
Dymy nad Gdańskiem. Agonia Prus Zachodnich
Data wydania: 2022
Data premiery: 4 maja 2022
ISBN: 978-83-66989-61-0
Format: 145x205
Oprawa: Miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 392
Kategoria: Historia
49.90 zł 34.93 zł
Druga wojna światowa zaczęła się na Pomorzu Gdańskim i tu się skończyła, bo obóz koncentracyjny Stutthof Armia Czerwona wyzwoliła dopiero dwa dni po kapitulacji Trzeciej Rzeszy. W „Dymach nad Gdańskiem” Leszek Adamczewski przedstawia kilkadziesiąt sensacyjnych epizodów z dziejów prowincji Danzig-Westpreussen (Gdańsk-Prusy Zachodnie). Opisuje, jak naprawdę wyglądały wydarzenia „krwawej niedzieli” w Bydgoszczy i „produkcja” mydła z ludzkiego tłuszczu, przedstawia próbę zamachu na pociąg Adolfa Hitlera i tragiczny los reżysera filmu „Titanic”, odwiedza poligon broni V-2 w Borach Tucholskich i gigantyczną fabrykę zbrojeniową na przedmieściach Bydgoszczy, śledzi wojenne losy pomorskich skarbów kultury i ze szczątków informacji odtwarza tragiczny epizod z portu na Oksywiu w Gdyni z 9 października 1943 roku.
Pożar, który wybuchł na statku, rychło odciął drogi ucieczki. Poza tym ciężko ranni nie mogli sami chodzić. Do okien dotarli tylko najsilniejsi lub pielęgniarki, które przerażająco wołały o pomoc. Bulaje zaś były za małe, by przez nie się przecisnąć i ratować skokiem do wody. Waldemar Kohnke miał wówczas dziesięć lat i agonię Stuttgartu oglądał z bliska: „Zbiegliśmy zaciekawieni z góry, bo gdy odleciały samoloty, zobaczyliśmy smolistą smugę. Na dole zrozumieliśmy, co się dzieje. Wycie ludzi roznosiło się po zmasakrowanym bombami porcie. Skamieniali staliśmy wpatrzeni w białą burtę, w wielki czerwony krzyż. Olbrzymi słup ognia strzelający z nadbudówki na rufie sięgał nieba, a mniejsze jęzory omiatały cały pokład. Z otwartych bulajów wystawało kłębowisko ludzkich głów i rąk. I ten krzyk o pomoc: Hilfe!, Hilfe! Jeszcze dziś widzę płonący pokład i białe łokcie, które próbują przez za małe bulaje wydostać się na wolność…
Leszek Adamczewski – poznański pisarz i dziennikarz, urodzony w 1948 roku w Szczecinie. Absolwent Uniwersytetu imienia Adama Mickiewicza w Poznaniu. Pracę dziennikarską rozpoczął już na studiach jako korespondent Ilustrowanego Magazynu Studenckiego „Itd”. W latach 1972–2008 pracował w redakcjach: „Expressu Poznańskiego”, magazynu „Tydzień” i „Głosu Wielkopolskiego”.
Autor kilkunastu książek. Zadebiutował w 1992 roku „Złowieszczymi górami”. Od 2009 roku współpracuje z Wydawnictwem Replika, którego nakładem ukazały się: „Podziemny skarbiec Rzeszy” (napisany wspólnie z Pawłem Piątkiewiczem), „Pierwszy błysk”, „Skarby w cieniu swastyki”, „Zmierzch bogów w Posen”, „Łuny nad jeziorami”, „Berlińskie wrota” i „Burza nad Provinz Pommern. Upadek Prowincji Pomorskiej Trzeciej Rzeszy”.
Świtało. Jeszcze nad wodą i drzewami półwyspu unosiły się opary mgły, a już można było rozpoznać wyłaniające się z ciemności brzeg i stojące w porcie domy. Wydawałoby się, że okolica śpi, ale było to tylko złudzenie. Za chwilę huk strzałów z dział starego pancernika obudzi nie tylko cały Danzig (Gdańsk), ale zwielokrotnionym echem odbije się po całym świecie.
Z oparów mgły wyłoniła się szara sylwetka pancernika Schleswig-Holstein. I chociaż w hitlerowskiej Kriegsmarine zaliczano go – podobnie jak bliźniaczy Schlesien – do okrętów szkolnych, to jednak był silnie uzbrojony. Główną siłę ogniową stanowiły cztery działa 280-milimetrowe, które wyrzucały pociski o wadze 330 kilogramów.
