Samowar
Przekład: Barbara Pestka
Tytuł oryginału: Самовар
Data wydania: 2010
Data premiery: 11 listopada 2010
ISBN: 978-83-7674-081-2
Format: 145x205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 392
Kategoria: Literatura współczesna
34.90 zł 24.43 zł
Jesteśmy samowarami. Samowarem nazywa się inwalidę, który po sam korzeń nie ma rąk ani nóg. To zapewne dlatego, że powstaje wtedy klocek z kranem na dole.Znajdujemy się tutaj od wielu lat. Nasze rodziny myślą, że nie żyjemy. To tajny szpital dla takich kalek jak my. Nie wiemy, gdzie jest położony. Jest ich dość sporo w kraju. Umieszczone są z daleka od zamieszkałych miejsc i dróg, ukryte przed ludzkimi oczami i zupełnie odizolowane od świata zewnętrznego. Nie figurują w żadnych wykazach i sprawozdaniach i nie wspomina się o nich w żadnych raportach. Ludzie udają, że nas nie ma. Chociaż każdy wie, że istniejemy. Kiedyś było nas tu wielu. Z czasem pozostało coraz mniej. Teraz ostał się tylko nasz oddział. Czasami snujemy domysły, co robią z pozostałymi. Ale rozmawiamy o tym rzadko, cicho i z obawą. Trudno powiedzieć, skąd wzięło się uczucie, że rozmowy na ten temat są zabronione i niebezpieczne, ale wiemy, że z pewnością tak jest.Za tydzień wszystkich nas zlikwidują.
To bardzo nieprzyzwoita książka. Skrajna i szokująca. Dużo w niej nieprzyzwoitych słów, nieprzyzwoitych scen, i najważniejsze – nieprzyzwoitych myśli. Dlatego nie wolno jej dawać dzieciom, lepiej również, aby nie czytali jej ludzie z chwiejną psychiką. Nie powinni czytać jej ludzie, którzy nie lubią nieprzyzwoitości. Szczerze mówiąc, dobrze by było, gdybyś i ty jej nie czytał. Możliwe, że w ogóle nie należałoby jej czytać.
Nocą w sadzie śpiewa słowik.
Ten, kto powiedział, że sen przynosi dobrą radę, z pewnością miał pełen komplet kończyn i stabilną psychikę. Nasz poranek zaczyna się akurat wieczorem.
Po ogłoszeniu ciszy nocnej (jeśli nie podadzą nam środka nasennego) drzemiemy, oczekując pierwszego sygnału: cichego przygwizdu, krótkiej treli — strojenia głosu. Uwertura się wzmacnia, rozwija w melodię; otwieramy oczy i leżymy, cicho oddychając.
Księżyc świeci nad światem i przelewa swoje srebrne światło na nieruchome gałęzie. Czarująca muzyka raduje nasz słuch. Przyjemnie jest myśleć, że wartość naszego życia jest równa wartości życia flibustierów. Oprócz słuchu nic więcej nie jest nam potrzebne.
Duży kamień w próżni odbija promieniowanie grudki ognia znajdującej się w tej samej próżni. A szary maleńki ptaszek, w czasie, gdy jego samica wysiaduje jajka, wydaje swoje ptasie dźwięki.
Jest przyjemnie. Całą zimę czekaliśmy na chwilę, gdy przyleci nasz słowik.
A propos słowików. Masza zabiła w kuchni naszego trzmiela.
Sama się wygadała. Zaraza… człowiek chce usnąć z ulgą, wspominając coś dobrego. Ale nie zawsze się to udaje.
…Pobudka rozpoczyna się od ataku kaszlu Starca — Lwa Iljicza, który kracze jak orzeł i rechocze jak żaba, jego oskrzela trzeszczą i wydają dźwięki niczym harmonia pod obcasem zabijaki.
I powstaje pytanie: Z jakimi uczuciami powinien człowiek witać nowy dzień, słysząc taką zwierzęcą sonatę? Pewnie, gdyby miało się nogi, to i odeszłoby się tak daleko, jak by się dało. Starcowi chce się palić. Ale jeszcze nie dają. Mogliby dać. Wszyscy tutaj palą, więc nie padną żadne protesty dotyczące troski o zdrowie towarzyszy. A i na cholerę takie zdrowie. Im więcej przyjemności, tym krótsza męka. Kto ma ochotę słuchać jego rulad? Niech się lepiej zatka papierosem.
