Milion smutnych atomów
Data wydania: 2018
Data premiery: 10 lipca 2018
ISBN: 978-83-7674-712-5
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 320
Kategoria:
34.90 zł 24.43 zł
Amelia i Józef są parą od pięciu lat, oboje jednak czują, że nie jest już między nimi jak dawniej. Wydaje im się, że wciąż bardzo się kochają, mimo to coraz trudniej im odnaleźć wspólny język. Choć akcja powieści rozgrywa się w kilku ostatnich miesiącach ich związku, dzięki retrospekcjom możemy obserwować zmieniające się na przestrzeni lat stosunki między bohaterami.
W ich napięte relacje wkraczają kolejne osoby dramatu – śliczna i młoda koleżanka z pracy Józefa oraz nowy sąsiad, z którym Amelia zaczyna spędzać czas chętniej niż z własnym mężem.
Powieść jest smutną diagnozą współczesnej rzeczywistości, kiedy słowo „ja” coraz częściej zastępuje słowo „my”, stając się powodem rozpadu wielu małżeństw. Jest też historią ludzi, którzy, mimo że się kochali, nie potrafili być ze sobą.
Jagoda Wochlik w brawurowy sposób odziera instytucję małżeństwa z fałszywych osłonek, w które najczęściej ślepo wierzymy. Autorka w swojej powieści zrywa ze schematami i dodatkowo stawia czytelnika przed bolesną prawdą, że czasem nawet miłość nie jest gwarantem udanego związku.
Joanna Sykat, pisarka
Życie polega na niemarnowaniu biletów. Bilety do kina, bilety do operetki. Wieczorami siedział przy swoim laptopie i serfował po Internecie. Szukał, przeglądał, sprawdzał. „W Łodzi grają Jezusa. Pojedziemy?” Nawet nie podnosi oczu znad książki, kiedy odpowiada: „Możemy”. „W Chorzowie grają Dźwięki muzyki. Masz ochotę?”. „Czemu nie”. „W Poznaniu ponownie wystawią Upiora”. „Jeśli chcesz, możemy się wybrać”. Czasami przyłapuje się na tym, że w ogóle go nie słucha. Gdyby pewnego wieczoru, siedząc przy komputerze, zaproponował jej, by wyskoczyła przez okno, pewnie mechanicznie odpowiedziałaby: „Dlaczego nie? Możemy o tym pomyśleć”. Poznań. Łódź. Chorzów. Kraków. Bilety wyznaczały trasę ich wspólnego życia. Chyba tylko one ich jeszcze łączyły. Przecież nie można nie wykorzystać biletów, jeśli już się je kupiło.
Zastanawiała się, jak to się stało, jak to w ogóle było możliwe? Wydarzyło się zupełnie niezauważalnie. Bezboleśnie i chyba bez ich udziału. Czasami próbowała sobie uświadomić, określić moment, kiedy przepaść stała się niemożliwa do zasypania. Dzień, kiedy przestali się starać. A może on tak tego nie widział? Nie wiedziała. Kiedyś po prostu by go o to zapytała. Dziś… Dziś było dziś. To nie był ten dzień. To nie był ten czas.
Ostatni raz patrzy przez okno. Lubi ten widok. Spogląda z okna dwunastopiętrowego bloku na parking i śpieszących dokądś w swoich sprawach ludzi. Czuje się zamknięta, niczym królewna w wieży. Królewna czeka, aż przybędzie książę i ją uwolni. Zaraz. To nie ta bajka. Ona już znalazła swojego księcia. Tyle że w ostatecznym rozrachunku książę okazał się żabą. A księżniczka? Wiedźmą. Tak, była wiedźmą, dla niepoznaki zamkniętą w ciele trzydziestoletniej kobiety. Księżniczka i książę. Księżniczka i żaba? Żaba i wiedźma? Tak, to byłaby bajka o nich. Czuje się zamknięta w klatce. Nigdy nie przywykła do tego mieszkania. Kręci jej się w głowie, ma lęk wysokości. Czym prędzej odchodzi od okna.