Ustawione w dwóch pancernych wieżach mogły dawać trzy salwy na dwie minuty. Nie można też pominąć sześciu dział kalibru 150 milimetrów, umieszczonych w bocznych kazamatach.
Pancernik Schleswig-Holstein przypłynął do Wolnego Miasta Gdańska tydzień wcześniej, 25 sierpnia 1939 roku, z ceremonialną wizytą z okazji 25-lecia zatonięcia cesarskiego krążownika Magdeburg w starciu z okrętami rosyjskimi na początku wielkiej wojny światowej, nazwanej później pierwszą. Licznie zebrani w Neufahrwasser (Nowym Porcie) gdańszczanie z hitlerowskimi chorągiewkami w rękach uroczyście witali wprowadzany przez holowniki Albert Forster i Danzig okręt, na którym powiewała bandera ze swastyką.
W środku swoistej zimnej wojny między Wielkoniemiecką Rzeszą a Rzeczpospolitą Polską wizyta pancernika w mieście nad Motławą miała symboliczne znaczenie i na dobrą sprawę nikt nie pamiętał zatopionego przez głupotę dowódcy Magdeburga. Nic zatem dziwnego, że gdańszczanie nie czcili ofiar tamtej tragedii morskiej, ale fetowali tego pływającego wysłannika Adolfa Hitlera.
Dowódca okrętu, komandor Gustav Kleikamp, złożył wizytę władzom Wolnego Miasta Gdańska. Gościł go przede wszystkim miejscowy gauleiter NSDAP i faktyczny wielkorządca tego minipaństewka Albert Forster, a wolna od służby część załogi uczestniczyła w organizowanych z tej okazji festynach.
Komandor Kleikamp przyjął również zaproszenie wysokiego komisarza Ligi Narodów w Gdańsku, Carla Jakoba Burckhardta, do jego prywatnej rezydencji. W rozmowie z Burkhardtem Kleikamp miał powiedzieć znamienne zdanie, którego sensu wysoki komisarz nie zrozumiał: “Otrzymałem straszne zadanie, którego po prostu nie mam sumienia wykonać”.
Dowódca pancernika wiedział, że pod jego pokładem znajduje się 229 żołnierzy z oddziału szturmowego Stosstrupe 3. Marine Abteilung Swinemünde pod dowództwem porucznika Wilhelma Henningsena. I wiedział, co ta piechota morska będzie zdobywać.
Zgodnie z obowiązującym w Wolnym Mieście Gdańsku protokołem dyplomatycznym, Gustav Kleikamp złożył również wizytę kurtuazyjną wysokiemu komisarzowi RP, ministrowi Marianowi Chodackiemu, który jeszcze tego samego dnia, czyli 25 sierpnia, złożył rewizytę na pancerniku.
Minął czas pobytu pancernika Schleswig-Holstein w Gdańsku, a okręt nadal cumował w porcie, chociaż 26 sierpnia holowniki przeciągnęły go w mniej eksponowane miejsce – za Zakręt Pięciu Gwizdków. W ciemnościach nocy z 26 na 27 sierpnia na ląd zeszli żołnierze z oddziału szturmowego Henningsena i ukryli się w pobliskim forcie.
Minęło kilka dni. W nocy z 31 sierpnia na 1 września 1939 roku ten pancerny kolos wolno opuścił swe dotychczasowe miejsce, przepłynął obok starej twierdzy Wisłoujście i zacumował w pobliżu polskiej Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte.
Najbardziej lapidarnie składnicę tę przedstawiono w komentarzu rozpoczynającym projekcję filmu fabularnego Stanisława Różewicza z 1967 roku Westerplatte. Oto jej obszerny fragment:
„Westerplatte – półwysep u wejścia do portu gdańskiego, polska składnica amunicyjna na terenie Wolnego Miasta Gdańska zbudowana na mocy postanowienia Rady Ligi Narodów. Jej załogę stanowił oddział wartowniczy w sile jednej kompanii piechoty i grupa pracowników cywilnych, razem 182 ludzi, jedyna straż polska u ujścia Wisły: pięć wartowni, jedno działo polowe, dwa działka przeciwpancerne, cztery moździerze”.
Gwoli ścisłości uzupełnijmy te informacje o to, że wskutek sierpniowego uzupełnienia załoga składnicy w chwili, gdy zbliżał się do niej Schleswig-Holstein, liczyła 205 osób, przede wszystkim żołnierzy zawodowych i służby zasadniczej, w tym 5 oficerów.
