka przełożona przez chwilę, wciąż z niedowierzaniem, wpatrywała się w niemowlę, aż wreszcie odezwała się do nowicjuszki stanowczym głosem:
– Możesz już iść. Sama zdecyduję, kiedy powiedzieć siostrom o tym dziecku.
Gdy została sama, usiadła na skraju łóżka i nadal przypatrywała się w milczeniu śpiącemu niemowlakowi. Była to jedna z rzadkich chwil w jej życiu, kiedy nie wiedziała, co robić dalej. Wstąpiła do klasztoru Matki Boskiej Miłosiernej miesiąc po tym jak mężczyzna, którego zamierzała poślubić, zginął na drugim końcu świata, i od tego dnia nie miała ani chwili zwątpienia, że podjęła właściwą decyzję. Jego portret w białym mundurze, wisiał na ścianie w rzędzie świętych Kościoła, których grobowe twarze zdawały się przypatrywać siostrze przełożonej z dezaprobatą. Zdawała sobie sprawę, że umieszczenie go tam ocierało się o bluźnierstwo, jednak nie zdejmowała go nawet wtedy, kiedy do klasztoru przyjeżdżał biskup, żeby raz w miesiącu celebrować z zakonnicami niedzielną mszę. Biskup nie czynił na ten temat żadnych uwag. Poza tą jedyną słabostką siostra María Inés była wzorową służebnicą Pańską. Wciąż chodziła w tym samym habicie, który miała na sobie, kiedy składała śluby zakonne. Habit nadal był w dobrym stanie, jeśli nie liczyć śladów nad kolanami, które dowodziły, że siostra przez wszystkie te lata codziennie się modliła. Pod habitem nosiła prostą luźną garderobę, która ani nie grzała jej zimą, ani nie przynosiła ochłody latem, tym niemniej chroniła jej duszę przed próżnymi pokusami. Miękkie skórzane podeszwy butów pozwalały jej zjawiać się w różnych pomieszczeniach jakby znikąd. Umiejętność ta wywoływała u zakonnic zdumienie i sprawiała też, że siostra Lucía myślała o matce przełożonej jak o prawie świętej, posiadającej nadnaturalne moce.
Skończywszy wreszcie wpatrywać się w dziecko, siostra María Inés ocknęła się ze stanu kontemplacji i znów była sobą. Przede wszystkim musiała postarać się o jedzenie dla niemowlaka. Poszła do kuchni, gdzie zakonnice przygotowywały obiad, i poprosiła o przegotowane mleko, śmietanę oraz cukier. Kobiety były zaintrygowane. Siostra María Inés zawsze ostrzegała je, że wszelkie jedzenie pomiędzy wyznaczonymi godzinami posiłków to pierwszy krok na drodze do niepohamowanego obżarstwa. Kiedy jednak ośmieliły się zapytać, dlaczego siostra przełożona potrzebuje mleka, śmietany i cukru właśnie teraz, uciszyła je kilkoma słowami:
– Na razie mnie nie pytajcie. Wszystkiego dowiecie się po wieczornym nabożeństwie.
Wróciwszy do pokoju, wymieszała w miseczce odrobinę mleka ze śmietaną i cukrem, dolała do mikstury trochę wody, a potem uzupełniła ją kilkoma kroplami tranu, dla wzmocnienia delikatnego zdrowia niemowlaka. Następnie ułożyła sobie dziecko na ramionach i zaczęła karmić. Nigdy nie urodziła dziecka, potrafiła jednak opiekować się i dziećmi, i chorymi. Zaraz po złożeniu ślubów, poprosiła o wysłanie do Afryki, gdzie spędziła trzy lata w szpitalu misyjnym. Zaczynała jako prosta, niewykształcona zakonnica, jednak w wolnym czasie studiowała podstawy medycyny i wkrótce lekarze zaczęli uważać ją za niezastąpioną. Praca w szpitalu sprawiała siostrze przyjemność i pewnie wciąż by ją wykonywała, jednak kiedy już zaczynała czuć się w Afryce jak we własnym domu, niespodziewane konsekwencje ataku malarii zmusiły ją do powrotu do Europy.