Pewnego razu zwróciliśmy uwagę na to, że taka pobudka psuje nam nastrój z samego rana, a to, jak wiadomo, negatywnie wpływa na trawienie i odbija się na stosunkach panujących wewnątrz grupy. Więc zmajstrowali Starcowi sziszę. Nie była to oczywiście prawdziwa szisza, lecz mniej skomplikowane urządzenie, to my to tak nazwaliśmy; na kraju szafki nocnej, równo z poduszką przymocowano zapalniczkę ze sznurkiem i szeroką popielniczkę, na daszku której kładziono kilka papierosów. Starzec mógł samodzielnie dosięgnąć ustami sznurka, zapalić ogień, wziąć do ust papierosa, odpalić, położyć na miejsce, znowu pociągnąć za sznurek, gasząc zapalniczkę — i spokojnie pociągać sobie i dymić ile wlezie. Na dno popielniczki nalewano trochę wody, żeby można było dokładnie zgasić peta.
Starzec mocno dokazywał, ale nie tyle od palenia, ile od przywilejów. Uśmiechając się, wystawiał swojego zęba, tak jakby to był diament Orłowa. Zawiść zalała oddział. Żora i Mustafa także zażądali dla siebie możliwości palenia o każdej porze. Czech wygłosił mowę o równości. A Kawude denerwował się, rzucając uwagi, że powinien panować porządek, bo przecież nie mieszkamy w palarni.
Masza również była temu przeciwna; na noc wietrzy salę i odpowiada za nasze dobre samopoczucie. A po co wywietrzać, skoro wszystko i tak było w dymie, my zaś mieliśmy częste bóle głowy (wywołane osłabieniem ruchowym, pozycją horyzontalną). Jednak lekarz główny żywił do Starca słabość, lubili rozprawiać o romantyzmie rewolucji, i sprawa została ucięta.
Dwa tygodnie później Starzec zasnął z papierosem w ustach i wypalił dziurę w poduszce. Poderwał się i krzyknął, bo przypalił sobie policzek, próbował stoczyć się z łóżka, zrobił się rejwach, wbiegła rozwścieczona Masza, ze złością zapinając fartuch na wszystkie guziki, zlikwidowała źródło niebezpieczeństwa i dała Lwowi Iljiczowi po pysku. Ten zatrząsł się i chciał na nią splunąć, ale Masza przekręciła go mordą w dół i dodała dźwięcznego liścia w potylicę.
W myślach biliśmy jej brawo! „Jest wybuch! Trzecia załoga — pal!” — lamentował Żora. „Że też tobie kiszek w siedemnastym nie wypruli” — wycharczał z poduszki Lew Iljicz.
Na tym zakończył się papierosowy eksperyment. Lwa Iljicza pozbawiono na tydzień słodyczy. To było okrutne, cierpiał, nawet płakał, ale potem przez jakiś czas zachowywał się potulnie. Od tego wydarzenia minęło kilka lat. I rankami budzi nas jego kaszel.
— Kompania, pobudka! — To oznacza, że Mustafa obudził się nie w humorze. Znowu mu się śniła wojna. Czasami pamięta woje sny, czasami nie, czasami krzyczy w nocy na całe gardło. Po danej nocy mruczy:
„Panowie oficerowie — wybaczcie: pobudka.
Ochotnicy na zaprawę — formować szeregi… mundur — z gołym torsem”.
I tylko Gagarin budzi się, dopiero gdy Zara włączy radio.
Czarne pudełko na wybielonej ścianie piszczy „ostatni, szósty sygnał” i wykonuje hymn Związku Radzieckiego, przechodząc do najświeższych doniesień. Informują, że wszyscy sieją, orzą, budują i produkują, bardzo się przy tym radując. Zara otwiera lufcik i wnosi stos emaliowych basenów. Baseny są oznaczone i podkłada każdemu jego własny.
(Kiedyś z tego powodu wybuchały skandale. Może to śmieszne, ale jesteśmy dość wybredni i wyczuleni na punkcie poczucia własności.
Nieprzyjemnie jest siadać na cudzy nocnik. Staramy się maksymalnie obstawić swój byt jakimiś osobistymi przedmiotami i rzeczami. Drobiazgi nabierają ogromnego znaczenia. Potwierdzamy poprzez nie swoją indywidualność. Rozumieją to osoby, które przeżyły armię lub więzienie. Dla nas własny nocnik to jak dla innych własny samochód.
Dlatego kiedy na oddziale przeprowadzano remont, Żora za kompot z obiadu i dwa papierosy przekupił żołnierzyka z Batalionu Inżynieryjno -Budowlanego. Ten odlał mu do puszki brązowej farby, którą była pokryta podłoga, i dał najmniejszy pędzelek; po kryjomu przywlókł nocnik i ustawił wszystko na stoliku obiadowym.
Przez dwie godziny Żora, trzymając pędzelek w zębach, pilnie malował na błękitnej emalii brązowy okręt podwodny.