Przechodzi przez pokój. Ściany mają głęboko fioletową barwę. Niczym opakowanie czekolady Milka. Takie kiedyś wybrała. Może. Tylko dlaczego? Nie bardzo pamięta. Wiele rzeczy „nie bardzo pamięta”. Choćby powody, dla których się tu znalazła. Podobno ten pokój jest jej. Podobno. Przecież wybrała tu każdy przedmiot. Łóżko, mały drewniany sekretarzyk, który zakupili na Allegro i ściągnęli aż spod Zakopanego, wiklinowe krzesło zwisające na mocnym sznurze z sufitu. Wszystko to było jej. Podobno. Wszystko było dziś tak straszliwie obce. Tak dawno. Tak niedawno. Zaledwie wczoraj.
Przechodzi koło lustra. W przelocie miga jej tyczkowata młoda kobieta. Już nie dziewczyna, ale do wieku średniego jeszcze sporo brakuje. To ten czas, kiedy jeszcze można się oszukiwać, że najlepsze przed nami, że wciąż mamy siłę i czas, by zmienić całe swoje życie. Kobieta w lustrze ma niewielkie kurze łapki wokół oczu. Jeszcze nie bardzo widoczne, ale już tam są, wie. Kiedy zauważyła je po raz pierwszy, uderzyła ją myśl, że umiera. Dotąd starość była gdzieś obok. Dotyczyła nieznanych kobiet w autobusie, babć w beretach w sklepie, teściowej. Ale nie jej. Te siwe włosy, które tak bardzo odznaczały się na kruczoczarnej głowie? Och, to pewnie dlatego, że nie suszyła włosów. Tych kilka siwych nitek tylko dodawało jej uroku.
Zakłada płaszcz i wybiega z domu. Jej kroki dudnią, gdy idzie do windy. Na drugim piętrze wsiada sąsiad z yorkiem. Starszy pan, jednak nie na tyle stary, by być emerytem. Sympatyczny. Ma też sympatyczną żonę. Od początku ich znajomości dziwił się, w jaki sposób podchodziła do ludzi. Jeszcze zanim się tu przeprowadziła, mówiła „dzień dobry” jego sąsiadom, ludziom na ulicy. Taka po prostu była.
Wybiega z klatki schodowej. Jest szaro i zimno. W zasadzie tutaj zawsze jest jej zimno, nawet latem. Otula się szczelniej szalikiem, ale wiatr przenika ją aż do kości. Stara się nie rozglądać na boki. Zna drogę, to oczywiste, chodzi nią przecież niemal dzień w dzień od dwóch lat, mimo to czuje się tu obco. Nie u siebie. Nigdy nie była tu u siebie. Stara się być ze sobą szczera. Czy stało się tak, bo jest typem rośliny, którą wyjątkowo trudno się przesadza? Też. Może. Ale jeśli ma powiedzieć prawdę, tak, jak szczera starała się być kiedyś z nim, to specjalnie nie starała się przemianować swojego statusu z „obcej” na „swoją”. Po dwóch latach nadal nie miała tu przyjaciół. A jej jedyne spotkania towarzyskie odbywały się na Skypie.
Przebiegła przez skrzyżowanie w niedozwolonym miejscu, by zaoszczędzić trochę czasu. Usłyszała w głowie głos męża. Mówił, że jest nieodpowiedzialna. Cóż, może był to jedyny rodzaj ekstrawagancji, na który jeszcze sobie pozwalała. Minęła miejsce pracy męża. Kiedyś, tak, pewnie były takie dni, pomachałaby z nadzieją, że może akurat wyjrzy przez okno i ją zobaczy. Dziś jedynie zdjęła rękawiczkę i spojrzała na złotą obrączkę połyskującą na jej palcu. Cieniutkie, złote kółeczko. Jedno z wielu ustępstw. Pierwsze z wielu. Nie ostatnie. Wciąż ustępowała. Kiedyś z miłości, dziś już tylko dla świętego spokoju.