Skończywszy karmić dziecko, przytuliła je do piersi i lekko klepała po plecach tak długo, dopóki niemowlakowi nie odbiło się. Dopiero wtedy ułożyła je na łóżku, żeby spokojnie usnęło, po czym zainteresowała się walizką. Obejrzała stare zamki, wyściółkę z waty, którą można kupić w każdej aptece, dziury w pokrywie, które wykonano tak starannie, jakby zależało od nich życie dziecka, jednak zagadki pojawienia się niemowlaka nie rozwiązała. Ktokolwiek położył walizkę u stóp schodów, prowadzących do klasztoru, zaplanował to bardzo starannie i siostra María Inés z pewną pobłażliwością pomyślała, że chociaż osoba ta nie kochała dziecka na tyle, by je przy sobie zatrzymać, postarała się przynajmniej, aby dziecko nie umarło.
Rozbrzmiał dźwięk dzwonu i siostra szybko obmyśliła plan na najbliższe godziny. W ciągu tych wszystkich lat, które spędziła w klasztorze, nigdy nie opuściła modlitwy. Patrzyła przez chwilę na dziecko i przekonana, że jeszcze przez jakiś czas będzie spało, postanowiła wyjść. Upewniła się, że promienie słońca, wpadające przez okna, nie dotrą do niego, a następnie szybko i na palcach, żeby przypadkiem nie obudzić niemowlaka, podeszła do drzwi. Kiedy je otworzyła, stanęła twarzą w twarz z siostrą Beatriz. Zakonnica zaczerwieniała się.
– Co tutaj robisz? – zapytała siostra María Inés.
– Właśnie zmierzałam do kaplicy. Zatrzymałam się, żeby przypomnieć siostrze, że już czas na modlitwę. Słyszała siostra dzwon?
Siostra María Inés spojrzałana Beatriz z wyrzutem.
– Mam wystarczająco duże uszy. Nie trzeba mi przypominać o modlitwie. Dopóki jestem w stanie chodzić, nie zamierzam zaniedbywać swoich obowiązków. – Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi i ruszyła ku schodom. – Cieszę się, że w końcu dołączasz do nas w modlitwie.
– Przepraszam.
– Zakonnica nie jest zakonnicą, jeśli nie modli się regularnie.
– Modliłam się w mojej celi, wielebna matko.
– W twojej celi – powtórzyła siostra María Inés. – Cieszę się, że to słyszę.
Kiedy kilka lat temu siostra Beatriz przyszła do klasztoru, tak naprawdę wcale nie chodziło jej o wstąpienie do zakonu i służbę Bogu, ale o ucieczkę przed straszną epidemią grypy, szerzącą się na świecie. Choroba zabiła wówczas więcej ludzi niż Czarna Śmierć w Średniowieczu i jeszcze więcej niż Wielka Wojna. Matka przełożona była jednak pod wrażeniem pokory i religijnej gorliwości młodej kobiety. Zatem gdy trochę później jej rodzice zginęli w epidemii, siostra María Inés zasugerowała dziewczynie, aby wstąpiła do zakonu, a ta zgodziła się. Kiedy wkrótce wizytę w klasztorze złożył ksiądz, matka przełożona odbyła z nim rozmowę. I oto pod koniec mszy świętej ksiądz przywołał dziewczynę do ołtarza i zapytał, czy chce umrzeć dla świata, wyrzec się jego przepychu i próżności oraz założyć habit zakonny. Na wszystkie pytania młoda kobieta odpowiedziała twierdząco. Wstała ze stopni ołtarza i główną nawą wyszła z kaplicy, by przywdziać habit. Powróciła ubrana w białą szatę i woalkę nowicjuszki. Powtórzyła słowa ślubowania i otrzymała imię, pod którym od tej chwili miała być znana aż do śmierci: Beatriz.