W tej grupie znalazło się także 7 urzędników cywilnych i 18 pracowników kontraktowych oraz kolejarz – zawiadowca stacji handlowej PKP Westerplatte. Całością dowodził 41-letni major Henryk Sucharski, który wsławił się walecznością i bohaterstwem podczas wojny światowej (służył on wówczas w armii austriackiej) i z Rosją Radziecką w 1920 roku. Ten kawaler Krzyża Orderu Virtuti Militari V klasy i Krzyża Walecznych za męstwo, odwagę w obliczu wroga i osiągnięcia w dowodzeniu, w latach międzywojennych dosłużył zaledwie stopnia majora. Zdaniem jego współczesnych krytyków, mianowanie Sucharskiego na stanowisko komendanta tej wysuniętej placówki polskiej na faktycznie niemieckim terytorium było decyzją niefortunną.
Ale dzisiaj wiemy więcej. Wiemy, że wczesnym popołudniem 31 sierpnia 1939 roku na Westerplatte przyjechał podpułkownik Wincenty Sobociński, szef wydziału wojskowego w Komisariacie Generalnym RP w Wolnym Mieście Gdańsku. Zjadł obiad z oficerami, których poinformował, że w każdej chwili należy liczyć się z wybuchem wojny.
Po obiedzie podpułkownik Sobociński rozmawiał w cztery oczy z majorem Sucharskim. Poinformował go, że jeśli w kilku najbliższych godzinach nie dojdzie do jakichś nadzwyczajnych wydarzeń, Niemcy prawie całą swą armią uderzą o świcie następnego dnia. To nie będzie lokalny konflikt o Gdańsk i tak zwany korytarz pomorski, czyli ówczesne polskie województwo pomorskie oddzielające Rzeszę od jej północno-wschodniej prowincji – Prus Wschodnich.
To będzie wojna – mówił.
Można domniemywać, że informacje te podpułkownik Sobociński uzyskał od majora Jana Żychonia, szefa bydgoskiej Ekspozytury numer 3 II Oddziału Sztabu Głównego Wojska Polskiego, a więc oficera kierującego wywiadem wojskowym na polskim Pomorzu i w Wolnym Mieście Gdańsku. Swoich agentów miał on wśród ludzi rządzących Wolnym Miastem oraz wśród władz Trzeciej Rzeszy i 31 sierpnia 1939 roku był prawdopodobnie najlepiej poinformowanym Polakiem.
Major Sucharski usłyszał jeszcze od podpułkownika Sobocińskiego, że Westerplatte nie ma już dla Polski żadnego znaczenia strategicznego i nie ma co liczyć na jakąkolwiek militarną pomoc w formie odsieczy. Żegnając się, Sobociński miał mu ponoć powiedzieć, żeby załoga utrzymała się przez dwanaście godzin – „będziemy was za to na rękach nosić”.
Major Henryk Sucharski zapamiętał te słowa. Minęła ostatnia noc pokoju. Z porannej mgły wyłoniła się charakterystyczna sylwetka latarni morskiej w Nowym Porcie. Z jej niewielkich okien kilka par lornetek lustrowało znajdującą się po drugiej stronie kanału portowego polską Wojskową Składnicę Tranzytową.
Wreszcie z latarni padł strzał. Był to umówiony sygnał dla artylerzystów z pancernika Schleswig-Holstein do rozpoczęcia ostrzału Westerplatte.
Była godzina 4.45 w piątek, 1 września 1939 roku.
„Dane do strzelania były już podane od dawna – relacjonował korespondent niemieckiego radia. – Teraz, po rozkazie ogniowym, następują potężne detonacje, wieża ogniowa wyrzuca granat po granacie ze swych długich luf, działa 15-centymetrowe wtórują z hukiem, ostrzeliwanie się rozpoczęło. Zbite, ciemne, brązowoczarne obłoki ciągną na zawietrzną, coraz z chmury prochu przebija błysk wystrzałów, metrowe żółte strugi ognia przeszywają dym, odbijają się w spokojnie płynącej wodzie i oślepiają ludzi na pomoście, którzy w napięciu obserwują przez szkła Zeissa i przyrządy celownicze skutki wystrzałów. […] Gdy ciężkie granaty wyrzucają fontanny ziemi i płomienie, wygląda to tak, jakby rozpalało się piekło z piorunami i błyskawicami. Cały okręt przypomina górę zionącą ogniem, spowitą w chmury dymu”.
Kilkaset metrów dalej podoficer dyżurny składnicy na Westerplatte, plutonowy Józef Łopatniuk, zerwał się z krzesła. „W pierwszej chwili myślałem, że to grzmot – wspominał – ale gdy wybuch powtórzył się, szybko zrozumiałem, co one oznaczają. Podbiegłem do telefonu, by zadzwonić do majora. Melduję mu o sytuacji, a on odpowiada dokładnie tymi słowy: »Tak, słyszę. Zarządzić alarm załogi«. Włączyłem dzwonki alarmowe”.