A jednak jest tu, nadłożyła drogi, idąc do pracy. Jej ścieżka biegnie przecież w zupełnie innym kierunku. Nie jest pewna, czego właściwie oczekuje. I po co tu przyszła. Patrzy na swoją bladą dłoń o długich palcach. Na złote kółeczko, które ozdabia jeden z nich. Nie jest już pewna, czy chce je zdjąć i wyrzucić, uwolnić się od tego wszystkiego raz na zawsze, czy tylko przełożyć je na środkowy palec i wystawić w bardzo niecenzuralnym geście wprost ku oknom, za którymi rezyduje ten człowiek. Jej mąż.
Wraca pamięcią do tamtego dnia. Nie chciała złotej obrączki. Wolałaby z białego złota. Ale przecież złota obrączka to tradycja. Co ludzie powiedzą? Uległa. Jedyne, co udało jej się wytargować, to by kółko nie było zbyt szerokie. Gdyby jednak ktoś odpowiednio długo przyglądał się dłoniom jej i męża, spostrzegłby, że obrączki są nie do pary. Jej była cieniutka, męża znacznie grubsza. Tak miało być. Ślubu właściwie też nie chciała. Nie potrzebowała, ale przekonał ją, że tak będzie łatwiej. I przyjęcia weselnego nie chciała. Boże, jak też się męczyła, ubrana jak lalka, wysmarowana tonami podkładów i pudrów niczym gejsza, posyłając przez cały dzień sztuczne uśmiechy i udając, że chce tam być. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy obie rodziny spotkały się w jednym miejscu. Straszliwie to było niezręczne. Oba rody patrzyły na siebie spod byka, oceniająco i nieufnie, ciesząc się, że więcej się nie spotkają. Właściwie było bardzo niezręcznie. Nie wiedziała, jak mąż, teraz już mąż, mógł tego nie zauważać. Wierciła się na krześle, cierpliwie znosiła wszystkie toasty i modliła się w duchu, żeby ta szopka, złożona na ołtarzu tradycji i oczekiwań społecznych, dobiegła wreszcie końca.
To wszystko doprowadziło ją tutaj. Do tej chwili, kiedy już nie macha. Patrzy na swoją obrączkę i zastanawia się, czy mąż ją zdradza. Dochodzi do wniosku, że chyba nie. Nie potrafiłby. Zastanawia się, czy to by ją bolało. Zastanawia się, czy upatrywałaby w tym swojej winy. Mężczyźni lubią usprawiedliwiać zdradę słowami, że szukali tego, czego nie mieli w domu. Bardzo proste. Nie, nie potrafiłby. Kobieta potrząsa głową. Nie miałby dość odwagi. A może? Przypomina sobie, że ciągle mówi o koleżance z pracy. Poznała ją na jednej z tych imprez, które ani ją bawią, ani interesują, ale jest zobowiązana na nie chodzić ze względu na niego. Czasami myśli, by nie pójść, by się zbuntować, i ta myśl ogrzewa jej serce. Taka mała rewolta. Zawsze idzie. Może jej też brak odwagi. Może wie, że to by coś zmieniło. Wraca myślami do koleżanki z pracy jej męża. Patrycja. Nigdy nie lubiła tego imienia. Ładna, miła. Rozważa na chłodno, czy pasowałaby do niego. Na pewno mieliby o czym rozmawiać. Ta sama branża, ta sama pasja, której ona zupełnie nie rozumiała. Nudziło ją to, czasami irytowało, gdy zatrzymywał oglądany film, by skomentować monetę, którą rzucił na stół główny bohater. No przecież dziewięćdziesiąt dziewięć procent oglądających nie wie, że tego franka wprowadzono do obiegu dwadzieścia lat później. Czy to naprawdę takie istotne? Na tyle, by zatrzymać film? Och, dla Patrycji na pewno byłoby. Podzielałaby jego święte oburzenie. Ją to jedynie śmieszyło. Tak, kiedyś śmieszyło, dziś bardziej irytowało.
