Rozminięci
Data wydania: 2018
Data premiery: 10 kwietnia 2018
ISBN: 978-83-7674-688-3
Format: 130x200
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 320
Kategoria:
34.90 zł 24.43 zł
Główni bohaterowie, Ana i Ed, zostali mocno doświadczeni przez życie, nim los ich połączył. Między nimi jest spora różnica wieku – Ana, która wciąż nosi w sobie żałobę po zmarłym mężu, jest starsza, co sprawia, że ich związek jest jeszcze trudniejszy. W dodatku Ed, który jest muzykiem, ciągle podróżuje po świecie. Czy będą potrafili sobie zaufać? Czy przełamią swoje traumy i uprzedzenia? Czy to jest miłość, czy tylko spotkanie?
Spojrzał z ukosa na Anę. Śmigała po tych schodach jak kozica, bez najmniejszego wysiłku. Jedną ręką przytrzymywała tylko suknię, żeby nie plątała jej się między kostkami. Niepospolita kobieta; intrygowała go coraz bardziej.
– Jesteśmy – powiedziała wreszcie, choć trudno było tego nie zauważyć.
Weszli za niewysoki mur. Edward z trudem powstrzymał jęk zawodu, lecz Any nie dało się oszukać.
– Rozczarowany? – Obrzuciła go szybkim, badawczym spojrzeniem, które miało w sobie coś belferskiego. Ciekawe, może i była nauczycielką?
– Nie, a właściwie… Tak, można tak powiedzieć. Spodziewałem się bardziej spektakularnych widoków, zresztą, gdy leciałem nad miastem… – urwał. Nie chciał, żeby odkryła jego status, było nie było, VIP-a.
– A to ciekawe. – Patrzyła teraz wyzywająco. – Szukasz miejsc z dala od pocztówkowych kadrów, ale codzienne krajobrazy tubylców też ci nie pasują. Przepraszam. Trzeba było mówić dokładniej, czego oczekujesz. – Klepnęła go w ramię. – Cóż, skoro już tu jesteś, posiedź chwilę, rozejrzyj się, bo może jednak znajdziesz coś dla siebie. Albo w sobie. Nie będę ci przeszkadzać. Z powrotem trafisz bez problemu, tu nie można się zgubić. Cześć!
Z jakiegoś powodu nie chciał się z nią żegnać. Zrobił gest, jakby miał zamiar przytrzymać skraj powłóczystej sukni.
– Zaczekaj – poprosił przez ściśnięte naraz gardło. Odchrząknął. – Posiedź tu ze mną przez chwilę.
Wskazała mu stopień schodów. Usiadła pierwsza, a on poszedł w jej ślady. Kamień zdążył się nagrzać i teraz oddawał Edwardowi przyjemne ciepło. Ana milczała. Cykady, które przestał w pewnym momencie słyszeć, znowu rzępoliły w drzewach – cyprysach i czymś, czego nie znał. Może tujach? Czy to zresztą ważne?
Zamknął oczy, a kiedy otworzył je z powrotem, zaczął dostrzegać więcej detali. Tarasy na tyłach domów. Przenośna wędzarnia, skrzynka klimatyzacji, rusztowania, a na nich robotnicy naprawiający dach. W tle morze, ograniczone wysepkami.
– Pakleni Otoci. – Ana wyczuła jego pytanie, nim zdążył je sformułować. – Tu z przodu masz Gališnik.
Rzeczywiście, to ta wyspa z budynkiem, stwierdził. Z tej perspektywy była skrócona, niemal idealnie okrągła.
Przesunął wzrok na sam cmentarz. Ani jednego grobu ziemnego. No tak, przecież tu pod spodem musi być lita skała. A więc nagrobki to pewnie konieczność, nie wyznacznik statusu. Spojrzał z niechęcią na proste płyty. Identyczny brak wyobraźni jak w tapczanowej Polsce, no, może zagłówki tapczanów nie były tu aż tak powszechne. Do tego tandetne sztuczne kwiaty. Nie, chwila, tam z boku chyba położono prawdziwe, jeszcze świeże. Lilie i coś jak duże rumianki. Nad zielonkawymi środkami latała pszczoła. Opadała i wznosiła się znowu, ledwo dotknąwszy płatków. Ciekawe, co czuła. Może, jak on, rozczarowanie? Nie wiedziała, że te margerytki są martwe? Ano właśnie, zastanowił się nad uciętymi kwiatami. Czy da się z nich pozyskać nektar lub pyłek, by następnie karmić nim kolejne pokolenia pszczół? I ludzi… A on? Co jest w stanie wydobyć z martwoty tego miejsca? Spokój? Ukojenie?
Poczuł, że mimo woli rozluźnia zaciśnięte szczęki. Ostatnia myśl bardzo przypadła mu do gustu. W końcu czy jest coś bardziej nieuniknionego niż śmierć? Na cmentarzu człowiek zawsze jest u siebie, niezależnie od obowiązującego w danym miejscu modelu nagrobka. Zresztą, rozejrzał się, czy na pewno te grobowce są takie obce? Interesujące, nie widać wielu krzyży, za to prawie wszędzie wypisano na płytach „Obitelj”. Chyba obywatel. Obywatel Cesarec, obywatel Novković… To pewnie jakaś aleja zasłużonych z czasów komunistycznej Jugosławii. Moment, a dlaczego tamci pod obywatelem nie mają nazwisk?
– Czy „obitelj” znaczy…?
– Rodzina – odpowiedziała Ana, nim zdążył wyjść na głupka. No tak, teraz wszystko było jasne.