Jak zawsze w takich sytuacjach, wybuchła masowa epidemia.
Gagarin zieloną farbą, którą pokrywano najniższą, trzecią część ściany, wymalował na swoim basenie rakietę kosmiczną. Wszystkich przebił na głowę Kawude — natchnęło go i żółtawą „kością słoniową”, osiągając niezwykłe podobieństwo, stworzył profi I Dzierżyńskiego. Twarz Kawude przybrała poważny triumfalny wyraz — z pędzlem w gębie! Był zupełnie pozbawiony poczucia humoru, toteż dostaliśmy kolki ze śmiechu).
Przy żwawej muzyce i świeżym powiewie z lufciku dokonujemy porannego wypróżnienia. Kawude znowu ma problem. Zara robi mu lewatywę.
— Po same migdałki — z zadowoleniem komentuje Czech. — Wsuń mu tam raz lutownicę, dowie się, w jaki sposób można ukryć coś przed sowiecką władzą.
— Ucz się, dopóki żyję — mówi Żora i wypróżnia się z gromkim, prężnym odgłosem. — Na przykład tak. Można i lepiej.
— Żorka, przestań chuliganić! — warczy Zara, udając gniew.
— Bo zostawię cię bez nocnika, będziesz cierpieć do obiadu. Albo zrobisz pod siebie.
— Dla nas to normalne. — Żora mrugnął porozumiewawczo.
— W podwodnej pozycji, toaletę przewietrzyć i zamknąć.
— Będziesz miał swoją… podwodną pozycję.
Mustafa ze sztucznym zatroskaniem obwieścił:
— Nianiu, już.
A Profesor wystąpił z oświadczeniem:
— Co mamy dzisiaj do podtarcia? Znowu „Czerwoną Gwiazdę”? Żadnego szacunku dla praw pacyfisty. Żądam „Gazety Literackiej”! Powinienem zaspokajać również swoje potrzeby kulturalne.
— Tfu, gałgany! — chrypi Starzec. — Czy ktoś z was słyszał o papierze toaletowym?
— A jakże. Na tańce z nim chodziliśmy, piwo piliśmy.
— Czy to ten papier, w który pakuje się eleganckie suknie?
— A pierwsze miejsce w konkursie zajął japoński papier toaletowy — łykasz tabletkę i wszystko wychodzi już zapakowane w celofan.
— Gagarin, opowiedz, jak w kosmosie waliłeś w walizkę sanitarną.
Oto w czym jesteśmy lepsi od całej planety… nie potrzeba ni niani, ni podtarcia, całkowita higiena.
To, co naturalne — nie jest obrzydliwe, to, co nie jest obrzydliwe — jest przepiękne. Dawno zapomnieliśmy o wstydzie. Wypróżnianie się to jedno z naszych głównych zajęć, to nasza rozrywka i przyjemność — albo problem. Brak ruchu prowadzi do zaniku mięśni, słabną mięśnie gładkie jelita, krew i limfa stoją długo bez ruchu, więc zwiotczenie jelita, trudności z drożnością i hemoroidy wraz z zapaleniem jelita grubego to częste schorzenia u leżących. Dzień rozpoczyna się zatem od odpowiedzialnej procedury i jeśli wszystko idzie bez problemu, od razu poprawia się aktywność życiowa. Organizm odczuwa przyjemne oswobodzenie od tego, co zbędne, zdrową lekkość.
Nasza dieta powinna zawierać sfermentowane produkty mleczne i warzywa, ale regulamin tego nie przewiduje. Nie jesteśmy gwiazdami kina. Zara rwie gazetę i podciera nas pogniecionymi strzępami.
— Zaro, wybacz… biegunka. Źle trawię tę zupę ogórkową. Może ogórki były podgniłe?
Przechodzimy do procedur kąpielowych. Miseczka, gąbka — błękitna wojskowa kołdra jest odchylana na oparcie łóżka, koszulka ściągana na wezgłowie; wilgotne ochłodzenie przechodzi po ciele, po fałdach. Przewrót na brzuch i to samo na plecach. Grzbiet i pod łopatkami — pełen czad. Gdybym był milionerem, to wynająłbym łazienną, która tarłaby mi plecy dwie godziny dziennie.
Niestety ruchy Zary są opracowane bardzo ekonomicznie: dziesięć minut na wszystkich… I koniec. Według regulaminu powinno się nas myć raz na dziesięć dni. Mogą w ogóle nie myć. Ale wtedy będziemy im śmierdzieć.
Poduszki — do oparcia, pozycja siedząca, koszulki wracają na tors, kołdra — na swoje miejsce, ręczniki — na sznurek.