Zanim definitywnie zakończyła się wielka wojna światowa, którą po latach nazwano pierwszą, położono podwaliny pod kolejny wielki konflikt światowy. Stało się to na konferencji pokojowej w Paryżu, zakończonej w połowie 1919 roku podpisaniem traktatu wersalskiego. Na konferencji tak bowiem podzielono Europę, że łatwo można było przewidzieć, że w przyszłości, raczej bliższej niż dalszej, dojdzie na tym tle do ostrych sporów. Niewielu obserwatorów sceny międzynarodowej po pierwszej wojnie światowej spodziewało się, że pretekstem do rozpętania kolejnej dwadzieścia lat później okaże się sprawa Gdańska. Na konferencji paryskiej zrazu przyznano go Polsce, ale po ostrym proteście Niemców kompromisowo utworzono Wolne Miasto Gdańsk (Freie Stadt Danzig), obejmujące także Sopot (Zoppot) i kilka innych pobliskich miejscowości. Ów znajdujący się pod kontrolą Ligi Narodów sztuczny twór państwowy formalnie był niezależny od Niemiec, chociaż Niemcy stanowili przeważającą większość jego mieszkańców. Natomiast Polska uzyskała pewne prawa, przede wszystkim reprezentowania Wolnego Miasta Gdańska na forum międzynarodowym i korzystania z portu. W porcie zaś wydzielono eksterytorialny obszar na Westerplatte, gdzie urządzono składnicę tranzytową Wojska Polskiego. Trzeba bowiem pamiętać, że odrodzona po wiekach zaborów Polska nie dysponowała pełnomorskim portem i dopiero w następnych latach od podstaw zbudowano Gdynię z dużym portem oraz port wojenny Hel. Także Polskie Koleje Państwowe obsługiwały terytorium gdańskie, urzędowali tutaj polscy celnicy i swobody obywatelskie.
Tak było, ale na papierze. Rychło bowiem okazało się, że Niemcy nie pogodzą się z ustaleniami traktatu wersalskiego także jeśli chodzi o Gdańsk. Lecz kto wie, jak potoczyłyby się dalsze losy miasta, gdyby do władzy w Niemczech nie doszedł Adolf Hitler. Zanim jednak to się stało, posłał on tu swego emisariusza…
Gauleiter Albert Forster nie spał tej letniej nocy 1939 roku. Od czasu do czasu odbierał tylko jakieś telefoniczne meldunki, ale na dobrą sprawę jego pomoc nie była potrzebna. Co miał zrobić, już zrobił. Nigdy się nie dowiemy, czy czekając na godzinę 6:00, gdy Forster miał ogłosić przez radio „powrót Gdańska do Rzeszy”, gauleiter przypomniał sobie swój pierwszy dzień pobytu w Danzig.
Był 24 października 1930 roku, gdy na Dworcu Głównym wysiadł z pociągu 28-letni mężczyzna z jedną walizką w ręce. W niej zaś znajdowała się między innymi kartka papieru z podpisaną przez Adolfa Hitlera nominacją na gdańskiego gauleitera NSDAP.
Pochodził z Furth, robotniczego miasta leżącego 150 kilometrów od Monachium. W 1924 roku poznał Hitlera, który szybko docenił zdolności organizacyjne, fanatyzm, cynizm i oratorstwo młodego działacza NSDAP . I Forster rychło awansował do grona świty Führera. W 1930 roku został wybrany do Reichstagu, gdzie partia nazistowska utworzyła klub liczący 107 deputowanych. Wśród wszystkich posłów Forster był najmłodszym deputowanym. No i w październiku tegoż roku zjawił się w Danzig, by z woli Hitlera stanąć na czele nielicznej, słabej i skłóconej organizacji Narodowosocjalistycznej Partii Robotników Niemieckich w Gdańsku, by jej działalność zaktywizować.
25 października Forster wypatrzył w gdańskiej gazecie ogłoszenie zamieszczone przez skromnego wikarego jednej z gdańskich parafii Kościoła rzymskokatolickiego, księdza Carla Marię Spletta, który oferował skromny i niedrogi pokój. Namiestnik Hitlera wynajął go, przez jakiś mieszkając u księdza, który wkrótce został miejscowym biskupem.
Po uporządkowaniu spraw organizacyjnych gdańskiej NSDAP , Forster zaczął stopniowo przejmować realną władzę w Wolnym Mieście. Wkrótce stał się jego faktycznym władcą, za podstawowy cel swej polityki stawiając powrót Danzig do Rzeszy.