Zastanawia się, jak to możliwe, że w ogóle się tu znalazła. Rozsądek? Wiedziała, że ma prawie trzydzieści lat i jeśli się nie zgodzi, pewnie już nigdy nie wyjdzie za mąż. Kiedyś uważała, że nie jest jedną z tych „głupich”, że nie da się wrobić w kierat społecznych oczekiwań. Ale potem… Potem zrodził się w niej ten strach. Strach, że jeśli nie teraz, to nigdy, że zostanie stara panną. Tą z obrazków z kotem, z której wszyscy skrycie się śmieją. Większość jej przyjaciółek miała już mężów, spora część miała też dzieci. I choć w głębi serca wcale nie pragnęła takiego życia, bała się społecznego potępienia, odstawania od normy.
Zgodziła się. Spakowała ćwierćwiecze swojego życia w pudła i wyjechała. Zaczęła nowe życie, w nowym miejscu, wśród zupełnie nowych ludzi. I nawet strategiczne rozmieszczenie dobrze znanych przedmiotów nic tu nie pomogło. A gdzieś z tyłu głowy pozostała myśl, że popełniła błąd, że lepiej było podjąć inną decyzję. Starała się przekonać samą siebie, że podjęła dobrą. Starała się wmówić samej sobie, że to był jej wybór. Nie chciała tego traktować w ramach poświęcenia, a wyboru właśnie. Oddała jedno, by zyskać drugie. Tyle że ciągle się zastanawiała, czy gdyby wybrała inaczej, jej życie byłoby teraz lepsze. Nie potrafiła uciec od porównań. A te jakoś zawsze wychodziły na niekorzyść. Jej. Męża. Rodziny. Miejsca.
Zastanawia się dlaczego. Co zaważyło? Strach? Niechęć do samotnego życia? A może to jego wina? Tak! Jak on pięknie potrafił mówić. Tak pięknie. Kiedyś… Kiedyś w ten sposób mogłaby się nabrać na wszystko. Przeczytała, że mężczyzna zakochuje się oczami, kobieta przez uszy. Może… Może to właśnie był ich problem. On spojrzał na nią i zobaczył coś, sama nie wiedziała co, może coś, czego w niej wcale nie było. A ona słuchała. Tak pięknie mówił. Do niej i o niej. Zanim odkryła, że za słowami nic się nie kryje, jest tylko wielka pustka, było już za późno. Już miała obrączkę na palcu.
Miłość? Tak, była miłość. Przecież musiała być. Nie można powiedzieć, że nie byli dobraną parą. Och, oczywiście, dzieliło ich sporo, choćby stosunek do pieniędzy, rodziny, samodzielności. Ale jakoś sobie z tym radzili. Kiedyś. Gdy jeszcze ze sobą rozmawiali. Teraz rozmawiali o biletach. Dawną bliskość zastąpiło przyzwyczajenie. Do codziennego robienia zakupów, do szykowania posiłków trzy razy dziennie, do spowiadania się sobie nawzajem z tego „jak nam minął dzień”. Tylko to dawne porozumienie, jakby rozciągnięte zbyt mocno, niczym bardzo cienka bibułka, wreszcie nie wytrzymało napięcia i rozpłynęło się w morzu codzienności. Nie sądziła, by różnili się w tym od większości małżeństw. Nie byli wyjątkowi, pod żadnym względem.
Przekręciła klucz w zamku i pchnęła drzwi. Dzwoneczek nad nimi zabrzęczał, oznajmiając jej wejście. Zastanawiała się, czy jeszcze go dziś usłyszy, czy też spędzi cały dzień w chłodnym, dość ciemnym pomieszczeniu. Przeszła przez salę, zdjęła płacz i odwiesiła go w sąsiednim pokoju. Nastawiła wodę na herbatę. Spojrzała z niechęcią na nowe pozycje, które nadeszły pod koniec tygodnia. Powinna ustawić je na półkach. Musi przejrzeć oferty wydawnictw w poszukiwaniu nowości, które mogłyby zainteresować czytelników. Dobrze byłoby, gdyby poodpisywała na maile, sprawdziła, czy coś nie sprzedało się przez Internet, zapakowała przesyłki.– Jeśli ktoś mnie dziś zapyta o Pięćdziesiąt twarzy Greya, słowo daję, zacznę krzyczeć – ostrzega stojącą na półce powieść Marty Kisiel.