Dwa lata później ponownie uklękła przed księdzem i złożyła ostateczne śluby. Siostra María Inés nie miała powodu, aby się obawiać, że młoda kobieta okaże się kimś innym niż po prostu przykładną siostrą zakonną. Siostra Beatriz wykonywała swoje obowiązki z wielkim zapałem, a jeśli kiedyś opuszczała modlitwę, matka przełożona kładła to tylko na karb religijnej żarliwości, z jaką wszystkie jej zakonnice oddawały się swoim obowiązkom i z jaką pościły. Często ganiła je za to, że o siebie nie dbają i brną w zupełnie niepotrzebne umartwianie ciała, które skutkuje omdleniami w czasie modlitwy i przewracaniem się na posadzkę kaplicy. Wtedy siostra María Inés musiała przerywać nabożeństwa i podsuwać im pod nosy sole trzeźwiące, które przywracały im świadomość.
Dwie kobiety zeszły po schodach i przemierzyły wewnętrzny dziedziniec klasztoru, zmierzając ku kaplicy. Zegar na dzwonnicy wskazywał pięć minut po południu. Matka przełożona przyśpieszyła kroku, a siostra Beatriz posłusznie szła za nią. W kaplicy pozostałe siostry zajmowały już miejsca w ławkach, czekając. Kiedy małe zgromadzenie zakonnic usłyszało nadchodzące kobiety, wszystkie odwróciły się i popatrzyły w kierunku drzwi. Siostra María Inés odrobinę uniosła habit i z surowym wyrazem twarzy weszła po schodach do kaplicy. Przy drzwiach przystanęła jeszcze, wsunęła palec do kropielnicy i przeżegnała się.
– Przepraszam – powiedziała, przemierzając kaplicę główną nawą i patrząc prosto przed siebie. – To siostra Beatriz mnie opóźniła.
Pośpiesznie zajęła swoje miejsce na ołtarzu i rozpoczęła orację:
– Deus in adjutorium meum intende.
Zakonnice wstały i odpowiedziały jej, jednocześnie czyniąc znak krzyża:
– Domine ad adjuvandum me festina.
Siostra María Inés zwykle z zadowoleniem wkraczała do chłodnej, ciemnej kaplicy, gdzie zakonnice gromadziły się na modlitwach osiem razy dziennie. Dzisiaj jednak ze wstydem stwierdzała, że nie potrafi się skoncentrować. Jednak zajmowała miejsce przy ołtarzu już tyle razy, że potrafiła wykonywać swoje obowiązki nie okazując, iż jej umysł błądzi w obłokach. Z nadzieją, że Bóg wybaczy jej ten rzadki moment słabości, założyła okulary, wzięła głęboki oddech, zdający się unosić z głębi jej duszy, i otworzyła średniowieczny manuskrypt. Dzisiejsze czytanie pochodziło z Księgi Rodzaju. Zaczęła czytać długie, skomplikowane zdania wyraźnym, pewnym głosem, nie tracąc czasu na oddechy, co było jej kolejną straszliwą, nieziemską umiejętnością. Głęboki oddech następował dopiero po zakończeniu każdego zdania. Skończywszy – chłodna, władcza i zadowolona z wystąpienia – dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że odczytała zły fragment. Zamknęła ciężką księgę i popatrzyła na zgromadzone siostry. Mimo że wszystkie milczały, poczuła się nieswojo, stwierdziwszy własny błąd. Wciąż nie potrafiła się powstrzymać od myślenia o dzisiejszym nadzwyczajnym wydarzeniu. Tym niemniej zapach płonących świec z każdą chwilą przywracał jej koncentrację. Miała właśnie rozpocząć kolejny hymn, kiedy do kaplicy dotarł odległy dźwięk, który uniemożliwił spokojne dokończenie modlitwy. Dźwięk, jakiego jeszcze nigdy nie słyszano w murach starego klasztoru. W absolutnej ciszy nie dało się go jednak pomylić z niczym innym. To był płacz niemowlaka.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.