I nastąpiło to wczesnym rankiem w piątek 1 września 1939 roku, gdy Albert Forster podpisał dekret o ponownym zjednoczeniu Gdańska z Rzeszą Niemiecką. W artykule 1. dekret stwierdzał: „Dotychczasowa Konstytucja Wolnego Miasta Gdańska przestaje obowiązywać od zaraz”, a w artykule 2.: „Cała władza ustawodawcza i cała władza wykonawcza realizowana jest wyłącznie przez zwierzchnika państwa”, czyli przez Forstera, który był nim przez kilka godzin. O godzinie 8:00 gauleiter z kilkoma swymi współpracownikami udał się do rezydencji wysokiego komisarza Ligi Narodów Carla Jakoba Burckhardta, by poinformować, że jego misja w Danzig dobiegła końca i że w ciągu najbliższych dwóch godzin ma on opuścić terytorium gdańskie. Pożegnanie obu polityków było ponoć bardzo chłodne.
Bez pożegnania Forster rozstał się z drugą – po nim samym – osobą w Wolnym Mieście Gdańsku, czyli prezydentem Senatu Arthurem Greiserem. Bez żadnych ceregieli odebrał mu klucze do gabinetu i zakazał wstępu do gmachu Senatu.
Przed południem 1 września 1939 roku Adolf Hitler mianował Alberta Forstera szefem administracji cywilnej dla obszaru Gdańska, które to stanowisko otworzyło mu drogę do zajęcia wysokiego urzędu państwowego po wydaniu przez Führera dekretu O podziale i administracji terenów wschodnich z 8 października 1939 roku.
Na mocy tego dekretu sporą część zajętych przez Wehrmacht we wrześniu 1939 roku ziem polskich włączono do Rzeszy. „Pośpiech w ogłoszeniu tej sprzecznej z prawem międzynarodowym decyzji wynikał z tego – pisał Czesław Łuczak w wydanej w 1993 roku monumentalnej pracy Polska i Polacy w drugiej wojnie światowej – że Hitler jeszcze w pierwszych kilku miesiącach wojny miał złudną nadzieję osiągnięcia porozumienia z mocarstwami zachodnimi i zawarcia z nimi pokoju. W ewentualnych pertraktacjach sprawa wcielenia do Rzeszy ówczesnych polskich ziem zachodnich i części północnych – jako fakt dokonany i nieodwracalny – według wyobrażeń władz hitlerowskich nie podlegałaby już dyskusji. O inkorporacji tak dużej części polskiego terytorium do Rzeszy zadecydowały względy ekonomiczne, wojskowo-strategiczne i polityczne”. Część ziem polskich włączono do istniejących już prowincji niemieckich: Prus Wschodnich i Śląska. Z Wielkopolski, Kujaw, części Mazowsza i Łodzi z przyległościami utworzono okręg Posen (Poznań), wkrótce przemianowany na Wartheland (Kraj Warty). Reaktywowano także Prusy Zachodnie. Na Reichsgau Westpreussen (Okręg Rzeszy Prusy Zachodnie) – o powierzchni 26 056 kilometrów kwadratowych – złożyło się byłe Wolne Miasto Gdańsk, niemal całe przedwojenne województwo pomorskie oraz odłączona od Prus Wschodnich rejencja kwidzyńska. Po niespełna miesiącu, bo 2 listopada 1939 roku, nazwę tej prowincji zmieniono na Reichsgau Danzig-Westpreussen, czyli Okręg Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie. „W ten sposób stało się zadość osobistym życzeniom Hitlera, który chciał, by nazwa Gdańsk znalazła się w oficjalnej nomenklaturze jednej ze wschodnich terytorialnych jednostek administracyjnych Rzeszy” – pisał Czesław Łuczak w cytowanej pracy.
Na czele tego okręgu w randze namiestnika Rzeszy (Reichsstatthalter) stanął właśnie Albert Forster, który jednocześnie pozostał na bardzo wpływowym w Trzeciej Rzeszy stanowisku kierownika okręgowej instancji partyjnej, czyli gauleitera NSDAP
Okręg Danzig-Westpreussen podzielono na trzy rejencje: gdańską ze stolicą w Danzig, bydgoską ze stolicą w Brombergu i kwidzyńską ze stolicą w Marienwerder. Jednocześnie z tej ostatniej rejencji wyłączono powiat Tiegenhof (Nowy Dwór Gdański) oraz powiaty ziemski i miejski Elbing (Elbląg), przyłączając je do rejencji gdańskiej.

Recenzje
Na razie nie ma opinii o produkcie.