Zapala wszystkie światła. Księgarnię – wszystkie jej obite pluszem kanapy, królewskie fotele, wiszące na ścianach obrazy i zabytkowe kredensy – oblewa światło. Ze ścian uśmiechają się gliniane i ceramiczne aniołki, a promienie rzucane przez sztuczne oświetlenie załamują się w kamyczkach ręcznie wytworzonych wisiorków. Robi się przytulniej. Przejście do Narnii znów otwarto. Kolejny dzień czas zacząć.
Agnieszka G. –
„Życie polega na niemarnowaniu biletów”. Czyżby? A może właśnie lepiej je zmarnować? Tylko co to oznacza? Postawić na spontan i nie dać się zniewolić rutynie, czy poddać się i odpuścić, a zacząć nowy rozdział? Amelia i Józef wydają się udanym małżeństwem, ale coś jest między nimi wyraźnie nie tak. Kto zawinił? Jaka jest przyczyna tego stanu? Przyjrzyjmy się bliżej. Autorka próbuje zdiagnozować relacje w tym związku. Aż chciałoby się zanucić z Edytą Bartosiewicz i Krzysztofem Krawczykiem „Trudno tak razem być nam ze sobą / bez siebie nie jest lżej (…)” Te słowa piosenki bardzo pasują do bohaterów świeżo wydanej powieści Jagody Wochlik.(…)
Ciąg dalszy na:
http://zycieipasje.net/2018/07/18/milion-smutnych-atomow-jagoda-wochlik-recenzja/
Qultura słowa –
Małżeńska codzienność…
„(…) jak to w ogóle było możliwe? Wydarzyło się to zupełnie niezauważalnie. Bezboleśnie i chyba bez ich udziału. Czasami próbowała sobie uświadomić, określić moment, kiedy przepaść stała się niemożliwa do zasypania. Dzień, kiedy przestali się starać.” – ile par jest w takiej sytuacji? Ile małżeństw uświadamia sobie nagle, że jedyne, co ich łączy, to wspólne obowiązki, wspólny kredyt na mieszkanie czy dom, ewentualnie dzieci? Kiedy On zapomina, jakiego autora ona lubi, a Ona, kiedy przychodzą jego znajomi? W którym momencie w związek wkrada się rutyna, kiedy wspólna codzienność przestaje cieszyć i osoby w związku odkrywają, że właściwie nie mają już sobie nic do powiedzenia, nic do odkrycia?
Na te pytania być może zna odpowiedź małżeństwo sportretowane w książce „Milion smutnych atomów”, autorstwa Jagody Wochlik. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Replika książka, to fenomenalny przykład powolnego rozkładu związku, to studium przypadku, pokazujące nie tylko emocje pary, ale i powolne wkradanie się do małżeństwa rutyny, zwątpienia, a także przekonania, że lepiej jest jednak w życiu jako Ja, niż jako My. Ale czy rzeczywiście? To książka, która nie tylko rodzi pytania, ale również pozwala samemu sobie udzielić na nie odpowiedzi. Prowokuje do dyskusji, do przemyśleń, być może nawet do całkowitej zmiany poglądów na kwestie wspólnego bycia, na małżeństwo, dzieci, rodzinę. Lektura idealna dla tych czytelników, którzy pod płaszczykiem lektury lekkiej i przyjemniej, lubią zanurzyć się w emocje bohaterów, lubią też przeanalizować swoje doświadczenia i zastanowić się nad swoimi emocjami i reakcjami. Bo lekkość jest tylko pozorna – w istocie jest to piękna, głęboka opowieść o tym, czy naprawdę jest bycie z drugim człowiekiem.
Autorka przedstawia nam małżeństwo z trzyletnim stażem – Amelię i Józefa. Ona, antropolog kultury, dla związku zrezygnowała z ukochanej pracy nad Archiwum Społeczności Lokalnej w Kaliszu, z rodziny i znajomych. Przeprowadziła się do Poznania, gdzie pracuje w lokalnej księgarni „Bajka”, sporadycznie prowadząc zajęcia dla dzieci, założyła również dyskusyjny klub książki, hobbystycznie zajmuje się też recenzowaniem książek. Jej osiągnięcia i praca – według Józefa – są mniej znaczące niż jego aktywność, co wypomina jej przy każdej kłótni. Jako Kierownik Domu Kultury, realizuje się zawodowo w nowych projektach, a na dodatek napisał historię, która pociągnęła za sobą zamówienie na książkę. Pławi się w sukcesie, potrzebuje poklasku, by rozkwitać, a coraz rzadziej to uznanie i podziw odnajduje w oczach żony.