– Znałaś tych ludzi?
– Niektórych.
Niektórych. A więc nie była stąd, w przeciwnym razie znałaby większość. Ilu mieszkańców liczył Hvar? Kilka tysięcy. Tu każdy musiał być znajomym, przynajmniej z widzenia. Chciał podrążyć temat, lecz zobaczył w oddali całkiem udany obelisk.
– O, a to co? – Wstał i ruszył w kierunku pomnika. Kątem oka zarejestrował ruch biało-niebieskiej sukni. Właśnie chciał zauważyć, że podobne nagrobki widział w Polsce i że jednak nie da się ukryć wspólnego dziedzictwa austro-węgierskiego, gdy ugryzł się w język. Skoro Ana nie kwapiła się, by opowiadać o sobie, dlaczego miał postępować inaczej? Naraz pożałował wcześniejszej prośby. W tej chwili chętnie pobyłby tu sam. Może udałoby mu się nawet pomodlić za spokój babcinej duszy?
– Czuję, że powinnam cię tu zostawić. – Kobieta najwyraźniej umiała czytać w jego myślach. Wzdrygnął się.
– Nie! Proszę…
Co ona z nim wyprawiała? Nie chciał jej towarzystwa, a jednocześnie bał się poczucia osamotnienia. No i diabli wzięli cały modlitewny nastrój. Na złość Anie i sobie zrobił jeszcze parę kroków w głąb cmentarza.
– Widziałem już tego anioła – stwierdził, podchodząc bliżej kamiennej figury.
– Możliwe, to nic oryginalnego. Pewnie rzeźbiarz korzystał…
– Nie! – przerwał jej gwałtownie, aż sam się zdziwił. – Ja go wcale nie widziałem. Słyszałem o nim albo czytałem. Niesamowite. – Poczuł, że zaczyna go boleć głowa. Powinien teraz łyknąć aspirynę i położyć się na pół godziny. Pora koncertu, choć odległa, nadchodziła nieuchronnie.
Wytężył pamięć.
– Jestem pewien. I wiesz co? To na pewno był ten konkretny egzemplarz. – Zamknął oczy. Jedna ręka kryjąca miecz w fałdach szaty. Lewe skrzydło złożone, a prawe uszkodzone tak, że wzór na powierzchni ubytku przypominał twarz szatana, wykrzywioną w złości. Straszny rysunek, namalowany brudem. Tylko miejsce się nie zgadzało. Tamten anioł stał w prywatnym ogrodzie gdzieś pod Dub…
– Wiem! – powiedział. – Childhood Demons. Arthur Monde, czytałaś?
Po twarzy Any przemknął cień.
– Nie przepadam za horrorami.
– A ja owszem. Pozwalają mi się zrelaksować między… Cóż, chyba lubię się bać.
Do licha, znów był o krok od wsypy. A zresztą, dlaczego nie miałby jej powiedzieć, kim jest? Dlaczego nie zrzucić na tę obcą kobietę odrobiny swoich lęków? W końcu szanse, że się jeszcze spotkają, były bliskie zeru. Poza tym miał dziwną pewność, że choćby nawet odkryła, z kim ma do czynienia, nie zrobi z tej wiedzy żadnego użytku. Po co? Po co miałaby szkodzić jakiemuś muzykowi?
Przypomniał sobie Mauricia. Mauro pracował dla Iberii, a stres związany z pilotowaniem wielkich airbusów rozładowywał, spotykając się z kobietami. „Mam dziewczynę w każdym porcie. Lotniczym” – żartował. I nie chodziło mu wcale o seks. Tworzył sobie raczej namiastkę domu. Wspólna kolacja, rozmowa, czyjeś ciepłe ciało na drugiej połowie łóżka, gdy sen przynosił wizję katastrof, jakich nie wymyśliłby najlepszy symulator lotów. Wierna obecność, kupiona za perfumy ze strefy wolnocłowej.
Może powinien skorzystać z pomysłu Mauricia? W wersji zmodyfikowanej, oczywiście, ograniczonej do jednorazowego spotkania. Obiad w lokalnej knajpie, zresztą wszystko jedno, może być i szybka kawa, a potem spacer i pogawędka. Wsączyć w kobiece ucho przynajmniej część własnych fobii, tęsknot, pragnień. To bardziej intymne niż pozostawienie spermy w opłaconym cudzym ciele. Zdecydowanie też bardziej higieniczne, no i kuszące. Żadna relacja z prostytutką nie mogła nieść tylu obietnic, zwłaszcza dla tej drugiej strony, nad którą zyskałby całkowitą przewagę. On wiedziałby, że to nie jest początek czegoś pięknego, ona – nie.
Może powinien zacząć już teraz? Zerknął na Anę. Pocierała lewe ramię prawą dłonią. Ciekawe, czy dałaby się zaprosić na wino po koncercie?
Leciutki tik, niekontrolowany ruch głowy, jak u babci Jadzi, która zmagała się z chorobą Parkinsona.
– Muszę już iść – powiedziała. – Zostajesz?
Przytaknął bezgłośnie. Chciał widzieć, jak odchodzi, a potem zawołać za nią. Ciekaw był, co zobaczy, kiedy się odwróci. Radość czy zniecierpliwienie. Jeśli w ogóle się odwróci.
– A zatem, Ed, miłego pobytu na Hvarze. – Podała mu rękę. Znowu ten zdecydowany uścisk, który zniechęcał do dalszego kontaktu. A jednak…
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.