Krew z krwi
Przekład: Olga Niziołek
Tytuł oryginału: Penoza
Data wydania: 2016
Data premiery: 19 lipca 2016
ISBN: 978-83-7674-531-2
Format: 145 x 205
Oprawa: Miękka
Liczba stron: 304
Kategoria:
34.90 zł 24.43 zł
Jej mąż był przestępcą. Teraz ona musi wejść w tę rolę, aby ochronić swoją rodzinę. Choć doskonale orientuje się w środowisku amsterdamskiej mafii, to pragnie, aby przyszłość jej dzieci wyglądała inaczej. Kiedy Carmen van Walraven-de Rue odkrywa, że jej mąż odgrywa w tym półświatku większą rolę, niż odważała się przyznać przed samą sobą, zmusza go, aby z nim zerwał. W chwili, gdy wydaje się, że ich życie zaczyna wychodzić na prostą, mąż Carmen zostaje zamordowany na oczach ich najmłodszego syna. Jakby tego było mało, wszędzie pojawiają się dłużnicy, ktoś szantażuje Carmen, a wymiar sprawiedliwości przypiera ją do muru. Carmen decyduje się stawić im czoła, tak aby nikt więcej nie odważył się atakować ani jej, ani dzieci.
Kobieta nie wie już, komu może zaufać, a granice między dobrem i złem ulegają zatarciu. Przenikliwy obraz świata holenderskiej mafii, gdzie podejmuje się bezkompromisowe wybory między rodziną, lojalnością a pieniędzmi spotkał się z na tyle dużym odzewem widzów, by historią Carmen zainteresowali się również twórcy amerykańscy i polscy. Stworzony w Polsce serial przez dwie serie cieszył się bardzo dużą popularnością, a na ekranie mogliśmy podziwiać czołowych polskich aktorów.
Pieter Bart Korthuis ukończył holenderską Akademię Filmu i Telewizji. Kontynuował edukację w Mexico City w Centro de Capacitación Cinematográfica. Pisywał utwory dla telewizji, jednym z nich jest Krew z krwi, koncentrujący się na tematyce mafijnej. Obraz otrzymał nominację do LIRY, najbardziej prestiżowej nagrody w Holandii, w kategorii „najlepszy scenariusz”. Jego film The Strongest Man in Holland był z kolei nominowany do nagrody Emmy, wygrał też Prix de Europe jako najlepszy serial telewizyjny.
Carmen van Walraven wbiegała na stromą wydmę z taką desperacją, jakby od tego zależało jej życie. Za każdym krokiem jej stopy zapadały się głębiej w sypki piasek. Żeby nie zjechać w dół, złapała się kępki trawy. Gdy stanęła na szczycie wydmy, ujrzała swoją nagrodę – morze. Carmen z zadowoleniem spojrzała na zegarek. Mimo krótkiego snu – wrócili z wesela Marleen o trzeciej nad ranem – miała więcej energii niż zwykle. Jej długi cień rozciągał się po pustej plaży.
„Tego będzie mi brakowało najbardziej” − pomyślała. Codzienna przebieżka po wydmach była jedynym momentem w ciągu dnia, kiedy Carmen miała czas tylko dla siebie, kiedy nie musiała myśleć o innych. Zbiegła na plażę ogromnymi susami, jak gdyby unosiła się w powietrzu, a potem ruszyła wzdłuż morza po ubitym piasku w kierunku domu.
Dokładnie dwadzieścia minut później weszła na ścieżkę prowadzącą do starej willi na obrzeżach Zandvoort. Budynek, który dawniej należał do lekarza, był jej domem już od piętnastu lat. Kiedy go kupowali, stanowił ruinę nadającą się do rozbiórki, ale Carmen zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia. Ta drewniana willa z werandą, czerwono-białymi okiennicami, dwoma wykuszami i sześciokątną wieżyczką na dachu była spełnieniem jej dziecięcych marzeń, jej własną Willą Śmiesznotką. Kobiecie udało się w pełni przywrócić budynkowi dawną świetność, a z tyłu dobudowała przeszkloną werandę z ogromnymi przesuwnymi drzwiami, prowadzącymi do ogrodu. Nawet Frans, który początkowo skłaniał się ku jednej z tych pozbawionych charakteru, nowoczesnych białych willi za Bulwarem Południowym, zawsze powtarzał, że w razie gdyby mieli się kiedykolwiek przeprowadzać, koniecznie muszą zabrać ze sobą swój dom.