Mężczyzna nie potrafi zrozumieć Amelii, nie potrafi wczuć się w jej emocje, wejść w jej wypełniony książkami świat. Nie rozumie także, że żona może źle się czuć w mieszkaniu zakupionym przez rodziców i wypełnionym zgromadzonymi przez nich przedmiotami. Nie potrafi ponadto przyjąć do wiadomości, że częste odwiedziny u teściowej, a także nieustanne deprecjonowanie Amelii przez jego matkę, jest bolesne, dlatego też dla kobiety, wizyty w jego rodzinnym domu są okupione stresem i naznaczone pogłębiającą się niechęcią.
Małżeństwo Amelii i Józefa już od pewnego czasu dryfuje bez celu po oceanie życie, złączone już tylko aktem zawarcia związku. Przestrzeń pomiędzy nimi wypełniona jest coraz większą obojętnością, a niekiedy nawet wrogością. Co więcej, zaczynają pojawiać się pewne pokusy – nowe znajomości nie mają jeszcze znamiona zdrady, ale z pewnością pozwalają uzmysłowić sobie, czego w ich wspólnych relacjach brakuje. Amelia coraz więcej czasu zaczyna spędzać z ich nowych sąsiadem, Szymonem Małeckim, wielbicielem kryminałów i … pięknych kobiet, który nie ukrywa przed nią niechęci do stałych związków. Józef zaś, z racji swojego stanowiska, coraz więcej czasu spędza z koleżanką, Patrycją, pracownikiem oddanym pracy w takim stopniu, jak on. W jaki sposób te nowe znajomości wpłyną na małżeństwo bohaterów? Czy odnajdą dawnych siebie lub też zrozumieją, czym tak naprawdę jest życie we dwoje? Przekonamy się o tym z lektury wspaniałej, wciągającej powieści „Milion smutnych atomów” – książki, która na długo pozostaje w pamięci i po którą sięgać będziemy wielokrotnie, poszukując wskazówek, bodźców do przemyśleń, być może do modyfikacji swoich zachowań. Skupiona na emocjach bohaterów autorka, również i w czytelniku te emocje wyzwala, pozostawiając nas nie tylko z przemyśleniami, ale – kto wie – być może również z pewnymi decyzjami.
Paulina M –
Zdarza się, że dwoje ludzi darzy się płomiennym uczuciem, ich życie wydaje się bajeczne, ułożone, szczęśliwe i pełne radości. Aż nagle coś się wypala. Przestają myśleć o sobie, tak, jak dawniej. Nadal się kochają, ale nie potrafią razem żyć. Co może łączyć dwoje ludzi jak nie prawdziwa i bezwarunkowa miłość? To dzięki miłości stajemy się zupełnie nowymi ludźmi, robimy rzeczy, na które wcześniej nie starczało nam odwagi, a jednak okazuje się, że liczy się też coś więcej. Jagoda Wochlik, młoda pisarka, która w 2011 r. zadebiutowała powieścią “Milczące słowa”. Tym razem zabiera nas, czytelników, do Poznania. Przedstawia historię młodego małżeństwa, któremu daleko to ideału. Okazuje się, że udany związek, to nie tylko miłość. Skoro ona nie wystarcza, to jaki jest przepis na udane pożycie?
http://www.bookparadise.pl/2018/08/milion-smutnych-atomow-jagoda-wochlik.html?showComment=1533900448361#c8034019204148617375 – CIĄG DALSZY
LiterAnka –
Relacje międzyludzkie, a szczególnie te pomiędzy kobietą a mężczyzną to niezwykle bogate źródło inspiracji i pomysłów na wspaniałe opowieści. W związkach miłosnych dzieje się tak wiele, szarpią nami tak zróżnicowane i skrajne emocje, że możliwości ujmowania tematów wydają się nieograniczone. Jagoda Wochlik w „Milionie smutnych atomów” spojrzała na małżeństwo z trzyletnim stażem, w którym uczucia powoli się wypalają, a zastępowane są przez zadawnione urazy, wybaczane lecz niezapomniane przykrości, własne, stereotypowe wyobrażenia o działaniach drugiej połówki, by opowiedzieć nam historię ludzi, którzy się mocno kochają, jednak nie potrafią ze sobą żyć.