Czyszczenie zębów. Siedem stolików nocnych, siedem szklanek, siedem szczotek, woda z czajnika — metoda potokowa. Płuczesz gardło, odcharkujesz do podstawionego wiaderka, kropla pasty z tubki — kilka ruchów szczotki w ustach. Płucz i pluj. Następny.
Siedzimy. Rozmawiamy. Jest dobrze. Zara pobieżnie zamiata podłogę, z okien dochodzi miły zapach, atmosfera robi się świeża.
Mając dobry nastrój, Zara może przypalić papierosa i dać każdemu zaciągnąć się dwa razy. Takie naruszenie regulaminu jest niezauważalne, tym bardziej że to jej prywatne papierosy — sama pali Opale. To jakby nagroda za nasze dobre zachowanie.
— No, chłopcy, przekazuję was w idealnym stanie. Nie chuligańcie tutaj beze mnie.
— Zaroczka, kiedy mamy chuliganić, jak nie podczas twojej nieobecności.
— Oj, Maszka was rozpuściła.
— Więc ty też nas rozpieszczaj. Prosimy z całego serca.
— No, namówiliście mnie. Jutro.
Lufcik zamknął się z trzaskiem, drzwi się przymykają — dzień drgnął i zaczął się wlec.
Masza weszła równo o ósmej, promieniejąc.
— Dzień dobry! — skandujemy chórem.
— Ach!… — Przestraszyła się i przelicza głowy. — Znowu ktoś uciekł! No, dezerterzy… Bauman!
— Jestem!
— Matrosow!
— Jestem!
— Jurowski!
— Tutaj.
— A gdzie się niby macie podziewać.
Śniadanie: owsianka, pajda białego chleba z masłem, szklanka herbaty z cukrem. Wojskowa norma dla rannych. Pierwszorzędne wyżywienie. A co na stole, taki stolec. Jeśli personel nie kradnie – żarcia jest wystarczająco. Witamin może i mało, za to kalorii – po uszy. Gdybyśmy zjadali wszystko, co jest ustalone, to bylibyśmy tłuściejsi niż bożonarodzeniowe gęsi. Dla młodego i zdrowego żołnierza, którego gonią bez pardonu, normy są może i skąpe. A tu w grę wchodzi zmniejszony o połowę, leżący organizm. Jeśli ktoś się roztył, to można mu uciąć rację.
Dramat. Apetyt tak czy owak mamy słaby, ale naruszenie praw boli. I nie ma się komu poskarżyć. Motywują nas korzyściami: serce będzie lepiej pracować, płyny nie będą się psuć, nie będzie skłonności do obrzęków, zapalenia płuc… Eh! Zanim gruby schudnie, to chudego diabli wezmą. Żujesz — żyjesz.
Jemy tak. Scenariusz pierwszy:
Z łyżeczki. Masza ma zgrabne, staranne ręce… Jedno jest niedobre: ona jedna na nas siedmiu, dlatego trzeba szybko łykać, podporządkowując się jej tempu. Śniadanie i kolacja — trzy minuty na gębę, obiad — pięć. Jeszcze jesteś głodny, bo uczucie sytości nie zdążyło przyjść, a już ci gębę wycierają i w żołądku czujesz cegłę.
Ale nawet przy takiej szybkości pierwszy się parzy, a ostatni dostaje zimne. Dlatego każdy pilnie strzeże swojej kolejki.
Scenariusz drugi:
Do gniazd ramy łóżka wkłada się stoliki lotnicze, z przykręconymi do nich prostymi stojakami — uchwytami na miskę i blaszany czajnik -pojnik. Chleb kładzie się obok. Żłop, gryź, ssij, choćby i pół godziny. Tak się wprawiliśmy, że nawet barszcz wylizujemy do ostatniej kropli, nie brudząc policzków ani podbródka.
Można się przy tym zachłysnąć, lecz jak zakaszlesz, to zabryzgasz pościel, a za to Masza karze.
Reguł dotyczących tego, jakie potrawy są podawane do samoobsługi, a jakie wsuwają prosto do gęby, nie udało się nam ustalić.
Może jest w tym dodatkowa intencja — żeby mieli czym urozmaicić nam czekanie na najbliższą przyszłość. A może to po prostu kaprys Maszy.
Czasami pytają, jak chcemy jeść. Zdania są różne i problem rozwiązywany jest za pomocą głosowania. Starzec woli sam żłopać – ma fioła na punkcie dokładnego przeżuwania (czym?), chociaż częściej od innych kasła. A Żora i Mustafa zawsze byli za karmieniem, bo Masza przysiada wtedy pod bokiem.
Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.