W środku pachniało sobotą. Smażone jajka na bekonie. Carmen odłożyła iPada na kredens i weszła po schodach na piętro. Frans, który właśnie wyszedł spod prysznica, wycierał się w sypialni.
– Czy dzieci już jadły? – spytała Carmen.
– Nie, jeszcze śpią – odpowiedział, patrząc na żonę znacząco.
Stanął za nią i objął ramionami.
– Podoba ci się?
– Daj spokój, idioto. Jestem spocona – powiedziała Carmen niezdecydowanym tonem.
– Pachniesz bosko. – Frans pocałował ją w szyję.
Godzinę później siedziała z trojgiem dzieci przy długim stole na werandzie, przeglądając weekendowy dodatek do gazety.
– Nie chcę znowu jechać na łódkę – marudził Boris.
– Nie masz wyboru, kolego – rzucił Frans, który właśnie zakładał kurtkę. – Chodź, daj mamie buzi. Idziemy.
Boris cały tydzień musiał pomagać mu w zeskrobywaniu starej farby i odmalowywaniu Adriany, starego białego dwumasztowca, który należał jeszcze do ojca Fransa.
Chłopiec demonstracyjnie wepchnął do buzi ostatni kęs chleba i zaczął zgarniać na kupkę czekoladowe granulki, które spadły z kanapki i rozsypały się na talerz.
– Uważaj – skarciła go Carmen.
– Same się wysypały!
– Dobra, dobra, znam te numery. Leć już.
Przyciągnęła chłopca do siebie i pocałowała w policzek. Nadąsany, wyszedł z domu w ślad za tatą.
Z dala od spojrzeń dzieci – Lucien wrócił do łóżka, a Natalie poszła napuścić wodę do wanny – Carmen sięgnęła po talerz Borisa i z sekretną przyjemnością wsypała do ust czekoladową górkę.
I wtedy rozległ się pierwszy strzał.
Poprzedniego wieczoru tańczyli ze sobą na weselu Marleen i Johana w przystani jachtowej. Później stali razem na pomoście przy Adrianie.
– Spójrz, to dzieło Borisa. Cały ten kawałek. Bez zacieków – powiedział Frans. – Za tydzień skończymy i będziemy mogli wyruszyć.
– Wyruszyć? Dokąd? – spytała Carmen.
– Wybór jest twój. Przylądek Horn albo Przylądek Dobrej Nadziei. Kanał Sueski też może być.
– O czym ty mówisz?
– O tym, co planowaliśmy od zawsze. Żeby popłynąć. Aż na drugą stronę.
Myślała, że Frans żartuje.
– Jak ty to sobie wyobrażasz? Lucien ma egzaminy na koniec szkoły.
– Jeśli chcesz. Jeśli naprawdę chcesz – odpowiedział Frans – to skończę z tym. Ale będziemy musieli wyjechać. Daleko. Z dziećmi. I już nigdy nie będziemy mogli wrócić.
– A jeśli nie?
– A jeśli nie, to zostanę… ale wszystko będzie inaczej. To będzie wojna.
Adriana unosiła się na falach. Carmen słuchała, jak liny obijają się o maszty, jakby odliczały kolejne sekundy. A potem mocno wtuliła się we Fransa.
Mieli uciec. Rozpocząć nowe życie.
Carmen zerwała się na równe nogi. Kubek z herbatą roztrzaskał się na kuchennej podłodze. Zabrzmiały kolejne strzały. To było to. Właśnie tego obawiała się przez wszystkie te lata.
Natalie zbiegła z łoskotem ze schodów.
– Tatoooo!
– Dzwoń na pogotowie! Już! – krzyknęła Carmen i rzuciła się do drzwi.
Boris stał jak skamieniały przy samochodzie. Uklęknęła przy nim. Nie był ranny. Bogu dzięki. W oddali usłyszała hałas motoru, którym przed chwilą ktoś przyjechał, a teraz próbował uciec ścieżką przez wydmy. Frans leżał na plecach kilka metrów dalej. Był pierwszy ciepły, wiosenny dzień. Gdyby nie znała prawdy, pomyślałaby, że jej mąż położył się na chwilę i rozkoszował słońcem.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.