Książka zawiera opowieść Amelii oraz Józefa – młodego małżeństwa, w którym coraz więcej się psuje. Co chwila oboje się przekonują, że pomiędzy nimi jest coraz mniej wspólnych spraw, para oddala się od siebie, spędza ze sobą coraz mniej czasu, a jednocześnie boleśnie odczuwa brak zainteresowania swoim życiem ze strony partnera. Amelia oskarża męża o to, że jest maminsynkiem, nie potrafi samodzielnie podjąć żadnej decyzji, całe życie podporządkował swojej rodzinie, rozumianej jako rodzina i rodzeństwo, a nie żona. Jego rodzina osacza Amelię, narzuca sposób spędzania świąt, pomaga w znalezieniu pracy, nalega na potomka, a przede wszystkim, mimo próśb, zdrabnia jej imię w najbardziej znienawidzony sposób – nazywając Melą. Młodzi mieszkają też w mieszkaniu po rodzicach, umeblowanych przez nich, przez co Amelia czuje się wszędzie nie na miejscu, nie u siebie. Toczy o to wieczne wojny z Józefem, który nie potrafi zrozumieć jej żalu, choć chciałby dać żonie wszystko, czego by sobie zażyczyła.
Amelia czuje się również niedoceniona. Coraz mniej chętnie pomaga Józefowi w realizacji jego projektów, bo chciałaby sama pracować na swoją karierę, ruszyć z miejsca, mieć coś swojego. Oskarża przy tym męża, że ją wykorzystuje, a nawet nie podziękuje, że jest egoistyczny i narcystyczny.
Poznajemy też punkt widzenia Józefa, który dostrzega, że jego żona nie jest szczęśliwa, jednak nie chce zrozumieć tego przyczyn. Kocha Amelię i szanuje, obdarowuje prezentami, potrzebuje jej bliskości, jednak jest też coraz bardziej zmęczony jej wybuchami, pretensjami, zdarza się mu spoglądać przychylnie na Patrycję – atrakcyjną koleżankę z pracy, która wydaje się łatwiejsza w pożyciu, skłonna do współpracy, pogodniejsza.
Amelia też poznaje atrakcyjnego sąsiada, który dodatkowo podziela jej pasję do książek i jest nią zainteresowany. Spędzają ze sobą coraz więcej czasu, rozmawiają o książkach, wychodzą na spacery, a w końcu Szymon zapisuje się do kółka czytelniczego, prowadzonego przez Amelię.
W tym kontekście możemy analizować i obserwować, jak dwójka kochających się ludzi oddala się od siebie, tworzy własne światy. Mimo że oboje przede wszystkim chcieliby wykrzyczeć sobie, że bardzo się kochają, z ich ust wychodzą tylko pretensje, zadawnione urazy, zdumienie zachowaniem drugiej osoby, a wszystko przy przekonaniu, że nie można w to miejsce postawić nikogo innego. Książka jest smutna, przemyślenia bohaterów są smutne, bo wracają oni ciągle do lepszych, minionych czasów, kiedy wszystko było kolorowe, a teraz jest szare. Para ludzi, którzy przecież bardzo się kochają, coraz bardziej pogrąża się w samotności i poczuciu niezrozumienia. W tym kontekście lektura jest bardzo pouczająca, naprawdę warto się z nią zapoznać, aby przemyśleć swoje relacje, swój sposób komunikowania się z bliskimi. Pokazuje, że budowanie relacji to bardzo trudne zadanie, pełne nieznanych zaułków, zakrętów, nieporozumień i trzeba naprawdę ciężkiej pracy, aby zbudować szczęście we dwoje.